Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|19|

-Chciałaś być sławna?-Domen wparował do pokoju i pomachał telefonem w ręce przed moimi oczami.

-Co?

-Czytaj.

Błądziłam wzrokiem między literami,gdy wreszcie po czasie drwiąco się zaśmiałam. Okazało się, że dziennikarze napisali kolejny artykuł z serii „Ochy i achy, Lidia i Domen- małżeństwo idealne". Tak, mogli to tak nazwać. Założę się, że ludzie już rzygają nadmiarem mnie i Domena w mediach, to tak jak z Lewandowskimi, niedługo będziemy wyskakiwać innym z lodówek.

-Żartowałam z tą sławą.

-Za późno-chłopak wzruszył ramionami.

-Co teraz?

-A co ma być? I tak temu nie zaprzeczymy, bo dziennikarze wszystko widzieli.

-Racja. Mniejsza o to, ja idę cieszyć się sławą-zarzuciłam włosami na wzór pustych lasek, z którymi zapewne każdy z nas miał do czynienia.

-Powodzenia Vidmar. Wrócisz to dasz mi autograf na staniku.

-Twoim czy moim?-stanęłam w drzwiach.

-Twój też chętnie zobaczę-Domen poruszył brwiami i opadł na łóżko zmęczony.

***

-Lidiaaaaa!

Odwróciłam się na głos dobiegający z końca ulicy na której się znajdywałam. W moją stronę podążały dziewczyny w zielonych strojach-Nika, Špela, Maja i Katja. Miałyśmy wybrać się na spacer bo Wiśle.

Skoczkinie wreszcie dotarły do miejsca gdzie na nie czekałam.

-Wybacz spóźnienie,Maja siedziała w łazience dobre dwie godziny.-wytłumaczyła Špela.

-Jestem ciekawa dla kogo się tak szykowała.-zaśmiałam się.- Lanišek, Prevc? A może to nie Słoweniec, hm? Hayböck?

-Spadaj-dostałam kuksańca w ramię.- Na pewno żaden z nich. Lepiej niech pani opowie jak tam z Domenem przyszła pani Prevc.

-A wiecie, mamy dwójkę dzieci, wczoraj wzięliśmy ślub, jutro już wyjeżdżamy w podróż poślubną dookoła Marsa.

-Romantycznie.-dziewczyny wybuchnęły śmiechem.

Szczerze mówiąc to nie przejmowałam się tym co piszą dziennikarze, tym co widzieli lub tym co mają na zdjęciach. Może to kwestia tego, że z każdym zbliżeniem Domena do mnie nie obchodzi mnie nic poza stadem motyli w moim brzuchu? W każdym razie, dobrze że to motyle, a nie larwy tasiemca.

Ruszyłam z dziewczynami wolnym krokiem idąc jedną z ulic Wisły. Co jak co, ale warto tutaj ująć, że w Polsce kibice skoków narciarskich tworzą najlepszą atmosferę. Do konkursy zostało dobre kilka godzin, natomiast kibice czekali przed skocznią z uśmiechami wymalowanymi na twarzach i wesołymi okrzykami cisnącymi się na usta. Od razu widać było jak duża więź łączy ich ze skokami. Coś niesamowitego.


***

DOMEN

Od wyjścia Lidii nie ruszyłem się z łóżka. Na samą myśl, że zaraz trening tym bardziej nie miałem żadnej ochoty do wstania, a nawet życia. Ale niestety nie miałem wyjścia. Ociężałym krokiem udałem się w stronę drzwi, aby udać się na ten nieszczęsny trening.

Wychodząc z hotelu włożyłem ręce do kieszeni i utkwiłem swój wzrok w śniegu oddając się myślom, że teraz mógłbym spać w ciepłym łóżku a nie chodzić ulicami mroźnej Wisły. Moim jedynym celem na tą chwilę było dotrzeć pod skocznię a później znaleźć sobie ciepłe i wygodne miejsce w domku słoweńskich skoczków, aby przespać czas nim oddam swój skok. Ewentualnie zjadłbym frytki.

Z rozmyślań o pysznych fast foodach wyrwały mnie czyjeś krzyki. Nie potrzebowałem dużo czasu, aby przyporządkować głos odpowiedniej osobie do jakiej należał. Był to oczywiście mój kochany brat i jego kolega,przyjaciel, chłopak czy ktokolwiek mianowicie Kamil.

-Roszpunko, spuść mi swoje kłaki!- Stoch stojący niedaleko mnie wyciągał ręce w stronę Petera wyglądającego przez okno swojego pokoju.-To znaczy się, śliczne włosy!

-Wypad dzikusie. -spławił go Prevc.

-Najpierw spuść mi swoje włosy.-upierał się Kamil.

Peter zniknął na chwilę po czym znów pojawił się w oknie i wyrzucił z niego starannie związane prześcieradło. Miało ono chyba przypominać włosy Roszpunki lub lianę Tarzana. Niestety mój jakże inteligentny braciszek nie złapał końca prześcieradła, więc cały węzeł poleciał w dół.

-Ściąłeś włosy?-zapytał zdziwiony Kamil.

-Kamil, idź już na trening bo zaraz znowu przybiegnie Ewa i będzie mi wmawiała, że chce jej zabrać męża.

-Bo tak jest.-wtrąciłem się do ich rozmowy.

Kamil i Peter odwrócili głowy w moją stronę. Po jakimś czasie chyba zrozumieli, że przyglądałem się całej sytuacji. Oj, gdybyście widzieli ich miny. Było to coś w stylu Mirana widzącego tańczącego Hofera. Uwierzcie, to też widziałem, dlatego akcja z Roszpunką jakoś mnie nie zdziwiła. Miałem okazję już nie raz przekonać się, że świat skoków jest naprawdę popieprzony.  

                           ______________________________________________

Po kilku jakże długich tygodniach bez weny wreszcie coś napisałam i tak to dzisiaj przybywam do was z rozdziałem dum dum dum!

A dodatkowo tak jak obiecałam, szykuję dla was coś chorego co jak na razie ma tytuł planowany jako "Don't you worry child" ale jako że jestem wybredna to pewnie zmienię go jeszcze kilka razy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro