Rozdział 1
Harry Potter szedł właśnie przez jedną z bocznych uliczek Little Winnig. Te wakacje, nie należały do udanych, jak zresztą żadne z tych, które musiał przeżywać u Dursleyów. Jego ojciec chrzestny i prawdziwy przyjaciel nie żył. Głównie z jego winy, częściowo z winy Dumbledora. Do jego oczu napłynęły zły, bo choć udawał twardego, nie miał czasu by pogodzić się z stratą. Poważnie zastanawiał się nad tym, czy jego życie ma jakiś sens. Jedynym celem wydawało się pokonanie Voldemorta, ale po starciu z Belatrix, wiedział, że tego nie dokona. Sam Dumbledore przegrał z Czarnym Panem, który zdawał się posiadać nieograniczoną moc, a co za tym idzie, zadawał się nie do pokonania. Jak on szesnastoletni chłopak, mógł by z nim konkurować.
- Wszystko dobrze, Harry? – usłyszał nagle głos obok siebie, odruchowo odskoczył i dobył różdżki, ale zobaczył dziewczynę w swoim wieku. Niebieskie oczy i blond włosy z zielonymi końcówkami, sprawiały, że jej drobna twarz wydawała się lekko dziecięca. Była niska i bardzo szczupła, ale zdawała się promieniować energią i radością. Podkreślały to zwłaszcza oczy i ciepły, pozytywny uśmiech.
- eee... wybacz. Nie zauważyłem cię, a po prawdzie nie wiem kim jesteś – powiedział chowając różdżkę.
- Zamaskowanym śmierciożercą, który chce cię uwieść, i zamordować w trakcie dzikiego seksu – odpowiedziała rozbawiona, a gdy Harry ponownie zacząłwyciągać różdżkę, uderzył go w nadgarstek, zbijając dłoń w dół i jednocześnie przysunęła się kopiąc go w krocze.
Zaraz też spod peleryny niewidki wyskoczył Mundungus, ale blondynka skoczyła w jego stronę i kopnięciem wytraciła mu różdżkę. Kolejne dwa ciosy, precyzyjnie wymierzone w skroń i nasadę nosa, wyłączy Fletchera z walki.
Niebieskooka przeciągnęła nieprzytomnego strażnika w stronę krzaków, które znajdowały się niecały metr od miejsca, w którym upadł, po czym wróciła do Harrego i podniosła jego różdżkę, chowając ją do kieszeni.
- Wstawaj, nie uszkodziłam cię tak mocno – powiedziała wyciągając do niego dłoń. – Nie mamy za wiele czasu, zanim ktoś się tu napatoczy, a chce z tobą porozmawiać.
Harry niepewnie wstał, nie korzystając z wyciągniętej dłoni.
- Uspokój się, nie zamierzam cię gwałcić. Nie jestem też śmierciożercą – wyjaśniła. – Pogadamy chwilę? – Zapytała, odchodząc w stronę najbardziej odosobnionej ławki w parku.
Harry skinął głową, ruszając za nią w bezpiecznej odległości.
- Usiądziesz? – spytała rozbawiona, jego dystansem.
- Skąd mnie znasz? Skąd wiesz o śmierciożercach, jesteś chyba mniej więcej w moim wieku, a nie kojarzę cię z Hogwartu – Harry postanowił wyrzucić z siebie pytania, które kotłowały mu się w głowie. – Jakim cudem podeszłaś tak blisko.
- Usiądziesz, to ci odpowiem – stwierdziła, nie przestając się uśmiechać.
Gdy tylko Harry niechętnie usiadł, ona natychmiast przysunęła się blisko, opierając się o jego ramię i kładąc głowę na jego ramieniu.
- Mogę? – Zapytała, ale widać było, że nie zamierza przejmować się odpowiedzą. – Mam na imię Maissie, ale może mi mówić Kochanie, Kwiatuszku, Aniołku, albo inaczej, jak tylko ci się spodoba.
- Eee... - wyrwało mu się z gardła, bo po prawdzie nie miał pojęcia co powiedzieć. Chciał coś dodać, ale dziewczyna, przesunęła mu się na kolana odchylając głowę do tyłu i wybuchając śmiechem.
- Wybacz – dodała po chwili, gdy udało jej się opanować. – Po prostu byłeś tak onieśmielony, że nie mogła się powstrzymać. Odpowiadając na twoje pytania, muszę powiedzieć, że nie znam cię, a przynajmniej nie osobiście. Byłam w Hogwarcie, choć ty nie możesz mnie znać. A o śmierciożercach i twoim zwycięstwie wiem z lekcji historii.
- Skoro milczysz, to znaczy, że myślisz – powiedziała po chwili podciągając się do pozycji siedzącej. – Mam dla ciebie propozycję, ale nie wiem jak zareagujesz, więc dam ci skończyć myślenie.
- Jesteś z przyszłości? – Zapytał po kilku minutach. – Wygrałem z Voldemortem? – Dodał po tym jak skinęła głową. – Jak?
- Zbliża się twój kuzyn.
Rzeczywiście po kilka sekundach usłyszał śmiechy i okrzyki bandy Dudleya, a na ich nieszczęście, hałas jaki robili sugerował, że idą właśnie w kierunku ławki, na jakiej siedział Harry.
Maissie szybko wskoczyła Harremu na kolana i objęła go za szyję.
- Co my tu mamy? – Zawołał Piers. – Patrz D, twój kuzyn wyrwał jakaś laseczkę.
Maissie odwróciła się do nich.
- Znasz ich skarbie? – Zapytała Harrego przesłodzonym głosem.
- Znam – odpowiedział zastanawiając się co planuje dziewczyna.
- Chodź z nami mała, pokażemy Ci co znaczy być z prawdziwym facetem, a nie takim chuchrem – odezwał się Dudley, a reszta zarechotała. – Zresztą i tak ci pokażemy, ale jak będziesz miła, to może ci się nawet spodoba.
Blondynka wstała z kolan Harrego i z uśmiechem dziewczynki na wsi, ruszyła do Dudleya, objęła go jedną ręką za szyję, a druga położyła na jego klatce piersiowej.
- Ummm... ćwiczysz? - Zapytała namiętnie.
- Boks mała, sport dla mężczyzn.
Dłoń Maissie przesunęła się w dół, aż do jego krocza.
- Ale tu jesteś malutki, Harry ma znacznie większego – dodała, a gdy Dudley zachłysną się powietrzem, wśród śmiechu kolegów, kopnęła go kolanem, tak jak wcześniej Harrego. W ułamku, sekundy wyjęła nóż sprężynowy. – Chcecie trochę? – Zapytała maniakalnie.
- Chodź Harry – powiedziała wyciągając do niego rękę, gdy banda Dudleya uciekła, zostawiając go samego zwiniętego na ziemi. – Musze iść się umyć, przytuliłam się do tego śmierdziela – powiedziała ponownie, słodkim głosikiem.
**
Maski
**
- Odpowiesz na moje pytania? – Zapytał, gdy był ciągnięty za rękę przez park.
- Nie tu. Zresztą odpowiem na nie tylko jak zgodzisz się na moją propozycję inaczej wymaże ci pamięć z naszego spotkania – odpowiedziała.
- Co to za propozycja?
- Zabiorę cię ze sobą, na szkolenie.
- Ze sobą? To znaczy w przyszłość?
- Tak - powiedziała, zatrzymując się i patrząc mu w oczy. – Zależy od tego więcej niż myślisz, ale nie mogę ci teraz nic powiedzieć. Pytanie czy zaufasz mi na tyle, by zaryzykować. I... - Zawahała się. – Masz dosłownie kilka chwil na decyzję.
- Czemu? - Zapytał, ale ona pociągnęła go w bok. W miejscu w którym stał z głośnym trzaskiem pojawił się Severus Snape.
Maissie zatkała Harremu usta dłonią i oboje patrzyli, jak nauczyciel rozgląda się na boki, patrzy wprost na nich i odchodzi w kierunku, gdzie blondynka obezwładniła Mundungusa.
- Masz minutę - powiedziała szeptem.
- Chcę tylko wiedzieć, czy tu wrócę? -
- Tak. Za jakiś tydzień - odpowiedziała szybko. - Zgadzasz się? - Zapytała z dziwną nadzieją.
Harry pokiwał głową, a Maissie rzuciła mu się na szyję z piskiem, jaki kompletnie do niej nie pasował.
- Ups... - powiedziała, bo Severus błyskawicznie odwrócił się do dźwięku. - Znikamy.
Wokół Harrego i Maissie, która wciąż obejmowała jego szyję zatańczyły złote wstęgi. Wirowały coraz szybciej, tworząc złotą bańkę.
Gdy Snape znajdował się około dziesięciu metrów od nich, cała kula rozbłysła jaskrawym światłem i przez dobrą minutę niczego nie było widać.
**
Maski
**
Gdy sprzed oczu Harrego zniknęły jasne plamki, ujrzał coś czego się nie spodziewał. Pusta, płaska przestrzeń, pokryta pyłem, spod którego wyzierały rozrzucone cegły, kawałki desek, połamane meble. Żadnych roślin, drzew, żadnych domów, wzgórz, ludzi. Nic, tylko szary pył.
- Gdzie jesteśmy? – Zapytał.
- Tam, skąd wyruszyliśmy, tylko jakieś dwieście lat w przód.
- Co tu się stało?
- Później. Nie możemy tu stać długo. Wiedzą, że stąd zniknęłam – powiedziała ciągnąc go, za sobą. Strona nie miała większego znaczenia, bo każdy kierunek wydawał się taki sam.
- Kim są oni i skoro to Little Winnig, to mam prawo wiedzieć co tu się stało.
- Oni to mugole, ale nie tacy jakich ty znałeś. Zniszczyli to miejsce jakieś sto siedemdziesiąt lat temu. Była wojna. Nadal w sumie trwa, ale teraz to raczej polowanie, niż regularna walka.
- Możesz to wyjaśnić – poprosił, ale rozległ się niski świst, po którym czarne chmury nabrały złotego blasku.
- Cholera – krzyknęła dziewczyna, łapiąc go ponownie za dłoń i aportując się z nim.
Ostatnim co zobaczył Harry, były dwa potężne reflektory wyłaniające się z nieba i dziwna złota smuga zmierzająca wprost na nich.
**
Maski
**
Tym razem pojawili się w ruinach jakichś kamienic.
- Nie używaj magii, potrafią ja namierzyć. Zwłaszcza twoją –poleciła ruszając przed siebie.
Nie wydawała się już tą samą dziewczyną, nie była szalenie radosna, nieobliczana, ale wydawała się skupiona w stu procentach na tym co robi. Choć było to skradanie się, wśród opustoszałych ruin.
- Gdzie teraz jesteśmy?
- Londyn, blisko Pokątnej – odpowiedziała, wywołując u niego szok. To nie mogła być prawda, kto ośmieliłby się zrobić coś takiego.
- Możesz mi powiedzieć coś o tej wojnie?
- Zaczęła się od wojny pomiędzy mugolami. Jakieś zamieszki religijne, potem doszło do walk, w centralnej Europie, a potem rozniosło się na cały świat. Ktoś z naszych, ówczesny minister, postanowił, że czarodzieje nie mogą, stać obok, gdy świat jest ogarnięty wojną. Udało mu się przekonać Światową Radę Czarodziejów, że powinniśmy dołączyć do walki. Początki były obiecujące i wydawało się, że wojna zostanie wygrana w ciągu kilku tygodni. Mugolska technologia nie była w stanie przeciwstawić się magii. Zdawało się, że koniec wojny i pokój miedzy mugolami, a czarodziejami będzie tym samym, bliskim dniem – mówiła cały czas prowadząc go pomiędzy ruinami. – A potem druga strona, ta fanatyczna, użyła bomb atomowych, część czarodziejów przeszła na ich stronę. Ci, których na początku poparli czarodzieje, oskarżyli ich, że to ich wina, iż doszło wojny atomowej. Że to my sprowokowaliśmy jej użycie.
- Kim był ten minister?
- Miał na nazwisko Potter – zapadło milczenie. – Jakiś twój potomek, ale nie mamy za wiele zapisków z tego okresu. Większość to wiedza, która przetrwała ustnie. Mógł to być twój syn, albo wnuk.
- Czego ode mnie chcecie?
- To już nie jest pytanie do mnie – uśmiechnęła się do niego. – Jesteśmy bezpieczni.
- A co się zmieniło? – Zapytał, nie wiedząc dlaczego ostatnie kilka kroków miało by coś zmienić.
- Wyszliśmy poza zasięg ich czujników. Ostatni, który miałby szansę nas namierzyć był jakieś trzy kilometry w tamtą stronę – wskazała ręką, za jego plecy. – Teraz musieliby pojawić się osobiście, a tego nie zrobią. Nie tutaj.
- Dlaczego?
- Promieniowanie, ale też osłony, pułapki i tym podobne – powiedziała. – Świat się podzielił Harry, prawie cała Europa wygląda tak jak to miejsce. Bomby spadły na wszystkie większe siedziby czarodziejów. Hogwart, Londyn, Paryż, nie przetrwała żadna ze szkół, żadne miasteczko, żadna siedziba rodowa. Tylko garstka uciekła, schroniła się na niedostępnych wyspach, w górach, kopalniach. Nie używając magii pierwszego poziomu, byliśmy bezpieczni.
- Magia pierwszego poziomu?
- Taka jak twoja. Ja opanowała trzeci poziom. Jest zasadniczo siedem, ale nikt nie potrafi osiągnąć więcej niż czwarty poziom na stałe. Na piąty można czasem wskoczyć. Tak, jak tobie zdarzało się wskoczyć na poziom drugi, bez jego osiągania.
- Niby kiedy i skąd o tym wiesz? – Zapytał podejrzliwie.
- Spokojnie. Legenda o Harrym Potterze jest dość dokładna – powiedziała podchodząc bliżej i kładąc mu dłoń na ramieniu. – Na swoim trzecim roku, przywołałeś patronusa, który przepędził ponad setkę dementorów i choć w dzisiejszych czasach, nikomu to nie zaimponuje, byłeś pierwszą osobą w historii, która wedle zapisów osiągnęła magię drugiego poziomu. Teraz to niewielki wyczyn, zasadniczo każdy bez większych problemów osiąga magię drugiego poziomu. Trzeci poziom to elita czarodziejów – powiedział z dumą. – Choć może w twoich czasach, było by nas tak wielu, że wcale byśmy się nie wyróżniali.
- Ilu czarodziejów przetrwało wojnę.
- Za mało – stwierdziła odsuwając się nieco. - Nie mamy szansy na odbudowę społeczności. Powiem ci, że nasza Oaza, jest największa, a liczy zaledwie sześć tysięcy ludzi. Z tego ledwie czterdziestu, który osiągnęli magię trzeciego poziomu. Mamy pośród siebie jednego czarodzieja, który osiągnął magię czwartego poziomu i tylko dzięki niemu jesteśmy w stanie przetrwać.
- Nadal nie rozumiem co to ma wspólnego ze mną. Skoro każdy jest tu potężniejszy ode mnie, co mogę zmienić?
- Dobre pytanie – powiedziała rozglądając się jakby na coś czekała. – Ale nie znam odpowiedzi. Miałem cię sprowadzić. Samuel uznał, że będziesz jedynym, któremu może się udać. Mamy sygnał, ruszamy – dodała nagle, łapiąc go za dłoń i aportując się z nim.
**
Maski
**
Wylądowali na jakimś trawiastym wzgórzu, poniżej widać było lasy, kolejne wzgórza, a w oddali wielką górę, z tego co Harry widział musieli być albo na wyspie, albo na wybrzeżu, bo tam gdzie sięgnął wzrokiem widział morze. Maissie puściła jego dłoń, a on poczuł żal, z powodu utraty tego ciepła.
- Gdzie jesteśmy? – Zapytał.
- Teneryfa. To nasza Oaza. Należymy do jednej z trzech frakcji i obecnie jesteśmy najpotężniejsi, z magicznych – wyjaśniła kładąc się na trawie i wpatrując w niebo. Ponownie wydawała się tą szaloną optymistką, jaką była, gdy zaczepiła go w Little Winnig. – Mówią o nas Maski, bo często podszywamy się pod mugoli.
- Jakim cudem ukrywacie się na jednej z głównych wysp kanaryjskich. Mówiłaś, że mugole mogą wykrywać magie, a przecież takie wyspy musza być sprawdzone.
- Samuel – odpowiedziała, jakby to słowo wszystko wyjaśniało. – To jeden z efektów, chwilowego wykorzystania magii piątego poziomu. Ta wyspa nie istnieje w czasach wojny. Wtedy została zniszczona, bomby doprowadziły do wewnętrznego wybuchu wulkanu. W wielkim uproszczeniu, znajdujemy się w pętli czasowej, umieszczonej jakieś dziesięć tysięcy lat, przed pojawieniem się pierwszych stałych osad na tym terenie. Opuszczając to miejsce wracamy do czasu, w którym pętla została utworzona. Tam czas płynie mniej więcej w stosunku, dziesięć miesięcy tu, jeden dzień tam.
- To...
- Niemożliwe – wtrącił ktoś. - Przynajmniej dla kogoś, kto posługuje się magię pierwszego poziomu.
Harry odwrócił się dostrzegając mężczyznę, około pięćdziesiątki, ciemna skóra mocno kontrastowała z białym lnianym ubraniem.
- Jestem Samuel – powiedział wyciągając dłoń do Pottera. – Witaj.
Zielonooki uścisnął ostrożnie wyciągniętą rękę.
- Chodź musimy porozmawiać – powiedział odwracając się i odchodząc. – Maissie ktoś na ciebie czeka – dodał.
**
Maski
**
Szli w milczeniu w stronę góry, przez jakieś pół godziny.
- I jak podoba ci się nasz świat? – Zapytał Samuel, gdy wyszli zza drzewa na wielką polanę pełną domów, krzyku i śmiechu. – Magia daje nam wszystko, czego potrzebujemy. Leczy nas i nasze zwierzęta, daje nam odzienie, służy za narzędzia, broń. – Mówił gdy prowadził go czymś na wzór głównej ulicy, a wszyscy którzy ich mijali kłaniali się z szacunkiem Samuelowi.
- Nie rozumiem, czego w takim razie ode mnie oczekujesz – powiedział Harry, gdy minęli miasteczko i szli dalej w stronę wzgórza.
- Wydaje ci się, że mamy wszystko, że osiągnęliśmy pokój, bezpieczne schronienie –powiedział, zatrzymując się i spoglądając na domy. – W rzeczywistości jesteśmy więźniami, z wyrokiem śmierci. Co będzie gdy ja umrę, a nie pojawi się, nikt zdolny do podtrzymania mojego rytuału. Co będzie jeśli mugole udoskonalą swoją technologię i odkryją zaklęcie. Co będzie, gdy wyspa się przeludni, albo co będzie gdy zacznie się problem, z faktem, że każdy jest z każdym spokrewniony.
- Czego ode mnie oczekujesz? Jestem nastolatkiem i to posługującym się tylko magia pierwszego poziomu.
- O magię się, nie martw. Wyszkolimy cię – powiedział smutnym głosem. – To o co musze cię poprosić dla moich ludzi, to coś co nigdy nie powinno być złożone na barki kogoś tak młodego.
- Już to słyszałem – odpowiedział dość szorstko. Myśl o przepowiedni i słowach Dumbledora, przywołała myśl od Syriuszu.
- Badałem historię i jedyną szansą na nas jest wojna z mugolami, wygranie tej wojny, a potem pokój. A jedynym okresem, w którym czarodzieje są dość silni, a Mugolska technika dostatecznie słabo rozwinięta, to czas, w którym powstrzymałeś Voldemorta – wyjaśnił.
- Mam pozwolić Voldemortowi wygrać? – Wrzasnął Potter, odwracając się do Samuela. – Czy może jeszcze mu pomóc?
- Masz go zastąpić. Masz podbić i pokonać mugoli – usłyszał w odpowiedzi. Głos Samuela stał się twardy, a słowa brzmiały jak rozkaz. – Widziałeś skutki wojny. Cała ziemia jest zniszczona. Mugole mieszkają na kilku wyspach, pod szklanymi kopułami, albo pod oceanem. W strachu przed nami zniszczyli nasz wspólny świat. Powołali siły, których sami nie okiełznali, a to doprowadziło do katastrofy. Odpowiedzialny za to stanie się twój potomek, ale tylko ty możesz to zakończyć.
- A jeśli odmówię?
- Sprawię, że pożałujesz – powiedział. – Obejrzysz dokładnie co się wydarzy, a uwierz człowiekowi, który to widział, że nie da się zobaczyć nic gorszego. Śmierć rodzin, dzieci nabije na pale, palone na stosach. Ci którzy zginęli w wybuchach lub od kul, mieli szczęście – Mówił coraz szybciej, a w głos wkradała się wściekłość. – Zobacz! – Krzyknął i dotknął czoła Pottera.
Jego umysł odleciał w tył, niczym przy zanurzeniu w wspomnienia zawarte w myślodsiewni. Zobaczy to wszystko, o czym mówił Samuel i znacznie więcej. Okrucieństwo mugoli nie mogło się równać, z tym, co robili śmierciożercy. A raczej mogło, ale nawet Voldemort i jego ludzie nie posunęli się dalej, niż do używania dzieci w roli karty przetargowej przy szantażu. Mugole torturowali je, wywieszali ciała na słupach, gwałcili. Prali im mózgi, by używać przeciw swoim. A w końcu, co Harry uznał, za najgorsze doprowadzali do przeciążenia rdzenia, utraty kontroli.
- Pomyśl nad tym – powiedział po kilku minutach ciszy Samuel, po czym ruszył w stronę wioski.
**
Maski
**
od Autora:
Mam nadzieję, że się wam spodoba. Oraz że wybaczycie mi ewentualne błędy.
Pozdrawiam i zachęcam do zostawiania komentarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro