« 4 »
06.08 PL/ 07.08
16:53 PL/ 0:53 KOR
Przeglądałam sobie twittera szukając czegoś co mogło mnie zainteresować. Mój pokój miał białe, prawie, że szare ściany. Łóżko z metalową ramą, nie wielką komódkę oraz sporych rozmiarów okno z widokiem na las z jeziorem. Sam w sobie pokój wyglądał jak pokój z psychiatryka, jedyne co go wyróżniało to to, że każdy kto tu mieszka może udekorować swój pokój jak chce. Był to po prostu dom dziecka. U mnie jedyną ozdobą było zdjęcie w ramce, jedno jedyne zdjęcie, które było dla mnie więcej warte niż wiele innych rzeczy.
Do drzwi delikatnie ktoś zapukał, jednak nie odezwałam się ani jednym słowem. Do środka weszła kobieta w średnim wieku, miała czarne włosy do ramion, szare oczy. Na sobie miała powyciągany sweter i przetarte jeansy. Patrzyła się troskliwie jakbym była jej dzieckiem.
— Czas na dwór, Rae. Musisz wyjść ze swoich czterech ścian — powiedziała uśmiechając się delikatnie.
— Ale ja nie chcę — powiedziałam po polsku, czyli w ojczystym języku miejsca, w którym mieszkałam. Przymknęła drzwi i podeszła do mnie. Odłożyłam telefon na bok, gdy kucnęła przede mną.
— Jeśli nie będziesz wychodzić twój stan zdrowia się pogorszy.
— Gdyby tylko mnie on obchodził — mruknęłam opierając brodę na ręce i zwróciłam oczy ku widokom za okna.
— Jeśli będziesz tak postępować możesz nie zobaczyć tych, których pokochałaś całym sercem — spojrzałam na nią z ukosa, a potem na zdjęcie na komodzie za nią.
— Manipulujesz mną — powiedziałam spoglądając jej w oczy, były pełne miłości, szczęścia, opiekuńczości. Kobieta westchnęła.
— Nie prawda, Rae ja chcę tylko twojego dobra — cierpiała z mojego powodu, przez to, że się przywiązała do mnie. Przez to, że uważała mnie za swoje dziecko.
Do pokoju wbiegła mała dziewczynka z rozwichrzonymi włosami. Była ubrana w niebieską sukieneczkę z dużymi kokardami, na małych nóżkach złożone były małe, brązowe buciki, z których wystawały kawałki skarpetek.
— Siostrzyczko Rae zrób mi warkoczyki! — zawołała podskakując przy moim łóżku.
— Ja ci je zrobię, Kseniuś.
— Nie! Chcę by to starsza siostrzyczka Rae mi zrobiła! — tupnęła nóżką, a czarnowłosa znowu westchnęła.
—Dobrze, zrobi ci je. Jednak wyjdź na chwilę z pokoju, dobrze? — zapytała bardzo matczynym głosem.
— Jej! Dobrze, mamo Eri! — zawołała wybiegając z pokoju tak samo szybko, jak do niego weszła. Erina uśmiechnęła się słysząc słowo "mamo". Przeniosła swój wzrok na mnie.
— Zrób to przynajmniej dla niej i dla reszty dzieci, one naprawdę cię kochają. Wiem, że masz już dziewiętnaście lat, ale te dzieci ciebie potrzebują, sama bym sobie rady nie dała — tym razem to ja westchnęłam, ale to co mówiła było prawdą.
— Dobrze, pójdę na dwór.
— Dziękuję — uśmiechnęła się podnosząc do pionu. Gdy wyszła wyłączyłam w telefonie internet i wcisnęłam urządzenie do tylnej kieszeni spodni. Na ramiona założyłam bluzę z nadrukiem "BTS" na plecach. Wyszłam z pokoju na korytarz gdzie czekała podekscytowana dziewczynka.
— Chodź mała, idziemy na dwór.
— A pójdzie z nami reszta? — zapytała patrząc na mnie wielkim, dziecięcymi oczami.
— Jeśli chcą mogą iść, ja będę czekać przy wyjściu — powiedziałam, a dziewczynka pobiegła w przeciwną stronę niż były schody. Pokręciłam głową i sama ruszyłam ku wspomnianej przeze mnie stronie. Na dole dzieci, które jadły lub bawiły się w salonie, podskoczyły do mnie i zaczęły wypytywać czy idę na dwór. Odpowiedziałam twierdząco, a one bardzo ochoczo zaczęły ubierać buty. Dlatego, że było lato to co miały na sobie całkowicie im wystarcza. Cóż ja byłam typem, który nie lubi pokazywać swojego ciała oraz byłam zmarźluchem. Ubrałam na nogi swoje czarne, przestarzałe już szmaciane trampki i czekałam na resztę z góry.
Gdy wszyscy byli gotowi i powiedziałam, że możemy iść. Dzieci wypadły z domu jak stado wilków. Wszystkie biegły w jedno miejsce co chwila mnie poganiając, ale nie zwiększałam swojego tępa, szłam dalej spokojnie. Naszym miejscem była polana przy jeziorze, rósł tam jeden, wielki dąb, pod którym było moje miejsce. Jak się tu dostałam to zawsze tam siadałam sama, lecz z czasem jak dochodziły dzieci, z ciekawością się do mnie przysiadały. Od tego czasu to jest dąb nazwany moim imieniem, ale wracając. Dzieci usadowiły się na ziemi pod dębem zostawiając jedno miejsce między sobą. Zajęłam te miejsce właśnie miejsce, pod wyrytymi literami w korze.
— To kto dzisiaj zbiera kwiatki?
— Ja! — wykrzyknęło kilka dzieci naraz, a ja kiwnęłam głową w zgodzie by te pozbierały kwiaty, których potrzebowałam sporo, więc im więcej dzieci pozbiera tym lepiej. Większość pobiegła zbierać, a tym kilku, które zostały zaczęłam opowiadać różne rzeczy. Głównie takie, które mają głębszy sens w sobie.
Po około dwudziestu minutach maluchy wróciły z sporą ilością kwiatów w rączkach. Ułożyły je wszystkie na ziemi przede mną i usadowiły się z powrotem na swoje miejsca. Chwyciłam kilka kwiatów do zaczęcia zaplatania wianka.
— To co chcecie żebym robiła? Opowiadała czy śpiewała?
— Dwa dni temu opowiadałaś, więc dzisiaj śpiewasz! — wszystkie przytaknęły zgodnie. Podniosłam kąciki ust oraz zaczęłam nucić muzykę. Potem nucenie przemieniło się w śpiew. Dzieci albo zaplatały wianki, albo po prostu odpoczywały przy moim śpiewie lub nuciły ze mną.
Gdy zaczęłam kończyć wianek, kończyłam również śpiewać.
— Ych, przestań fałszować! — zawołała młodsza ode mnie dziewczyna, która również mieszkała w domu dziecka. Wioletta, trafiła tu w wieku siedmiu lat, teraz ma piętnaście. Wcześniej na początku sama lubiła słuchać mojego śpiewu, ale nasze relacje się zmieniły po tym jak dowiedziała się pewnej rzeczy. Zaczęła mnie nienawidzić oraz nienawidzić mój śpiew. I mimo, że jest młodsza nie zachowuje do mnie szacunku. Jeszcze internet zepsuł ją całkowicie. Wyglądała jak typowe plastiki ze szkoły — Nie rozumiesz, że brzmisz jak foka podczas godów?!
— Nie prawda! Siostrzyczka Rae pięknie śpiewa! — stawiła się w mojej obronie Ksenia, spojrzałam na nią pustym wzrokiem(czyli takim, jaki mam zazwyczaj kiedy nie jestem przy dzieciach).
— Siostrzyczka Rae, siostrzyczka Rae tamto, siostrzyczka Rae sram to. Dziecko, ona jest nikim, a do tego wy dzieci jesteście głupie i wy wierzycie wszystkie w jej słowa! — dziewczynka chciała coś jeszcze krzyknąć, ale gdy stanęłam przed nią, odwiodłam ją od tej myśli.
— Nie obrażaj ich Wioletta, daj im dzieciństwo na, które zasługują. Jeśli chcą to niech wierzą, to jest największy dar dzieciństwa. Moment, w którym potrafimy uwierzyć we wszystko — odparłam na jej odzywkę — Jednak zdaj sobie sprawę z jednej rzeczy. Nie opowiadam im tego co tobie, opowiadam im o tym jakie życie jest naprawdę, tylko w trochę innej odsłonie.
Mój pusty wzrok sprawił, że dziewczyna postanowiła odpuścić. Obróciła się na pięcie i odeszła bez słowa, tak jak wtedy gdy się dowiedziała prawdy. Patrzyłam się w martwy punkt przed sobą, a obraz zamazywał się po trochu. Słyszałam przytłumiony głos Kseni i czułam jak ciągnie mnie za rękaw bluzy.
Oczy same się zamknęły, a nogi ugięły pod ciężarem ciała. Muskanie włosów na twarzy, ból w plecach. Szum krwi w uszach, a niedługo po tym cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro