Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Rozdział 14

Harry wraz z Maissie aportowali się przed bankiem i zaraz otoczyło ich zaklęcie niewidzialności. Początek był raczej łatwy, przejść przez główną sale i dostać się wraz z jakimś goblinem do jaskiń. Następnie spacer na dół do najniżej położonych skrytek i to był ten łatwy element.

- Bardzo cicho chcemy wejść? – Upewniła się dziewczyna, gdy przez ostatnie kilka minut stali w załomie skalnym czekając, aż plotkujący strażnicy rozejdą się na patrol.

- Jak będziemy wychodzić, zrobimy odrobine więcej hałasu – odpowiedział szeptem ruszając w dalszą drogę.

- Ooo... – ucieszyła się. – Dobrze bo zabrałam kilka zabawek.

Przez kilka minut poruszali się bez przeszkód, aż dotarli do jedynego miejsca, którego nie sposób było ominąć. Pole tłumiące wszelką magię, nawet ich Magię Wyższych Poziomów. Co prawda nie byli pewni co do Magii Piątego poziomu, ale wszystko poniżej rozpływało się, jak tylko zaklęcie wydostało się poza ścieżkę.

Środkiem biegły tory dla wagonika, a po bokach ciągły się wąskie dróżki dla strażników. Poza tym po obu stronach ziała bezdenna przepaść. To co stwarzało największy problem to Wodospad Złodzieja, opadająca na całą szerokość ścieżki mgiełka wody, która zmywała wszelkie czary, oraz uruchamiała zaklęcia ochronne.

- Co teraz? Może zdejmiemy kameleona?

- Chyba wchodzimy, ale nie jestem pewny, czy usuniecie zaklęć ochronnych coś nam da. Ta bariera, chyba rozpoznaje sygnatury upoważnionych – odpowiedział i ruszył w kierunku mgiełki.

Przez chwilę nic się nie działo, ale zaraz rozległ się głośny świst i gdzieś w górze rozległ się dźwięk alarmu.

- Chyba przyspieszamy – Zażartował i zaczął biec w dół, w stronę skarbców. Maissie dogoniła go po kilku sekundach, a po kilku następnych wyprzedziła. Jej postać otulił czarny widmowy kostium, a w miejscu twarzy wydać było kościaną prostą maskę.

To ona zaatakowała strażników, którzy wynurzyli się zza zakrętu. Jeden podmuch czystej magii, zmiótł ich na ścianę, pod którą padli nieprzytomni.

Gdy wbiegli do szerszego holu z ich lewej rozległ się ryk smoka, ale wystarczyło jedno spojrzenie Harrego, aby zwierzę skuliło się przerażone pod ścianą. Potter jednym gestem dłoni zerwał wszystkie łańcuchy pętające bestię.

- Jesteśśś Woolnny – powiedział w języku węży.

Smok zaryczał przeciągle i ruszył w górę korytarza.

Zielonooki odwrócił się do wejść do skarbców, w czasie, gdy Maissie rozwalała już trzecie drzwi pakując złoto i cenne przedmioty do magicznych sakw. Sam Harry szybkim krokiem aportował się pod drzwi do skarbca Blacków, skupił magię na dłoniach i przejechał nimi po czarnej stali. Po chwili w drzwiach widniała przezroczysta wyrwa, nadal można było dostrzec widmowe zdobienia, ale były one jakby wykonane w ciemnym szkle.

Potter wszedł do skarbca, gdzie wyczuł Horcruks, który skopiował w ten sam sposób, w jaki wykonał kopię Felix Felicis dla Slughorna. Kopia była doskonała, i wszelkie testy magiczne potwierdziłyby autentyczność, a jedynie zarzucie odkrywało, że ma się do czynienia z kolorową wodą, lub jak w tym wypadku z pięknym, złotym kielichem. Odłożył falsyfikat na miejsce i wyszedł, w chwili, gdy blondynka, wykładała dwa ciała śmierciożerców niedaleko drzwi, w których wykryła ogniową pułapkę.

Harry pomógł jej poupychać sakwy z złotem w ich kieszeniach, a następne schowali się za jedną z kolumn do których przykuty był smok.

- Odrobinkę żal mi, że nie możemy się przyznać kto za tym stoi – stwierdziła Maissie wysadzając wejście i spopielając podłożone trupy.

- Więc może wywiniemy jakąś psotę w szkole?- Zapytał Harry całując ją z uśmiechem.

- Czyżby odezwały się w tobie geny ojca? – Bardziej stwierdziła, niż zapytała. – Kto pierwszy w szkole, wybiera ofiarę – dodała znikając.

**

Maski

**

Pojawili się na obrzeżach Hogsmeat, niedaleko jaski w której ukrywał się Syriusz i spokojnym krokiem rozmawiając i śmiejąc się ruszyli do wioski. Słońce lekko chyliło się ku zachodowi, bo od ich ostatniej wizyty w tych okolicach minęło kilka godzin. Musieli odnaleźć śmierciożerców, których ciała podrzucili w Gringottcie, sama droga na dół, mimo, że nudna także zajęła im kilkadziesiąt minut, bo nie mogli korzystać z wagoników.

Będąc kilkadziesiąt metrów od głównej ulicy, do ich uszu dotarły pierwsze krzyki, a niedługo potem nad miastem zawisł Mroczny Znak.

Harry zatrzymał się na sekundę.

- Co przegapiliśmy? – Zapytał z przerażeniem w głosie.

Maissie z pokiwała z strachem głową.

- Nie wiem. Odszukaj przyjaciół, ja zajmę się śmierciożercami.

- Nie. Oni to moja robota. Znajdź rodzinę – polecił tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Nie musiał wymieniać o kogo chodzi, Remus, Tonks, Ron, Hermiona, Nevill, Luna, Ginny, osoby, które stanowiły fundament jego istnienia. Potaknęła i oboje zniknęli.

Pojawili się na środku ulicy, otoczeni widmowymi kostiumami i maskami. Maissie ponownie była wykonana z kości, ale tym razem pięknie rzeźbionej w kwiaty, Harry miał przed twarzą coś na kształt stalowego puklerza bez żadnych otworów, wypolerowanego tak, że można byłoby się w nim przeglądać. Potter ruszył przed siebie, rzucając co jakiś czas zaklęcia i jakby od niechcenia odbijając lecące w jego stronę czary. Te, które przepuścił znikały w czarnej mgiełce, która otaczała jego ciało. Nie miało znaczenia, czy było to Reducto, zaklęcia tnące, czy Avada. Przebiegał właśnie niedaleko sklepu Zonka, gdy dostrzegł szóstkę śmierciożerców, zebranych wokół grupki uczniów, a gdy wśród czarnych płaszczy mignięcie blond włosów Luny, ruszył w ich stronę. Nim jednak zrobił więcej niż dwa kroki, jeden z sług Czarnego Pana przesunął się odrobinę, a w wyrwie Harry dostrzegł leżącą postać swojego pierwszego przyjaciela.

Całe powietrze uszło z jego ciała w krzyku rozpaczy, ciało odmówiło mu posłuszeństwa zatrzymując go w miejscu. Upadł na kolana, niemogąc zrobić nic, tylko patrzeć na puste oczy Rona i pochyloną nad nim Ginny, a obok Hermione z głębokim cięciem poprzez lewe oko i policzek. Dopiero po kilku sekundach, gdy śmierciożercy zaczęli ciskać w niego zaklęciami ocknął się z niemego letargu. Jego ciało otoczyły białe wiry, rozchodzące się dziko na wszystkie strony, oczy stały się czerwone.

Za plecami śmierciożerców pojawiła się Maissie otaczając jego przyjaciół tarczą. Białe wiry przybrały kształt najpierw ogonów, a potem zaatakowały popleczników Voldemorta. Harry podniósł się z kolan i z bezwzględną miną ruszył przed siebie. Pierwsza dwójka jego przeciwników została pochwycona w ogony. Jeden wyleciał w powietrze na kilka metrów i z głuchym łupnięciem spadł na bruk. Drugi miał mniej szczęścia, po poza ogonem, który go trzymał pozostałe pięć zaczęło wyrywać mu kończyny. Wrzask, jaki się przy tym rozlegał sprawił, że walka w innych miejscach ulicy zamarła i znaczna cześć śmierciożerców aportowała, ci stojący pomiędzy Harrym, a jego przyjaciółmi, także próbowali, ale coś odbiło ich i rzuciło na ziemię.

Potter zbliżył się już na kilka metrów, a ogony pochwyciły całą czwórkę unieruchamiając ich ciała w uścisku łamiącym kości.

Harry doszedł do ciała Rona i ponownie upadł na kolana. Maska i czarna mgła ochraniająca jego ciało zniknęła.

- Co z nią? – Zapytał Maissie, która zajmowała się leczeniem Hermiony.

- Będzie dobrze...

Dziewczyna mówiła coś jeszcze, ale tego już nie słyszał, położył dłonie na klatce piersiowej swojego przyjaciela, a wszyscy wokół wyczuli ogromne ilości magii, która przenikała do ciała Rona.

- Dlaczego? – Zapytał nie patrząc na nikogo. – Miał być bezpieczny – dodał łamiącym się głosem, ale tak naprawdę nie spodziewał się odpowiedzi.

- Pytali o ciebie – odpowiedziała Ginny. – Chcieli wiedzieć gdzie jesteś – powtarzała coraz głośniej. – Ale nikt nie wiedział. Nikt nie miał pojęcia gdzie zniknąłeś, wtedy zaatakowali wioskę. Musieliśmy walczyć! Co mieliśmy robić? – Wykrzyczała z rozpaczą.

- Najpierw było ich tylko sześciu, ale gdy odmówiliśmy odpowiedzi pojawiło się więcej, nie mogliśmy stać z boku, Harry – dodała Hermiona, nie patrząc na niego tylko klękając obok ciała Ron i kładąc sobie jego głowę na kolanach. Szeptała i zachowywała się, tak jakby Ron spał, a ona nie chciała go obudzić, choć po jej policzkach i wielkiej bliźnie płynęły łzy.

Harry podniósł się wolno i odwrócił w stronę spętanych magią śmierciożerców. Jeden gest jego dłoni pozbawił ich masek i kapturów.

- Dlaczego dziś? – Zapytał z ledwo tłumioną furią.

Cała czwórka krzyknęła, gdy magiczne pęta rozgrzały się podpalając ich ubrania, w miejscu w którym stykały się z ogonami.

- Nie pomylcie mnie z dawnym Potterem, żaden z was nie przeżyje, ale możecie umrzeć szybko, albo nie – powiedział zbliżając się do nich.

- Nasz Pan dowiedział się, że planujesz dziś coś przeciw niemu, coś co miało pomóc ci w zabiciu go – wyrzucił z siebie najmłodszy z wyglądu śmierciożerca.

- Zdrajca – wysyczała Belatrix, a Harry odwrócił się w jej stronę.

- Ty też zdradzisz. Obiecuję ci, że zapłacisz mi bólem za to co dziś się stało – powiedział zielonooki zimno. – Będziesz zdradzała Toma, stracisz wszystko, a zacznę od twojej magii – podszedł do niej kładąc dłoń na jej czole.

Spod dłoni wytrysnęło złote światło, przechodzące w czerwień. Oczy Najwierniejszej rozbłysnęły w niemym przerażeniu, ale najwyraźniej nie była w stanie wydać z siebie dźwięku.

- Co powiesz teraz? – Zapytał Harry po chwili, gdy odciągnął dłoń. – Jak czuje się ktoś bez magii? Jesteś kimś gorszym niż mugolak, gorszym niż charłak. Ty wiesz czego nie ma prawda? – Drążył z maniakalnym uśmiechem, ale to nie koniec. Powiecie mi wszystko – ponownie wzniósł dłoń, a z czterech gardeł wydarł się potępieńczy wrzask.

- Starczy, Harry – powiedziała Maissie, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Nie tu, nie teraz. Skup się na tych, którzy są w Zamku.

Ciała śmierciożerców opadły nieprzytomne na ziemię, a Harry spojrzał na swoją dziewczynę, rozumiejąc o co jej chodzi. W zamku ktoś podsłuchał ich rozmowę i musiał donieść o tym Voldemortowi. Rozejrzał się i wśród tłumu dostrzegł blond czuprynę. Wyciągną rękę, a Draco Malfoy wylądował przed nim na kolanach. Spojrzał na niego z nienawiścią i przyłożył dwa palce do czoła. Oczy blondyna wytrzeszczyły się w przerażeniu i bólu, ale nie trwało to długo, bo po niecałej minucie, Harry zabrał palce z jego głowy i pozwolił ciału opaść bezwładnie.

- Nott. Nie ma go już w zamku – powiedział martwym głosem, wściekły na swoją lekkomyślność. Maissie ponowni położyła dłoń, na jego ramię odwracając go do siebie.

- Zawsze – powiedziała obejmując go i pozwalając mu płakać.

Harry nie potrafił powiedzieć, jak długo tak stali, ale gdy w końcu otworzył oczy, wokół tarczy postawionej przez Maissie, stały dziesiątki, czarodziejów z miasteczka, aurorów i członków Zakonu Feniksa.

Harry rozejrzał się, obok Hermiony siedziała madame Pomfrey, wewnątrz był też Dumbledore, Remus, Nimfadora, Minister i rodzina Weasleyów, których Maissie musiała przepuścić przez tarczę.

Wyprostował się i podszedł do ciała przyjaciela, jeden gest dłonią, a śmierciożercy zniknęli. Harry schylił się podniósł ciało Rona.

- Zabierzemy go do Zamku – powiedział, na co większość pokiwała głowami.

**

Maski

**

**

Maski

**

Tak jak pisałem. Na czas nieokreślony zawieszam to opowiadanie, nie mam do niego serca.

Może wrócę, ale na ten moment po prostu chcę skupić się na pisaniu innych książek.

Dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz. Będę bardzo wdzięczny, za informację o rzeczach do poprawy i o pozytywach (ps. wiem, że błędy, na ten moment ignoruję to czego nie mogę przeskoczyć.).

Pozdrawiam i zapraszam do czytania Detektywa i D.I.C.K.2, który pojawi się w najbliższym czasie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro