Rozdział 2
Był wieczór. Właśnie skończyło się walne zebranie śmierciożerców, a teraz trwało zwołane przez Toma prywatne zebranie jego i jego najbliższych śmierciożerców, można nawet powiedzieć przyjaciół. Siedział w otoczeniu Lucjusza i Narcyzy Malfoy, Teogreda Notta, Belatrix, braci Lestrange: Rudolfusa i Rabastiana, Regulusa oraz Severusa. Barty gdzieś zniknął. Wszystkie najważniejsze, no prawie, osoby po mrocznej stronie zgromadziły się w jednym, bardzo eleganckim zresztą, salonie. Popijając wino dyskutowali o losach świata. W każdym razie tak to zwykle wyglądało. Tego jednak wieczoru wszyscy prowadzili zażartą dyskusję na temat jednej osoby. A był nią Harry Potter.
Harry Potter postać doprawdy irytująca ze swoją umiejętnością wychodzenia niemal bez obrażeń z każdej z jego potyczek z Lordem Voldemortem. Kiedyś takie zebranie zapewne debatowałoby jak się go pozbyć, jednak nie tym razem. Zażarta dyskusja trwała, a końca nie było widać.
- No ale kiedy zamierzacie to zrobić?! - bulwersowała się Narcyza, spojrzała na Lucjusz wzrokiem jasno sugerującym iż oczekuje wsparcia, Lucjusz jednak tylko westchnął i wciąż patrzył na kieliszek wina, który miał w dłoni skutecznie wymigując się do odpowiedzi.
- Spokojnie! - wtrącił Severus - Czego od nas oczekujesz?
- Oczekuję, że coś zrobicie! - piekliła się pani Malfoy
- No i co, mamy tam pójść, zapukać do drzwi i powiedzieć: Hej Potter, choć z nami do Czarnego Pana on już nie chce cię zabić?! - ironia w jego głosie była doskonale wyczuwalna.
- A żebyś wiedział! - wrzasnęła wyżej wymieniona - Nic tylko siedzicie i gadacie, a trzeba coś zrobić!
- I oczekujesz, że który z nas tam pójdzie? Ja, znienawidzony nauczyciel, Nietoperz z Lochów - Rudolfus zarechotał złośliwie, a Snape posłał mu wściekłe spojrzenie - Lucjusz, ojciec jego wroga od pierwszej klasy, czy może Belatrix, która zamordowała mu chrzestnego?
- Tu jego wypowiedź została przerwana przez Belatrix, która zerwała się ze swojego miejsca i wrzasnęła - O wypraszam sobie! To nie moja wina!
- Spokojnie kochanie - powiedział Rudolfus i pociągnął swoją żonę z powrotem na miękką, zieloną kanapę, na której oboje siedzieli, Rabastian spojrzał na brata po czym popukał się prześmiewczo w czoło, tamten warknął na niego wściekle.
Nott spojrzał na Regulusa siedzącego obok niego, obaj wymienili zrezygnowane spojrzenia. A dyskusja narastała i zmieniła się w wielką kłótnię. Spokojna atmosfera i popijanie wina przy inteligentnej rozmowie dawno odeszły w niepamięć. Teraz trwał armagedon. W końcu najważniejsza osoba w tym zgromadzeniu postanowiła wziąć głos.
- Dość! - wrzasnął Tom Ridlle wstając ze swojego fotela, o ile wcześniej patrzył się na nich zirytowanym wzrokiem trzymając się za nasadę nosa, to teraz na pewno nie był zirytowany, był wściekły. Wszyscy zamilkli i patrzyli ze strachem na swojego pana, który ponownie usiadł na swoim fotelu i teraz zaciskał z całej siły dłonie na oparciach starając się uspokoić.
- Dość - powtórzył tym razem spokojniej - wszyscy macie po trochę racji - Czarny Pan zastanowił się przez chwilę po czym dodał - Pójdziemy ja i Severus.
- Głucha cisza została przerwana słowami Snapea - Kiedy Panie? - normalnie zwróciłby się do Przywódcy Ciemnej Strony po imieniu, jak zresztą wszyscy tu obecni, ale po jego wcześniejszym wybuchu wolał nie ryzykować.
- Za dwa dni, w południe - odparł Czarny Pan i ze świadomością iż nie ma już szans na miły, spokojny wieczór wstał ponownie ze swojego fotela i wyszedł z salonu kierując się do dalszej części dworu i zostawiając swoich podwładnych w głuchej ciszy.
Czarny Pan pokierował swe kroki do swojego prywatnego gabinetu. Wziął jedną ze swoich ulubionych ksiąg i usiadł w fotelu. Kiedy wziął się za czytanie przypełzła Nagini. Wąż położył swój łeb na kolanach swojego pana. Pogładził dłonią chłodne łuski. Westchnął. Ridlle nie wiedział ile tam siedział. Spojrzał na zegar. Była trzecia w nocy. Z westchnieniem wstał i pokierował się do sypialni. Kiedy był już na granicy snu naszło go nagle echo straszliwego bólu. Spiął wszystkie mięśnie. Ból wypełnił każdą komórkę jego ciała, straszliwy, jakby go ktoś przypiekał żywcem, nie jeszcze gorszy. Jednak ból zniknął tak szybko jak się pojawił. Tom podparł się na poduszkach dusząc ciężko. Miał złe przeczucie. Machną różdżką i srebrny patronus wypadł z jego pokoju i pomknął w inne części dworu, kierując się do komnat Severusa Snapea. Po Pottera pójdą jutro.
***
Następnego dnia równo o południu w zaułku graniczący z Privet Drive wylądowały dwie postaci okryte czarnymi płaszczami. Rozdzieliły się i ruszyły na ulicę z przeciwnych stron. Tom poszedł od frontu, a Severus od tyłu. Szybko z neutralizował szpiega z Zakonu Feniksa (czytaj: Zakonu Pieczonych Kurczaków) i ruszył dalej. Oj, Mundungus będzie miał przesrane... Jakoś nie było mu go żal.
Tymczasem Tom szedł od frontu. Był już całkiem blisko drzwi frontowych kiedy na kogoś wpadł. Drobna postać w czarnej bluzie z założonym na głowę kapturem odbiła się od niego i poleciała na ziemię. Tom odruchowo ją złapał. Spojrzał na twarz i zamarł. To był Harry Potter. Chłopak był nieprzytomny a na jego twarzy zauważył głęboką szramę, która na pewno nie powstała w wyniku zderzenia. Wziął go na ręce rejestrując przy okazji, że jest niepokojąco lekki i drobny jak na swój wiek i przeteleportował się do swojego dworu wzywając Severusa. Przemierzał szybkim krokiem korytarze aż doszedł do czarnych, rzeźbionych drzwi. Otworzył je i wszedł do pokoju. Położył chłopaka na wielkim łożu z baldachimem i czekał na Severusa. Po kilku chwilach wypełnionych niecierpliwym oczekiwaniem mistrz eliksirów pojawił się u jego boku. Wystarczył jeden rzut okiem na bladą twarz nieprzytomnego Pottera aby wiedzieć, że jest źle. Severus nachylił się nad nim i rzucił zaklęcie diagnostyczne. Zbladł.
Marvolo spojrzał niespokojnie na swojego mistrza eliksirów. Widok bladego, bardziej niż zwykle, Snapea był niepokojący. Drugi czarodziej wymamrotał:
- Niemożliwe, po prostu nie możliwe!.. Przecież on by nie przeżył! Jakim cudem on jeszcze żyje!?
Czarnoksiężnik coraz bardziej zaniepokojony spojrzał na swojego poplecznika.
- O co chodzi Severusie!? - spytał
Nie otrzymał jednak odpowiedzi, Snape jedynie machnął różdżką sprawiając, że bluza i spodnie nieprzytomnego chłopaka zniknęły. Po tym co Tom zobaczył był w szoku. Praktyczne każdy cal ciała chłopaka pokryty był ranami. Paznokcie były powyrywane, całe ciało pocięte, miał mnóstwo siniaków i otarć. Machnął różdżką i zaklęciem obrócił Harrego by odsłonić jego plecy. To co zobaczył było straszne. Całe jego plecy były posiekane przez bat, a skóra odchodziła od nich płatami. W niektórych miejscach była wyraźnie spalona, a w innych stopiona przez kwas. Severus w milczeniu podał mu szczegółowy wykaz skanu zapisany na pergaminie.
Złoty Chłopiec, który podobno miał cudowne życie miał połamaną praktycznie każdą kość w ciele, wliczając w to pękniętą czaszkę, do tego został potraktowany kwasem, był wielokrotnie podtapiany, w wielu miejscach jego skóra została spalona, a w rany została wtarta sól i sok z cytryny. Oprócz tego miał poważnie uszkodzoną ponad połowę narządów wewnętrznych, prawie się wykrwawił, był tragiczne odwodniony i nie jadł nic przynajmniej tydzień.
- Straszne - pomyślał Tom - On sam, ani jego nawet najbardziej szaleni i sadystyczni poplecznicy nigdy nie posunęli się do czegoś takiego. I to przy dziecku! Poza tym ich tortury trwały maks 15 godzin, a to trwało 15 lat! Piętnaście długich lat podczas, których Harry musiał to znosić. Pytanie zadane przez Severusa było bardzo trafne, "Jakim cudem on jeszcze żyje?" Poza tym to były tylko obrażenia aktualne, a nie spis z całego życia. I nie chciało mu się wierzyć, że to tylko jednorazowy wypadek. Chłopak miał za dużo starych blizn. Trzeba będzie się dowiedzieć kto go tak urządził i porządnie się zemścić. Czarny Pan poczuł, że z wściekłości krew go zalewa. Parunastu (parudziesięciu) mugoli spotka dzisiaj swoją śmierć.
W czasie gdy on pieklił się z wściekłości Severus gorączkowo przeglądał swoje eliksiry zastanawiając się który podać najpierw. Na początek eliksir uzupełniający krew. Potem podał mu regenerujący narządy wewnętrzne i dużą dawkę Szkiele Wzro, aby poskładać jego kości. Potem zaczął zaleczać magią najgłębsze rany i zszył mu plecy. Kiedy go całego obandażował chłopiec wyglądał jak mumia. Na głowie bandaż, na nogach, rękach, brzuchu, plecach, każdy pojedynczy palec zabandażował. Na koniec podał mu jeszcze eliksir przeciwbólowy i nasenny, aby ból nie obudził go nagle w zupełnie obcym miejscu. Najpierw jego ciało musi się zregenerować. Aż się wzdrygnął kiedy pomyślał w jakim stanie musi być umysł.
Spojrzał na Czarnego Pana, brunet mocno ściskał w rękach skan i patrzył wściekłym wzrokiem w przestrzeń. Oj, dzisiaj będzie nalot na wioskę. Zapowiada się wielką rzeź. Sam chętnie by kogoś urżnął, ale musiał pilnować nieprzytomnego chłopaka. Kiedy skończył rzucił zaklęcie czyszczące na łóżko i włosy chłopaka ponieważ były całe posklejane od krwi, i transmutował jego poszarpane ciuchy w lnianą pidżamę. Kiedy przykrywał bezwładnego czarnowłosego w jego oczach doskonale było widać smutek i furię. Jak Ci mugole śmieli zrobić mu coś takiego!?
Natomiast Czarnego Pana przytłaczało straszliwe poczucie winy. Z powodu pieprzonej fałszywej przepowiedni zniszczył chłopakowi życie i skazał go na niewyobrażalne cierpienie. Młodszy czarodziej był tak do niego podobny. Obydwoje nie mieli rodziców, obydwoje byli bardzo potężni i obydwoje z dużo wycierpieli. Wciąż wyklinając z wściekłości wyszedł z pokoju i skierował się do prywatnego salonu. Siedzieli tam jego towarzysze z poprzedniego wieczoru, plus Barty, który się jednak odnalazł. Czekali oni na jakąś wiadomość ale wystarczyło jedno spojrzenie na twarz ich Pana aby wiedzieć, że lepiej trzymać język z zębami. W innym wypadku mogli by go stracić. Siedzieli w milczeniu aż Severus, który przedtem rzucił zaklęcie monitorujące na Harrego, do nich dołączył. Był blady z wściekłości a w ręce trzymał skan. Usiadł na kanapie z zaciętą miną i, wciąż milcząc, podał pergamin siedzącemu obok Lucjuszowi. Po chwili pergamin zatoczył już pełne koło.
Lucjusz klął pod nosem i przyciągał do siebie mocno Narcyzę, która wtulała się w niego blada i bliska płaczu. Całą reszta pobladła ze strachu i wściekłości i przeklinała pod nosem. Nawet Bellatrix miała łzy w oczach. Nagle Lucjusz zerwał się na równe nogi przeklinając głośno, po czym wybiegł z salonu aby zebrać drużynę na nalot. Tej nocy wielu mugoli nie przeżyje.
***
Proszę, macie obiecany rozdział *szczerzy się dumnie*
No ale tak serio to brat przekupił mnie czekoladą. Muszę napisać jeszcze kolejny rozdział z Potęgi Mroku i będzie moja:D
Tak więc dzisiaj (w sensie do drugiej w nocy) możecie się spodziewać stamtąd kolejnego rozdziału.
Bayo, moi wyznawcy.
***
1621 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro