Niedziela
Missouri Moseley była kochaną kobietą, chociaż jej własny syn stanowczo by temu zaprzeczył. Nienawidził okultystycznych praktyk matki ale nie potrafił się od niej odsunąć. Jednak, kiedy oznajmiła mu, że rodzinny majątek przeznacza na zakup ziemi na jakiejś ubogiej wyspie Bóg jeden wie gdzie, powiedział "Koniec". Nie chciał mieć już nic wspólnego z tą wariatką.
Missouri sama czuła się jak wariatka ale miała nadzieję, że dobrze robi. Wiedziała dużo więcej niż otaczający ją ludzie, widziała znacznie dokładniej. Przecież jej życiowym powołaniem od zawsze była pomoc innym. Dlaczego by nie robić tego na większą skalę? Albo w innej formie niż dotychczas?
Jeszcze z czasów swej względnej młodości, poczta pantoflowa była najlepszym sposobem na pozyskiwanie klientów. W dużej mierze to dzięki temu wyrobiła sobie kontakty w wielu, przez jej syna uważanych za swego rodzaju dziwacznych jak i niebezpiecznych, kręgach w całych Stanach. Rok za rokiem a osobliwa siatka znajomości rozciągać się zaczęła coraz dalej. Tym sposobem dowiedziała się o małej wysepce w południowo-wschodniej części Europy i od razu wiedziała, że to właśnie tam stworzy swój skromny raj.
Nabyty przez nią skrawek Grecji obejmował starą, prawie do cna wyniszczoną posiadłość a ona pragnęła uczynić z niej w przyszłości uroczy hotelik. Kiedy z pomocą zaczęły przychodzić do niej miejscowe dzieciaki chcące jedynie dorobić, w głowie Missouri zaczął pojawiać się pewien pomysł.
Niektóre osoby z jakimi kiedyś współpracowała, często nie mogły sobie pozwolić na całoroczną opiekę nad swoimi pociechami z naprawdę różnych powodów. A ona rozumiejąc sytuacje, pozwalała aby młodzież do niej zjeżdżała. Dawała ochronę, dach nad głową i solidne zajęcie na odciętej od miejskich wrażeń wyspie.
Z biegiem czasu taka spontaniczna, krótkotrwała opieka zmieniła się na wakacyjny obóz dla trudnej młodzieży, która mogła przyjeżdżać tu w lato i pomagać w remoncie. Powszechnie nazywana "Praca w ruinach" stała się sensem życia Cioteczki. O tak, pani Moseley zyskała nareszcie jakiś pieszczotliwy przydomek.
Jest takie powiedzenie, że przypadki chodzą po ludziach. W jej sytuacji, przypadkiem było stworzenie całkiem nowej rodziny. Pomimo swych zdolności, nie była jednak w stanie przewidzieć, że jedno z jej podopiecznych zostanie tam na stałe.
Pamiętała jakby to było wczoraj... Jesień zbliżała się ku końcowi. W połowie odbudowana posiadłość prawie trzęsła się przez grzmoty nadciągającej burzy. Kiedy sprawdzała, czy na pewno wszystkie koty są już w środku, nadeszła ulewa a chwilę później poczuła okropną rozpacz. Jej krew wrzała i zamarzała jednocześnie. Lęk przenikał przez ściany i jak mgła osiadał na wysokości kolan.
Ktoś załomotał w drzwi. Nie, nie "ktoś", raczej kłębek nerwów wciśnięty w drobną kobiecą postać. Za progiem stała zapłakana dziewczyna a żal wylewał się z niej tak bardzo, że Missouri ledwie była wstanie dostrzec swego ucznia u jej boku.
- Nie wiemy co robić.
Gdyby tylko dwadzieścia lat temu Chuck Shurley nie wyrzucił swej ciężarnej córki za próg, Cioteczka nie stałaby tej niedzieli na balkonie swojego małego hoteliku obserwując jak przybrany wnuk pędzi rozklekotanym pickupem w stronę portu. Nie czułaby ekscytacji związanej ze ślubnymi przygotowaniami i nie przeżyłaby drugiego najważniejszego dnia w swoim pokręconym życiu.
Ostatni prom w czerwcu właśnie dobijał do brzegu. Jack zbiegał ze zbocza ile sił w nogach. Tak bardzo cieszył się na spotkanie z przyjaciółmi. Nareszcie będzie mógł się z kimś podzielić tą niesamowitą nowiną, która zaprzątała jego myśli każdego dnia przez ostatni miesiąc. Nie chciał rozmawiać o tym przez telefon, pisać listów również nie zamierzał. Musiał mieć pewność, że nikt inny się o tym nie dowie a poza tym, chciał zobaczyć wyrazy twarzy znajomych.
Dotarł do niego okropny pisk. Ktoś krzyczał jego imię a on musiał zwolnić aby nie wpaść na mały tłum przechodzący po odnowionym molo. Dostrzegł ich na samym końcu, oboje obładowani jakimś tuzinem bagaży.
Czarnowłosy chłopak wyrwał się do przodu wpierw wcisnąwszy towarzyszce różowe pudło w ręce. Alex był najwyższy z całej trójki, więc w kilku susach znalazł się obok Jacka.
- Mam dla ciebie najcudowniejszy prezent, dziwaku - wykrzyczał mu do ucha ściskając bladymi ramionami. - Chociaż Claire uważa to za kompletnie niepotrzebny obciach.
- Bo to prawda, ale niestety twojej kobiecie się spodoba - dodała dziewczyna dołączając się do grupowego uścisku.
Nie widzieli się od Bożego Narodzenia. Ich matka zastępcza kategorycznie zabroniła im przyjeżdżać do Cioteczki podczas ferii wiosennych. Stwierdziła, że sama z nimi spędza za mało czasu.
Najstarszy z grupy, Alex, trajkotał jak najęty i bez przerwy ciągnął Jacka za język, chciał wiedzieć wszystko o planach w sprawie wesela. Młodsza od niego o trzy lata, blondwłosa Claire kręciła jedynie głową z dezaprobatą ale jednak stanowczo podkreślała, że przyjechała jako przedślubna darmowa siła robocza a nie majster Cioteczki.
Kiedy wreszcie zapakowali wszystkie bagaże na podniszczonego pickupa, oddał kierownicę koleżance. Nie mógł prowadzić i wszystkiego opowiadać, a dobrze wiedział, że jedynie w drodze nie będzie narażony na gumowe uszy za każdą ścianą.
Siedząc między nimi, wyjął na kolana podniszczony notes w skórzanej oprawie. - Tak się cieszę, mając was obok siebie. Mam tajemnicę, i nie mogę jej powiedzieć nikomu innemu. - zaczął poważnym tonem, ledwo powstrzymując się przed wybuchem radości. Tak, chciał wybuchnąć, krzyczeć ile sił w płucach. A potem skakać po plaży dopóki nogi nie odmówią mu posłuszeństwa.
- Wpadliście? - rzuciła Claire nawet na niego nie zerkając.
- Co? - wypalił po chwili zamyślenia. Dopiero ciepła dłoń Alexa na ramieniu i znaczące spojrzenie skierowane na jego dolą część ciała, pozwoliło zrozumieć pytanie jakie mu zadano - Boże, nie! Oszaleliście?
Doprawdy, jak mogliby przypuszczać, że jest tak nierozważny. To, że żeni się ledwie skończywszy dziewiętnasty rok życia jeszcze o niczym nie świadczy. - Zaprosiłem tatę na ślub.
Pickupem lekko zatrzęsło a kierowca zaklnął pod nosem - Ja pierdole, znalazłeś go?
- Język! - czarnowłosy zganił siostrę. Chociaż narzekał na reżim jaki ich matka niby trzyma w domu, sam często zachowywał się do Jody Mills bardzo podobnie.
Jack na chwilę spochmurniał - Pamiętacie? Mama zawsze powtarzała, że to był wakacyjny romans a facet zniknął zanim się zorientowała, że jest w ciąży. Myślałem, że niczego więcej się nie dowiem. Ale w maju opróżnialiśmy z Cioteczką ostatni pokój na strychu. Znalazłem kilka na prawdę ciekawych rzeczy ale co najważniejsze, był tam pamiętnik mamy z roku, w którym była ze mną w ciąży.- prawie wypiszczał nareszcie mogąc przestać się opanowywać. Ogromna fala ulgi zaczęła rozlewać się mu w piersi od długo skrywanej tajemnicy a to dopiero był początek opowieści.
- A więc to tam znalazłeś ojca! Rany, muszę poznać tę historię! - oczy Alexa były okrągłe i tak bardzo gotowe na piękną romantyczną opowieść. Nie dziwił się, matka wyglądała jakby urwała się z bajki o Kopciuszku.
Otworzył pamiętnik na pierwszej zaznaczonej prowizoryczną zakładką stronie.
"17 lipca - co za noc! Byliśmy z Adamem na wyjeździe świętując zakończenie ogólniaka. Cały wieczór bawiliśmy się na plaży, tańczyliśmy o zachodzie słońca, całowaliśmy się przy ognisku i ..."
- Wielokropek?
- Seks - rzuciła Claire nie odrywając wzroku od drogi - Pruderyjne panny tak o nim pisały.
Najstarszy z nich zachłysnął się powietrzem ale ponaglił przyjaciela chcąc usłyszeć więcej.
"To od zawsze był Adam! On jest tym jedynym. Przy nikim innym się tak nie czułam."
"19 lipca - akcja się zagęszcza. Milligan oświadczył, że ostatecznie wybiera się na uczelnię w Szwecji. A mieliśmy razem zwiedzać świat. On nie chce tego odłożyć nawet na rok. Nie rozumie mnie. / Dzisiaj patrzyłam jak jego samolot odleciał."
"4 sierpnia - co za noc! Zjawił się Sam - przystojniak, którego poznałam na naszym ostatnim koncercie.
Wciąż mam obsesję na punkcie Adama ale Sam jest taki uroczy!
Zanim się zorientowałam - ..."
"11 sierpnia - w przyportowej knajpce pojawił się Dean. Ma niebiański głos.
Nie byłam zdolna oprzeć się jego uśmiechowi więc ..."
- Kropka, kropka, kropka! - wykrzyczeli jednocześnie
Jack zatrzasnął pamiętnik matki, kiedy jego przyjaciele zaczęli wydawać z siebie kolejne okrzyki. Claire zaparkowała pickupa w zacienionym miejscu.
- Zaczynacie od zabawy? - podejrzliwy głos Missouri rozbrzmiał za ich plecami - Musicie pomóc w przygotowaniach, zaraz znajdę wam coś do roboty! - jej ton przybrał na sile ale usta rozciągały się w zawadiackim uśmiechu. Porwała ich w mocny, stęskniony uścisk.
- A więc kto jest twoim ojcem? - zaczął Alex konspiracyjnym tonem, kiedy zamknęli się już w pokoju. Pierwszy raz odkąd zaczęli tu przyjeżdżać, rodzeństwo miało dzielić jedno pomieszczenie. Cioteczka powtarzała "Nieważne więzy rodzinne, lepiej nie ryzykować rzucenia się sobie do gardeł". I miała rację! Ta dwójka kochała się i nienawidziła jednocześnie, jednak jego narzeczona wybrała ich na swoje druhny, musiała mieć ich razem w jednym miejscu.
- Adam, Sam czy Dean?
- Nie wiem!
- Więc którego zaprosiłeś? - dopytywała szeptem blondwłosa dwudziestolatka ale zobaczywszy jak najmłodszy z nich się zawstydził zaklnęła. Załamany brat nawet nie miał siły jej zwrócić uwagi. Potarłszy skronie opadli we dwoje na łóżko.
- Wiedzą o tym? - w głosie Alex pobrzmiewała panika.
Przyszły pan młody żachnął się - Oczywiście, że nie! Miałem im napisać "Przyjedź na mój ślub, może jesteś moim ojcem"? Myślą, że Cioteczka ich zaprosiła. Nie dziwne więc, że potwierdzili swoją obecność!!
- Nie drzyj się - syknęła Claire - Niby jakim cudem cokolwiek Pani Moseley mogła zdziałać? Nawet jeśli byli jej podopiecznymi, to co mają wspólnego ze ślubem nieznanego im dzieciaka? To nie ma sensu.
Jack fuknął. Był zirytowany na samego siebie. Mógł od razu nakreślić zarys planu a dopiero potem przedstawić głównych bohaterów akcji. Nie potrafił dziwić się złości i niezrozumienia przyjaciół, zaczął bowiem opowieść od środka. A może nie? O rany, i jemu zaczyna się to wszystko mylić. Rozplanowywać a opowiadać o tym to dwie różne rzeczy. Sam siebie zrozumiesz ale przekazanie ludziom tego co masz na myśli jest o wiele trudniejsze.
- Chodzi o to, że każdy z nich tu kiedyś był, każdy zna Cioteczkę. Mniej lub bardziej, ale zna. A ja wymyśliłem cudowny pretekst w tym kierunku. - zrobił dramatyczną pauzę aby odetchnąć, musiał opanować rozszalałe emocje, od dawna nie był tak bardzo rozstrojony... - Cioteczka nareszcie skończyła budowę i otwiera za rok wymarzony hotelik. Swój pierwotny plan ma wcielić w życie ale najpierw chce zrobić coś jakby zjazd absolwentów trwający cały sezon.
- Przyjadą na raz, zobaczą że to lipa, zaczną rozmawiać i wyjdzie szydło z worka - cóż, widać Alex wciąż panikował nie dając koledze dokończyć opowieści.
Jack zgromił go wzrokiem ale kontynuował - Nic się nie wyda! Nasi goście i tak zaraz będą zjeżdżać a naprawdę dziewięćdziesiąt procent z nich jest byłymi uczniami tutejszego obozu. Przecież nawet my traktujemy to wesele jako idealny pretekst do gromadnego spotkania po latach. A moi ojcowie przyjadą, tydzień po tygodniu. Dałem im także dokładne wskazówki co do promów na naszą wysepkę. Każdym po kolei się zajmę, o to nie musicie się martwić, coś wymyślę.
- Sory kochany, ale to się kupy nie trzyma. - zgardziła blondynka. Miała tak skwaszoną, wszechwiedzącą minę, że młodemu Miltonowi opadły ręce. - Oni są od ciebie dwa razy starsi, to myślący i dorośli mężczyźni. Od razu dowiedzą się, że coś kręcisz.
- Jestem pewien, że rozpoznam własnego ojca! Wtedy wytłumaczę mu moje zachowanie a on albo mną wzgardzi albo zgodzi się stanąć u mego boku w kościele.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie dochodząc do takich samych wniosków. Ich przyjaciel miał nieźle przesrane i sam to sobie zgotował. Ale nie mieli serc z lodu, nie chcieli rujnować marzeń o pełnej rodzinie. Doskonale go rozumieli. Dlatego patrząc w pełne nadziei oczy, nie zganili go. Za to obiecali wszelaką pomoc.
Trzeci termin minął a oni pluli sobie w brodę, że nie próbowali otrząsnąć Jacka. Obserwowali jak jego serce kraje się raz za razem, kiedy przypatrywał się każdemu wysiadającemu z promu mężczyźnie. Przeklinali po cichu także samego chłopaka - dlaczego do jasnej cholery nie zadzwonił do nich skonsultować tego pieprzonego pomysłu?
Na cztery dni przed wielkim wydarzeniem, zobaczyli go siedzącego przy śniadaniu. Ze zrezygnowany wyrazem twarzy grzebał beznamiętnie widelcem w talerzu. Ale kiedy siedząca na przeciwko niego narzeczona delikatnie go zagadnęła, jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Pierwszym od dłuższego czasu, na prawdę szczerym uśmiechu. Ujął jej dłoń, tę na której znajdował się pierścionek zaręczynowy i delikatnie ucałował. Dopiero z opóźnieniem zauważył przyglądające się im rodzeństwo ukochanej, więc przywitał się wesoło.
Został ostatni tydzień do ślubu, najważniejszy. Już nie mógł doczekać się chwili, w której Kaia oficjalnie stanie się częścią zwariowanej rodziny Miltonów.
Nieprzyjemne myśli opuściły ich głowy. Zapomnieli o trzech listach, które pisane w nerwach na ostatnią chwilę, zawierały omyłkowo jednakową datę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro