Rozdział 3
Upłynęło kilka porządnych godzin nim mogłam w pełni się uspokoić po wielkiej ucieczce od niejakiego Castiela. Cały ten czas grał w mojej głowie różne role, morderce wystarczająco silnego aby mnie przytrzymać gdybym chciała zwiać, bohatera wyrywającego mnie ze szponów zła, które mogłoby spalić każdą cząsteczkę mej duszy i zwyczajnego dziwaka na drodze, który prawdpodobnie nie wiedział co się dzieje. Będąc szczera, myślę, że ostatnia pasowała do jego istnienia najbardziej, jednak mimo tych myśli, tych różnych wersji jednego człowieka wciąż byłam mu nieco wdzięczna, bo podczas gdy mój los w jego rękach był niepewny, nie zagrożony, ale też nie bezpieczny, tak w rękach kierowcy poprzedniej nocy był on już przesądzony. Gdyby nie on i jego niestandardowe myślenie mogłoby wtedy mnie już nie być na świecie albo co gorsza, jedyne co by było w stanie żyć to moje ciało.
Jednak nawet po tych kilku godzinach, po których mój mózg przestał odgrywać scenerie z Castielem na czele, wciąż nie mogłam przestać myśleć o stalowych drzwiach, za którymi wtedy zniknął i o tym dokąd go poprowadziły. Czy była to tajemna baza wojskowa, której nigdy nie powinnam zobaczyć, a jednak zobaczyłam? Oby nie, mogliby pomysleć, że jestem szpiegiem albo...chwila. Mogą mnie ścigać. Czy ja właśnie uciekam całej Ameryce? I to na deskorolce? Interesująca teoria, która, mam nadzieję, nie ma szans na zaistnienie w moim życiu, które może zaraz się skończyć, bo goni mnie cała armia.
Teraz już mniej spokojnie jechałam przed siebie, rozważając możliwość istnienia goniących mnie psów wojskowych, w towarzystwie odgłosu trzasku kół o powierzchnie drogi. Lekko spocona, z krótkim oddechem, rozglądałam się za jakimkolwiek jedzeniem, ponieważ głód wyżerał mnie od środka, a lekka głowa dawała znaki zmęczenia tak długo trwającą jazdą. Czułam się słaba, czego nie znoszę, bo w razie potrzeby nie wiem czy byłabym w stanie przebiec chociażby metra. Nie widziałam dużo restauracji w tej okolicy, nawet jednego sklepu spożywczego gdzie mogłabym kupić chociażby wodę, zirytowało mnie to, nie wiedziałam jak długo będe musiała wytrzymać z suchym gardłem, a tym bardziej pustym żołądkiem. Zobaczyłam za to dużo zadbanych domów, wyglądających trochę jak te, które widzi się w filmach z tym, że te nie były idealne. Te, które zobaczyłam miały kilka osuniętych dachówek, brudne mury pokryte gdzie niegdzie mechem, stare, na oko, kilkudziesięcioletnie schody, które zapewne skrzypiały pod powierzchnią buta gdy się wchodziło na taras zapełniony różnymi, dla wielu, śmieciami. Jednak mimo wszystko, wyglądały na zadbane dzięki śmiejącym się dzieciom w różnym wieku, które biegały w te i we w te po mające swoje lata zabawki oraz dzięki rodzicom szybko schodzacym po skrzypiących schodach aby podać swoim łobuzom szklanki z chłodnym napojem. Tylko ci ludzie sprawili, że nie pomyślałam o ich domach jako o starych ruderach, którą z pewnością był już mój dawny dom, ale niestety nawet oni nie byli bez wad, bo przez nich omal nie przeoczyłam pięknego stoiska z jeszcze piękniejszymi wypiekami i napojami.
Zbliżając się do niego mój uśmiech stawał się coraz większy, a żołądek coraz głośniejszy, co nie jedną osobę mogłoby zaniepokoić zważając na to, że przypominałam wtedy Jacka Torrance'a z "Lśnienia" gdy próbował przebić się przez drzwi. Na szczęście nikt się na mnie tak naprawdę nie spojrzał, każdy był zbyt zajęty patrzeniem w ekran swojego urządzenia, nawet dzieci z rodzicami siedziały cicho, wgapione w telefony tak, jakby cały świat przestał istnieć. Jedynym wyjątkiem, który rzucił mi się w oczy była jasnowłosa kobieta siedząca przy stoliku usytuowanym po środku pozostałych. Rozglądała się wokół siebie dośc niepewnie i jak się domyślam, czekała na kogoś. Po chwili patrzenia, oderwałam wzrok od tych wszystkich ludzi i podeszłam do lady, coraz bardziej zmęczona, ale za to z lżejszym sercem. Za nią stała ciemnooka kobieta z ciasno upiętymi, rudymi włosami i szerokim usmiechem czekająca jedynie na moje zamówienie.
- Witaj kochanie, czego sobie życzysz?- Zapytała tonem godnym tęczowej wróżki. Osobiście nie przepadałam za nim, sprawiał, że rozmyślałam nad całą swoją egzystencją, nad tym czy robię coś źle, że nie jestem aż tak słodko szczęśliwa. Jednak pomijając ton jej głosu, samo słowo kochanie budziło we mnie dreszcze, poczułam się okropnie niezręcznie.
Spojrzałam na stół za nią gdzie rozłożone były najrozmaitsze wypieki, których zapach roznosił się po cały stoisku. Zobaczyłam świeze bułki nadziane prawdopodobnie truskawkowym dżemem, małe babeczki ozdobione jakimiś świecącymi kulkami, czekoladowe muffinki, ciasta i moje od dziecka ukochane placki. Nie ukrywam, myśl o jednym z placków wypchnęła mi z głowy wszystkie inne, które zawalały mój umysł, ale tylko jeden z tych wypieków wpadł mi w oko. Niesamowicie wyglądający placek wiśniowy.
- Kawałek placka wiśniowego, poproszę.
- Wybacz kochanie, ale nie sprzedajemy go w kawałkach.- Odpowiedziała wskazując na znak obok z napisem "nie sprzedajemy placków, ciast i innych w kawałkach". Uroczo.
Zerknęłam na cenę placka i nie ukrywam, nie był niewiadomo jak drogi i w normalniejszych okolicznościach może udałoby mi się go kupić, ale sytuacji gdy moje finanse mogły jedynie się kurczyć, wydawanie pieniędzy na wypiek, który starczyłby mi na jeden dzień nie wydawało się zbyt rozważne. Przyjrzałam się jeszcze raz stolikowi, tym razem skupiając się na muffinkach. Druga najlepsza opcja.
- Dobrze, wezmę wodę i z braku innej opcji mu...
- Weźmie placek wiśniowy.- Odezwał się dziwnie znajomy, niski głos, który mógłby niejedną osobę przerazić. Odwróciłam się szybko, aby przypomnieć sobie do kogo należy ten grobowy głos, jednak gdy zobaczyłam charakterystyczny płaszcz i wyraziste oczy lekko pożałowałam swojej decyzji, wyglądałam na wystraszoną. A byłam do cholery przerażona. Człowiek, którego widziałam dosłownie kilka godzin wcześniej jakimś cudem stoi przede mną, przy przypadkowym stoisku podczas gdy mógłby mnie szukać w zupełnie innej części Ameryki. Może i miałam wcześniej o nim bardziej pozytywną opinie, ale teraz gdy mnie krótko mówiąc upolował...
- C-Castiel, kopę lat...dzięki, naprawdę, ale nie mogę go kupić.- Powiedziałam lekko się jąkając, spraliżowana jego wzrokiem skierowanym prosto na mnie. Umrę. Ja dzisiaj kurwa umrę.
- Zapłacę.
- Dzięki, serio, ale nie trzeba, dzięki serio dziękuje. No to cześć.- Szybkim krokiem odeszłam od stoiska, wcześniej chwytając butelkę wody, którą rudowłosa niepewnie mi wręczyła, zapłaciłam i odeszłam. Tylko to do mnie wtedy docierało. Reszta to była jedna wielka paniczna ucieczka pomiędzy stolikami w strachu przed człowiekiem, który teraz mnie gonił. Myślałam, ze zacznę krzyczeć z rozpaczy aby ktoś mi pomógł, ale wiem, że nawet tego bym nie była w stanie zrobić. Zawieźli by mnie na komisariat policyjny aby wyjaśnić tę sytuacje, gdzie policjanci zaczęliby zadawać pytania, a gdy zaczną zadawać pytania, nigdy nie skończą. W końcu wróciłabym do domu gdzie zapewne czekałby mnie los gorszy niż smierć. Te myśli tylko zwiększyły we mnie bezsilność, która sprzyjała panice.
- Maya. Zaczekaj.- Zawołał głos za mną.
Nie odwracałam się, nie mogłabym sobie tego zrobić, dlatego próbowałam przejść obok tych wszystkich krzeseł, które nie ułatwiały mi ucieczki, a siedzący na nich ludzie byli zbyt zajęci swoją elektroniką aby mnie zauważyć i się przesunąć. Albo mieli to gdzieś. Jednak w pewnym momencie zatrzymała mnie ta sama jasnowłosa kobieta, która siedziała sama przy stoliku gdy tu przyjechałam. Spojrzała na mnie nierozumiejącym wzrokiem, tak, jakby szukała odpowiedzi. Nie daleko musiała jej szukać, bo zaraz do niej przyszła w garniturze i beżowym płaszczu.
- Czy wszystko w porządku?- Zapytała całkiem troskliwie patrząc raz na mnie, raz na mężczyznę stojącego teraz kawałek za mną. Niepokoiło mnie to, że nie widziałam tego co robi lub co mógłby zrobić.
-Ja-ja nie chce robić problemu, a-ale ten facet ch-chyba mnie śledzi...
- Słucham?- Zmarszczyła mocno brwi na moje słowa, a gdy się odwróciłam, dosłownie na moment, żeby sprawdzić czy mnie usłyszał, zobaczyłam, że ma ten sam wyraz twarzy. Zdezorientowało mnie to, nie tak powinien wyglądać ktoś wściekły.- Castielu, o co chodzi?
- To jest Maya, dziewczyna z drogi. Nie rozumiem dlaczego uciekła. Przecież powiedziałem, że jej nie zabije.
Kobieta spojrzała na niego kompletnie zdezorientowana, podczas gdy ja byłam totalnie zmieszana całą sytuacją, dobrze by było po prostu uciec. Przyjrzałam się jeszcze raz zielonookiej i tym razem wyglądała na lekko zdenerwowaną.
- Castiel. Znalazłeś nieprzytomną dziewczynę na środku ciemnej drogi, po której kręcą się niewiadoma jacy ludzie i zabrałeś ją do bunkra, który jest dosłownie na odludziu. To przecież musiało wyglądać strasznie w oczach nastolatki, nie myślisz?
Odwróciłam się w jego stronę ma chwile, ale szybko wróciłam do swojej pozycji na wprost kobiety gdy zobaczyłam jak intensywnie się na mnie patrzy próbując pomyśleć.
-Przepraszam Maya, to co zrobiłem faktycznie było... nietypowe.
Westchnęłam cicho wciąż na niego nie patrząc, ostatnie czego potrzebowałam to wzrok mojego prawdopodobnie byłego oprawcy. Choć tej ostatniej kwestii nie byłam wciąż pewna i zapewne nigdy nie będę.
- Gotowi do drogi?- Zapytał kolejny niski, chropowaty głos, w stronę którego automatycznie się odwróciłam. Należał do nieco wyższego ode mnie, zielonookiego mężczyzny od którego biła pewnego rodzaju powaga. Szedł powoli, ale pewnie, rozglądając się po okolicy dopóki jego wzrok nie padł na Castiela i jasnowłosą. Czekał cierpliwie na odpowiedź, jednak po sekundzie ciszy zmarszczył lekko brwi, dopiero wtedy zorientował się, ze stoję pomiędzy nimi.
- Wszystko w porządku?- Zapytał ostrożnie, patrząc na dorosłych obok mnie. Czułam się trochę onieśmielona niezręcznie stojąc tak i nie ruszając się, ale na nic innego nie było mnie stać, byłam cała spięta, a dłonie miałam przepocone ze stresu.
- Dean. To jest Maya.- Odezwał się Castiel, mężczyzna się jedynie chwile zastanowił po czym spytał:
- Dziewczyna z drogi?- Brzmi jak tytuł książki, w której nie chce uczestniczyć, bo autorki nie stać na to aby poświecić trochę czasu aby napisać stabilne, dobre zakończenie.
- Wystarczy Maya.- Westchnęłam cicho, próbując nikogo nie urazić.
- Okay, wystarczy Maya, co tu robisz i dlaczego nas śledzisz?- Dean patrzył na mnie z tą samą przerażającą powagą, którą roznosił gdy do nas szedł. Wciąż onieśmielona jego wyższością odpowiedziałam cicho:
- Czemu miałabym śledzić potencjalne zagrożenie?
- Kto, Castiel? Zagrożeniem?- Zerknęłam na niebieskookiego i widziałam jego irytację, co również najwidoczniej nie umknęło uwadze Deana, bo zaraz dodał.- No, może trochę. Zresztą, co robiłaś sama na drodze w środku nocy, nie wiesz jak jest wtedy niebezpiecznie czy może upadłaś na głowę gdy byłaś dzieciakiem?
Głośno westchnęłam na jego słowa, już nie miałam nawet siły kłamać. Jestem na przegranej pozycji czy tego chciałam czy nie. Odkaszlnęłam cicho, próbując zebrać myśli.
-Ojciec dość sporo pił, co przynosiło dość negatywne skutki, więc uciekłam...Jeśli chcecie mnie odesłać do domu czy zawiadomić policje, która na pewno zrobi to za was to wolna droga, naprawdę, ucieknę jeszcze raz.
- Spokojnie Maya.- Odezwała się kobieta.- Nie wyślemy cię do kogoś kto cię krzywdzi, ale wiedz, że nas nie musisz się bać, sama kiedyś uciekłam z domu i nawet z pomocą mojego męża...było mi ciężko, opuszczenie rodziny, która nie mnie rozumiała była jedną z najtrudniejszych decyzji, które przyszło mi podjąć. I mimo, że nasze sytuacje są lub były nieco inne, wiedz, ze rozumiem i naprawdę chce ci pomóc.
- To bardzo miłe z twojej strony...
- Mary.
-...Mary, ale sama rozumiesz.- Westchnęłam głośno na myśl o jeździe w samochodzie, w którym mogłabym odespać cały niepokój. Zmęczenie przeniknęło już każdą komórkę mojego ciała i utrzymywałam się jedynie na oparach.
- Wiem, Maya, naprawdę wiem, ale zaufaj mi kiedy powiem, że Castiel i Dean to naprawdę dobrzy ludzie. Możemy cię gdzieś zawieźć albo zabrać ze sobą do domu abyś odpoczęła porządnie.
- Mary, ja...
- Dean to mój syn, i nie chciałabym aby jego dobro było zagrożone tak jak jest teraz twoje. W czasie mojej ucieczki otrzymałam pomoc, którą teraz chciałabym ci wręczyć. Możesz się u nas zatrzymać choćby na jedną noc aby zregenerować siły, potem zdecydujesz co dalej.
Sama myśl o tym była piękna. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobię kiedy wychodziłam tamtej nocy z mieszkania, a teraz znalazłam potencjalnego przewodnika. Zaczęłam porządnie rozważać te myśl, stojąc w zamyśleniu przed nimi wszystkimi i gdyby nie Mary i jej pełen sympatii wzrok, już dawno bym zwiała.
Zielonooki poruszył się i odkaszlnął cicho po czym zaczął mówić:
- Nie wiem czy to dobry pomysł mamo...wiesz, polowania...i jeszcze Sam...
Mary usmiechnęła się do mnie przepraszająco i odciągneła ich na bok, zapewne na rozmowe, której nie powinnam słyszeć. Nie będę ukrywać, że czułam się okropnie niezręcznie i szczerze mówiąc najchętniej bym kontynuowała moją samotną wedrówkę, która jedyne co do tej pory mi dostarczyła to czyste przerażenie tym co będzie jutro.
Spojrzałam powoli na kobietę z zamiarem odczytania jej wyrazu twarzy co naświetliłoby mi odrobinę moją sytuację, która teraz była naprawdę, naprawdę niepewna. Nie miałam żadnego planu ucieczki, jeśli w ogóle taka byłaby możliwa w towarzystwie trzech dorosłych ludzi, którzy są dziwnie mną zainteresowani. I szczerze mówiąc zaczęłam tracić nadzieje, że będzie dobrze.
- Ruszajmy!- Zakrzyknęła Mary patrząc na mnie i zachęcającym gestem machając w moją stronę. Dean i Castiel stali obok, jeden z nich niepewny, drugi natomiast całkiem neutralny. Nie wyglądało to miło. Teraz czekała mnie jedna z najtrudniejszych decyzji. Być idiotką z horroru i wsiąsć do samochodu pełenego podejrzanych nieznajomych wyglądających jakby przeszli piekło czy kontynuować własną bez celową wędrówkę, która zapewne zaprowadzi mnie do nikąd. Ryzyko czy ucieczka, oto jest pytanie.
Póki co nie jestem jeszcze pewna mojego sposobu pisania, wybaczcie zatem błędy i podzielcie się swoją opinią!
Dokąd prowadzi los Mayi?
Magda
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro