Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. W gościnie...


-„Zimno...gdzie ja jestem?"- Otworzył oczy, ale ujrzał tylko ciemność- „Zaraz, zaraz...zimna posadzka...chyba kamienna, wilgotne powietrze, ciemność...to mi przypomina jakieś lochy...ale jak ja się tu znalazłem?"-Harry myślał gorączkowo. Chciał wstać, ale zauważył, że ma związane ręce i nogi- „Czekaj...skalpel, park, Anna, czarna kotka...o cholera! Czyżbym dostał zaproszenie od..."- usłyszał zgrzyt żelaza i do ciemnego pomieszczenia weszła zakapturzona postać w białej masce.

-Choć, Potter, zabawimy się- usłyszał złośliwy kobiecy głos.

-Bella! Wiedziałem, że niedługo się zobaczymy- zironizował chłopak, kiedy ta odwiązała mu nogi i postawiła do pionu.

-Zamknij się, szczeniaku i idź!- Warknęła w odpowiedzi i wbijając mu różdżkę w plecy. Posłusznie wszedł na schody. Później skierowali się długim korytarzem do okrągłej, dużej komnaty. Tak na rzeźbionym tronie siedział, nie kto inny, jak Lord Voldemort.

-Pan Potter, jak miło- jego słowa wprost ociekały sarkazmem- Wreszcie się pan obudził. Już myślałem, że zaczniemy to przyjęcie bez ciebie- krąg postaci zaśmiał się szyderczo, kiedy Bellatrix pchnęła chłopaka na środek sali. Ten, choć autentycznie przerażony, tylko uśmiechnął się ironicznie i powiedział.

-Cześć Tom! Dawno się nie widzieliśmy...chyba jakieś dwa miesiące. A już myślałem, że będę miał przyjemność nie oglądania twojej wrednej gęby przez dłuższy okres czasu.

-Gadaj zdrów- zaśmiał się Czarny Pan i zwrócił do Śmierciożerców- Macie trzy rundy. Ma pozostać żywy- trzy rundy oznaczały jakieś 4 godziny tortur. Harry to wiedział, więc zacisnął mocno zęby,żeby nie krzyknąć. Niestety jego postanowienie legło w gruzach już po półgodzinie. Po czterech był cały zakrwawiony, z jego koszulki zostały strzępy, a jego kontakt ze światem był bardzo ograniczony.

-Dość!- Krzyknął Voldemort- Severusie, doprowadź go do porządku, chcę, żeby wytrzymał co najmniej dwa tygodnie.

-Tak, Panie- skłonił się Snape, przeniósł Pottera na niewidzialne nosze i udał się do swojego gabinetu. Był przerażony tym, co zobaczył i usłyszał. Chłopak i tak dzielnie się trzymał. Ale dwa tygodnie?! To było straszne.

-Już skończyli?- Szepnął słabo, kiedy Mistrz Eliksirów położył go na łóżku w jego pracowni.

-Tak- odparł, sięgając po miskę z wodą i eliksiry.

-Jak długo tu będę?- Zapytał Harry szeptem tak cichym, że aż ledwie słyszalnym.

-Czarny Pan chce mieć cię tu przez 2 tygodnie, ale wątpię, czy tyle wytrzymasz- odparł mężczyzna szczerze, obmywając mu rany.

-Super- mruknął Harry i zamknął oczy. Kiedy nadawał się do jako takiego użytku wrócił do swojej celi. Niestety, tej pilnował dementor.

Pobyt w zamku Voldemorta ciągnął się w nieskończoność. Przez pierwsze kilka dni Harry chciał tylko umrzeć. Dodatkowo osłabiony psychicznie przez swojego strażnika był w fatalnym stanie. Ale coś dodawało mu otuchy. Nie wiedział, co, ale był temu naprawdę wdzięczny. Po tygodniu doszedł do wniosku, że przeżyje za wszelką cenę. Żył, by móc się zemścić. Obiecał sobie, że kiedyś pomści swoich rodziców, Syriusza i...siebie.

-Pożałujesz tego, Tom- mruknął pewnego dnia,po powrocie z kolejnej serii tortur. Nie wiedział, jak w tym momencie był bliski prawdy.

***

W ciemnej komnacie siedziało pięcioro ludzi: trzy kobiety i dwóch mężczyzn.

-Musimy go stamtąd wyciągnąć!- Krzyknęła Anna, powstrzymując łzy od dłuższego czasu napływające jej do oczu.

-Jestem tego samego zdania- poparła ją Viktoria.

-Jesteście pewni, że sam sobie nie poradzi?-Upewnił się Oteos.

-Jezu! Ty człowieku jednak jesteś jednak tępy!-Warknął Vincent- Pomyśl logicznie: szesnastoletni chłopak w depresji, poddany trzy tygodniowym torturom, przebywający 24 godziny na dobę z dementorem, przeciwko prawie 20 wykwalifikowanym czarodziejom i jednemu, potężnym czarnoksiężnikowi ma sobie sam poradzić?

-Trzeba coś zrobić!- Przerwała martwa ciszę Gabriele.

-Dobra, idę ja i Viki- zdecydował Vincent i wstał z fotela.

-Bądźcie ostrożni- krzyknęła za nimi Anna,ale ich już nie było...

***

-I co z nim!?- Krzyknęła pani Weasley, kiedy tylko Severus wszedł do kuchni kwatery głównej Zakonu Feniksa- Żyje?

-Tak...ale ledwie się trzyma- mruknął czarnowłosy mężczyzna.

-Dumbledore! Trzeba natychmiast coś zrobić! Powtarzam ci to już od trzech tygodni!- Krzyknęła Tonks- Przecież nie możemy pozwolić mu tak umrzeć!

-A niby co ja mam zrobić!?- Zdenerwował się starzec.

-Cokolwiek! W końcu to ty jesteś jedynym,którego On się boi!

-Przestańcie- warknął Snape- To nie jest czas na kłótnie. Musimy się zastanowić, co dalej.

-Pozostaje nam tylko czekać na cud-westchnął Dumbledore i ukrył twarz w dłoniach.

***

-Moi drodzy Śmierciożercy- zaczął przemowę Voldemort- I ty, mój drogi Harry- Potter stał pośrodku kręgu, cały posiniaczony i opuchnięty. Na ciele miał wiele niezagojonych ran, a mimo to stał wyprostowany, patrząc z nienawiścią w oczy swojego oprawcy- Dziś mija dokładnie 20 dni od przywitania naszego gościa. Myślę, że dziś zakończymy naszą zabawę i ogłosimy światu, kto jest jego panem- Śmierciożercy zaczęli wiwatować, ale on uciszył ich gestem dłoni- Ale najpierw dokończymy sprawę. Macie jak zwykle trzy rundy- zaczęło się piekło dla Pottera. Po dwóch godzinach jego osłabiony organizm nie miał nawet siły wykrzesać z siebie tyle energii by krzyczeć. Kiedy myślał, że to już koniec, nagle przy sklepieniu pojawiły się dwie postaci. Obie ubrane były w czarne peleryny z dziwnym znakiem na plecach. Był to szary smok trzymający miecz. Najdziwniejsze było to, że jedna z tych postaci miała skrzydła.

-Kim jesteście?- Zapytał Voldemort, celując w nich różdżką, kiedy opuścili się na podłogę tuż obok Harryego.

-Porwanie tego chłopca było największym błędem w twoim życiu, oprócz przyjścia na świat- powiedziała zakapturzona kobieta ze skrzydłami- Nie zapłacicie za to teraz...największą karą jest jego zemsta- powiedziała wskazując na nieprzytomnego Pottera- A teraz do widzenia-dotknęła chłopaka i zniknęła razem ze swym towarzyszem, pozostawiając oniemiałych Śmierciożerców i równie zaskoczonego Voldemorta.

***

-Gdzie ja jestem?- Zapytał Potter otwierając oczy. Ostatnie, co zapamiętał to dwie postaci. Później zemdlał.

-W Kwaterze Głównej- odparła pani Pomfrey- Dobrze, że się obudziłeś. Już myślałam,że będziesz spał przez kolejne cztery dni. Za tydzień rozpoczyna się rok szkolny.

-Jak się tu znalazłem?- Odezwał się słabym głosem.

-Przyniosła cię jakaś kobieta, nic więcej nie wiem...a teraz ktoś chciał by cię widzieć- powiedziała kobieta po krótkiej przerwie i wyszła z pokoju. Po chwili w drzwiach stanął Dumbledore.

-Harry...- zaczął z uśmiechem na twarzy.

-Nie przypominam sobie, byśmy byli na „ty"-warknął Potter i rzucił mu mordercze spojrzenie.

-Porozmawiajmy, proszę...- zaczął staruszek,ale chłopak ponownie mu przerwał.

-Nie mamy o czym rozmawiać, Dumbledore. Do widzenia- powiedział, odwracając się do niego plecami. Chwilę później usłyszał odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, a do pokoju wpadła pani Weasley, Ron, Ginny, Hermiona, Fred, Georg, Bill, Lupin i Tonks.

-Harry! Jak dobrze, że już się obudziłeś...tak bardzo się o ciebie martwiliśmy- zaczęła Hermiona.

-Niepotrzebnie- mruknął Potter ironicznie, a chłód i dystans, jaki go otaczał, zdziwił zebranych.

-Nic ci nie jest?- Zapytał Ron, patrząc dziwnie na przyjaciela.

-Nie...czuję się świetnie. Tom bardzo dobrze mnie karmił- jego słowa aż ociekały sarkazmem. Nie wiedział, dlaczego był dla nich tak niemiły, ale po prostu musiał...musiał im dogryźć.

-Przestań!- Krzyknęła Hermiona,powstrzymując łzy- Jakim prawem tak nas traktujesz?! Przecież chcieliśmy dla ciebie dobrze! Co się z tobą stało? Harry...- ostatnie zdanie wyszeptała, ale Potterze zdziwieniem odkrył, że jej łzy mało go obchodzą.

-Jakim prawem? Nie wiem. Po prostu taką mam ochotę- mruknął i ponownie się odwrócił, a jego goście, z wyrazem bólu na twarzach wyszli z sali.

-No, no, Potter...- oparty o ścianę w cieniu stał Severus Snape. Na początku było mu żal chłopaka, ale teraz zauważył, że był to żal nieuzasadniony- Nie ma co, ranić przyjaciół umiesz doskonale.Nieładnie...

-Dziękuję- mruknął chłopak i uśmiechnął się złośliwie- Jak się nazywał ten eliksir, który podał mi pan na pierwszej rundzie w czwarty dzień? Świetny, świetny...- Snape wytrzeszczył oczy.

-„Skąd w nim tyle ironii?"- Dziwił się.

-No, słucham. Mowę panu odjęło?- Dodał Potter złośliwie, mrużąc oczy. Dopiero teraz zorientował się, że widzi dobrze,choć w zamku Voldemorta stracił okulary.

-Nie myśl, że Czarny Pan ci odpuści- szepnął czarnowłosy i już chwytał za klamkę, kiedy usłyszał.

-Przekaż mu, że chętnie go odwiedzę, Smarku-Mistrz Eliksirów zacisnął zęby i wyszedł, udając, że tego nie słyszał.

-I co? Udało ci się z nim porozmawiać?-Zapytał Dumbledore, kiedy tylko wszedł do kuchni.

-Sądzę, że mu się w głowie poprzewracało-podsumował rozmowę Snape.

-A jeśli on już nigdy nie będzie taki jak poprzednio?- Zaszlochała pani Weasley.

-Nikt po serii tortur pod okiem Czarnego Pana nie jest taki sam, a co dopiero po prawie 30 takich seriach?- Pytanie Mistrza Eliksirów zawisło w powietrzu.

***

-„Ciekawe, kto mnie uwolnił?"- Myślał Harry gorączkowo. Nie czuł żadnych wyrzutów sumienia z powodu swojego zachowania- „Bo to na pewno nie był Zakon Feniksa. Ci idioci nie wydostaliby nawet psa ze schroniska"- Myślał tak długo, aż zasnął.

Kolejny tydzień w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa nie należał do najprzyjemniejszych. Harry wstał z łóżka już trzeciego dnia. Opuchlizna całkiem zeszła. Pozostało mu tylko kilka blizn na plecach,lewej nodze i jedna na prawym ramieniu. Nie odzywał się do nikogo, tylko cały czas chodził po domu z ironicznym uśmiechem na ustach.

Wyglądał,jakby właśnie uciekł z zakładu dla psychicznie chorych. Kiedy wybrali się na Pokątną,trzymał się jak najdalej od swojej straż.

Jednak najciekawszym punktem tego tygodnia, był wieczór przed wyruszeniem do Hogwartu. Harry spakował się i chciał zejść na kolację. Pech chciał, że akurat odbywało się tam zebranie Zakonu. Jego wrodzona ciekawość zwyciężyła, tym bardziej, że z krzyków wyłowił własne imię. Wyciągnął z kieszeni Uszy dalekiego Zasięgu (nie rozstawał się z nimi) i słuchał.

-Harry? A co z nim?- Zdziwiła się Tonks.

-Myślę, że pobyt u Voldemorta znacznie naruszył jego psychikę- usłyszał głos Dumbledora.

-Czekajcie, myślicie, że on jest nienormalny?- Upewnił się Lupin.

-Tak. Nie jestem pewny, czy w tej sytuacji nie powinienem umieścić go na oddziale zamkniętym w szpitalu św. Munga-powiedział staruszek. Harry wyszarpnął cielisty sznurek i wepchnął go do kieszeni. Cały jego gniew był teraz znakomicie wyczuwalny. Podniósł rękę, żeby wejść do kuchni, ale nagle otworzyły się z hukiem, klamką wbijając w ścianę.Wpadł do pomieszczenia, gdzie panowała grobowa cisza. Przy stole siedzieli Dumbledore, McGonnagal, państwo Weasley, Tonks, Lupin i Snape.

-Harry, to nie...- zaczęła Tonks, ale ucichła,kiedy spojrzała w oczy chłopaka. Były one przepełnione gniewem, żalem, rozpaczą i...rozczarowaniem.

-Nie...jestem...wariatem- warknął akcentując każde słowo, a niektóre przedmioty zaczęły unosić się lekko- Nigdy wam już nie zaufam...dla was nie istnieję...możecie zapomnieć o Harrym Potterze...do widzenia-powiedział i ignorując wszystko wyszedł z kuchni. Poszedł do swojego pokoju,zmniejszył kufer(był w domu czarodziei, więc Ministerstwo nie mogło go namierzyć) i klatkę polującej Hedwigi, schował je i wyszedł na ciemną londyńską ulicę. Włożył ręce do kieszeni i szedł przed siebie. Dotarł na dworzec Kings Cross, więc skierował się na peron 9 i ¾. Usiadł na jednej z ławek i zaczął myśleć. Około północy pojawił się koło niego chłopak na oko w jego wieku. Po chwili milczenia nieśmiało zaczął rozmowę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro