VIII
myśli Harry'ego
Harry, niezdecydowany morderca, musiał przyznać, że jego dziwna, nowa przyjaźń z przyszłym wrogiem była dość satysfakcjonująca. Zaskoczyło go odkrycie, że Tom jest szukającym Slytherinu. Tak jak nikt nie potrafiłby wyobrazić sobie Czarnego Pana jako gracza Quidditcha tak Tom - genialny szukający tylko pogłębiał przepaść dzielącą chłopaka, którym był od mężczyzny, którym zostanie. Im więcej czasu z nim spędzał, tym odleglejszy wydawał się Voldemort z przyszłości, wydawał się wręcz znikać gdzieś w odległych, nieprzyjemnych zakamarkach jego umysłu.
Harry został mianowany szukającym gryfonów niemal w tej samej chwili, w której O'Hare zobaczył, jak łapie znicza.
- Na brodę Merlina! - zawołał. - Nigdy nie widziałem by ktoś tak latał na Komecie. Gdzie, do diabła, nauczyłeś się grać?
Harry wzruszył ramionami.
- Och, w domu, z kilkoma kolegami.
Tuż po wypowiedzeniu tych słów odkrył jak absurdalnie musiały brzmieć. Z jakimi dokładnie przyjaciółmi nauczany domowo Harry Black mógłby grywać w Quidditcha? Minerwa spojrzała na niego zdziwiona, więc dodał pośpiesznie:
- Em... W lecie odwiedzało nas kilku chłopaków z Durmstrangu... - To przynajmniej brzmiało jak goście, których mogłaby mieć rodzina Blacków.
- Ah. - Sądząc po wyrazie twarzy, O'Hare nie dbał o Durmstrang czy jego uczniów, ale przyjął wymówkę Harry'ego bez żadnych komentarzy.
Minerwa grała jako ścigający i Harry z ulgą zauważył, że jest dość dobra. Zawsze wiedziałem, że to w sobie masz, profesor McGonagall! Była jedyną dziewczyną w drużynie Gryffindoru - a właściwie, jak Harry wkrótce odkrył, jedyną dziewczyną w którejkolwiek drużynie.
Kapitan drużyny, O'Hare, wysoki Irlandczyk o czarnych włosach i niebieskich oczach, był obrońcą Gryffindoru. O'Hare, obrońca... Na to imię coś mi dzwoni... Nie Darren O'Hare! Harry niemal spadł z miotły w możliwie nieeleganckim stylu, gdy uświadomił sobie, że kapitan drużyny gryfonów jest przyszłym legendarnym obrońcą Pustułek z Kenmare. Już niemal ruszał prosić go o autograf - jednak O'Hare nie jest jeszcze obrońcą Pustułek, tak jak Tom nie jest jeszcze Czarnym Panem...
Wygrali swój pierwszy mecz ze Slytherinem z dobrą przewagą, nawet jeśli Tom grał znakomicie. Jednak Harry był szybszy, bez wątpienia przez to, że przywykł do o wiele szybszej miotły i szybszego tempa całej gry. Po tym, jak Harry złapał trzepoczącego znicza w dłonie po dwudziestu minutach gry, O'Hare wydzierał się aż ochrypł i w tym momencie wszelkie obawy, jakie mógł mieć w związku z jego znajomymi z Durmstragu najwyraźniej zniknęły na zawsze.
Jednak Minerwa nie przestawała go obserwować. Harry czuł na sobie spojrzenie jej jasnobrązowych oczu niemal wszędzie i czuł się z tym nieswojo.
Najwyraźniej Minerwa nie była też jedyną osobą która miała go na oku. Szedł właśnie do Wielkiej Sali na herbatę po wyjątkowo dobrej sesji treningowej z Tomem - który był zdecydowanie najbardziej wymagającym przeciwnikiem z którym mierzył się jeden na jednego - gdy jakaś ciemnowłosa dziewczyna zatrzymała go w korytarzu.
- Harry Blacku. Chcę z tobą pomówić.
Była bardzo ładna, ale jej uroda była z tego mrocznego, tajemniczego rodzaju, a jej wyraz twarzy był zdecydowanie dumny. Coś w niej było znajomego, ale Harry nie potrafił jej do końca rozpoznać.
Zbadała go dokładnie wzrokiem, aż zaczął czuć sie bardzo nieprzyjemnie pod jej spojrzeniem.
- Kim jesteś i czemu przybrałeś nazwisko Black? - Jej głos był lodowaty.
Harry poczuł nagłą panikę, ale zmusił się, by wciąż odwzajemniać jej spojrzenie.
- Jestem Harry Black. Kim jesteś i o czym, na Merlina, mówisz?
Prychnęła.
- Nie jesteś Blackiem, ty wstrętny oszuście. Wiedziałabym. Jestem Walburga Black, córa starożytnego, szlachetnego rodu Blacków. Mój brat-idiota Alphard bredził o tobie, uznając, że jesteś jakimś zaginionym dalekim krewnym. Jednak ja wiem lepiej. Znam drzewo rodowe naszej dostojnej rodziny lepiej niż ktokolwiek żywy i wiem, że jesteś tylko pretendentem do nazwiska naszego szlachetnego rodu.
Walburga? Och, Merlinie, nie matka Syriusza, ta z portretu?
- Zniszczę cię, ty brudny, zarozumiały, arogancki... - Wyjęła różdżkę i przyłożyła ją do piersi Harry'ego.
Och, do diabła. Co mam robić? Przeklęcie jej nie złamałoby mi serca, ale to wciąż matka Syriusza...
Zanim Harry mógłby zareagować, w Walburdze zaszła dziwna zmiana. Jej wyraz twarzy złagodniał, a jej oczy nabrały dystansu i zrobiły się dziwnie nieprzytomne.
- Och - powiedziała, z nagłą nutą zaskoczenia w głosie. - Zapomniałam. Oczywiście, jestem synem Prokrisa. Ciotka Kasjopeja wspominała, że mają syna, którego zamierzali posłać do Durmstrangu. Głupie, że o tym zapomniałam.
Uśmiechnęła się do Harry'ego, czarującym i uwodzicielskim uśmiechem, który zmroził go do kości.
- Powinniśmy lepiej się poznać, Harry. W końcu oboje jesteśmy członkami jednej szacownej rodziny, szczęśliwie niezbyt blisko związanymi.
- Jestem spóźniony na herbatę - mruknął szybko Harry. Wszedł do Wielkiej Sali speszony, ale nie aż tak by nie zobaczyć Toma pochylonego bez celu przy ścianie, z różdżką na wpół wysuniętą z kieszeni.
- Dzięki, Tom - szepnął, gdy Riddle go dogonił. - Zaklęcie Confundus, prawda?
Tom zachichotał.
- Tak, powiedziałbym, że idealnie w czas. Oczywiście teraz, skoro uznała cię za czystokrwistego, będzie oczekiwać, że weźmiecie ślub.
Harry był przerażony.
- Nie mogłaby chcieć wyjść za mąż za innego Blacka, prawda? Czy to nie zakrawa o kazirodztwo?
Tom wzruszył ramionami.
- Możliwe, ale ona musi zagwarantować ciągłość czystości krwi rodu Blacków, wiesz.
Walburga Black? Skoro panieńskie nazwisko matki Syriusza również brzmiało Black, to pewnie udało jej się znaleźć innego godnego Blacka na swojego partnera...
Harry przypomniał sobie wrzeszczący portret Walburgi w jej ukochanym domu rodzinnym i nagle przypomniał też sobie Syriusza, który w furii pociął na kawałki inny portret protekcjonalnej damy, gdy próbował się włamać do wieży Gryffindoru. Gruba Dama. Zawsze zastanawiałam się, czemu Syriusz potraktował ja tak brutalnie, ale wreszcie rozumiem: To nie portretu tak naprawdę nienawidził - był on jedynie substytutem... Biedny Syriusz.
- Swoja drogą - rzucił Tom konwersacyjnym tonem, gdy weszli do Wielkiej Sali. - Nie miałbym nic przeciwko poznaniu twojego prawdziwego imienia, wiesz. Tylko miedzy tobą, a mną. Obiecuję nie mówić Walburdze.
Harry czuł jak serce wali mu w piersi.
- Powiem ci, któregoś dnia - mruknął, gdy rozdzielili się i ruszyli do osobnych stołów.
Walburga mogła uwierzyć, że jest najczarniejszym z Blacków, ale Harry szybko odkrył, że brązowookiego detektywa, który śledził go tak gorliwie przez ostatnie dni nie przekona tak łatwo. Któregoś popołudnia uciekł do biblioteki przed nagłą chęcią Walburgi do stałego dotrzymywania mu towarzystwa - tylko po to by wpaść wprost na Minerwę. Trzymała w rękach niemożliwe wielki, antyczny tom okryty welinem i patrzyła mu w twarz gniewnie.
- Kłamałeś, Harry!
Harry rozejrzał się w panice, ale wokół nie było nikogo w zasięgu słuchu.
- Co masz na myśli, Minerwo?
Jej skądinąd życzliwe brązowe oczy błysnęły.
- Och, doskonale wiesz co mam na myśli! Widziałam twoją mała wymianę zdań z Walburgą na korytarzu, któregoś dnia. Cóż, mogłeś skonfundować ją, by wierzyła, że jesteś tym, kim mówisz, że jesteś, ale nie jesteś, prawda? Przestudiowałam historię rodu Blacków - jest dość dobrze udokumentowana, wiesz, i nie jesteś Blackiem. Kim do diabła jesteś? I w co pogrywasz?
Och, Merlinie. Co mam powiedzieć? Nie potrafię jej okłamać, ale nie mogę też powiedzieć całej prawdy.
- Minerwo - powiedział powoli. - Masz rację. Nie jestem Blackiem. Jednak jestem tutaj z powodu ważnej misji, która muszę wypełnić i nie możesz mnie wydać. Stawka jest wysoka, wyższa niż możesz sobie wyobrazić.
Spojrzała na niego, a jej oczy wyrażały zarówno zdziwienie, jak wahanie.
- W takim razie powiedz mi kim naprawdę jesteś, Harry, i jaką masz misje.
Harry przełknął.
- Problem w tym, Minerwo, że naprawdę nie mogę nikomu powiedzieć. Będziesz musiała mi zaufać.
Widział, że ma zamiar protestować:
- Słuchaj, Minerwo, nie skonfundowałem szkolnych rejestrów samemu by wpisać się tam jako Harry'ego Blacka. Tylko Dumbledore mógł to zrobić. Idź - idź porozmawiać z Dumbledore'em. Nie sądzę, by powiedział ci dużo, ale na pewno powie ci czy można mi ufać.
- Dumbledore? - Prawie mógł zobaczyć, jak trybiki w jej głowie obracają sie ciężko, gdy myślała. - Dumbledore osobiście skonfundował rejestry? Tak, musiał: są chronione zaklęciami i tylko kadra Hogwartu może je zmieniać. Dziwne, że zwykły nauczyciel mógł to zrobić, myślałam, że potrafią to jedynie dyrektorzy...
Lub, być może, przyszły dyrektor?
Minerwa westchnęła, ale kiwnęła głową.
- Tak, pójdę porozmawiać z Dumbledore'em. Jeśli poświadczy za ciebie, zaufam ci. Wierzę jego osądom.
Zawsze wierzyłaś i zawsze będziesz. Nawet w sprawie Snape'a...
- Ale Harry... - Duże, brązowe oczy Minerwy spojrzały na niego z troską.
- Tak?
- Cokolwiek masz do zrobienia, jakiekolwiek są twoje cele, po prostu uważaj na ślizgonów. Spędzasz za dużo czasu z Tomem Riddle'em.
- Och. - Harry poczuł, że się rumieni. - On nie jest... nie jest zły, naprawdę, jeśli już się go pozna.
- Jest ślizgonem, Harry. Nigdy o tym nie zapominaj.
- A gryfoni i ślizgoni nigdy nie są przyjaciółmi, prawda?
Minerwa potrząsnęła głową.
- Nie, nie są i nigdy nie będą. Ślizgoni mają okrutne ambicje, którymi ani ty ani ja nie powinniśmy się zarazić, dla naszego własnego dobra.
- Ale... ale na pewno mogą być również dobrzy ślizgoni? - Harry zastanawiał się, czemu czuje się zobowiązany by dyskutować z nią o tym. - Czy historia nie mówi nam, że nawet Godric Gryffindor i Salazar Slytherin byli przyjaciółmi?
- Gryffindor i Slytherin! - Minerwa opadła na krzesło z dziwnym wyrazem twarzy. - Gryffindor i Slytherin! Co wiesz o nich i ich relacjach, Harry?
- Cóż... - Harry czuł się zagubiony. - To co wszyscy, tak myślę. Wszyscy założyciele byli przyjaciółmi, ale podzielili się, bo mieli różne zdania na temat tego, czy do Hogwartu powinni być przyjmowani jedynie czystokrwiści.
- Tak, to mówią książki historyczne, ale historia wskazuje również coś innego.
- Co?
Minerwa westchnęła.
- Wszystko jest w Historii Hogwartu. Naprawdę, czy nikt nigdy nie przeczytał tej książki? Są w niej sugestie mówiące o tym, że przyjaźń miedzy Gryffindorem i Slytherinem była czymś więcej niż przyjaźnią, że była... - przełknęła - jakaś... jakaś nienaturalna, perwersyjna miłość między ich dwójką.
Och. Harry nie wiedział co powiedzieć.
- Po prostu bądź ostrożny, Harry, to wszystko. Nie daj się nabrać ślizgonom.
Harry wpatrywał sie w nią póki nie wyszła szukać Dumbledore'a. Wiedział, że Minerwa otrzyma zapewnienie, którego jej potrzeba - więc czemu był tak niespokojny i skrępowany? Spróbował wyrzucić to z siebie i skupić się na swoim dwunastocalowym eseju na temat napiętych relacji miedzy Wizengamotem, a Wielką Radą z Bagdadu w czasach średniowiecza. Miał wrażenie, że większość z tego była kompletnie bez sensu.
Tej nocy Harry śnił o Gryffindorze i Slytherinie oraz ich nienaturalnej miłości. Sen był słodki, dziwny i wypełniony obrazami roznamiętnionych, zakazanych rzeczy, które zostały w jego umyśle długo po przebudzeniu. Rankiem ku własnemu przerażeniu odkrył, że jego łóżko jest mokre i lepkie. Wyszeptał naprędce zaklęcie, które usunęło żenującą substancję z jego pościeli.
Ubrał się szybko, zadowolony, że nikt inny jeszcze się nie obudził i nie widzi rumieńców na jego policzkach. Wyjął podręcznik z Obrony Przed Czarna Magią i zaczął na nowo czytać swoją pracę domową, ale najwyraźniej nie istniała obrona przez obrazem Slytherina* i jego szarych oczu.
~~~*~~~
*Tutaj Harry może się nadal odnosić do swoich sennych wyobrażeń - ale jednocześnie pamiętać należy, że słowo "Slytherin" może oznaczać po prostu "ślizgona" - a który ślizgon ma szare oczy już wiadomo. ;p
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro