Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

- "Wielka mądrość"- chimera spojrzała się krzywo na dziewczynę, która drugi dzień z rzędu zjawiała się w gabinecie McGonagall pod nieobecność właścicielki, tak nie powinno być.
Dawniej nikt nie mógł znać hasła do tego gabinetu, a teraz wszyscy. Dzisiaj był tu już jakiś rudzielec, a teraz ta sławna Gryfonka. Dobrze, że Madame McGonagall ma silne bariery ochronne do Myślodsiewni, inaczej wszyscy poznaliby jej sekrety.
Hermiona poradziłaby sobie z nimi, ale wspomnienia McGonagall nie były jej potrzebne. Miała własne, których mogła użyć.
***
(Wielka Sala po Wielkiej Bitwie)
- Hermiono. To nic, rozumiesz?- McGonagall mówiła cicho, ale przekonująco- Nadal jesteś częścią naszego świata.
- Ja... Nie...Mogę...- płakała dziewczyna- Nie... Umiem... Go Uratować... Nie mogę...
- Możesz. Nikt oprócz ciebie nie zrobi tego lepiej.
- Pani nie rozumie... Ja straciłam magię... Ja nie mogę czarować...
***
Inne. Ona potrzebowała innych wspomnień z profesor McGonagall.
- Może jakiejś herbatki?- zaproponował radosny głos z jakiegoś obrazu- Jeżeli chciałabyś cytrynowego dropsa to paczka powinna być gdzieś na półce.
- Nie, dziękuję- odparła Hermiona i wyjęła z kieszeni fiolkę wspomnień oraz nieco większą probówkę z Veritaserum.
Dumbledore z obrazu przyjrzał się tej pierwszej i pokiwał głową z aprobatą.
- Bardzo dobrze, panno Granger. Proszę je teraz wymieszać. To powinno wystarczyć.
- Dziękuję, panie profesorze- Hermiona zrobiła dokładnie to, co powiedział. Nie przejmowała się w ogóle tym, że powie McGonagall. Przecież sam chciał chronić Malfoya. No właśnie- Malfoy.
Na Hermionę już czas. Miała jeszcze niechciane obowiązki wobec znienawidzonego Ślizgona.
Z ociąganiem ruszyła w kierunku wyjścia. Już wyciągała rękę do mosiężnej klamki, kiedy powtórnie usłyszała głos profesora.
- Panno Granger! Jest pewien sposób na pani kłopoty- dziewczyna wpatrzyła się w jego błękitne tęczówki- Wisiorek. Powinna pani zacząć nosić ozdoby!- dokończył z uśmiechem.
Gryfonce niekoniecznie podobało się, że zmarły dyrektor zna jej myśli, ale nie skomentowała tego, ani słowem, ani gestem. W ogóle nic już nie powiedziała, tylko pokiwała głową i wyszła bez zatrzymywania się.
Podążała korytarzami zamku, aż do wyjścia. Potem skierowała swe kroki do Bijącej Wierzby, która, o dziwo, nie ucierpiała podczas wojny.
Gałęzie uderzały o ziemię z nie mniejszą siłą niż zazwyczaj. Raz... Dwa... Trzy... Hop! Wskoczyła do dziury, której korytarze poznała na trzecim roku, kiedy Syriusz Black porwał Rona.
Tym razem pokonanie tunelu było dużo bardziej nieprzyjemne niż wtedy, a to z powodu figury, czyli wystających kości dziewczyny. Hermiona czuła, że jej ciało będą pokrywały siniaki, ale wstała, otrzepała się z kurzu i podążyła schodami na piętro, gdzie powinien znajdować się Malfoy.
Wtem roległ się huk, a ku dziewczynie zaczęła zmierzać biała duchopodobna zjawa. Dziewczyna zdążyła jednak pochylić się i "duch" przeleciał nad jej głową.
- Nieźle, Malfoy- rzuciła wznawiając wspinaczkę po wiekowych stopniach. Nie widziała chłopaka, ale podświadomie czuła, że ją słyszy.
Wtedy zobaczyła, że coś poruszyło się w cieniu. Postać nie ukazała się, ale potwierdziła tylko swoją obecność.
- Malfoy? Jestem tu zamiast profesor McGonagall. Wyjdź.
- Nie będziesz mi rozkazywać, szlamo- usłyszała znajomy, choć nieco zachrypnięty głos.
Dziewczyma westchnęła i odparła:
- Masz rację. Nie będę ci rozkazywać. Położę przed sobą torbę, a ty wyjdziesz i ją weźmiesz, bo jesteś głodny i spragniony- bez cienia emocji powiedziała Granger.
- Nie- głos zatrząsł mu się podczas mówienia tego.
- Malfoy, nie ma powodu do strachu. Nawet jeślibym chciała, nie mogę cię zabić. Wyjdź.
- Nie!
- Dobrze. W takim razie ja pójdę do ciebie- powiedziała i zaczęła powoli pokonywać dzielącą ich odległość.
- Nie! Odejdź! Idź stąd szlamo! Zostaw mnie!- krzyczał.
- Draco- powiedziała łagodnie- Jestem tu żeby ci pomóc. Przysłała mnie profesor McGonagall- po tych słowach dziewczyna podeszła do Malfoy'a i z właściwym sobie spokojem podała mu torbę z jedzeniem.
- Dlaczego to robisz!?- w tonie jego głosu słyszała wyrzut.
Zwykły człowiek czułby wstyd. Przez wiele lat obrażał ją, wyzywał ją od najgorszych, a teraz jest od niej zależny. Malfoy się nie wstydził, stracił dumę i nie chciał być teraz w swoim ciele.
- Słuchaj, Malfoy- zaczęła tracić równowagę- Może ci się wydaje, że lubię być taka bezinteresowna, że pomagając ci poprawiam soboe nastrój, ale ja nie robię tego ani dla siebie, ani dla ciebie. Nie muszę ci się tłumaczyć co tutaj robię, ale powiem ci: jestem tutaj tylko dla kogoś kto się o mnie troszczył przez cały ten czas po wojnie i musisz się z tym pogodzić- krzyczała mu prosto w twarz- Chociaż ty i tak nie zrozumiesz! Nigdy nie zrozumiesz co to znaczy być taką wielką szlamowatą szlamą jak ja. A wiesz co jest najlepsze!? Że teraz jestem charłakiem, tylko dzięki twojej cioteczce i tej głupiej bliźnie! Jestem dokładnie taka jaką ty i twoja rodzina chcieliście, żebym była! Więc zamknij się, słuchaj poleceń i nie zadawaj więcej głupich pytań!- każdy, kto trochę lepiej znał Hermionę, wiedział, że nie wolno prowokować jej w takim stanie, ale Malfoy nie należał do tej grupy.
- Myślisz, że tylko ty jesteś poszkodowana!? To ja tkwię tu jak w jakimś Azkabanie. Bez przyjaciół, rodziny, przyszłości... Z Mrocznym Znakiem na ręce...
- Marzy ci się Azkaban to wychodź stąd i miejmy wszyscy problem z głowy!- odkrzyknęła Hermiona, już dawno nie czuła tylu emocji. właściwie to dzięki temu krzykowi pozbywała się wszystkich uczuć, które nagromadziły się w jej wątłym ciele od wojny.
Draco nic sobie z jej krzyków nie robiąc sięgnął po torbę z jedzeniem, którą przyniosła. Zdenerwowana Hermiona odruchowo złapała za jego rękę, by go powstrzymać. Wtedy jej ciało przeszedł dreszcz, a jej blizna zapiekła. Ostatnim co pamiętała były oczy węża patrzące na nią z ręki Malfoy'a i ramiona, które qydawały jej się znajome...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro