IX
Coś się działo. Zmiany wisiały w drżącym powietrzu. Nauczyciele w klasach byli zmęczeni, bladzi i dziwnie zamyśleni - profesor Flitwick przypadkiem włożył swoją chusteczkę do ognia, gdy próbował pokazać im zaklęcie czyszczące.
Profesor Merrythought* - zazwyczaj wesoła i pogodna czarownica, nauczająca Obrony Przed Czarną Magią, weszła do klasy sprężyście i z zacięciem, po czym zaczęła próby nauczenia uczniów tworzenia patronusów.
- Nigdy nie wiecie, kiedy możecie ich potrzebować - rzuciła krótko w ramach wyjaśnienia.
Dla przeważającej części grupy zajęcia okazały sie ekstremalnie trudne i większości gryfonów, po ponad godzinie wytężonej koncentracji, udało się wyczarować jedynie wstęgi srebrnej mgły. Srebrzysta chmurka Algie'ego miała cztery małe wypukłości i Harry podejrzewał, że mogą zmienić się one w nogi ropuchy. Algie, choć niesamowicie podobny do Neville'a, wydawał się mieć radosną pewność siebie, której jego przyszłemu bratankowi brakowało. Może dlatego że jego rodzice nie byli torturowani do szaleństwa przez Śmierciożerców.
Gdy patronus Harry'ego w kształcie jelenia przegalopował wokół sali, kilku uczniów sapnęło cicho.
- Och, cudownie! - zawołała profesor Marrytought, promieniejąc. - Gdzie, na Merlina, nauczyłeś się to robić? Nauczanie domowe, mówisz? Dzięki Merlinowi!
Harry obejrzał się na Minerwę, oczekując widoku srebrnego kota wyskakującego z jej różdżki, ale w wydobywającej się z niej małej, szarawej bańce nie było nic kociego.
- Jak ty to robisz? - szepnęła do Harry'ego. - Myślę o dobrych rzeczach, ale to nie chce działać jak powinno. - Wydawała się trochę zła na siebie i Harry'emu zrobiło się jej żal.
- O czym myślisz? Najwyraźniej powinnaś przywołać silniejsze wspomnienie.
Minerwa zmarszczyła brwi.
- Myślę o moich rodzicach, mej drogiej matce i drogim ojcu. Co może być szczęśliwsze?
Harry uśmiechnął sie do niej.
- Może to jak pierwszy raz grałaś w Quidditcha?
- Naprawdę? - Wydawała sie zdziwiona taką sugestią. - Myślałam... myślałam, że to powinno być raczej coś o innych osobach, nie tylko coś miłego dla mnie.
Na Merlina, jak oni wychowują dziewczyny w 1942?
Wzruszył ramionami.
- Ale granie w Quidditcha cię uszczęśliwia, no nie?
Minerwa nie wyglądała na przekonaną, ale gdy chwilę później z jej różdżki wdzięcznie spłynął kotek uśmiechnęła się szeroko.
Ślizgoni wydawali sie mieć szczególne trudności z ta lekcją. Profesor Merrythougt westchnęła.
- Ach, tak, zawsze to samo. Nie wiem, czemu stworzenie patronusa jest dla uczniów Slytherinu takie trudne. Po prostu starajcie się jak najlepiej, moi drodzy.
Harry całkiem nieźle się bawił słuchając jak Abraxas Malfoy klnie pod nosem. Tylko dwóch ślizgonów dało radę wyczarować cokolwiek. Jednym był mały Alphard Black, który wyglądał na ogromnie zadowolonego z siebie. Nie dało się stwierdzić, czym był jego patronus, ale czymś był na pewno. Alphard spędził resztę lekcja na wypytywaniu innych uczniów na temat tego czy ich zdaniem jego patronus wygląda bardziej jak dziobak czy jak rozgwiazda. Drugim ślizgonem, któremu udało się coś wyczarować był Tom. Harry wpatrywał się w zastanowieniu w srebrne zwierze, które wyskoczyło z cisowej różdżki Toma do końca zajęć. Co to było? Nie było na tyle wyraźne by powiedzieć coś dokładniej, ale na pewno nie był to wąż. Stworzenie było raczej duże, z czterema nogami - to wszystko, co Harry był w stanie stwierdzić.
Żaden ze Śmierciożerców nie był zdolny do wyczarowania patronusa, więc jak ty to robisz, Tom?
Harry czuł się niepewnie. Czemu profesor Merrythought tak raptownie nalegała, aby uczyli się o patronusach? Czemu mieliby stawiać czoło?
Podszedł do grupki uczniów skupionych wokół najnowszego wydania Proroka Codziennego. Harry mógł przeczytać ponad ramieniem Algie'ego kilka nagłówków: „Wojska Grindewalda zabijają tysiące ", „Kolejne tortury mugoli", „Liczba ofiar śmiertelnych w Europie rośnie"...
- Och, Merlinie - wyszeptał Algie, blady jak papier. - Ci wszyscy niewinnie ludzie... Czemu nikt nie może go powstrzymać? Czemu nikt nie może zrobić czegokolwiek?
Grindewald... Harry przypomniał sobie to imię z karty z czekoladowych żab z przyszłości. Oczywiście, że ktoś go powstrzyma. Dumbledore pokona Grindewalda.
Ale chwileczkę - Harry sięgnął po gazetę. Algie podał mu ją bez słowa, obejmując swoją przyjaciółkę, Enid, ramieniem - miała krewnych w Europie i wciąż nic nie napisali o ich okolicy.
Nie. Nie, to nie może być prawdziwe. Dumbledore pokonał Grindewalda w 1945. Jednak nadal mamy 1942.
Jak to możliwe? Musi się mylić, co do daty. Dumbledore nie mógłby pozwolić Grindewaldowi na kontynuowanie tego terror przez kolejne trzy lata nim go pokona, prawda? Ale nie mylę się co do daty. To była pierwsza karta z czekoladowych żab, jaką w ogóle miałem i spędziłem tygodniu po prostu gapiąc się na nią. Dumbledore pokonał mrocznego czarnoksiężnika Grindewalda w 1945. Trzy kolejne lata terroru?
Nagle Harry oddał Algie'emu gazetę.
- Co się stało, Harry? Też masz jakichś zaginionych krewnych w Europie? - Widok sympatii na okrągłej twarzy Algie'ego trochę wzruszył Harry'ego.
- Nie, ja tylko... muszę zobaczyć się z Dumbledorem.
Znalazł go w jego biurze, o wiele mniejszym biurze niż to które zajmował jako dyrektor, ale jednak dziwnie znajomym - niewielkie pomieszczenie było wypełnione kręcącymi się srebrnymi instrumentami, starymi książkami i stosami pergaminów. Feniks Faweks jak zwykle siedział na swojej żerdzi, niesamowity w eksplozji barw szkarłatu i złota. Posłał Harry'emu rozbawione spojrzenia, jakby mówił: „Znów ty, przyjacielu?".
- Ach, Harry! - przywitał go ciepło Dumbledore. - Jak się masz, mój chłopcze? Masz może ochotę na karaluchowy blok?
- Em... nie, dzięki.
- Nie mam ci tego za złe. Są obrzydliwe, aczkolwiek w zadziwiająco przyjemny sposób. Tak jak...
- Fasolki Wszystkich Smaków Bertie'ego Botta?
- Co? - Dumbeldore brzmiał na kompletnie zdezorientowanego. - Co to takiego?
Coś, czego najwyraźniej jeszcze nie wynaleziono.
- Och. - Harry uśmiechnął się. - To takie cukierki. W absolutnie wszystkich smakach.
Oczy Dumbledore'a zamigotały.
- Wszystkich smakach? Na brodę Merlina, mam nadzieje, że nie... Ale powiedz, Harry, zadomowiłeś się już?
- Och, jest w porządku. Ale... ale muszę pana o coś zapytać, profesorze.
- Tak, oczywiście Harry. Usiądź, ale upewnij się wcześniej, że nie siadasz na niczym lepkim.
Harry znalazł odpowiednio nie-lepkie krzesło i usiadł.
- Profesorze Dumbledore - zaczął - w wiadomościach mówią to wszystko, o Grindewaldzie. O tym jak zabija ludzi.
Nagle Dumbledore, mimo swych wciąż kasztanowych włosów i brody, wydał sie Harry'emu stary, tak stary, jakim go jeszcze nie widział.
- Tak - westchnął. - Tak, Harry, dzieją sie okropne rzeczy. To bardzo przykre dla nasz wszystkich.
- Wiec czemu pan czegoś nie zrobi? - Harry zerwał się z krzesła, wpatrując w twarz Dumbledore'a ze złością. - Czemu pan go nie zabije? To pan jest tym, który powinien to zrobić, więc czemu nie zrobi pan tego teraz? Czemu nie powstrzyma go pan od zabijania kolejnych niewinnych ludzi?
- Ja jestem... jestem tym, który powinien to zrobić? - Słysząc jak głos Dumbledore'a drży Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Tak, profesorze. Nie pamięta pan?
Czy Dumbledore może pamiętać przyszłość? Pamiętał przecież mnie - a Grindewalda?
- Ja... nie, nie jestem w stanie powiedzieć, Harry. To prawda, że podróżuję okazyjnie, tak jak ty, jestem też znany z pojawiania się tu i ówdzie, ale to... Są rzeczy, które ciężko zapamiętać na dłużej.
Skąd łzy w tych oczach?
- Lepiej mi przypomnij, Harry - powiedział cicho.
Harry wziął głęboki oddech.
- Profesorze, powinien pan zabić Grindewalda. To będzie wspaniały pojedynek, miedzy wasza dwójką, a pan wygra. On zginie z pana ręki. To położy kres terrorowi i śmierci niewinnych ludzi.
- Ja... rozumiem, Harry. Dziękuję, ze mi to powiedziałeś.
- Ale profesorze Dumbledore - wyrzucił z siebie Harry. - Nie rozumiem. Pan - pan pokona Grindewalda w 1945! Czytałem o tym na karcie z czekoladowych żab. To przecież dopiero za trzy lata! Przez ten czas, tysiące... dziesiątki tysięcy niewinnych ludzi zginie. Nie może pan czekać! Musi pa zrobić to teraz, musi pan zabić go teraz!
Dumbledore opuścił głowę, szepcząc:
- Tak, podejrzewam, że masz racje, Harry. Przypuszczam, że muszę.
- Więc na co pan czeka? - Harry spojrzał na dyrektora gniewnie.
- Och, Harry. - Głos Dumbledore'a drżał. - Wiem, co muszę zrobić. Ale to jest... to dla mnie niespodziewanie trudne, zrobić to, co powinienem i co w końcu muszę.
- Czemu? On zabija ludzi! Jest potworem.
- Potworem, tak. - Głos Dumbledore'a był ledwie słyszalny. - Ale widzisz, Harry, jest także moim przyjacielem.
- Pana przyjacielem? Grindewald jest pana przyjacielem?
Dyrektor kiwnął głową. Łza spłynęła powoli po jego policzku.
- Zanim stał się potworem, był moim przyjacielem. Moim przyjacielem i jednocześnie kimś więcej...
- Jak... - Tak trudno było to z siebie wyrzucić! - Jak Gryffindor i Slytherin?
Dumbledore uśmiechnął się krótko.
- Tak, Harry - powiedział delikatnie. - Jak Gryffindor i Slytherin. On był wtedy zupełnie inny, wiesz, kiedy byliśmy młodzi. By moim kolegą, kimś równym mnie, o umyśle i sercu tak podobnym do moich.
- Druga połówka. Burzliwe serce dla mego burzliwego serca. - Słowa wyrwały się niekontrolowanie z ust Harry'ego.
- Historia Gilgamesza? - Dumbledore uśmiechał sie lekko. - Tak, podejrzewam, że właśnie tak to było. Jedyna różnica to ta, że okrutne serce Gilgamesza zmieniła przyjaźń z niewinnym Enkidu, a serce Grindewalda pozostanie takie, jakie jest. Jest w nim ciemność, której nie można odkupić. Kochałem go. Nadal kocham. Tak, wstyd mi przyznać: kocham go nawet po przeczytaniu o jego okrucieństwach w gazecie. Chciałbym go nie kochać. Dziwna sprawa, ludzkie serce, prawda? Kocham go. Teraz muszę zostać jego mordercą.
Jego mordercą. Jak może zabić osobę, którą kocha? Jednocześnie - jak może jej nie zabić?
Wiem jak się czuje...
Harry oparł się o ścianę. Czuł się chory na duszy.
- To nie jest łatwe, prawda, Harry? - Doszedł go cichy głos Dumbledore'a.
- Nie...
- Wciąż jednak musimy zrobić to, co musimy.
- Tak - szepnął Harry - Przypuszczam, że musimy.
Następnego dnia dowiedział się, że dyrektor opuścił szkołę i udał się na ważna misję za granicą i nie wróci przez jakiś czas. Historia się zmieni. Karty z czekoladowych żab będą głosić rok 1942 jako datę największego triumfu Dumledore'a. Ta myśl powinna poprawić Harry'emu humor, ale jakoś nie mogła.
Dumbledore naprawdę jest odważnym człowiekiem. Nikt nigdy nie dowie się jak wiele kosztowało go to zwycięstwo.
Harry spacerował wolno po Hogwarckich błoniach, próbując pogodzić się z niewykonalnym zadaniem, które na niego czekało. Muszę zrobić to, co muszę. Inaczej narodzi się kolejny Grindewald, jeszcze okrutniejszy niż pierwszy. Jego rządy będą gorsze niż jakiekolwiek, które znał świat. Ja muszę zostać mordercą, by on nie musiał.
- Tu jesteś, Harry! - Znajomy głos Toma rozległ się gdzieś niedaleko. - Patrz na to!
Mieniący się srebrem kształt patronusa, o tak później godzinie wręcz natarczywy w swym wdzięcznym pięknie, pojawił się przed nim. Miał kształt jelenia.
* Profesor Galatea Merrytought uczyła w czasach dyrektury Dippeta - po jej odejściu na emeryturę o jej posadę ubiegał się Tom, ale Dumbledore mu odmówił.
Jej nazwisko znaczy dosłownie "wesołą myśl" - bardzo adekwatnie do jej usposobienia.
~~~*~~~
Jeszcze chyba tylko 5 rozdziałów do końca
Historia krótka ale w zanadrzu jeszcze mam inne, wiec jak skończy się ta historia znów dam do wyboru wam którą następną udostępnić ^^
Do następnego ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro