Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Czułam się jakbym płynęła w ciemnej, kleistej mazi, która za nic w świecie nie chciała mnie wypuścić. Gdy tylko na chwile zdołałam się z niej wydostać, ona od razu pochłaniała mnie, pozostawiając jedynie zmęczenie. Po jakimś czasie, ciężka masa zaczęła się ode mnie odsuwać, pozwoliła mi oddychać swobodniej a nawet usłyszeć coś. Ten dzwięk przypominał mi buczenie, jakiś warkot...powoli próbowałam otworzyć oczy, powieki były cięższe niż powinny, dlatego też zajęło mi to chwilkę, jednak gdy były w pełni otwarte, zobaczyłam gdzie jestem.
Jestem w samochodzie. Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć, w którym momencie swego życia wsiadłam do tak dużego pojazd. Dopiero po kilku sekundach wspomnienia nocy we mnie uderzyły przez co szarpnęłam głową w bok i spojrzałam na mężczyznę prowadzącego auto. Przez chwilkę pomyślałam, że być może mam kłopoty z pamięcią, ale naprawdę mogłabym przysiąc, że facet z drogi miał ciemne oczy i kilkudniowy zarost, może nawet czapkę z daszkiem, podczas gdy człowiek przede mną wyglądał zupełnie inaczej. Miał podobnie ciemne włosy, jednak jego oczy były błękitne, lekko zmęczone, a zarostu jakby nigdy nie było. Dodatkowo jego ubiór różnił się diametralnie od poprzedniego kierowcy. Ten, który widocznie mnie tu posadził miał ubiór stereotypowego farmera, jeansy, czerwoną koszule, kurtkę bez rękawów i czapkę z daszkiem. Mężczyzna przede mną natomiast ubrany był w garnitur i dość długi beżowy płaszcz, na niego lekko za duży.

- Użył środka odurzającego, poza tym, nie odniosłaś żadnych obrażeń.- Odezwał się niskim, chrapliwym głosem.

Zmarszczyłam lekko brwi na jego słowa. Nie spodziewałabym się ich po kimś kto chciałby mnie uprowadzić, więc pierwszą myślą jaka mi wpadła do głowy była wizja tego, że bezpiecznie wysiadam z auta. Jednak dla pewności zaczęłam zadawać pytania, jakiekolwiek tak naprawdę, byleby rozejrzeć się po samochodzie bez dużego zwracania na siebie uwagi.

- Współpracujesz z nim?- Pytanie pierwsze. Jechaliśmy przez polną drogę, na której w oddali można było dostrzec budynki miasta. Wschód słońca już się zbliżał, więc byłabym naprawdę zauroczona widokami, jednak okoliczności w jakich się znajdowałam, wiadomo, nie były sprzyjające.

- Nie.

- Chcesz mnie porwać?- Pytanie drugie. Spodziewałam się dłuższej odpowiedzi na pytanie pierwsze, ale cóż, trzeba pracować z tym co się ma, wiec powoli pokiwałam głową i obejrzałam się za siebie. W pojeździe były tylko dwa siedzenia, oba zajęte przez nas, jednak w przykrytym pikapie  można by zmieścić sporo, powiedzmy, podejrzanych rzeczy lub ciał...

- Nie.

- Czy wywieziesz mnie bardzo daleko i mnie zabijesz?- Pytanie trzecie, którego teoretycznie nie chciałam zadawać, ale praktycznie...nie wyszło. Odpowiedział równie krótko, tym samym monotonicznym głosem jakim mówi się do pięciolatka, które zadaje za dużo pytań.

- Nie.

- A jego zabiłeś?- Pytanie czwarte. Czy chciałam znać odpowiedź? Ciężko powiedzieć, żadna nie zmieniłaby tego jak się czuje, a czuje, że zaraz zwymiotuje.

- Nie.

- A kiedykolwiek kogoś zabiłeś?- Pytanie piąte. Najstraszniejsze z nich i jedyne na które nie odpowiedział. Nie jestem ekspertem, ale to chyba bardzo, ale to bardzo zły znak. I teraz na pewno choroba lokomocyjna się odezwie.

Westchnął cicho i spojrzał na mnie spokojnym wzrokiem, co byłoby miłe, ale przepraszam bardzo oczy na drogę, nie chce skończyć w wypadku samochodowym z człowiekiem, który może, a może nie, mnie porwał.

- Nie chce cię skrzywdzić w żaden sposób. Zabrałem jego samochód wyłącznie w celu dojechania do Lebanon, a że byłaś w środku, to cię zabrałem. Trochę mi śpieszno. Potem widząc cię nieprzytomną, wiedziałem, że dobrze zrobiłem.

Pomyślałam chwile, dosłownie chwile, zanim odpowiedziałam:

- Wręcz z nieba mi spadłeś. Nie wiedziałabym co zrobić gdyby to on teraz kierował.- Nie było mowy o zaufaniu, szanujmy się, ale iskra nadziei obudziła się we mnie wierząc, ze dożyje jutra.

- Skąd wiedziałaś?- Zapytał ze zmarszczonymi brwiami, patrząc na mnie szybko. Siedziałam teraz próbując pobudzić mózg aby powiedział mi o co niebieskookiemu chodzi, w końcu pomyślałam, ze może źle usłyszał, mi samej ciagle się to zdarza, przez co czasem robi się niezręcznie. Dokładnie jak w tek chwili.

- No właśnie nie wiedziałam.- Musieliśmy popełnić jakiś błąd w komunikacji, bo teraz siedział obok jakbym mówiła do niego w nieznanym mu języku, ale w końcu ktoś musiał się poddać i na szczęście zrobił to on. Westchnął cicho, kręcąc głową i mówiąc cicho „Ludzie...".

***

Po trzech godzinach jazdy pełnej nieco niezręcznego milczenia spowodowanego wcześniejszą kolizją słowną, dojechaliśmy do Lebanon, tak jak chciał ciemnowłosy. Początkowo widząc pierwsze miasto, do którego dotarliśmy chciałam wysiąść, poczuć w końcu wolność i odetchnąć z myślą, że mogę żyć spokojnie, jednak postawiona przed szansą, że mogę odejść jeszcze dalej bez żadnych, mam nadzieję, konsekwencji od razu ją chwyciłam.
Co prawda, podczas większej części jazdy byłam spięta i nadzwyczajnie ostrożna na jakiekolwiek specyficzne gesty mówiące, że może jednak planuje coś zrobić, jednak po dwóch godzinach obserwacji zobaczyłam, że ma mnie krótko mówiąc gdzieś, to lekko się odprężyłam, a raczej wystarczająco aby nie bolał mnie brzuch.

- Możesz mnie wysadzić tam na rogu?- Zapytałam gdy zobaczyłam sklep spożywczy przy dość ruchliwej ulicy. Dobre miejsce aby wtopić się w tło i troszkę zjeść. Chciałam też już zostawić mojego, powiedzmy, towarzysza, który sprawił że w ciągu tych kilku godzin byłam cała przepocona ze stresu.

- Nie ma na to czasu.- Odpowiedział niskim głosem, który teraz po długim czasie milczenia był jeszcze bardziej zachrypnięty. Wciąż patrzył uważnie na drogę, bardzo wyraźnie pokazując, ze chciałby jechać szybciej.

- To zajmie dosłownie kilka sekund. Po prostu wyjdę, a ty pojedziesz dalej.- Pomijając fakt, że już dawno ominęliśmy sklep, poczułam jak moje serce przyśpiesza, zupełnie jakby chciało mnie wyciągnąć na sile z pędzącego samochodu.

- Przepraszam, ale muszę wiedzieć co z Samem.- Był zdeterminowany, to widać, ale ja byłam przerażona, a to czułam w każdym zakamarku mojego ciała i nie pozwalało mi to na trzeźwe myślenie.

- Samem?- Ciche nadzieje, że może to miła staruszka, która piecze ciastka ci niedziele, były zbyt ciche, a wkrótce martwe.

- Mój przyjaciel.- Jego przyjaciel. Przyjaciel obcego człowieka, który nawet nie zdradził mi swojego imienia i który przez trzy godziny milczał pędząc ulicami najbardziej oddalonymi od miast, a który teraz nie chce mnie wypuścić z auta i wiezie do jakiegoś faceta o imieniu Sam, który równie dobrze może być rzeźnikiem krojącym ludzi dla zabawy. Jego przyjaciel, Sam.

Odchyliłam się w siedzeniu próbując ułożyć myśli i nie dać po sobie poznać, że zaczynam zbyt szybko oddychać. Chciałam się jeszcze raz rozejrzeć po pojeździe aby zobaczyć czy jest chociaż jedna rzecz, która mogłaby mi pomóc w ucieczce, do której na pewno doprowadzę, za dużo problemów z tym wszystkim.
Wcześniej, podczas pierwszego przeszukania wzrokiem, zauważyłam kawałek deski wystającej spod starego materiału w pickupie, śmiałam twierdzić, ze jest to deskorolka, która mogłaby przyspieszyć cały proces uciekania.
Wystarczy, że zatrzyma się u swojego Sama, ja w tym czasie zostanę w wozie pod jakimś pretekstem, który wymyślę po drodze i wraz z deskorolką pojadę wzdłuż ulicy licząc na to, ze niezbyt daleko jest miejsce, w którym mogę się skryć. Choć szczerze mówiąc las też byłby dobry. Sama nie wiem, to mój jedyny plan, nie, to mój pierwszy plan od momentu wyjścia z domu.

- Daleko jeszcze do Sama?- Zapytałam chcąc się zorientować ile mam czasu.

-Tysiąc sto trzydzieści trzy metry.

- O-okay...- Rozejrzałam się szybko aby zobaczyć czy ma może gdzieś włączony GPS jednak nic takiego nie przykuło mojej uwagi co trochę mnie zbiło z tropu, ale czy chciałam ponownie wdać się w niezręczną konwersacje zwłaszcza z moim potencjalnym mordercą? Nie. Więc zapytałam o coś co powinno być powiedziane dawno temu.

- Jak masz na imię?

- Castiel.

Pierwszy raz słyszałam takie imię, całkiem piękne jak na kogoś tak groźnego i powodującego u mnie poty w miejscach, które nie powinny się pocić.
Moje imię „Maya" dość zwyczajne, nie przyciągało uwagi, ale jestem pewna, że jego dość często było komplementowane.

- Zazwyczaj ludzie pytając o czyjeś imię odpowiadają od razu swoim imieniem.- Sposób w jaki to powiedział w innych okolicznościach by mnie rozbawił, ale teraz po prostu sprawił, że zmarszczyłam brwi. To tak jakby czytał nadludzko trudną definicje ze słownika napisanego innym językiem.

- Maya.

- Po prostu Maya?

- Po prostu Maya.

- W porządku.

Chwila ciszy, która nie trwała nazbyt długo. Trochę niespodziewane z jego strony.

-Czemu byłaś nieprzytomna w tym samochodzie kiedy cię znalazłem?

Chęć powiedzenia sarkastycznego „Jechałam na wakacje" była niesamowicie silna.

-Zabrał mnie, z drogi przy polu, którą szłam.

- Dlaczego byłaś na drodze? To nie mądre.- Powiedział marszcząc brwi, nie patrząc na mnie.

- Ostatnim razem kiedy powiedziałam co robię na drodze zostałam uśpiona.

- W porządku. Jeśli potrzebujesz noclegu albo rozmowy to Sam będzie umiał pomóc, o ile on sam nie potrzebuje pomocy.

-Nie trzeba.

W końcu dojechaliśmy pod jakieś stalowe drzwi, co tylko potwierdziło moje obawy zwłaszcza gdy zorientowałam się, że wejście prowadzi pod ziemię. Ryzyko było zbyt duże aby zostać i czekać na rozwój sytuacji. Żaden czarny scenariusz wcielony w życie nie odbierze mi mojego. Co prawda ten czarny jeszcze nie był, ale robił się szary, a to wystarczający sygnał. Tak więc gdy Castiel wysiadł z pojazdu, zostałam w nim, mówiąc coś o zaczekaniu na niego, chciałam dodać coś jeszcze, ale jemu to wystarczyło.
Pośpiesznym krokiem oddalił się w stronę drzwi do jak mniemam bunkra po czym je otworzył i zniknął za nimi.
Teraz albo nigdy.
Wyskoczyłam z samochodu jak poparzona, biorąc mój plecak i sprawdzając czy wszystko jeszcze w nim jest, widząc wszystko na swoim miejscu pobiegłam do tylu pojazdu i odkryłam spory kawał materiału błagając w myślach aby to była w pełni sprawna deskorolka. Oddech mi przyspieszył, a adrenalina pobudziła każdą część mojego ciała. Błagam niech to będzie deskorolka.
Widząc cztery kręcące się koła przykute do kawałka drewna odetchnęłam głośno i szybko rzuciłam mały pojazd na ziemie. Ostatni raz spojrzałam na drzwi bunkra.

- Adios, Castiel.- Powiedziałam sama do siebie i odepchnęłam się od powierzchni jadąc przed siebie.


Nie wchodźcie do wozu z nieznajomym. Może to skutkować poznaniem Castiela.


Magda

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro