Rozdział 3.
Rozdział 3.
Szkarłat wina, jak również kieliszek, w którym się ono znajdowało, połyskiwały w świetle, rzucanym przez ogień płonący w kominku. Wydawało się, że Severus całkiem o nim zapomniał, mimo iż wciąż trzymał go w dłoni. Ta jednak zdawała się być całkiem bezwładna, nie odczuwając ciężaru.
Czarne oczy Mistrza Eliksirów były zamglone i nieobecne, tak samo zresztą jak jego myśli. Rzadko miał okazję po prostu usiąść i się odprężyć. Zwykle dlatego, że zawsze miał coś do roboty. Czy to jakiś eliksir do sporządzenia, czy też sprawdzenie prac domowych uczniów. To ostatnie jednak tylko podczas roku szkolnego. Kiedy szkoła się kończyła, kończyły się również dodatkowe zajęcia i Severus miał więcej czasu, aby pogrążyć się w rozmyślaniach. Choć te, niestety, rzadko kiedy były przyjemne.
Jak na czarodzieja był jeszcze młody, ale jego doświadczenia życiowe wystarczyłyby na obdarzenie kilku żyć zwykłych ludzi.
- Sev – cichy szept powoli przywołał Severusa do rzeczywistości. Uniósł zmęczony wzrok, by napotkać utkwione w sobie spojrzenie srebrnoszarych oczu. Znał te oczy. Był okres, kiedy jedynie one spoglądały na niego łagodnie i z czułością, podczas gdy wszyscy inni albo nim pogardzali, albo go nienawidzili.
- Lucjuszu – szepnął, westchnąwszy ciężko. – Co tam u ciebie?
Lucjusz Malfoy zmierzył przyjaciela z obawą, ale przemilczał jego przygnębiony ton głosu.
- Właśnie byłem u Dumbledore'a – rzekł. – Zdałem relację z dzisiejszego spotkania.
Severus prychnął.
- Voldemort musiał być dzisiaj w całkiem dobrym humorze, bo nawet nie poczułem – podniósł wzrok i spojrzał mętnymi oczyma na jasnowłosego mężczyznę. – A jak ty się czujesz ? Potrzebujesz eliksiru na ból ?
Lucjusz obszedł fotel, by przyklęknąć przed przyjacielem. Ostrożnie wyjął mu z ręki kieliszek i odstawił na pobliski stolik, tuż obok swojej laski. Położył swoją dłoń na kolanie Severusa, zmartwiony jego zachowaniem. Nie często miał okazję oglądać go, aż w tak głębokiej depresji, bo Severus zwykle nie pozwalał sobie w nią popaść.
- Nic mi nie jest. Tym razem udało mi się wyjść z tego bez ani jednego Cruciatusa – odparł Lucjusz. – To bardziej o ciebie się martwię. Naprawdę nic cię nie boli?
- Chyba przyzwyczaiłem się już do bólu, bo często nawet zbytnio go nie dostrzegam – westchnął Severus, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Lucjusza. – Takie jest po prostu moje przeznaczenie.
- Sev, nie mów tak!
- Niby jak?! – żachnął się Severus.
- Jakbyś niedługo miał umrzeć – odpowiedział całkiem poważnie Lucjusz. – Nie możesz tak mówić. Zobaczysz, Voldemort w końcu padnie, Marasmus także. Osobiście go zabiję, dla ciebie, Sev. Tylko się nie poddawaj, proszę cię.
Lucjusz nie mógł patrzeć na swojego przyjaciela pogrążonego w takim stanie. Nie raz już wyciągał go z niego i teoretycznie powinien się już do tego przyzwyczaić, jednak nie potrafił. Za każdym razem serce mu krwawiło.
Poznał Severusa jeszcze zanim obaj poszli do Hogwartu. Może jego życie nie było łatwe, u boku srogiego i zwykle chłodnego w obyciu ojca, jednak było rajem w porównaniu z piekłem, które stworzył Severusowi jego własnym ojciec. Gdyby było to możliwe, Lucjusz powiedziałby, że Marasmus jest drugim wcieleniem Voldemorta, ale oni nawet nie byli spokrewnieni.
Co bynajmniej nie przeszkadzało staremu Snape'owi być potworem i sadystą.
Na Merlina, ileż to razy pomagał Severusowi opatrzyć rany po biciu? Ileż razy tulił przyjaciela, pozwalając mu się wypłakać, aż w końcu łzy nie chciały dalej płynąć? Naprawdę cieszył się, gdy poszli obaj do Hogwartu. Przynajmniej tam, przez większą część roku, Severus był bezpieczny. Przynajmniej bardziej niż we własnym domu.
Sev powoli wyciągnął rękę i dotknął czule policzka Lucjusza.
- Poza tobą, mój drogi, nikt by po mnie nie zapłakał.
Jasne oczy Lucjusza otworzyły się szeroko w zaskoczeniu.
- To nieprawda! Nie możesz w to wierzyć! Nie chodzi tylko o mnie. Co z Draco? Jak myślisz, jak on będzie się czuł, gdy umrzesz? Kto będzie go rozpieszczał, co?
- Ty, Lucjuszu. On, w przeciwieństwie do nas, ma ciebie, kochającego ojca, który oddałby życie w jego obronie i dałby mu szansę wyboru drogi, którą będzie chciał podążyć. Nie tak jak w naszym przypadku. Lucjuszu, ja nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam. Jest mi coraz trudniej. Coraz trudniej...
Ku kompletnemu szokowi Lucjusza, Severus załamał się. Z jego czarnych oczu popłynęły łzy. Najpierw jedna, potem druga, po czym tama całkiem pękła. Zareagowawszy w jeden możliwy sposób, przygarnął Severusa, tuląc go czule. Odruchowo zaczął gładzić go po jego czarnych włosach, które już niedługo znowu miały stracić swój zdrowy wygląd, z powodu zbyt częstego pochylania się nad ważonymi eliksirami.
- Shhhh, Sev. Wszystko będzie dobrze – powtarzał w kółko, samemu próbując w to uwierzyć. – Zobaczysz, Sev. Uwierz mi, zaufaj tak, jak kiedyś ufałeś.
- Ale to takie... trudne... - wyłkał Severus.
- Wiem, mój drogi. Wiem.
Lucjusz powoli pomógł mu wstać i nie wypuszczając go z ramion, zaczął prowadzić w stronę sypialni. Uczniowie Hogwartu sądzili, że ich profesor żyje w niemal więziennej celi, tak samo nieprzyjemnej i zimnej, jak aura, którą wokół siebie roztaczał. Jednak zdziwiliby się bardzo, gdyby zobaczyli, jaka była prawda. To była pełna ciepła i wygodna komnata, mimo iż znajdowała się w lochach zamku. Podłogę pokrywał gruby dywan, łóżko było duże i miękkie, meble zaś starannie wykonane. A wszystko to w idealnym połączeniu czerni, soczystej zieleni i srebra.
Poprowadził Severusa do łóżka. Posadził go na nim, by czym prędzej zajrzeć do stojącej przy nim szafki. Z doświadczenia wiedział, że Sev zawsze trzymał tam kilka najbardziej przydatnych eliksirów. W tym także ten na uspokojenie. Odpieczętował fiolkę i przyłożył do ust przyjaciela.
- Sev, wiesz co to jest, wypij to – poradził, mając nadzieję, że mężczyzna nie jest aż w tak kiepskim stanie, aby stawiać opór.
Na szczęście Severus spokojnie wypił zawartość fiolki. Reakcja była niemal natychmiastowa. Severus rozluźnił się wyraźnie. Jego oddech uspokoił się i pogłębił.
Odetchnąwszy w końcu głęboko, szybkim gestem otarł resztki łez.
- W...Wybacz, Luc... - wyszeptał. – Nie sądziłem, że aż tak mnie weźmie.
- Spokojnie, nic się nie stało. W końcu od czego ma się przyjaciół ?
Severus spojrzał na niego nieco przekrwionymi od płaczu oczyma.
- Ja mam tylko ciebie, Luc. Tylko ciebie.
Lucjusz pokręcił przecząco głową.
- Nie, Sev. Na pewno gdzieś na tym świecie jest ktoś, kto czeka właśnie na ciebie. – Pogładził przyjaciela po głowie. – Zobaczysz, nadejdzie taki dzień, że jeszcze będziesz się z tego śmiał.
- Wątpię.
Lucjusz westchnął zrezygnowany. W tym stanie nie było sensu dyskutować z Severusem. Teraz potrzebował snu, a nie morałów.
Popchnął więc go delikatnie, zmuszając do położenia się.
- Prześpij się, Sev – rzekł, otulając go w koc.
Severus wymamrotał coś niewyraźnie, przywołując na usta Lucjusza słaby uśmiech.
- Spokojnych snów – wyszeptał jeszcze i wyszedł z pokoju, po cichu zamykając za sobą drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro