Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

1 rok temu (Malfoy Mannor)

-Draco, powiedz nam czy to on?- zaskrzeczała ciotka Bellatrix wprost do jego ucha. Gdyby nie to, że trzymała rękę na jego ramieniu, pewnie by się wzdrygnął z obrzydzenia.

               Zamiast tego wlepił swój wzrok w dwie postacie klęczące przed nim pod wpływem zaklęcia. Jedna należała oczywiście do tego małego Weasley'a, a druga, no cóż, niewątpliwie przypominało to...

- No dalej, Draco, czy to nasz kochany pan Potter?- Lestrange wypluła nazwisko z pogardą.

               Draco spojrzał na matkę, której smutne spojrzenie na moment rozmyło się ustępując delikatnej wizji leżącej w lochach Gryfonki, która spędziła już tydzień na torturach w jego domu. Jeżeli teraz wyda Wybrańca, jej poświęcenie pójdzie na marne.

               Chwilowy omam odszedł jeszcze szybciej niż przyszedł. Jeśli jednak odkryliby jego oszustwo, matka musiałaby pożegnać się z życiem. Nie zasługiwała na to, ale z drugiej strony...

- Draco, teraz- wysyczała ciotka, wyraźnie poirytowana zachowaniem siostrzeńca.

- Nie. To nie on- powiedział Draco krótko. Lestrange wypowiedziała jakieś zaklęcie i już po chwili więźniowie zniknęli. Pewnie zamknęła ich w lochach

- Już myślałam- odezwała się po raz pierwszy Narcyza Malfoy i odwróciła swój zawiedziony wzrok od syna i siostry. Wojna zniszczyła ją bardzo, ale nie chciała pozbawiać się resztek dumy.

- Draco, Draco, Draco... Słyszałam, że Czarny Pan chce obdarzyć cię nowym Znakiem- przerwała ciszę Bellatrix- To wielki zaszczyt dla naszej rodziny. Prawda Narcyzo?

-Tak- powiedziała tylko pani Malfoy. W rzeczywistości była to kara dla Lucjusza i ona doskonale o tym wiedziała. Tak samo jak wiedziała o tym, że jej siostra jest chorą fanatyczką, a jej mąż strasznym tchórzem. Jej syn miał już niedługo cierpieć za ich grzechy, a ona nie mogła nic zrobić, ponieważ jej „tak" było niemym przyznaniem się do całkowitej niemocy.

***

               Hermiona obserwowała z wielkiego okna w swoim pokoju, jak nad Błoniami wschodzi sobotnie słońce. Widok zachwyciłby każdego, ale myśli dziewczyny były skupione tylko na jednym. Dzisiaj był dzień odwiedzin Harry'ego. Musiała jeszcze tylko zdobyć pisemną zgodę od McGonagall i może ruszać do św. Munga.

               Właśnie miała wychodzić z pokoju, kiedy przez okno wleciała zadbana sowa. Hermiona odebrała zawiniątko przyczepione do jej nóżki, które okazało się być starannie zaadresowanym do niej listem.

               Dziewczyna w powoli rozcięła kopertę i wyjęła jej zawartość.

Droga Hermiono,

Odwiedź proszę mój  gabinet dziś wieczorem. Hasło to: Pamięć zostaje.

Z poważaniem,

Minerwa Mc Gonagall

Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart

PS Załączam niezbędną Ci dziś zgodę do opuszczenia Hogwartu

               Dziewczyna nie czekając na nic udała się do swojego gabinetu, skąd fiuknęła się do św. Munga. Jej kominek, jak wszystkie nauczycielskie, był podłączony do sieci Fiuu, żeby mogła „kontaktować się z rodziną i przyjaciółmi." W jej przypadku ograniczało się to do weekendowych odwiedzin Harry'ego w szpitalu.

               Co tydzień zjawiała się tam tylko po to, żeby dowiedzieć się, że Harry leży w śpiączce i żaden uzdrowiciel nic nie może na to poradzić. Co tydzień kiwała głową, niby ze zrozumieniem, ale smutek malujący się na jej twarzy był wręcz namacalny. Co tydzień siadała obok przyjaciela, opowiadała mu co u niej, mówiła mu jak bardzo jej go brakuje. Potem przychodził ktoś informując, że godziny odwiedzin właśnie się kończą. Ona wstawała i kierowała się do kominków.

               Po drodze spotykała się z różnymi reakcjami. Dzieci wskazywały na nią palcami i wlepiały w nią swoje małe oczka z nieskrywanym podziwem, w końcu była sławną Hermioną Granger. Niektórym było żal, że taka młoda dziewczyna brała udział w strasznych wydarzeniach Drugiej Wojny. Jeszcze inni, zwłaszcza dawna arystokracja, wciąż widziała w niej tylko mała szlamę, przez którą zginęli ich najbliżsi. Byli też tacy, którzy podchodzili do niej i składali gratulacje z okazji pokonania Voldemorta, jakby  nie rozumieli jak straszną cenę dziewczyna zapłaciła za życie w wolnym świecie.

               Na początku Hermiona podchodziła do nich wszystkich obojętnie, ale kiedy Ministerstwo zauważyło, że większa część społeczeństwa nie wie jak ma poukładać sobie życie, Kingsley Shacklebolt- tymczasowy Minister Magii poprosił Hermionę, aby stała się specjalną urzędniczką ds. odbudowy społeczeństwa.

               Dziewczyna, która mimo posady w Hogwarcie, wciąż miała dużo wolnego czasu na wspominanie wojny, chętnie zgodziła się na proponowane warunki. Miała odwiedzać chorych w św. Mungu, co robiła przy okazji wizyt u Harry'ego, miała odpisywać na wszystkie listy od obywateli, bywać na wszystkich imprezach organizowanych przez Ministerstwo oraz na specjalnie organizowanych spotkaniach.

               Zanim Hermiona dotarła na czwarte piętro szpitala, musiała więc w ramach swoich obowiązków odwiedzić najmłodszych podopiecznych, którym grobowym tonem opowiedziała o tym, jak poznała Harry'ego i jak się z nim zaprzyjaźniła. Kiedy kończyła, poinformowała, że w następnym tygodniu dowiedzą się, jak razem z Wybrańcem i Ronem Weasley'em odkryli tajemnicę kamienia filozoficznego.

               Idąc do sali Harrego, spotkała uzdrowiciela, który na jej widok pokiwał tylko przecząco głową i odszedł do dalszych obowiązków. Dziewczyna weszła do przestronnej sali, w której leżał przyjaciel.

- Och, Harry... Wciąż nic?- zapytała- Wiem, wiem... Ja powinnam teraz coś znaleźć. Ale gdzie?

...

- Ron pewnie chciałby się włamać do Działu Ksiąg Zakazanych. Nie musiałby, wiesz? Teraz jestem nauczycielką, a nawet jeśli to Rona nie ma. Pamiętasz, Harry?- po policzku dziewczyny spłynęła samotna łza...

***

-Hermiona! Hermiona, obudź się!

- Co się stało?- zapytała zaspanym głosem, po czym nagle dodała- Harry!? Co ty tu robisz!?

- Złapali nas. Wczoraj wieczorem w Hogsmeade.

- A gdzie...- obawiała się najgorszego- Gdzie jest Ron?

- Kiedy nas tu przywieźli Malfoy nas nie wydał, a Bellatrix przeniosła mnie tutaj jakimś zaklęciem i... Hermiona co to jest?- wskazał na jej rękę, która była pokryta zaschniętą krwią. Napis szlama był jednak tylko blizną.

Dziewczyna obejrzała swoją kończynę i zdumiona zapytała:

- Jaki mamy dziś dzień?

- Piątek, czemu pytasz?- powiedział zdziwiony Harry

-Rano ta rana była głęboka i krwawiła... Zrobiłeś coś?

- Nie, ja nie mam różdżki.

-To niemożliwe...

               Dziewczynie przerwał szczęk krat. Do celi weszła ciemna postać i rzuciła coś na podłogę. Były to wyraźnie rzeczy Rona. Hermiona złapała brązowy sweter i zaczęła weń głośno szlochać.

- Niee... Straciliśmy go! - Harry objął przyjaciółkę, która dostała strasznych dreszczy- To nieprawda... To tylko sen...

- Hermiono, wydostanę nas stąd. Rozumiesz? Nie pozwolę cię bardziej skrzywdzić- przysiągł chłopak, Nie musiał oczekiwać tego samego, wiedział, że Hermiona zrobiłaby dla niego to samo.

***

               Hermiona otarła łzę. Na jej twarz wróciła maska obojętności. Po raz ostatni ścisnęła rękę przyjaciela, po czym wstała i skierowała się do wyjścia. Czekało ja jeszcze spotkanie z Minerwą McGonagall, która z byle powodu nie wzywałaby wychowanki do siebie.

 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro