15. Snape też człowiek...prawda?
- Piękna lekcja, pani profesor – uśmiechnął się Velkan, kiedy wszyscy opuścili już klasę. Razem z Michaelem i Pablem podeszli do jej biurka.
- Dziękuję, ale masz mi się wytłumaczyć. – Spojrzała groźnie na swojego chłopaka. – Nie pytałam wcześniej, bo uznałam, że to zwykłe skaleczenie. Ale kiedy podczas walki kilkakrotnie skrzywiłeś się z bólu...
- Ale przecież to nic wielkiego – wpadł jej w słowo chłopak. Czuł się przez nią coraz bardziej osaczany.
- Czyli jednak –uśmiechnęła się kobieta tryumfalnie, krzyżując ręce na piersi. – Ty nigdy nie pokazujesz słabości, a tamto na pewno nie było teatralne. No, dawaj rączkę.
- A muszę? – Zapytał Velkan błagalnie. Spojrzał błagalnie na przyjaciół, lecz ci byli bezradni. Chcąc nie chcąc, jednym ruchem ręki zamknął drzwi na klucz i podwinął rękaw.Ostrożnie odwinął bandaż ukazując lekko krwawiące, czarne znamię.
- Mroczny Krzyżowiec. Pięknie – mruknęła dziewczyna. – Czy ty zawsze musisz pakować się w najgorsze tarapaty?
- To moja...
- Nie, to moja wina. –Przerwał Michaelowi Velkan. – Trenowaliśmy, a ja się zagapiłem. To wszystko.
- Jak zwykle. – Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą. – Masz, przyda ci się. W gabinecie mam więcej.
- Jesteś aniołem –powiedział dhampir z wdzięcznością, przyjmując fiolkę z jasno niebieskim eliksirem. – Wpadnę wieczorem... po szlabanie u Snapea.
- Tylko masz być grzeczny! – upomniała go, ale ten tylko uśmiechnął się złośliwie. To nie wróżyło nic dobrego.
- To co teraz? – zapytał Michael, kiedy wyszli z klasy.
- Opiekę nad magicznymi stworzeniami – powiedział Pablo i wzdrygnął się. – Wiecie jak jest na zewnątrz?
- Mokro – uśmiechnął się Velkan. Jego żywiołem była woda, więc było to dla niego bardzo miłe doświadczenie.
- Wariat – mruknął Michael.
Razem z Pablem wyczarowali sobie parasole i starali się jak najszybciej dotrzeć do chatki Hagrida, nie poślizgnąwszy się na mokrej trawie. Podobnie zresztą jak reszta uczniów. Tylko Velkan szedł spokojnie, pozwalając oblewać się strugom zimnej wody. Szum deszczu zagłuszał wszystkie inne odgłosy, a woda oczyszczała powietrze ze wszystkich zbędnych zapachów, które drażniąco działały na wyczulony zmysł węchu dhampira. Dzięki niezwykłym właściwościom swojego ciała nie odczuwał zimna (gdyż sam miał obniżoną temperaturę ciała). I nawet dziwne spojrzenia innych uczniów, widmo zbliżającego się szlabanu ze Snapem czy nawet Skalpel – nic nie mogło zepsuć jego wspaniałego humoru, po tym, co stało się w gabinecie Gabriele. A co do Snapea, to perspektywa spędzenia z nim kilku godzin nawet mu odpowiadała. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale przy nim odczuwał dziwny spokój. Czuł z nim jakiś związek, ale nie potrafił tego wytłumaczyć.Jednego był pewien: jego nauczyciel nie był wampirem. Był człowiekiem, ale miał jakąś tajemnicę. Velkan miał nadzieję, że przez wnikliwą obserwację zdoła ją odkryć. Dlatego miał zamiar znaleźć sposób, na jak najczęstsze spotkania z Mistrzem Eliksirów.
Niestety musiał przerwać swoje rozmyślania, gdyż dotarł do zadaszonej zagrody, w której schroniła się reszta uczniów. Nie rozglądając się podszedł do suszących się przyjaciół.
- Ty to jednak jesteś świr – mruknął Pablo wzdrygając się. Velkan tylko się uśmiechnął i przy pomocy różdżki zaczął suszyć ubrania i włosy. Po kilku minutach wszyscy byli już susi i tylko niektórzy drżeli z zimna, gdyż po zagrodzi hulał przenikliwy wiatr. Dhampirom to nie przeszkadzało, ale już Pablo, jako elf, odczuwał dokuczliwe zimno.
- Moglibyśmy mieć te lekcje w szkole – jęknął, kiedy po raz wtóry uderzyła ich ściana deszczu przyniesiona przez wiatr.
- Nie przesadzaj –upomniał go Mistrz. – Trzeba być twardym, a nie miętkim.
- Tobie łatwo powiedzieć,twoja naturalna temperatura ciała wynosi mniej niż dwadzieścia stopni Celsjusza– poskarżył się elf. Stali na uboczu, z dala od innych uczniów, więc nikt nie mógł usłyszeć tej cichej uwagi.
Ta sprzeczka trwałaby jeszcze pewnie jakiś czas, gdyby nie pojawienie się Hagrida.
- Cześć dzieciaki. Ale pogoda, co nie? – uśmiechnął się na wstępie. – No, ale nic. Trza zaczynać, nie?A więc dzisiaj zajmiemy się tym... – podszedł do czegoś kanciastego, przykrytego wielką płachtą. Jednym ruchem ściągnął ją na ziemie, czym wywołał spore poruszenie.Pod płachtą znajdowało się kilkanaście klatek, a w nich...
- Boogeymany! –Powiedział uradowany gajowy. W klatkach znajdowały się piętnasto calowe potworki, które przypominały przerośnięte, zielone ślimaki. Tym, co było w nich najstraszniejsze to przerażające spojrzenie czerwonych oczu i długie, ostre kły. W tym momencie większość z nich siedziała cicho, ale niektóre wydawały z siebie niepokojące warczenie.
- A więc to nie jest tylko mugolska bajka do straszenia dzieci? – zdziwił się jakiś Puchon.
- Jak widzisz nie –uśmiechnął się pół-olbrzym. – Ale przecież czarodzieje też mają swoje legendy,nie?
- Na przykład o wampirach? – odezwała się Hermiona.
- Z wampirami to ja bym nie igrał – spoważniał gajowy. – Nie dalej niż piętnaście lat temu znałem takiego osobnika. Niech mnie centaur kopnie, jeśli on był człowiekiem. Od początku wyglądał na takiego, co nie da se w kasze dmuchać. Żeśmy się zakumulowali i kiedy napadła na nas taka banda to myślałem, że już po nas. Ale Val się nie dał. Ruszał to on się jak jakiś kot. A zaklęciami miotał niezgorzej niż sam Dumbledore. A jak skończył to całe usta i szyje miał w krwi. I, niech skonam, jeśli to była jego krew.
Velkan przysłuchiwał się temu z zainteresowaniem, choć nie dał tego po sobie poznać. Czy było możliwe,że Hagrid naprawdę spotkał prawdziwego wampira?
- A jak on wyglądał? –był ciekawy Ron.
- W sumie to normalnie... -gajowy zamyślił się na chwilę. – Ale jak tak sobie pomyślę to chyba podczas tej walki miał takie dziwne oczy... czerwone. A tak to normalnie. Miał długie, białe włosy, był wysoki i wiecznie blady. Chyba nie za bardzo lubił słońce.
- A gdzie go spotkałeś? –był ciekawy Velkan.
- To było podczas mojej podróży po Europie Wschodniej...
Teraz Mistrz był prawie pewien. Postanowił, że po lekcjach odwiedzi Hagrida.
- Trochę chyba żeśmy z tematu zeszli – zauważył nauczyciel. – Ale to nic. Magiczne rasy omawiać będziemy pod koniec roku, więc wszystko przed nami. Ok., więc kto spotkał się już z Boogeymanem?
Nikt nie podniósł ręki. Velkan i jego przyjaciele omawiali je podczas szkolenia, ale nigdy nie mięli okazji ich spotkać.
- No trudno. To może ktoś powie mi, co to w ogóle jest? I jak się przed nimi bronić?
Ręka Pabla natychmiast powędrowała w górę. Podobnie z resztą jak Hermiony.
- No to może Pablo... -zdecydował gajowy.
- Boogeymany sprzecznie uznawane są za upiory, gdyż tak naprawdę powstają, gdy pewien rodzaj ślimaka dostanie się do przewodu pokarmowego ropuchy. Wtedy ślimak ten powoli, od środka zaczyna ją rozkładać i z czasem przeradza się ona w Boogeymana. Najczęściej spotkać je można na bagnach. Kiedy Boogeyman atakuje, spryskuje ofiarę mazią, która wyzwala w ludziach niepohamowany i nieuzasadniony lęk.Zazwyczaj wszyscy uciekają, ale kiedy opanuje się to uczucie, wystarczy użyć zaklęcia zamrażającego.
- Bardzo dobrze. 10 punktów dla Krukonów. No wiec ten... dzisiaj zaczniemy się z nimi oswajać, a na następnej lekcji będziecie się nimi opiekować.
- Super... – mruknął Velkan. O niczym innym nie marzył jak o paplaniu się z jakimś obślizgłym potworkiem. Na szczęście ta godzina szybko minęła i większość klasy udała się na transmutację. Większość, bo Michael, Pablo i Velkan zmuszeni byli do pozostania pod dachem. A to z powodu słońca, które świeciło teraz wysoko na niebie.
- I jak my teraz mamy przetransportować się do zamku? – spytał Michael masując rękę, którą niechcący wystawił na krótkie działanie promieni słonecznych. Pokryta była ona teraz małymi, czerwonymi i piekącymi bąbelkami.
- Są trzy możliwości –zauważył Pablo. – Jeden: przywołujemy z zamku krem i nacieramy was tutaj,narażając się na bardzo niewygodne pytania. Dwa: wywołujemy zachmurzenie, ale to wyssie z nas bardzo dużo energii albo też trzy: przenosimy się do Necronomiconu i stamtąd do zamku, również narażając się na zdemaskowanie.
- Moim zdaniem najlepsza jest opcja trzecia, ale musimy połączyć siły – zdecydował Velkan. –Przekazujcie mi energię.
Zamknął oczy i złożył ręce jak do modlitwy. Oczyścił umysł i zaczął szeptać skomplikowane formuły w języku ras magicznych, uniwersalnego dla wszystkich nieludzi. Nauczył się go podczas szkolenia, gdyż jest on językiem urzędowym w Necronomiconie. Pi kilku minutach poczuł ciepło spływające do jego rąk. Kiedy zaczęło mu się robić ciemno przed oczami otrzymał wsparcie od dwójki przyjaciół. Kiedy ponownie był bliski omdlenia, nagle cała energia wyparowała. W ostatniej chwili oparł się na Michaelu, żeby nie upaść.
- No, nawet nam to wyszło– wydyszał, oddychając ciężko. Teraz niebo przykrywały szare chmury.
- No dobra, Mistrzuniu,zmywamy się – zarządził Pablo. – Możesz iść?
- Jasne, dam sobie radę –powiedział natychmiast dhampir i nieco niepewnie stanął na nogach. Najszybciej jak tylko się da, póki ich zaklęcie działało, przeszli do zamku, gdzie wreszcie mogli odetchnąć.
- No to ja się zmywam –powiedział od razu Pablo. – Zaraz mam numerologię. Spotkamy się na obiedzie.
Transmutacja minęła bez większych problemów. Przez pierwsze piętnaście minut lekcji Velkan uzupełniał energię, by później bez większych problemów przemienić kamień w ślimaka i odwrotnie. Po obiedzie mięli wolne, więc Velkan postanowił odwiedzić Hagrida,by wypytać go o wampira, o którym opowiadał na lekcji. Tylko tym razem, przed wyjściem, zamknął się w łazience, by pokryć ciało kremem z bardzo wysokim filtrem.
Na zewnątrz była piękna pogoda, ale Velkan w ogóle nie zwracał na to uwagi. Hagrida zastał karmiącego Boogeymany.
- O, Harry. Dawno cię u mnie nie było. Już myślałem, że o mnie zapomniałeś – uśmiechnął się gajowy. –Chodźmy go środka. Wypijemy se herbatkę.
Weszli go małej chatki i usiedli przy stole. Velkan nie odzywał się na razie, chcąc jak najlepiej ująć to, co go dręczy.
- Hagridzie...pamiętasz tego wampira, o którym wspomniałeś na lekcji? – zapytał w końcu.
- Taa... ciekawy to był osobnik – zamyślił się gajowy. – Poznałem go w barze. Siedział przy stoliku i próbował zalać robaka. Ale łeb miał jak dzwon i chyba nie był w stanie. Kiedy w barze zostaliśmy tylko my przysiadł się do mnie i zaczął żalić. O ile dobrze go zrozumiałem zrobił coś strasznego swojemu dziecku. Nie wiem dokładnie, co to było, ale był tym mocno podłamany.
Velkan nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Czy możliwe było, że Hagrid natrafił na jego ojca? Prawdziwego ojca? Lorensa Valerious?
- Tak sobie myślałem... czy twój przyjaciel nie nazywał się czasami... Lorens Valerious.
Z mieszaniną radości, niedowierzania i zdziwienia obserwował jak Hagrid kieruje na niego zdumione spojrzenie.
- Cholibka, Harry... A skąd ty to wiesz? – Gajowy naprawdę wyglądał na zaskoczonego takim obrotem sprawy. –O ile wiem, to ten osobnik zginął dawno temu, kiedy zaatakował zabójców swojej żony.
- Nieważne, Hagridzie, nieważne – powiedział cicho chłopak, wolno podniósł się z krzesła i bez słowa wyszedł pozostawiając Hagrida samego.
Wyszedł na zewnątrz i skierował swoje kroki do Zakazanego Lasu. Kiedy był już poza zasięgiem wzroku zniknął, by pojawić się w Necronopolis. Idąc ulicami ludzie kłaniali mu się z szacunkiem. Jednak on myślał tylko o jednym. Podjął decyzję co chce zrobić ze swoim życiem. Załatwiwszy wszystko wrócił do Hogwartu i z Pokoju Życzeń przeszedł do gabinetu Gabriele.
Jego dziewczyna miała jeszcze jedną godzinę,więc zaklęciem otworzył pokój i wszedł do środka. Usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Musiał sobie wiele przemyśleć.
Od czerwca jego życie zmieniło się diametralnie. Najpierw śmierć Syriusza- jedynej osoby, której naprawdę zależało na nim. Nie na Złotym Chłopcu, Wybrańcu, ale na Harrym, zwykłym nastolatku z wieloma problemami. Później doszła do tego przepowiednia i kłamstwa Dumbledorea. Na początku był na niego wściekły, lecz z czasem odczuwał już tylko żal. Pod koniec sierpnia doszło do tego kolejne przeżycie: porwanie przez Voldemorta i wielogodzinne tortury. Niewiele mógł sobie przypomnieć z tamtego okresu, poza uczuciem porzucenia, bezgranicznego smutku i bólu – zarówno fizycznego jak i psychicznego. Kiedy pierwszy raz znalazł się w Necronomiconie był zagubiony. Zawalił się cały jego świat, który tak pieczołowicie starał się posklejać po stracie Łapy. Dowiedział się, kim tak naprawdę jest: nazywa się Velkan Valerious, jest potomkiem Lorensa i Lidii Valerious. Odnalazł swoją żyjącą krewną, w której miał oparcie. Został wybrany przez Abaddona na Mistrza, by móc panować nad wszystkimi rasami magicznymi. Czy to nie było za wiele jak na jednego szesnastolatka? Co prawda dzięki pobytowi w Necronopolis miał teraz prawie dwadzieścia lat, ale to nie zmienia faktu, że był zmuszony dorosnąć zbyt szybko. No i najważniejsza rzecz: w Necronomiconie poznał Gabriele. Pierwszy raz w życiu czuł coś takiego. Kiedy na nią patrzył zapominał o wszystkich smutkach. Wszystkie troski odpływały, kiedy patrzył w jej piękne, zielone oczy. Mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie jej pięknego ciała. Czarnych włosów, zgrabnych nóg, pełnych bioder, smukłej talii... rozpływał się pod tym obrazem.
W końcu zabrzmiał dzwonek i na korytarzu rozbrzmiała zwykła wrzawa. Wyprostował się i czekał na swoją piękną dziewczynę. W końcu usłyszał charakterystyczny, rytmiczny stukot jej obcasów. Ale szybko zorientował się, że nie jest sama, więc szybko stał się niewidzialny i stanął w cieniu, za biurkiem.
- Jak już mówiłam, pomoże to rozwinąć w uczniach zmysł współzawodnictwa – mówiła do jakiegoś tajemniczego osobnika. Okazał się nim, nie kto inny, jak profesor McGonnagal.
- Myślę, moja droga, że to naprawdę dobry pomysł – uśmiechnęła się kobieta opadając na fotel przed biurkiem. – Przedstawię twój pomysł Albusowi, ale sądzę, że nie będzie trzeba go długo przekonywać.
- Dziękuję ci, Minerwo. –Velkan delikatnie dotknął ramienia Gabriele dając jej znać o swojej obecności. Zresztą, kobieta i tak czuła jego zapach.
- Daj mi, proszę, tę książkę i ja się będę już zbierać. Do zobaczenia na kolacji. – Pożegnała się wicedyrektorka i wyszła. Gabriele podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz.
- Velkan! Co ty tutaj robisz? – zdziwiła się. – Przecież miałeś wpaść wieczorem.
- Tak, ale musiałem cię zobaczyć. Zapraszam cię na kolację. Dziś, przed 21:00, ubierz się pięknie. – Pocałował ją namiętnie i czym prędzej zniknął, by nie zdradzić jej swoich planów.
Teraz czym prędzej udał się na poszukiwania swoich przyjaciół. Miał tylko godzinę do szlabanu ze Snapem, więc musiał się spieszyć. Na szczęście spotkał ich w bibliotece.
- Chodźcie, musimy pogadać. – Bez zbędnych wyjaśnień zaciągnął ich do Pokoju Życzeń, który zmienił się w salon urządzony w ciemnych kolorach.
- No więc o co chodzi? –zapytał zniecierpliwiony Pablo.
Kiedy Velkan wyjaśnił im całą sytuację obojgu szczęki opadły do ziemi.
- Jesteś pewien? –zapytał Michael.
- Jak niczego na świecie –odparł Mistrz. – Dokładnie o 21:00 spotkamy się w Necronomiconie. Przygotujecie wszystko?
- Jasne, będzie niezła zabawa – uśmiechnął się elf. – Mamy kogoś wtajemniczyć?
- Wszystkich z Rady –uśmiechnął się Mistrz. – No dobra, chyba wszystko już ustaliliśmy, nie? Ja muszę iść na szlaban. Trzymajcie za mnie kciuki.
Idąc korytarzami z szerokim uśmiechem na ustach wzbudzał niemałe zainteresowanie. W końcu dawno nie był taki szczęśliwy. Dotarł do lochów i z uśmiechem zapukał do drzwi gabinetu Snapea.
- Wejść. – Usłyszał głos Mistrza Eliksirów i wpakował się do środka. O ile dobrze zapamiętał to gabinet nie zmienił się w najmniejszym stopniu.
- Coś ty, Potter, taki szczęśliwy? – zakpił mężczyzna ukrywając zdziwienie pod maską obojętności.
- To szlaban z panem tak na mnie wpłynął – zażartował chłopak.
- W takim razie częściej muszę ci je dawać – zauważył Snape. Miał zamiar zlecić mu jakąś okropną robotę,ale doszedł do wniosku, że bardziej przyda mu się pomoc w robieniu eliksirów. Poza tym miał okazję sprawdzić, czy chłopak naprawdę jest taki dobry.
- Nie mam zamiaru psuć ci tego doskonałego nastroju... – Velkan spojrzał na niego dziwnie. Kiedy natrafił wzrokiem na jego oczy prawie usiadł ze zdziwienia. Zamiast chłodu i ironii dostrzegł uprzejme zainteresowanie. Snape i uprzejmość? To się kupy nie trzymało.
- Przepraszam,profesorze, ale czy coś się stało? – zapytał.
- Mi nie, ale z tobą chyba nie jest za dobrze – zauważył Mistrz Eliksirów. W ułamku sekundy postanowił zagrać z nim w otwarte karty. Wyciągnął różdżkę i posłał w kierunku drzwi kolorowy płomień. A że Velkan stał mu akurat na drodze, szybko się uchylił. Snape zanotował w myślach pierwszy fakt: chłopak był nadzwyczaj zwinny.
- Przejdźmy do salonu –zaproponował mężczyzna, a napotkawszy pytające spojrzenie chłopaka dodał: – Nie bój się, przecież cię nie zgwałcę – uśmiechnął się ironicznie. – Wybacz,Potter, ale nie gustuję w chłopcach.
Velkan uśmiechnął się mimowolnie. A więc Stary Nietoperz miał poczucie humoru. Ciekawe, bardzo ciekawe. Chłopak podążył za nauczycielem. Przechodząc przez próg od razu poczuł, że pokój zabezpieczony jest wieloma zaklęciami anty-szpiegowskimi.
- Usiądź, Potter. –Nauczyciel wyciągnął butelkę koniaku i kieliszek.
- Zaproponowałbym ci, ale nie chcę tu młodzieży rozpijać – uśmiechnął się nieco złośliwie. – Czuję, że na trzeźwo tej rozmowy nie przetrzymam.
- No więc proszę zacząć –zachęcił go Potter.
- Zacznijmy od tego, że obserwuję cię bardzo uważnie odkąd zostałeś wyswobodzony z niewoli Czarnego Pana. I wcale nie z polecenia dyrektora.
Velkan wytężył wszystkie zmysły, by wyczuć, czy mężczyzna kłamie. Czarodziej, nawet leglimenta, nie mógł wyzbyć się pewnych odruchów. Chłopak z lekką ulgą dostrzegł, że Snape był szczery.
- A więc kontynuując. Zmieniłeś się diametralnie przez nieco ponad miesiąc. Nawet dziecko w okresie intensywnego wzrostu nie zmienia się z dnia na dzień – zauważył mężczyzna. –Odizolowałeś się od przyjaciół, znalazłeś sobie nowych. Rzadko można spotkać cię bez nich. Rozmawiałem z lekarką, którą Dumbledore podesłał, by określiła twoją poczytalność. Kiedy opowiedziała mi wszystko, byłem już prawie pewny.
- Ale pewny czego? –Velkan coraz bardziej się denerwował. Chyba się domyślał, o co chodziło Mistrzowi Eliksirów. Wiedział, że nawet, jeśli wyczyści pamięć mężczyzny on ponownie domyśli się prawdy. Czy Mistrz Eliksirów naprawdę był tak wnikliwym obserwatorem?
- Powoli. Dzięki obserwacji odruchów można wiele dowiedzieć się o człowieku. Kiedy zemdlałeś podczas mojej lekcji myślałem, że moja teoria została obalona, ale szybko do niej powróciłem, kiedy okazało się, że wcale nie trafiłeś pod opiekę pielęgniarki.
- Może pan wreszcie przejść do rzeczy? – zirytował się chłopak, choć na twarzy miał maskę spokoju.
- Widzę, że jednak miałem rację – Snape uśmiechnął się tryumfalnie. – Twój wygląd i zachowanie jednoznacznie to potwierdzają. Jesteś wampirem, Potter.
W salonie zapadła cisza.Dwoje mężczyzn intensywnie wpatrywało się w swoje oczy.
- Czy podzielił się pan z kimś swoimi obserwacjami? – zapytał powoli chłopak.
- Nie.
- To świetnie. W tym, co pan powiedział jest parę nieścisłości – zauważył Velkan. – Mam dwie możliwości: albo wyczyszczę panu pamięć, ale zajęłoby to zbyt wiele czasu i bardzo prawdopodobne jest to, że przewidział pan tą ewentualność i gdzieś zapisał swoje przypuszczenia. – Snape z uznaniem skinął głową. – Ale jest również druga możliwość. Mogę pana wtajemniczyć, ale to wiąże się z wplątaniem w świat, o którym nie ma pan pojęcia. No i będę zmuszony poprosić pana o złożenie przysięgi.
- Tak myślałem. Mam przysiąc,że nic, co tutaj usłyszę nie wyjdzie poza ten salon, tak? Jestem na to przygotowany.
- Ale czy jest pan gotów przypieczętować tą przysięgę własną krwią?
- No już, zaczynajmy –zniecierpliwił się mężczyzna. Przywołał z szuflady sztylet, przeciął wnętrze swojej prawej dłoni i podał go Velkanowi, który zrobił to samo.
- Ja, Severus Prudens Snape, przysięgam zachować w tajemnicy wszystko, co teraz usłyszę. – Wyciągnął rękę,którą Velkan uścisnął.
- Ja, Velkan Equus Valerious, przyjmuję twoją przysięgę i przysięgam ścigać cię do końca świata,gdybyś swe słowo złamał.
Ich złączone dłonie zalśniły złotym światłem. Ich rany zniknęły, a przysięga była ważna.
- A więc zacznę od wyjaśnienia, że wcale nie nazywam się Harry Potter, ale Velkan Valerious... -przez prawie godzinę wyjaśniał nauczycielowi wszystkie zawiłości swojego życia.Wtajemniczył go prawie we wszystko, pomijając jedynie aspekt swojej miłości do Gabriele. Kiedy zakończył swoje opowiadanie spojrzał na Mistrza Eliksirów,który tępo wpatrywał się w kieliszek ze złocistym płynem.
- No, Po...to znaczy Velkan. Spodziewałem się czegoś... skromniejszego? – przyznał w końcu. – Teraz już wiem, dlaczego w tym roku, patrząc na ciebie, nie odczuwałem już niechęci.
- Tylko niech mi pan nie mówi, że też jest pan wampirem, bo w to nie uwierzę – uśmiechnął się chłopak,choć poczuł lekki dreszczyk.
- O wiele się nie pomyliłeś – zaśmiał się Mistrz Eliksirów. – Otóż masz rację, wampirem nie jestem, ale mam w sobie jego krew. Kiedy byłem mały miałem wypadek. Niezbędna była transfuzja krwi. A że trafiłem do mugolskiego szpitala, sprawdzili jaką mam grupę krwi i porównali ją z krwią nieszczęśnika, który trafił do nich jakiś czas temu. Był rośliną, a że nie miał rodziny i nikt się po niego nie zgłaszał sąd wydał zgodę na rozporządzenie narządów. No i krwi. Dopiero, kiedy wyzdrowiałem zauważyłem u siebie dziwną przypadłość: zacząłem stronić od ludzi,hałas zaczął mi przeszkadzać, a światło wręcz doprowadzało mnie do szału.
- Niech zgadnę,nieszczęśnik ten był ugryziony, zgadza się? – Velkan szybko poskładał fakty,ale wciąż nie mógł uwierzyć w taki zbieg okoliczności. – Muszę z kimś porozmawiać. Wracam za chwilę.
Przeniósł się do Necronomiconu i telepatycznie wezwał wszystkich z Rady. Usiadł w jadalni i czekał. Po kilku chwilach wszyscy siedzieli już przy stole.
- Mamy problem... – zaczął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro