Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Dwunastolatek ubrany w białą luźną szatę stał przed ogromnym pomnikiem lisa. Z boku przyglądała mu się cała rodzina wraz z mnichami i konoszanami. Przymknął na chwilę oczy, biorąc głęboki oddech, po czym spojrzał na medalion z pięknym czerwonym kamieniem, który odbijał się od jego lekko odsłoniętej klatki piersiowej. Przeniósł wzrok na długi zwój. Złapał za pędzel, maczając go w tuszu, a następnie zaczął szybko rysować symbole widziane wczoraj w książce na jedwabiu ułożonym na ziemi. Zapamiętał je wszystkie, a było ich ponad sto.

Nauczył się ich sprawnie w kilka godzin, tylko jedynie dzięki wcześniejszym naukom artystycznym. Zgrabne operowanie pędzlem ułatwiało sprawę na, tyle że po kilku minutach jedwab był już wypełniony najróżniejszymi znakami. Następnie wziął do ręki naczynie wypełnione namoczonymi w wodzie ziołami i wypił całą zawartość. Smak rzadkich roślin zadziałał na niego odurzająco i ledwo powstrzymując odruch wymiotny, odłożył miseczkę. Zapach szałwii rozchodził się dookoła, zabijając jakikolwiek inny. Chłopak zapalił porozkładane obok jedwabiu świece, a gdy skończył, zdjął wisiorek i położył go na jedynym, małym, pustym miejscu na płótnie. Następnie rozpoczął sekwencję pieczęci. W trakcie krwisty kamień zaczął pękać, a z każdym kolejnym ruchem długowłosego pęknięć było coraz więcej i więcej. Powieki chłopaka również pomału opadały, jakby nie przejmując się skupieniem w jasnych tęczówkach. Coraz silniejszy ból brzucha podpowiadał chłopcu, że jest on na właściwej drodze do celu. Kontynuował, więc ledwo stojąc prosto, nie zauważając, że otaczający go ludzie jakby znieruchomieli. Nie, oni po prostu nie potrafili się ruszyć. Widok otaczającej chłopca pomarańczowej mgły, która coraz niebezpieczniej układała się ciasno w okolicach tali blondyna, był przerażający nawet dla mieszkańców Uzushiogakure. Dwunastolatek wygiął się nienaturalnie, wraz z okropnym krzykiem wychodzącym z jego gardła. Oczy Naruto błysnęły czerwienią, gdy można było usłyszeć jakby odgłosy łamanych kości. Sakura chciała podejść do kolegi, aby jakoś przerwać jego męki, ale zatrzymał ją gest senseia i wzrok jednego z łysych mężczyzn. W jednej sekundzie kamień naszyjnika pękł, uwalniając czerwony pył, a błękitne tęczówki zostały zasłonięte przez powieki. Sam Naruto upadł na podłogę. Asami podbiegła do siostrzeńca, biorąc go na ręce i nie zwracając uwagi na resztę, poszła na górę, gdzie mieściły się kwatery mieszkalne.

– Posprzątajcie to – odezwał się Tetsu, wskazując na zwoje. – Fumio, proszę, zajmij się tym, co nie powinno na razie ujrzeć światła dziennego.

– Oczywiście – odparł poważnie, kiwając głową w stronę mężczyzn w białych szatach i zabrał się z nimi do pracy.

– Czy na pewno powinniśmy jutro wyruszać? – spytał niepewny Kakashi.

– Spokojnie – uspokoił go najstarszy blondyn. – Wiedzieliśmy, że Naruto będzie osłabiony, więc Mamoru-san załatwił medyka, który zajmie się nim w razie problemów. Tak jak ci wczoraj powiedziałem, pójdą z wami drużyny, które wezmą udział w egzaminie na chūnina oraz kilku shinobi do noszenia palankinu, jako ewentualna ochrona.

– Dalej jednak nie jestem przekonany. – Srebrnowłosy podrapał się po karku. – Może przesuniemy podróż o kilka dni. Tak czy inaczej, testy nie zaczynają się od razu.

– To nic wielkiego – stwierdził Namikaze. – Zwykłe wyczerpanie. Ja również martwię się o swojego wnuka, jednak nie możecie zostać tu dłużej. Konoha was potrzebuje, a dzieciaki powinny przejść treningi przed egzaminem. Nie musicie się martwić – odparł, odchodząc w stronę, gdzie chwilę wcześniej zniknął Naruto wraz z Asami.

Księżyc w pełni ślicznie oświetlał całą nieświadomą wioskę. Przez noc przy blondynie siedziała jego rodzina i lekarze monitorujący jego stan. Nawet Mamoru dzięki coraz lepszemu zdrowiu, postawił posiedzieć kilka godzin przy wnuku. Mimo "masek" obojętności, każdy niesamowicie się martwił o tego chłopca.

Asami, co jakiś czas przecierała spoconą twarz dwunastolatka ręcznikiem. Sam blondyn wydawał się mieć koszmary, ponieważ rzucał się jakby w agonii, a jego krzyki, gdyby nie pieczecie, można by usłyszeć prawdopodobnie nawet poza wioską. Skończyło się to dopiero, gdy około godziny piątej został napojony wywarem z ziół.

Gdy słońce zabarwiło niebo na czerwono, Fumio wziął chłopca na ręce, jak najlepiej zakrywając jego twarz tak, aby nikt z i tak niewielkiej grupki przechodniów nie mógł mieć stuprocentowej pewności, kogo niesie mężczyzna. Zszedł na sam dół, gdzie obok schodów stało sześcioro dorosłych, dobrze zbudowanych shinobi. Na ziemi za to leżał ogromny palankin.

Był to pojazd, który przypomniał przenośny pokój. Niesiony przez ludzi, których ilość zależała od jego wielkości.

Fumio położył chłopca w środku na miękkim materacu i przykrył bratanka kocem.

– Tak, jak wszystko zostało zaplanowane, Kakashi-san z Konohagakure zajmie się dowodzeniem – powiedział poważnie. – Czeka wraz z resztą grupy przed wyjściem. – Spojrzał jeszcze raz na błękitno-złoty przenośny pokój. – Nikt nie może się dowiedzieć, kto jest w środku. W razie problemów macie pozwolenie na każdą technikę.

Kakashi wraz ze swoimi uczniami szedł w stronę bramy wioski. Zestresowany całym przebiegiem wcześniejszego rytuału ledwo dziś wstał i zebrał się, aby przed długą podróżą załatwić sprawy w łazience. Teraz za to mrużył oczy na dużą ilość shinobi stojących w miejscu zbiórki. Rozpoznał wcześniej poznaną drużynę dwudziestą, ale kolejne trzy były dla niego zagadka, z resztą tak samo, jak młoda dziewczyna stojąca z boku.

Przez ramię miała zawieszoną torbę, a jej długie włosy były zaczesane w kucyka. Nie rozmawiała z nikim, mimo iż kilka osób podchodziło do niej.

Gdy byli na tyle blisko, żeby cała grupa ich zauważyła Mami, która przedstawiła im wszystkich.

Isao Linda, czyli jōnin drużyny ósmej, był dwudziestodwuletnim wysokim mężczyzną o silnym ciele. Brązowe krótkie włosy i zielone psotne oczy sprawiały, że mężczyzna był niezwykle atrakcyjny w oczach wielu kobiet. W jego grupie znajdowały się bliźniaki Uzumaki. Chłopak miał na imię Shin'ya, a dziewczyna Sechiko. Była z nimi także Risa Namikaze.

Druga z drużyn nosiła nazwę trzydziestej trzeciej, a jej jōninem był Eizo Hara. Wyróżniał się niebieskimi długimi włosami oraz oczami tego samego koloru. Po krótkiej rozmowie konoszanie dowiedzieli się, że dwudziestolatek cztery lata temu przeprowadzimy się do Wiru z Wioski Źródeł. W grupie pod jego przewodnictwem znajdowała się Kōichi Uzumaki oraz rodzeństwo Namikaze — Ryū i Shūko.

Nauczycielką ostatniej drużyny o numerze pięć była Mariko Namikaze — rudowłosa kobieta o ciężkim charakterze. Zajmowała się ona nauczaniem Sako, która była kuzynką Kōichi, Shūko i Ryū. Z tą pierwszą spokrewniona była przez matkę, a z tymi drugimi — przez ojca. Drugą uczennicą Mariko była Nazomi Uzumaki, a jedyny chłopak w drużynie miał na imię Haruto.

Ostatnia z zebranych była tajemniczą pięknością o imieniu Koho. Osiemnastolatka po usłyszeniu nazwiska Sasuke pierwszy raz ukazała coś więcej niż obojętność. Wydawało się, że mimo bycia mieszkanką Uzushiogakure, nie była blisko z innymi. Jako medyczna kunoichi miała dbać o Naruto w razie jakichkolwiek problemów z jego zdrowiem.

– Gdzie reszta? – spytała Mariko, poprawiając włosy.

– Idą już, Mariko-chan! – krzyknął Isao, pokazując na grupę sześciu wysokich, dobrze zbudowanych mężczyzn. Nieśli oni palankin, jednak mimo ciężaru biegli bez wysiłku. Stając przed nimi, odstawili delikatnie transport na ziemi.

– Taichi Namikaze – przedstawił się blondyn, podając Kakashiemu dłoń. – Miło poznać.

– Wujek! – krzyknęła Sechiko, podbiegając do mężczyzny.

– Już, już. Spokojnie. – Poklepał dziewczynę po głowie.

– To moi bracia – odezwał się Isao, wskazując na dwóch bliźniaków o brązowych włosach i czerwonych oczach. – Yūji i Bunta – mężczyzna przedstawił swoje rodzeństwo Hatake. – To za to są bracia Namikaze. Yūtaro i Jirō są naszymi dalekimi krewnymi.

– Nazywam się Hiteo Kate. – Ostatni z mężczyzn miał zielone włosy i pomarańczowe oczy. Wyróżniał się niesamowicie, gdy tak jak teraz otoczony był w większości przez czerwone i blond głowy. – Liczę na udaną współpracę. – Kiwnął głową w stronę srebrnowłosego.

– Ja również. Czy Naruto...

– Tak, jest tutaj. – Taichi dotknął delikatnie błękitnej ścianki. – Koho-chan, liczymy na ciebie – zwrócił się do dziewczyny, która jedynie prychnęła na jego słowa i odwróciła się tyłem. – No, nic – westchnął. – Ruszamy?

Początek drogi mijał im przyjemnie. Dzieciaki rozmawiały między sobą, a jōnini chcąc się zapoznać z Kakashi, zadawali mu wiele pytań. Hatake był rozchwytywany jak nigdy wcześniej. Znany jako Kopiujący Ninja inspirował innych shinobi. Mężczyźni niosący palankin ani na chwilę się nie zatrzymywali, pomimo raczej szybkiego tempa marszu. Przerwy pojawiały się jedynie wieczorami, gdy wszyscy rozchodzili się do namiotów. W czasie, gdy jedni spali, inni siedzieli na straży, aby w razie problemów szybki powiadomić resztę.

Gdy po dwóch dniach dotarli do portu, na miejscu czekała na nich Wakane, która wyściskała swojego bratanka. Spędzili noc w hotelu, dzięki czemu Koho mogła na spokojnie prześledzić stan nieprzytomnego blondyna. Jego serce biło nienaturalnie szybko, a chakra w niektórych momentach wręcz wylewała się z jego ciała. Jedyną dobrą wieścią było to, że chłopak regenerował się szybciej, niż oczekiwali.

Następnego dnia po śniadaniu weszli na pokład wielkiego statku, który jak się później okazało, należał do rodziny Naruto. Podróż na drugą wyspę przebiegła im szybko i już po kilku godzinach pełni nowych sił kierowali się wprost w stronę Wioski Ukrytej w Liściach. Czarnowłosa medyczka dalej siedziała cicho, odpowiadając jedynie na pytania związane ze stanem blondwłosego dziedzica.

Dziewczyna spotkała chłopaka jedynie kilka razy. Było to spowodowane jego podróżą do Konohy. W końcu dopiero od roku znów mieszkała w Uzushiogakure. Mimo to zdążyła zauważyć, dlaczego to przydomek Anielskiego Dziedzica tak bardzo wgryzł się w umysły mieszkańców. Sama z powodu swojej przeszłości nienawidziła rozlewu krwi i walk. Tak, więc spokój i dyplomatyczne podejście młodego niebieskookiego chłopca sprawiło, że zyskał on wiele w jej oczach. Był to jedyny powód, przez który zgodziła się na propozycje, Mamoru. Zamieszkanie i opiekowanie się Naruto miało być jej nową pracą. Stwierdziła, że, tak czy inaczej, nie czuje się dobrze w Legendarnym Wirze, więc może zaopiekować się człowiekiem, który jej zdaniem w przyszłości zmieni świat. Nie miała przyjaciół ani rodziny, tak, więc zabrała jedynie swoje rzeczy, wychodząc z domu.

Teraz tak samo, jak przez kilka wcześniejszych dni siedziała na ziemi, opierając się o ścianę palankinu i spoglądała na ogień palący się w ognisku. Po drugiej stronie siedziała roześmiana Sakura, która rozmawiała z Nazomi. Dziewczyny zbliżyły się do siebie, zresztą niewiele mniej zmieniło się w stosunkach Uchihy i Shirō. Białowłosy, mimo złośliwego charakteru, zaczął darzyć Sasuke pewnym rodzajem szacunku, przez co czarnowłosy nie prychał na niego przy każdej okazji.

Koho wstała, otwierając drzwi do palankinu i weszła, delikatnie siadając na materacu. Spojrzała na leżącego, ocierając mu twarz ręcznikiem. Nagle usłyszała krzyk na zewnątrz. Zdziwiona wyjrzała, widząc niezbyt przyjemną sytuację.

Na drzewach stała spora grupa shinobi. Rzucali oni wszelkiego rodzaju bronią w stronę, gdzie właśnie stała. Na szczęście Yūji i Bunta odrzucili wszystkie ostrza bez najmniejszego problemu. Kakashi wraz z innymi jōninami kazał otoczyć uczniom palankin i odbijać ataki. Sami za to rzucili się w wir walki, unikając ciosów i jutsu.

– Nie są zbyt silni – stwierdziła rudowłosa, nokautując kolejnego shinobi.

– Mają za to przewagę liczebną i skupiają się na jednym miejscu. – Hatake przebił jednego z mężczyzn kunaiem i odskoczył od jutsu, które w jego stronę rzuciła jak, podejrzewał kobieta. – Zajmę się nią – odparł, odbiegając kawałek. Składając pieczęcie, ruszył naprzód, używając natury błyskawicy, aby trafić przeciwniczkę. Ta ominęła atak. – Widzę, że w końcu ktoś silniejszy – stwierdził Kakashi, rzucając się w wir walki.

Do świadomości blondyna zaczęły dochodzić odgłosy walki, wydawanie poleceń i szczęk broni. Nie wydawało się to idealną scenerią do odzyskania przytomności, jednak niebieskooki wiedział, że wieczności we własnym umyśle spędzić nie może. Nawet gdy miał tam tak wspaniałe towarzystwo, jakim był leniwy, sarkastyczny i z lekka sadystyczny Lisi Demon.

Dwunastolatek spróbował poruszyć wymęczonym ciałem. Najpierw jeden palec, potem drugi i tak po kolei, aż nie ruszył całą dłonią, zwracając tym uwagę siedzącej obok osiemnastolatki. Mimo wybudzenia, do sprawności było mu jeszcze daleko, tak, więc zmienienie pozycji na siedzącą wymagało od niego sporego wysiłku.

– Koho-san. – Zdziwił się, rozpoznając w dziewczynie medyczkę, która uratowała jego dziadka. – Jaka jest sytuacja? – Poprawił białe szaty.

– Jesteśmy w drodze do Konohy. Aktualne tereny należą do Kraju Ognia. Z tego, co słyszałam wioska, jest już niedaleko, jednak około dziesięciu minut temu zaatakowali nas nieznani shinobi. Nie posiadają opasek wiosek, więc nie znamy ich dokładnej intencji – szybko wszystko wyjaśniła. – Nikt z naszej strony nie został ranny, a przeciwnicy nawet po najmniejszym skaleczeniu uciekają.

– Rozumiem – odparł i kiwnął głową, stając powoli.

– Co panicz robi? Nie powinieneś wstawać, tym bardziej w takiej sytuacji – zbulwersowała się, łapiąc chłopca za ramie.

– Puszczaj – odparł zimno, a jego oczy stały się jeszcze jaśniejsze.

Przestraszona dziewczyna odpuściła, wychylając się lekko za drzwiczki.

– Nie powinieneś wychodzić – stwierdziła, widząc, że przeciwników nie ubyło, a na miejscu każdego pokonanego shinobi pojawia się trzech nowych.

Kobieta, z którą walczył Kakashi, zatrzymała się niczym skała. Mimo że tak jak reszta ubrana była w czarny płaszcz i maskę, srebrnowłosy mógł założyć się o całą swoją kolekcję książek, że spowodowane to było zdziwieniem.

– Odwrót! – Usłyszał jedynie jej krzyk, po czym zobaczył, jak wszyscy zamaskowani znikają w lesie.

Zaciekawiony powodem odejścia odwrócił się, widząc swojego ucznia stojącego w wejściu do palankinu. Za nim stała zdezorientowana Koho.

– Więc to o to im chodziło – odezwał się delikatnym głosem długowłosy, zwracając tym na siebie uwagę reszty.

– Naruto-kun – wyszeptała różowowłosa. – Tak się o ciebie martwiłam. – Podbiegła do chłopaka i przytuliła go, nie zwracając uwagi na oburzone miny mieszkańców Wioski Ukrytej w Wirach.

– Lepiej go puścić, Sakura-chan – wyszeptał jej do ucha Shirō, patrząc na Rin.

– Przepraszam! – Zielonooka czerwona na twarzy uciekła, wycofując się.

– Spokojnie – odparł Naruto, jednak jego ton głosu wskazywał na coś innego. Był zimny jak nigdy wcześniej. Nawet czerwonooka zdziwiła się, słysząc go z ust blondyna. Jego ręce i szczeka, były zaciśnięte, a oczy przymknięte, jakby miało mu to pomóc w uspokojeniu się. Wewnętrznie jednak czuł coś kompletnie innego. On nienawidził dotyku innych. Nie raz karcił nawet ciotkę czy babkę, więc nie miał zamiaru zmieniać tego dla dwunastolatki, która była jedynie jego znajomą z drużyny. Ciarki i chęć uderzenia dziewczyny były na to potwierdzeniem.

– O co chodziło paniczowi wcześniej? – odezwał się Taichi.

– Może usiądźmy.

Wskazał na dalej palące się ognisko, czując jak jego nogi, odmawiają mu posłuszeństwa. Chwilę później leciał już do przodu, otoczony krzykami zabranych.

____________________________________

Rytuał za nami. Szczerze to nie miałam za bardzo pomysłu jak go opisać ale dałam z siebie wszystko.

Jak myślicie kto zaatakował Naruto i resztę i dlaczego to zrobił?
Myślicie że objawy po rytuale będą przyczyną jakiś wydarzeń? A może wręcz przeciwnie nie będą one żadnym problemem?

Jak zawsze dziękuję za wszelką pomocy przy wyłapywaniu błędów. Nie zawsze mam czas aby jej poprawić czasami też komentarze o nich zanikają ale mimo wszystko staram się zrobić poprawki.

Dla osób które lubią Harrego Pottera a może bardziej czarną stronę tej książki:

Zaczęłam pisać FF z Tomem Marvolo Riddle'm
Więc wszystkich zainteresowanych zapraszam na "Mroźna Wróżka"

Znajdziecie je oczywiście na moim profilu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro