Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.

Rozdział 4.

- Toushi! Dokończ śniadanie! – zawołała Aiko do swojej najmłodszej pociechy, która ponad posiłek przedkładała poranne kreskówki w telewizji. Chłopczyk pokiwał na zgodę główką, ale i tak nie oderwał wzroku od bajek. Mimo, iż nie były one tymi, do których był przyzwyczajony w Japonii i już zdążył na to ponarzekać, to jednak wciąż był dzieckiem, a dzieci dla zabicia czasu zadowalały się każdym programem w telewizji.
Aiko westchnęła zrezygnowana i weszła do sypialni. Na czas pobytu w Londynie wybrali apartament w jednym z luksusowych hoteli i to taki, aby był jak najwyżej usytuowany i wyciszony przed hałasem wiecznie tętniących ulic stolicy. Jednak i tak poprzedniego wieczoru nie wyzbyli się problemów z zaśnięciem.
Uśmiechnęła się, widząc jak jej mąż próbuje wybrać marynarkę na dzisiejszy dzień. Niby minęło tyle lat, ale Kaizume wciąż był tym samym przystojnym, pełnym uroku mężczyzną, za którym oglądały się kobiety i nie tylko, a który wybrał właśnie ją. Bogowie, jakaż była szczęśliwa, kiedy podszedł do niej i poprosił do tańca na jednym z tych wielkich, dyplomatycznych przyjęć. Co prawda, nie sądziła, że z tego jednego tańca wyniknie coś poważnego, ale gdy zaczęli się spotykać, to coraz bardziej była przekonana, iż jednak są sobie pisani. On dopiero zaczynał karierę, podczas gdy ona zaledwie co skończyła liceum. Oboje młodzi, z planami na przyszłość i marzeniami do spełnienia. Świat stał przed nimi otworem.
Widząc, że Kaizume nie może się zdecydować, podeszła do niego i jak gdyby nigdy nic, wyciągnęła z szafy czarną marynarkę ze stójką i srebrnymi wykończeniami.
- Ta będzie idealna – stwierdziła, musnąwszy jego usta w szybkim pocałunku.
- Tak myślisz ? – spytał żartobliwie.
- Mhm. Zawsze lubiłam, jak ubierałeś się na czarno. Jesteś wtedy jeszcze smuklejszy i nabierasz pewnej kociej gracji. Podoba mi się to.
Kaizume roześmiał się.
- Kocham cię, skarbie – szepnął.
- Ja ciebie też – odparła Aiko. I było to jak najbardziej szczere wyznanie. Kochała ponad śmierć swojego męża. Szanowała to, kim był i uwielbiała sposób, w jaki się zachowywał. Czy to wśród polityków, na macie dojo, czy też w prywatnym życiu, zawsze zdawał się wypełniać ją przyjemnym ciepłem. Czas zdawał się go omijać, pozostawiając jedynie drobniutkie, prawie niewidoczne zmarszczki w kącikach oczu, od częstego śmiechu. Jednak poza nimi, wyglądał tak samo, jak dwadzieścia lat przedtem. Wysoki, szczupły i wysportowany, co było efektem długoletniego treningu. Jego zawsze lekko przymknięte oczy wciąż zdawały kryć w swojej czerni ten sam blask, co przy ich pierwszym spotkaniu. – Wiesz, ile przyjaciółek mi zazdrościło i wciąż zazdrości, że należysz do mnie.
- Oj, lepiej nie powiem tego samego o tobie. Zaczerwieniłabyś się na resztę naszego pobytu w Londynie, gdybym ci powiedział, jak moi przyjaciele mi zazdroszczą. – Objął ją i uniósłszy bez większego problemu, zakręcił w kółko. Aiko zachichotała.
- Głuptasie, możesz im wszystkim powiedzieć, że jestem już zajęta!
- Nie omieszkam o tym wspomnieć!
Tymczasem w drugiej sypialni Sakio i Harry mieli większe problemy z doborem stroju.
- Nie wiem co mam założyć – jęknął Harry, siadając ciężko na łóżku. – Cała szafa ciuchów, a ja nie wiem na co się zdecydować.
Z drugiej szafy, w której dopiero co zanurkował Sakio, dobiegł go śmiech.
- Jak ktoś by cię posłuchał, pomyślałby, że jesteś kobietą.
- Spójrz na siebie – odciął się Harry. – Od godziny zakładasz i ściągasz rzeczy, bo to ci nie pasuje, bo tamto źle wygląda. Wydziwiasz jak nastolatka przed pierwszą randką. Ale mówiąc serio, co mam założyć?
Sakio wychynął z szafy i podszedł do brata. Spojrzał najpierw na niego, następnie na jego stroje, po czym znowu na niego, by w końcu sięgnąć do szafy. Po chwili na łóżku Harry'ego leżały czarne spodnie, które, jak Sakio doskonale pamiętał, były dość wąskie, biała koszula oraz marynarka. Ta ostatnia miała niewielkie wstawki soczystej zieleni i bieli i sięgała niemal za kolana.
- To na początek – stwierdził Sakio. – Jak się ubierzesz, pomyślimy o dodatkach. A teraz bądź tak łaskaw i pomóż mi, jak przystało na kochającego, młodszego brata.
Harry prychnął.
- A jak chcesz się prezentować?
- Pomyślmy! Udajemy się na ulicę czarodziejów, którzy są strasznie staroświeccy i pewnie uwielbiają plotkować. Skoro wiem, że ty będziesz wzbudzał zainteresowanie, to ja chyba też tak zrobię. Mój kochany Harry, dajmy im powód do plotek i wzbudźmy nie lichą sensację.
Obaj roześmiali się głośno. Nie raz już robili podobnego typu przedstawienia i zawsze mieli z tego wspaniałą zabawę.
- Dobrze – powiedział Harry. – W takim razie...
Zaczął przerzucać zawartość szafy, podczas gdy Sakio ze stoickim spokojem i wiarą w gust brata, spoglądał, jak ten wyciąga z niej poszczególne rzeczy. Nie zdziwił się zbytnio, gdy Harry wybrał dla niego strój niemalże identyczny do swojego. Taaak. Rzeczywiście zrobią furorę, jak pojawią się tam nie dość że w takich strojach, to jeszcze identycznie ubrani. Pewnie angielscy czarodzieje jeszcze nigdy nie widzieli nikogo takiego. I dobrze.
Ubrali się szybko. Harry rozczesał włosy i zaplótł je w gruby warkocz, jednak skrzywił się, jak to miał w zwyczaju, na widok blizny na swoim czole. Rodzice nie wiedzieli skąd ją miał. W dokumentach z sierocińca nie było mowy o żadnym wypadku. On sam zaś jakoś nie czuł do niej zbytniej sympatii, choć niektórzy jego koledzy z Akademii uważali, że świetnie wygląda i nawet czasami mu jej zazdrościli. Nie rozumiał, co tu było do pozazdroszczenia, w końcu to tylko blizna i do tego dziwna. Ale nastolatkowie mają różne pomysły, nawet tak bardzo zwariowane.
- Chłopcy, gotowi jesteście? – spytała Aiko, zaglądając do ich pokoju.
- Prawie – odparł Sakio, kończąc rozczesywać włosy.
- To dobrze, bo jak tylko ojciec upora się z Toushim i zmusi go wreszcie do odejścia od telewizora i ubrania się, wyjedziemy w miasto – poinformowała synów Aiko, którzy uśmiechnęli się, dobrze wiedząc, iż ojciec będzie musiał stoczyć z ich bratem prawdziwe boje.
- Kiedy mają przylecieć ostatnie eksponaty? – spytał Harry.
- Powinny już być dzisiaj wieczorem, najpóźniej jutro. Kojiro-san przyleci wraz z nimi.
- Och, to dobrze! – ucieszył się Sakio. – Z Kojiro-san pokazy będą prawdziwym widowiskiem. On i Harry potrafią rzeczy, od których Anglikom oczy zbieleją.
Do pokoju wszedł Kaizume, trzymając pod jedną ręką chichoczącego Toushiego, a w drugiej mając płaszcz. Wyglądał na lekko zdyszanego, ale jednocześnie kąciki jego ust podejrzanie drgały.
- Idziemy? – spytał. – Nie wiem, jak długo uda mi się utrzymać tego malucha. Obecne dzieci mają stanowczo za dużo energii, jak na mój gust.
- A kto tak niedawno przebąkiwał, iż moglibyśmy mieć jeszcze jedno? – zastanowiła się z przekąsem Aiko, spoglądając na męża spod oka. Ten miał na tyle wyczucia, że zrobił potulną minkę.
- No dobrze, może przesadziłem – przyznał. – Wystarczą nam te, co mamy. Mamy z nimi wystarczająco kłopotów.
- Hej! – zawołali chórem w sprzeciwie wszyscy trzej chłopcy, wzbudzając tym jeszcze większe rozbawienie swoich rodziców.
Po kilku minutach cała rodzina opuściła jednak wreszcie apartament i zjechała windą do głównego holu. Kaizume odebrał z recepcji korespondencję i dołączył do najbliższych, którzy właśnie wsiadali do limuzyny.
- Kojiro-san potwierdził swój przylot dziś wieczorem – poinformował, odczytując jeden z listów. – Pisze, że wszystko poszło zgodnie z planem, co mnie cieszy. Acha, w dopisku obiecał ci, Harry, porządny trening po tylu dniach odpoczynku.
- O rany! – jęknął Harry, już sobie wyobrażając, jak będzie wyglądał po tym treningu. Mógł być świetnym szermierzem, a mimo to za każdym razem Kojiro-san udawało się przegonić go po macie, całkiem pozbawiając sił.
- Ułożyliście już plan pokazu? – zainteresowała się Aiko.
- Z grubsza tak, ale musimy jeszcze dopracować parę rzeczy – odparł chłopak. – Musimy sprawdzić, czy w takiej niewielkiej przestrzeni, jaką daje nam galeria, będziemy w stanie wykonać niektóre ruchy. Najgorsze, co mogłoby nas spotkać, a czego chcemy uniknąć, to zranienie kogoś, kto stał za blisko.
- Ja nie mam takiego problemu, na szczęście – westchnął Sakio. – Łucznictwo nie potrzebuje aż tyle przestrzeni, co szermierka. Przynajmniej nie muszę się martwić, iż utnę komuś głowę.
- To prawa – dodał kąśliwie Harry. – Co najwyżej nadziejesz go na jedną ze swoich strzał.
- A ja też wystąpię? – zapytał ochoczo Toushi, kręcąc się na kolanach ojca. Aiko pogładziła go czule po główce.
- Tak, mój mały. Pomożesz mi w herbacianej ceremonii, dobrze?
- Tak! – zakrzyknął uradowany chłopczyk.
--o0o--

Jak tylko weszli do Dziurawego Kotła, Harry poczuł, że coś jest nie tak. Siedzący w nim ludzie, nawet dla kogoś, kto uczęszcza do Akademii Mistrzyni Tokayashi, wyglądali dziwnie. Jednak najbardziej Harry'ego uderzył fakt, iż wszyscy przyglądali mu się z mieszaniną szoku i niedowierzania. I nie chodziło tu o to, że jako rodzina wyglądali jakoś inaczej. Oni po prostu gapili się na NIEGO.
Niemal natychmiast Harry poczuł się nieswojo i robił wszystko, aby na nikogo nie spojrzeć i nie wzbudzić swoją osobą dodatkowej uwagi, co było już chyba raczej zbędne, bo gdyby to było możliwe, tym ludziom wyskoczyłyby oczy. Jak dla niego to oni byli kompletnie zwariowani.
- Sakio? – szepnął do brata, gdy skierowali się do przejścia na Ulicę Pokątną, znajdującego się na tyłach lokalu.
- Mhmm?
- Nie zauważyłeś, że oni się tutaj jakoś dziwnie zachowują?
- Nie, ale może to dlatego, że dla mnie oni po prostu wyglądają dziwnie.
Harry roześmiał się nieznacznie.
- Bądź ostrożny. Mam nadzieję, że to tylko ci tutaj się tak zachowywali, ale jakby co, nie zostawiaj mnie samego.
- Nie ma sprawy, otouto – obiecał Sakio i jakby na potwierdzenie obietnicy, objął brata w pasie, po czym razem wkroczyli na Ulicę Pokątną.
Widok był naprawdę wyjątkowy. W Japonii podobne miejsca nie istniały, ale to głównie dlatego, iż japońscy magowie się nie ukrywali. Tutaj jednak cała ulica należała tylko i wyłącznie do czarodziejów. Wątpliwym było, aby nieproszony gość z ulicy, wtargnął tu przez przypadek. Wyczuwało się tu dziwną i całkiem niecodzienną aurę. Różne zapachy i odgłosy mieszały się w jedną, dziwnie harmonijną całość. Najróżniejsze sklepy wystawiały swoje wielkie witryny na pokaz mijających je czarodziei. Niektórzy zatrzymywali się czy to przy aptece, czy też przy księgarni. Dzieci piętrzyły się przed sklepem ze słodyczami, lub przy witrynie z akcesoriami do quidditcha, gry, którą zwłaszcza europejscy czarodzieje żyli bez reszty. Mistrzyni Tokayashi powiedziała mu, iż można tu zakupić wszystko, co tylko można sobie wymarzyć, a nawet więcej, ale rzadkością prawdziwą były tu wyroby ze świata wschodniej magii i Harry przypuszczał, że wielu całkiem oszalałoby na widok rzeczy, które on ze sobą przywiózł do Anglii.
- Wow! – zakrzyknął Toushi, otwierając szeroko oczy. Trzymający go za rękę ojciec miał niesamowicie trudne zadanie, nie pozwolić mu się oddalić i zgubić w tym tłumie zupełnie obcych ludzi. Zwłaszcza, że Toushi nie lubił posługiwać się innym językiem niż japoński, ot tak, dla przekory.
- Nie oddalaj się od nas, skarbie – powiedziała do niego Aiko. – Pójdziemy wszędzie, gdzie będziesz chciał, tylko nam powiedz, ale nie oddalaj się samemu, dobrze?
Chłopczyk tylko pokiwał głową, myślami będąc już całkiem gdzie indziej. Rodzice wymienili uśmiechy, po czym Kaizume zwrócił się Sakio i Harry'ego.
- Wam chyba nie muszę kazać trzymać się nas? – spytał żartobliwie.
- Nie, tousan – odparł Sakio. – Jesteśmy dużymi chłopcami, poradzimy sobie.
- W razie czego macie komórki – powiedziała Aiko i obaj młodzieńcy wyciągnęli z kieszeni niewielkie urządzonka.
- Tak, mamo, mamy smycze – rzekł z udawanym ubolewaniem Harry.
- Dobrze. W takim razie, miłych zakupów.
I po tych słowach Harry i Sakio zostali sami. Spojrzeli po sobie.
- To od czego zaczynamy? – zainteresował się Harry.
- Chyba po kolei, najpierw jedna strona ulicy, w drodze powrotnej druga – odpowiedział Sakio. – W ten sposób wszystko dokładnie obejrzymy. Chodź, braciszku, rozerwijmy się trochę.
Wkroczyli w ten pełen gwaru świat, ramię w ramię. Musieli przyznać, że miejsce to było wyjątkowe. Posiadało inny klimat niż te, do których przywykli w domu, ale nie zły, po prostu inny. Od najmłodszych lat najpierw rodzice, a później nauczyciele w Akademii, wpajali im tolerancję dla innych kultur, wierzeń i tradycji. Nie oceniali niczego zbyt pochopnie, dopóki tego nie poznali i choć mogło im się to w końcowym wyniku nie podobać, wiedzieli, że nie mają prawa zmieniać czegoś, co dla innych ludzi było normalną rzeczywistością. Tak było też teraz. Nie potrafili zrozumieć, dlaczego tutejsi czarodzieje tak bardzo obawiali się zwykłego świata i stronili od niego. Nie rozumieli tych dziwnych podziałów, które od wielu wieków dzieliły tą społeczność. To było tak całkiem odmienne, od tego, do czego byli przyzwyczajeni. Jednak jednocześnie bardzo interesujące. Nie mogli przejść obok żadnego sklepu, nie zaglądnąwszy do niego choćby na kilka minut, a w każdym z nich znajdowali dla siebie coś interesującego.
- Gdzie teraz? – zapytał Sakio, kiedy już od ponad trzech godzin buszowali po ulicy. Zakupili już nieco rzeczy to tu to tam. W międzyczasie kilka razy natknęli się na rodziców. Toushi naciągnął ich na niesamowitą wręcz ilość słodyczy i prawdziwym cudem będzie, jeśli wieczorem go nie zemdli od tylu słodkości. Kaizume nie opuszczał żony ani na krok, jak to stwierdziwszy, dostrzegając te spojrzenia skierowane w jej stronę, niemalże pożerające ją. Aiko ze swojej strony uważała, iż to ona musi go pilnować, bo co niektóre kobiety już zaczęły z nim flirtować, zupełnie się z tym nie kryjąc. Krótko mówiąc, bracia byli pewni, że ich rodzinka wzbudziła dość spore zainteresowanie.
Zresztą to samo odczuli na sobie. Sakio musiał przyznać bratu rację, ci ludzie zachowywali się jakoś dziwnie. Gdzie by nie weszli, ludzie, jedynie ich dostrzegłszy, cały czas się na nich gapili szeroko otwartymi oczyma i szeptali do siebie w podekscytowani. Rozumiał, że mogli wyglądać dość dziwnie, jak na te realia, ale chyba nie na tyle, aby wzbudzać aż takie zainteresowanie. To wszystko skupiało się głównie na Harrym, który z każdą chwilą czuł się coraz bardziej nieswojo. Sakio naprawdę rzadko widywał swojego brata tak podenerwowanego i nie uważał tego za rzecz normalną.
- Nie wiem – odparł Harry, krzywiąc się na widok kolejnej grupki starszych czarodziejów, którzy zaczęli szeptać na jego widok. – Ale co ty na to, żebyśmy odszukali rodziców? Może przy nich to nie będzie takie irytujące.
- Nie ma sprawy. Swoją drogą, głodny już się zaczynam robić. Może byśmy coś zjedli ? – Sakio skierował się w stronę, gdzie ostatnio widział rodziców, przy okazji obrzucając plotkujących pełnym chłodu spojrzeniem.
- Czemu nie. Zresztą i tak odwiedziliśmy każdy możliwy sklep na tej ulicy – mruknął Harry, trzymając się blisko brata. Nie podobało mu się to wszystko. Nie rozumiał, dlaczego ludzie się tak na niego gapią. – Poczuję się lepiej, jak już stąd wyjdziemy. Mam dość bycia obiektem obserwacji, niczym jakieś zwierzątko w ZOO. Ci ludzie się nawet z tym nie kryją.
Sakio objął go ramieniem i przytulił nieznacznie. Może i byli już prawie dorośli, ale Harry dla niego zawsze pozostanie jego małym braciszkiem. Kiedy się poznali, obiecał mu, że nigdy nie przestanie go chronić i w tej kwestii nic nie uległo zmianie.
- Nie martw się – mruknął do Harry'ego. – To dziwacy i tyle.
- Tak, tylko że nawet dziwacy potrafią być niebezpieczni – skwitował młodszy chłopak z lekkim strachem.
Odeszli nieco szybszym krokiem, chcąc jak najszybciej odnaleźć rodzinę i iść już stąd. Nie zauważyli jak stojący w wejściu do jednego ze sklepów mężczyzna cały czas im się przygląda z bardzo dużym zainteresowaniem. Nie spuszczał z nich wzroku, zanim nie znikli za załomem budynku. Dopiero wtedy ruszył szybko w swoją stronę, niosąc ze sobą bardzo interesujące wieści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro