Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 10


Od autora.
Jak Feniks z popiołów powracam do publikacji i pisania. Dziś luźno niecałe 4k tekstu, a w poniedziałek jeszcze sześć.
Nie linczujcie za czas przerwy. Mam nadzieję że okres świąteczny przyniesie mi więcej czasu na pisanie.

Zachęcam do zostawienia gwiazdki i komentarza.

Rozdział 10
Następnego dnia, Harry razem z Maissie i Remusem udali się do zarządców jego majątku, czyli właściwie ponownie odwiedzili bank Gringotta. Tym razem czujniki tajności na wejściu pozostały spokojne.
- Czym mogę wam służyć? – Zapytał goblin w eleganckim garniturze, gdy już po przedstawieniu usiedli w jego gabinecie.
- Chciałem przejrzeć listę moich nieruchomości, szczególnie jeśli chodzi o domy mieszkalne – poprosił Harry. – Oraz dokonać kilku upoważnień.
- Oczywiście – Ragrack, bo tak nazywał się goblin, podniósł jedną z teczek. Zapisał coś runami na okładce i podał Harryemu. – To zaklęte dokumenty, proszę otworzyć, a znajdą się w nich wszystkie informacje o nieruchomościach. Trudno oczywiście za pomocą tak prostych instrukcji odsiać mieszkania i domy, od magazynów, czy farm przy których znajdują się mieszkania – dodał wyjaśniającym tonem.
Zielonooki z zainteresowaniem rozwiązał wstążkę i w momencie gdy otwierał teczkę, ta zrobiła się o wiele grubsza. Teraz zamiast pustych okładek, zawierała kilkadziesiąt kartek z drobno zapisanymi liniami tekstu. Nazwa, powierzchnia w metrach i adres, jedno pod drugim.
- Niesamowite – powiedział, z podziwem. – Mogę to zabrać. Przejrzenie zajmie mi dość dużo czasu, nie mówiąc o odwiedzeniu choć części.
- Oczywiście panie Potter. Teczka jest pana – odpowiedziała goblin, z uśmiechem. Nie często zdarzało się, że czarodziej uznawał wspaniałość ich magii. – Gdyby zechciał pan powiedzieć, czego dokładnie szuka, mógłbym zawęzić te dane.
- No dobrze, spróbujmy – Harry wydawał się żywo zainteresowany. – Szukam domu dla siebie. Powiedzmy powyżej dwustu metrów kwadratowych. Minimalnie cztery sypialnie. Poza miastem, z co najmniej kilku hektarowym terenem zielonym. Zabezpieczania nie są potrzebne, zrobię to sam.
- I osobno domy nad morzem. Albo same działki, jeśli możesz – dodała Maissie.
- Służę – powiedział goblin, z uśmiechem. Zapisał kolejne runy na dwóch teczkach i podał je. Jedną Harryemu, a drugą Maissie. – Pozwoliłem sobie dodać jeszcze zakreślenia, odnośnie domów, które spełniają oba wymagania.
- Ile masz zakreślonych? – Zapytał Harry dziewczyny.
- Trzy.
- Więc możemy je sprawdzić, składając tam wizytę – powiedział. – Co do uprawnień, o których wspominałem. Chciałbym by Remus Lupin i Maissie Malfoy, mieli dostęp do moich aktywów. Remus do skrytki Blacków, a Maissie do obu.
- Harry, to niepotrzebne – zaczął protestować wilkołak.
- Potrzebne. Czasem z Hogwartu będę ci przesyłał instrukcje. Musisz mieć na nie fundusze – przerwał mu Potter. – Ragracku czy mam coś podpisać?
- Nie. Jestem zarządcą, pańskiego majątku, mam wszelkie uprawomocnienia, a dodatkowo, złoże w skarbcu banku wspomnienie, pańskiej decyzji.
- Dziękuję, w takim razie to wszystko – powiedział Harry wstając.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Jest w banku ktoś, kto chciałby się z panem spotkać – Ragrack, wydawał się zmieszany tym co mówił, co dodatkowo zaciekawiło Pottera.
- Prowadź więc.
- Tak po prostu? – Wyrwało się goblinowi.
- Tak po prostu. Nie widzę powodu, by wam nie ufać. Do tej pory gobliny były wobec mnie uczciwe.
Ragrack skłonił się, z zamyślonym wyrazem twarzy.
- Proszę za mną.
**
Maski
**
Poprowadził ich w głąb banku, coraz niżej, a im dalej szli, tym zdobienia na ścianach były bogatsze, a jednocześnie bardziej surowe.
- Muszę poprosić, by pana towarzysze tu zaczekali – odezwał się zarządca jego majątku, otwierając drzwi do jednego z bocznych pomieszczeń, które okazało się, czymś w rodzaju wygodnego salonu.
- Maissie idzie ze mną – powiedział Harry. – Wybacz Remusie.
- Nie Harry. Ufam ci. – I to było wszystko. Wilkołak wszedł do salonu, a Ragrack zamknął za nim drzwi.
- Szybko się zgodziłeś.
- To była prośba, a nie warunek – odpowiedział goblin,  odsłaniając  zęby.
Poprowadził ich jeszcze dwa zakręty dalej, do bogato zdobionych podwójnych drzwi. Przed nimi stało sześciu strażników, w goblińskich zbrojach i z nagimi mieczami, o które się opierali.
- Proszę zachować spokój, cokolwiek zobaczycie za drzwiami – powiedział stając z boku i wskazując gestem by szli dalej.
Ostatnia para strażników otworzyła drzwi, za którymi panowała ciemność.
Harry przesunął Maissie odrobinę, za siebie i wkroczył w ciemność. Usłyszał odgłos zamykanych drzwi i całość pochłonął mrok.
- Jesteś odważny, że wchodzisz w ciemności i jeszcze zabierasz swoją kobietę – dobiegł go głos z ciemności.
- Mam dobre zmysły – odpowiedział Harry rozbawiony. W rzeczywistości wiedział, że w pomieszczeniu jest dwunastu strażników, goblin siedzący za biurkiem i smok. Mogło to być kłopotliwe, bo nie chciałby się wybijać siłą na zewnątrz. – Rozmawiam, z goblinem za biurkiem, czy smokiem za nim?
W ułamku sekundy dobiegł go szczek podrywanych mieczy. Harry wypuścił odrobinę swojej mocy, rozpalając jaśniejącą pochodnie przed każdym ze strażników, oślepiając ich na chwilę.
Światło pokazało wielkiego, złotego smoka, zwiniętego na stosie galeonów, oraz całkiem wysokiego goblina siedzącego za biurkiem.
- Nie przychodzę walczyć – powiedział spokojnie.
- Noże w dłoniach twojej kobiety mówią co innego – odezwał się goblin. Głos był ten sam, więc to on mówił wcześniej.
- Tak jak miecze, w dłoniach twoich strażników.
- No dobrze, źle zaczęliśmy – zaczął goblin, dając gestem znak strażnikom, by cofnęli się po ściany. – Jestem Kelash, powiedzmy, że możecie mnie uważać za władcę goblinów.
- Władcę, czy głos władcy?
- Władce. – Zagrzmiał. - Ten smok, faktycznie nie jest niewolnikiem, współpracujemy. On panuje nad innymi naszymi strażnikami.
- Jak? – Wyrwało się Harry'emu, który od połączenia swojego rdzenia z smokami, zastanawiał się, jak Złoty Smok panuje nad Czarnomgłym, który ilekroć próbował walczyć o kontrolę, kulił się, ze strachu, przed przedstawicielem swojego gatunku.
- Jest królem, to chyba oczywiste – odpowiedział goblin oburzonym tonem, jakby poddawanie tego w wątpliwość było obrazą samą w sobie. – Jego przeznaczaniem jest władza.
- No dobrze. Czemu więc zawdzięczamy to spotkanie? – Zapytał Harry, podchodząc z Maissie bliżej i siadając przed biurkiem.
- Potrzebie współpracy. Naród Gobliński stanie po twojej stronie, gdy wypowiesz oficjalną wojnę Czarnemu Panu.
- Konkretnie. A w zamian?
- To chyba oczywiste.
- Poparcie waszych żądań o równouprawnienie. Mogę przystać na taką propozycję, o ile pomoc będzie odpowiednia.
- Będzie Harry Potterze.  Nie zawiedziemy – powiedział tamten wstając.
- Powodzenia niosący dusze – usłyszał za sobą syk smoka, ale nie zareagował na niego. Powodzenie oznacza straszne rzeczy, a nie chciał o tym na razie myśleć.
**
Maski
**
- Wydajesz się ekstremalnie zadowolony z siebie – powiedział Remus, gdy wyszli z banku i łapiąc się za ręce aportowali pod pierwszy adres, jaki przygotował im Ragrack.
- To jest to – powiedziała natychmiast Maissie i ruszyła w stronę niskiego, domu. Mimo, że miał tylko parter i wydawał się niewielki, opis goblina twierdził, że ma blisko czterysta metrów kwadratowych powierzchni, oraz co ważne, następne najbliższe domostwo było prawie osiem kilometrów od tego. A cały teren pomiędzy nimi i podobna odległość w drugą stronę należała do Harry'ego. Całe wybrzeże, oraz wielkie tereny lasów, pól uprawnych i stawów należały do tego domu. Pracowało tu prawie sześćdziesiąt skrzatów, były tereny do jazdy konnej, oraz boisko do quidittcha.
Dom stał tuż na linii piasku i trawy. Tak, że wchodząc od frontu, kroczyło się po wyłożonej białymi kamykami ścieżce i równo skoszonym trawniku, a wychodząc tyłem, wchodziło się na plażę.
- Bo spotkałem się ze smokiem –odpowiedział wilkołakowi. – Gobliny nas poprą.
- Ciężko zaufać goblinom, pamiętając o przeszłości – powiedział Remus, a Harry momentalnie się zatrzymał.
- Jak nie zapomnisz – powiedział ostro. – Nie będzie przyszłości.
Zniknął zaraz pojawiając się obok Maissie.
**
Maski
**
Odwiedzili jeszcze dwa kolejne domy na liście, ale ostatecznie postanowili zamieszkać w tym pierwszym. Co Maissie skomentowała, krótkim „Mówiłam”.
- Remusie, musisz zniknąć. Musimy postawić zabezpieczenia na ten dom. Pojawimy się na kolacji, po rzeczy i wtedy weźmiemy ciebie, Tonks, Hermionę i Rona tutaj. To da wam prawo wstępu – powiedział, gdy ponownie stali na plaży.
- Jesteś pewny? Mogę pomóc przy osłonach – powiedział Remus, ale zaraz dodał. – Wybacz. Dumbledore dał nam jasne instrukcje, że nie potrzebujesz żadnej ochrony i mamy nie naciskać.
- Ciężko zapomnieć o tym, że nie jestem już dzieckiem?
- Tak. I choć widzę w tobie więcej mężczyzny, to nadal jesteś synem Jamesa – odpowiedział i dodał. -  Bawcie się dobrze – znikając z trzaskiem.
- Od czego zaczniemy, panie czarodzieju Magii Czwartego Poziomu? – Zapytała opierając się o jego plecy, jej usta były bardzo blisko jego ucha, dłonie przesuwały się w dół.
- Nie od tego. Remus ma rację, pierwsze blokady.
- To ty postaw osłony, a ja idę do wody – oznajmiła zdejmując bluzkę.
Harry patrzył za nią i zastanawiał się, jak ma się skupić. Zanim dziewczyna dotarła do linii wody była już całkiem naga i doskonale zdawała sobie sprawę jak utrudni mu zadanie.
**
Maski
**
Harry pojawił się w holu domu na Grimmauld Place i ruszył prosto do sypialni jaką zajmował z Maissie. Był w połowie pakowania, gdy w drzwiach pojawiła się Hermiona.
- Nie zamierzałeś się przywitać? – Spytała rozbawiona.
- Zamierzałem, jak skończę. Masz doskonały humor, coś się stało?
Zamiast odpowiedzi gryfonka rzuciła się Harry'emu na szyję, zwalając go z nóg.
- Dziękuje Harry – wyszeptała mu do ucha.
- Ej… co się tu dzieje? – Zapytał Ron, również z uśmiechem. – Mam nadzieje, że to przyjacielski uścisk.
- Nie panikuj – powiedział Harry, wstając i podając Hermionie dłoń. – Chyba spodobała jej się moja rada.
- Mi też. Dziękuje – odpowiedział Ron, uśmiechając się jak mało kiedy.
- No to jak już mamy drugą parę, to trzeba zadbać o trzecią – stwierdził, rozbawiony. Machnął różdżką, a reszta ubrań jego i Maissie wleciała do niewielkiej walizki, która bez trudu się zamknęła. Zaraz też pojawił się jakiś obcy skrzat, złapał ucho walizki, ukłonił Harry'emu i zniknął. - Rozumiem, że dołączycie do mnie i Maissie na kolację?
- Jasne. Ale mama myślała, że pojawicie się tutaj.
- Nie dziś. Dziś świętujemy nowy dom. Wiecie gdzie jest Remus i Tonks?
- W bibliotece. Remus często tam przesiaduje, częściej niż z innymi członkami Zakonu – odpowiedziała mu Hermiona.
**
Maski
**
- No jak tam? Gotowi na zwiedzanie? – Zapytał wpadając do biblioteki. – Myślałem, że złapie was na czymś niecnym – dodał zawiedzionym tonem.
  -Harry! – Warknęła Tonks, która dziś była blondynką.
  - Co?
- Przesadzasz.
-Tylko ci się tak wydaje – odpowiedział z dziwnym uśmiechem. – Po prostu wiem więcej niż ci się wydaje.
Obok nich pojawił się złoty, lekko przezroczysty feniks.
- Zaraz nie będzie co podać, Potter – przemówił zirytowanym głosem Maissie.
- No to czas na tą rozmowę się skończył. Mam pięć sypialni, ale dziś nie zamierzam sprawdzać, żadnej poza moją – Złapał za dłoń Tonks, Drugą chwycił Remusa i aportował ich do sypialni, którą zajął na Grimmauld. Tam czekali już Ron i Hermiona.
- Harry, znam lokalizacje, mogę aportować siebie i Nimfadorę – zaczął Remus, ale Harry zaśmiał się.
- Nie radzę ci próbować – powiedział. – Ron złap się Remusa, Hermiono ty możesz złapać Tonks.
- Nie wiem, czy aportacja z czterema osobami to dobry pomysł – powiedziała jasnowłosa, pani auror. – Nie chce się rozszczepić.
- Oj, nie martw się o niego – powiedziała niespodziewanie Hermiona, chwytając Nimfę za wolną dłoń.
**
Maski
**
- Wow, Harry! – Wyrwało się Ronowi, na widok, który otworzył się przed ich oczami.
Słońce było kawałek nad horyzontem i oświetlało na złoto, szeroką plażę.
- W końcu – zawołała za ich plecami Maissie, posyłając zirytowane spojrzenie w kierunku Harry'ego. – Mówiłeś pięć minut.
- Pakowałem nasze rzeczy.
- Chyba ręcznie – zażartowała, ale kiedy się zbliżył dostał buziaka. – Chodźcie, zrobiłam Lasagne.
Poprowadziła ich do stołu na tarasie, z widokiem na morze.
- Tego tarasu tu nie było – Powiedział zdezorientowany Remus rozglądając się w poszukiwaniu innych zmian.
Ściana od strony morza, zamiast dwóch niewielkich okien i drzwi, miała teraz niemal połowę w wielkich rozsuwanych szybach. Dach także jakby się podniósł, tak że mieszczący się w środku salon wydawał się większy.
- Dokonałem kilku przeróbek w czasie popołudnia – odpowiedział beztrosko Harry, nalewając im białego wina do lampek.
- Kiedy stałeś się taki uzdolniony w transmutacji? – Zapytał Tonks podejrzliwie.
- Nie bardzo mogę to wyjaśnić.
- Możesz. I zrobisz to, ale po kolacji – oznajmiła Maissie, wychodząc z domu z gorącą blachą.
- A jak odmówię?
- A chcesz sprawdzić materace w sypialniach dla gości?
  - Argument nie do podważenia – zażartował. – A poważnie to i tak bym wam powiedział.
- Grzeczny chłopak – Maissie uśmiechała się cynicznie. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej niewielki flakonik z zielonym płynem, który rzuciła Harry'emu. – Masz nagrodę.
Harry uśmiechnął się i wypił zawartość jednym haustem.
- To nie jest sposób na kontrole mnie, Tonks – powiedział patrząc na auror. – To eliksir na kaca. Na pewnym poziomie mocy, nie jest rozsądne się upijać. Ten eliksir działa tak, że mogę się upić, ale jak tylko spróbuję czarować po jego zażyciu, w ułamku sekundy wyparuje cały alkohol z mojej krwi. Chcecie też?
- Skąd znasz przepis?  - Zapytał Remus, gdy Maissie podawała mu fiolkę.
- A czy to ważne? Możemy spędzić kolację jak przyjaciele, zapominając na dziś o wojnie? – Harry odpowiedział zamiast swojej dziewczynę.
- Przepraszam – powiedział wilkołak, przełykając eliksir. – Smakuje jak słona woda. Ale jeśli działa jak mówisz, to mógłby smakować nawet jak wielosokowy.
**
Maski
**
Spędzili niemal dwie godziny na żartach i rozmowach o mało istotnych sprawach, jak quidittch, czy ciekawostki, ze świata czarodziejów.
- Porozmawiasz z nimi o zabezpieczeniach? – Zapytał w pewnym momencie Harry. – A ja pozmywam.
Dziewczyna, która zdążyła przenieść się już ze swojego krzesła na jego kolana, pocałowała go z uśmiechem i wróciła na swoje miejsce. Harry dwoma machnięciami różdżki posłał talerze do kuchni, samemu podążając za nimi.
- Chcieliście wiedzieć co działo się z Harrym podczas tygodnia, w którym zniknął, skąd znam mnie, i dlaczego tak się zmienił – powiedziała spokojnie. – Musze sprawdzić wasze bariery, by nikt nie mógł zabrać tej wiedzy, oraz gdyby okazały się mało skuteczne stworzyć w waszych głowach strażników.
- Chyba żartujesz – zaczęła Tonks, ale ku jej zaskoczeniu, Hermiona ponownie jej przerwała.
- Ja już wiem. Pozwoliłam też Maissie na stworzenie strażnika. To nie kwestia zaufania jej, choć teraz wiedząc ufam jej całkowicie. To sprawa zaufania do Harry'ego.
- Zgadzam się – powiedział Remus.
- Ja też – dodał zaraz po nim Ron.
- Nie podoba mi się to – powiedziała Tonks, ale jedno spojrzenie na Remusa, wystarczyło, by szybko dodała. – Ale jestem z wami.
- To ułatwi sprawę – Maissie wyjęła różdżkę i wycelowała nią w Remusa.  – Wow, wiedziałeś, że wilk chroni także twój umysł? – powiedziała po chwili.
- Nie wiem co cię w tym zachwyca – fuknął Remus. – Możemy przejść do rzeczy?
- Już skończyłam, masz teraz miłego strażnika wilka – odpowiedziała przenosząc różdżkę na Rona, a po niecałej minucie na Tonks.
- Harry, są gotowi – zawołała w kierunku domu.
- Nic nie czułam. Jak to możliwe, że nie wyczułam ataku na moje osłony? – Zapytała Nimfadora.
- Jestem w tym dobra – odpowiedziała blondynka z uśmiechem.
- No więc, co chcecie wiedzieć? – Harry pojawił się w drzwiach i od razu przerwał dyskusję nad blokadami umysłu.
- Gdzie naprawdę byłeś w ciągu tego tygodnia? – Wypalił Ron.
- Tak chyba będzie szybciej – powiedział dotykając jego czoła. Potem powtórzył ten zabieg z Remusem i Tonks.
- Jak to możliwe? Taka magia nie powinna istnieć – powiedziała Nimfadora po kilku minutach, gdy wspomnienia przesłane przez Harry'ego się skończyły.
- Pokaż im – poleciła Maissie.
- Radzę wam wytłumić zmysły magiczne.
Harry odwrócił się w stronę morza, które uniosło się i uformowało wielką falę. Każdy inaczej, ale wszyscy odczuli jakiś rodzaj mrowienia, jakby ktoś pocierał o ich skórę kawałkiem gumy. Magia szarpała ich zmysły, ale każda próba skupienia się na tym skutkowała chwilowym oszołomieniem.
Woda tymczasem uformowała się w wielki wężowy łeb, który wystrzelił w kierunku Harryego. Wąż ciągnął swoje cielsko, jakby było nieograniczone i może rzeczywiście tak było. Wszak brało swój początek w oceanie. Gdy zbliżył się już dostatecznie okazało się, że jego paszcza jest niemal tak szeroka, jak dom. Bestia zatoczyła krąg wokół domu i zatrzymała się przed Harrym. Jeden jej koniec ciągle sięgał do wody.
- Czy teraz mi wierzysz Nimfadoro? – Zapytał, a Tonks powoli pokiwała głową.
- Ile to waży Harry? – Odezwała się Hermiona.
- Nie wiem, nie ma to większego znaczenia, bo to nie ja to podnoszę.
- Ma. Powszechnie uważa się, że czarodziej może za pomocą magii, podnieś nie więcej, niż trzykrotność swojej wagi. Oczywiście zdarzają się wyjątki.
W odpowiedział Harry uśmiechnął i skinął wolną dłonią. Wszyscy przy stole wznieśli się w powietrze, a waż skoczył, połykając każdego z nich i  ciągnąc ich wszystkich do oceanu. Potter śmiejąc się również wskoczył do wody w stworzonej przez siebie bestii.
**
Maski
**
- Harry, przestań natychmiast całować Maissie – warknęła Hermiona, gdy po kilku minutach, szaleńczej jazdy w wężu, po falach, zostali uwolnieni na plaży. O ile cali byli pod wodą i odczuwali wszelkie skutki zanurzenia, jak mokre ubrania i włosy, to mogli swobodnie oddychać. – Jesteśmy cali mokrzy.
- Hermiono – powiedziała rozdrażniona Maissie, choć z jej ust nie schodził uśmiech. – Jesteś podobno czarownicą, użyj magii. Poza tym, nie przerywa się tak potężnym czarodziejom, jak ja i Harry – Machnęła jednak dłonią osuszając ich ubrania.
- Chodźcie do domu, pewnie macie jeszcze kilka pytań.
Usiedli na wygodnych kanapach i fotelach przed kominkiem. Mimo, że płonął w nim ogień, w salonie nie robiło się przez to cieplej. Harry zajął wygodny fotel, a Maissie wskoczyła mu na kolana.
- Nie możecie wytrzymać bez siebie nawet chwili? – Zapytała lekko zirytowana Tonks, ale Maissie machnęła dłonią, a pani auror wzleciała w powietrze i wylądowała na kolanach Remusa.
- Nie waż się protestować. Wasza magia wręcz cuchnie od wzajemnego pożądania. Wasza magia pragnie się nawzajem, nie walczcie z tym. Zwłaszcza ty Remusie – powiedział Harry. – Nie chcesz się przecież kłócić, z kimś tak potężnym jak ja.
Ron zaśmiał się, z miny jaka pojawiła się na twarzy wilkołaka.
- Nie walcz, stary – stwierdził przysuwając się do Hermiony i obejmując ja. – On ma racje z tą magią. Powiedział mi to samo i sądzę, że nawet kwiaty, dobór stroju, i tym podobne, z którymi pomagała mi Ginny, nie były potrzebne. Moja magia domagała się Hermiony, a jej mnie. Nawet nie wiesz, jak spokojny się stałem, gdy zrozumiałem, że to się stało.
Wilkołak pokiwał głową, a Tonks obdarzyła go pocałunkiem.
- No więc jak to mamy za sobą, to pewnie macie jakieś pytania – zaczął Harry.
- Hermiona na pewno ma – dodała Maissie.
- A żebyś wiedziała. Możliwe, że dziś się nie wyśpicie, jak odpowiedzi mnie nie zadowolą – powiedziała brązowowłosa, nie wydawała się jednak zła, czy zirytowana. – Czym był ten waż?
- Hmm… dość trudno to wyjaśnić – odpowiedział Potter. – Żywym zaklęciem? Chyba to będzie najbliższe prawdzie. Uformowałem kształt, narzuciłem mu pewne zachowania, a potem ożywiłem.
- Czy to była Magia Drugiego Poziomu? Ta o której rozmawialiście we wspomnieniach – dodała Nimfadora.
- Nie – zaśmiała się Maissie. – Magia Drugiego Poziomu, nie różni się niczym od waszej, poza ilością mocy. To była Magia Czwartego Poziomu. Nie mam pojęcia od czego czerpie się wtedy moc. Ja sama osiągnęłam tylko Magię Trzeciego Poziomu i potrafię wykonać kilka elementów Magii Czwartego Poziomu, ale czerpiąc energię z Trzeciego. Harry jest odrobinę idiotą, bo próbował posługiwać się Magią Czwartego Poziomu, wykorzystując energie pierwszego. Nikt nie wie jakim cudem przeżył.
- Oszukiwałem.
- No dobrze, ale czego od nas oczekujesz? – Powiedział Remus.
- Niczego. To wy chcieliście wiedzieć, co się ze mną działo.
- Nie zamierzasz nas uczyć? – Spytał zaszokowany Ron.
- Nie, Ron. Nie zamierzam. Magia wyższych poziomów nie jest miła, nie jest też bezpieczna. Każda moc, ma swoją cenę. Ja szkoliłem się przez prawie pięć lat. Wojna z Voldemortem zakończy się, w ciągu roku, może dwóch. Nie mamy pojęcia jak go pokonaliśmy, bo nie zostawiliśmy żadnej wiedzy na ten temat. Baliśmy się, by inni nie podążyli za Voldemortem – wyjaśnił.
- A co potem? – Zapytała Nimfadora. – Wojna z mugolami?
- Mam nadzieję, że nie – powiedział smutnym głosem. – Wierzę, że uda się tego uniknąć. Być może gdybym był w stanie zatrzymać pierwsze pociski atomowe, to udało by się wygrać wojnę i doprowadzić do pokoju. 
- Zamierzasz postawić wszystko na jedna kartę. – Głos Lupina był pełen niedowierzania. – Losy całego świata.
- A masz inny plan? Wolisz wojnę? Anihilacje mugoli?
- Nie wiem.
- Ja też, ale postanowiłem, że choćbym miał zostać zapamiętanym jako ktoś gorszy niż Voldemort, Czarodzieje przetrwają.
**
Maski
**

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro