11. Ciężka przeprawa...
Nagle poczuł znajomy zapach i odwrócił się szybko. Niestety nie dostrzegł niczego,więc uznał, że mu się tylko wydawało. Oczyścił umysł i podał hasło kamiennej chimerze. Całkiem rozluźniony wspiął się po krętych schodach i zapukał do drzwi gabinetu.
-Proszę- dyrektor siedział za biurkiem w swoich okularach połówkach i przeglądał jakieś papiery-O, Harry. Wejdź chłopcze- Velkan ledwie się opanował, żeby nie rzucić jakiejś kąśliwej uwagi odnośnie jego dobrotliwego uśmiechu. Na szczęście umiał nad sobą panować.
-Dobry wieczór- uśmiechnął się lekko, choć tak naprawdę sprawiło mu to dużą trudność- To na czym będzie polegał mój szlaban?- Wiedział, że dyrektor miał zamiar go wypytać, więc chciał przejść od razu do rzeczy.
-Oh, Harry,Harry...dlaczego tak oficjalnie?- Uśmiechnął się jeszcze szerzej- Nie możemy najpierw porozmawiać jak starzy przyjaciele?
-Nie wiem...-„czy to dobry pomysł" chciał dokończyć chłopak, ale staruszek klasnął w dłonie, a na biurku w miejsce papierów pojawiły się ciasteczka, dwie filiżanki i dzbanek herbaty.
-Napijesz się?- Zapytał uprzejmie dyrektor.
-Nie, dziękuję. Wolałbym przejść od razu do rzeczy- powiedział Velkan czując coraz większą irytację. Dumbledore chyba to wyczuł, bo odstawił dzbanek i poważnie spojrzał na swojego ucznia.
-Martwię się o ciebie,Harry- zaczął.
-Tak? Całkiem niepotrzebnie- powiedział chłopak pozornie obojętnym tonem.
-A ja myślę jednak, że potrzebnie- dyrektor szedł w zaparte- Od tych wakacji jesteś jakiś inny.Odciąłeś się od przyjaciół, jesteś opryskliwy i nieprzyjemny. Co się stało?-Sprawiał wrażenie zmartwionego.
-Nie...wszystko jest w jak najlepszym porządku- mruknął Velkan- Wakacje mi służyły- dodał ironicznie.
-Nie mów tak!- Skarcił go dyrektor- Oboje wiemy, że wydarzenia z końca sierpnia nie powinny mieć miejsca...
-Ale miały- wtrącił chłopak- Do czego pan zmierza?
-Jesteś niesprawiedliwy.Nie wierzysz, że są osoby, które naprawdę się o ciebie martwią?
-„Wierzę, ale pan na pewno do nich nie należy"- pomyślał, bo wyraźnie dyrektor chciał w nim wzbudzić wyrzuty sumienia.
-Jest ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać- powiedział ostrożnie mężczyzna i pstryknął palcami, a obok biurka pojawił się skrzat domowy- Drozdku, przyprowadź panią Carsen- Velkan był szczerze ciekawy, kim jest owa kobieta. Po chwili do gabinetu weszła elegancka szatynka w ciemnym, mugolskim kostiumie. Miała około 40 lat i uśmiechała się przyjaźnie.
-Dzień dobry- przywitała się grzecznie- Ty na pewno jesteś Harry Potter, tak?
-Zgadza się- potwierdził ostrożnie chłopak ściskając jej rękę- W czym mogę pani służyć?
-Chciałam tylko porozmawiać- zapewniła go kobieta- Dumbledore, czy mógłbyś nas zostawić?
-Oczywiści, wrócę za godzinę- zgodził się dyrektor i opuścił gabinet.
-Nie masz nic przeciwko?-Pani Carsen podniosła do góry pióro i mały notatnik.
-Czy to ma być wywiad?-Zapytał natychmiast chłopak, przypominając sobie niezbyt przyjemne wydarzenia z Turnieju Trójmagicznego.
-Nie, skądże- zaśmiała się kobieta- Już mówiłam, zwyczajna rozmowa. A więc zaczynajmy.
Przez kolejne czterdzieści minut zadawała mu najróżniejsze pytania. Dotyczące nauki, przyjaciół, upodobań,przeżyć i zwyczajnych, codziennych spraw. Ogólnie życia. Velkan odpowiadał jej lakonicznie, najkrócej jak potrafił. No i oczywiście nie mówił jej wszystkiego.W końcu, kiedy kobieta po raz kolejny próbowała zbić go z tropu nie wytrzymał.
-Przepraszam bardzo, ale mogę zadać jedno pytanie?- Zapytał grzecznie.
-Oczywiście- niebywałe,ale ona cały czas się uśmiechała.
-Czy pani nie jest czasami psychiatrą?- Zadał to najbardziej nurtujące go pytanie.
-Brawo, nie wiedziałam,że zorientujesz się bez mojej pomocy- nie wyglądała na ani trochę zmieszaną-Dyrektor poprosił mnie, żebym...
-...żeby określiła pani moją poczytalność- dokończył za nią chłopak. Kiedy jego przypuszczenia się potwierdziły był naprawdę wkurzony- I jak wypadłem? Jestem nienormalny,świrnięty, niebezpieczny dla otoczenia czy po prostu dziwny?- Zapytał pełnym sarkazmu głosem.
-Nie powiedziałabym,żebyś był niebezpieczny, ale masz skłonności do wybuchów i niekontrolowanych zachowań. Poza tym nie dostrzegam u ciebie żadnych odchyleń od normy, chyba, że zaliczymy do nich niechęć do innych ludzi i niesamowitą nieufność.
Velkan był zdziwiony szczerością lekarki. Co nie zmieniło faktu, że był zły na dyrektora, który po raz kolejny wykazał, że nie jest godny zaufania.
-I jest jeszcze coś...-powiedziała pani Carsen-... Masz jakąś tajemnicę, jeśli nie kilka.
-Oczywiście, tak naprawdę nazywam się Kubuś Puchatek, mieszkam w Stumilowym Lesie i kocham naszego dyrektora-powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
-Dobre- kobieta zachichotała cicho- No dobrze, to już chyba wszystko.
-Jeśli tak to ja już pójdę- pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Nadal nie mógł uwierzyć, że Dumbledore zrobi coś takiego. A przecież gdyby zapytał, to...racja, Velkan by go wyśmiał. Ale to nie usprawiedliwiało jego zachowania.
-„On chciał tylko twojego dobra. Martwi się o ciebie, nie chce żebyś zrobił sobie coś złego. Przecież to tylko człowiek, każdy popełnia błędy. Musisz mu wybaczyć, przecież to wielki czarodziej. Wszyscy mu ufają. No, i ile już dokonał. Zasługuje na szacunek"-odezwała się w nim ludzka część jego natury, ale zaraz została zagłuszona przez buzującą w nim krew wampirów.
-„Gówno prawda. On owszem, martwi się o ciebie, ale tylko dlatego, że jesteś Złotym Chłopcem,który musi pokonać Voldemorta. Taka jest prawda i nie ma co się oszukiwać. Dumbledore to stary kłamca, który nie jest wary ani krztyny zaufania. Niechszlag trafi jego i jego pomocną dłoń!"- Złorzeczyłby tak pewnie jeszcze długi czas, gdyby nie stanął twarzą w twarz z obiektem jego rozmyślań.
-O, Harry już skończyliście?- Zapytał z jego zwykłym, dobrotliwym uśmiechem. Velkan poczuł przemożną ochotę zatopienia kłów w szyi starca.
-Tak, pani doktor była bardzo miła- powiedział ironicznie- Co teraz? Psycholog czy psychoterapeuta?
-Przestań, chciałem tylko dowiedzieć się jak ci pomóc- Dumbledore wyczuł chyba, że przesadził- Skoro tynie chcesz mi nic mówić sam muszę zdobywać informacje. Harry, masz dopiero 16 lat...
-I nie jestem dzieckiem!-Warknął. Osiągnął swój punkt krytyczny. Zamknął oczy, przykucnął opierając się o ścianę i zakrył rękami uszy. Nie mógł pozwolić, żeby ktokolwiek zauważył jego prawdziwy wygląd. Całkowicie się odizolował. Wziął kilka głębokich oddechów i wyobraził sobie wysoką klatkę schodową. Zaczął wspinać się i z każdym schodkiem czuł ogarniający go spokój*. Już na trzecim piętrze nic go nie obchodziło.Zwisało mu, czy dyrektor go okłamuje czy nie. Zwisało mu, czy uważają go za wariata. Liczyło się tylko jedno- jego dusza. Z ulgą poczuł, że zaklęcia ponownie zaczęły działać, więc wolno otworzył oczy. Pierwsze co ujrzał to zatroskaną twarz dyrektora i zdziwienie w oczach doctor Carsen. Poczuł również,że bolą go nadgarstki. Spojrzał na nie i zobaczył czerwone ślady po jakiś zaklęciach. Rozpoznał zaklęcie rozluźniające mięśnie i parzące. Ponownie spojrzał w niebieskie oczy dyrektora i znów wezbrała w nim nienawiść. Powoli podniósł się do pionu i ruszył w kierunku wyjścia z zamku, ignorując wołania lekarki. Z początku szedł wolnym, spokojnym krokiem. Mógł sprawiać wrażenie jakby działał w transie. Po części rzeczywiście tak było, bo choć tuż przed powrotem na ziemię pił eliksir oparty na hemoglobinie** to brakowało mu krwi.Udało mu się powstrzymać i nie rzucić na dyrektora, ale bał się, że długo nie wytrzyma. Coraz bardziej przyspieszał kroku, więc wypadł z zamku z pełną prędkością. Ruszył w stronę Zakazanego Lasu. Kiedy tylko znalazł się pod osłoną drzew jego zmysł drapieżcy natychmiast przystosował jego ciało. Przestał widzieć normalnie- świat postrzegał podobnie jak noktowizor na podczerwień.Jego zmysły wyostrzyły się, kły wydłużyły, a paznokcie zmieniły w ostre jak stal pazury. Zaczął bezszelestnie biec w głąb lasu. Już po kilku minutach zarejestrował samotną sarnę stojącą na jakiejś polanie. Zaczął powoli skradać się w jej stronę, a kiedy był dostatecznie blisko rzucił się na nią. Zatopił kły w jej szyi i już po chwili do jego gardła spłynęła ciepła, czerwona substancja. Kiedy posilił się dostatecznie porzucił ciało i odetchnął głęboko. Z jednej strony czuł się świetnie- posilony i spełniony. Z drugiej jednak nienawidził siebie za to, co musiał robić. Jednak wampirza część jego natury zawładnęła nim całkowicie, a wyrzuty sumienia zniknęły. Spojrzał w niebo i pierwsze co ujrzał to Syriusz. Widział jasną gwiazdę w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa. Natychmiast powróciły do niego wspomnienia. Usiadł na pobliskim głazie i zaczął rozmyślać:czy Syriusz wiedział o jego „inności"? Czy wiedział, kto był jego prawdziwymi rodzicami? Czy mino tego go kochał? Nagle usłyszał prawie niedosłyszalny szelest i nerwowo rozglądnął się wokół. Choć nie było widać nic oprócz drzew jego szósty zmysł podpowiedział mu, że był otoczony. Nie był pewny przez jakie istoty, ale był otoczony.
-Możecie wyjść, wiem, że tam jesteście- powiedział i trzymał ręce w pogotowiu. Usłyszał świst i w ostatniej chwili okręcił się w prawo, by złapać lecącą w jego stronę strzałę.Rozpoznał jej typ: centaury.
-Wyjdźcie, nie mam ochoty na jakąkolwiek zabawę- warknął. W końcu półludzie-półkonie wyszli z ukrycia. O dziwo były tam same samice.
-Witaj Velkanie Valerious- powiedziała jedna z nich. Miała długie, kasztanowe włosy sięgające jej pasa. Jej oczy były orzechowe, a twarz pokryta zawiłymi wzorami (zrobionymi,najprawdopodobniej, henną).- Mam na imię Krim i jestem, jak widzisz, jednym z centaurów.
-Czego ode mnie chcecie?I dlaczego do mnie strzelałyście?- Zapytał chłopak.
-Musiałyśmy sprawdzić-odparła tamta, jakby to było oczywiste.
-Sprawdzić co?-Zdenerwował się lekko Velkan.
-Czy naprawdę jesteś wampirem. Żaden człowiek nie jest w stanie złapać w locie pędzącej strzały centaurów- wyjaśniła- Chciałyśmy sprawdzić, czy żaden intruz nie wdarł się na nasze terytorium.
-A ja nie jestem intruzem?- Zdziwił się chłopak.
-Nie, ty jesteś FiliusDolores***, nasz władca odnaleziony po latach- powiedziała Krim i razem z całym oddziałem się wycofała.
-Hej, czekaj!- Krzyknął za nią Velkan, ale usłyszał tylko jej głos z oddali.
-Aequammemento rebus in arduis servare mentem****-Velkan znał tę sentencję, więc tylko mruknął coś w stylu "kto zrozumie kobiety" i ruszył w drogę powrotną. Choć był strasznie zmęczony to postanowił się przejść. Powrót do zamku zajął mu prawie godzinę, ale czuł się szczęśliwy.Dochodziła piąta, więc doszedł do wniosku, że już nie opłaca mu się iść spać.Wszedł do pustej Wielkiej Sali i usiadł na swoim zwykłym miejscu. Zaraz pojawił się przed nim dzbanek ze zbawiennym, czarnym płynem, a obok biały kubek. Velkan uśmiechnął się lekko, kiedy przypomniał mu się Zgredek. Od razu powrócił jednak do realnych problemów. Przeanalizował swoją rozmowę z doktor Carsen i późniejsze słowa Krim. Wiedział, że nie może zignorować słów centaura (a raczej centaurzycy). Nie zwracał uwagi na osoby wchodzące do sali, dopóki obok nie gonie usiadł jasnowłosy chłopak, którym nie był Michael.
-Cześć Bliznowaty-uśmiechnął się Malfoy ironicznie. Przyjaciół Velkana nie było, a za jego plecami stali Clabbe i Goyle, więc czuł się pewnie.
-Witaj Draco, co cię do mnie sprowadza?- Wampir był tak zmęczony, że nie miał najmniejszej ochoty na kłótnie z Malfoyem.
-Co ci się stało?Wyglądasz jak śmierć na urlopie. Czyżbyś nie mógł spać? Jakieś koszmary cię męczą?- Zadrwił chłopak lekko zbity z tropu przez miły ton jego wroga.
-Nie, byłem na małym spacerze i obmyślałem sposoby, na jakie mógłbym zadać ci ból- powiedziałpoważnie Valerious, spoglądając swoimi lekko zaczerwienionymi oczami na blondyna. Trupio blada twarz i kontrastujące z nią czarne, trochę przydługie włosy dodawały mu nutki szaleństwa, czyniąc jego postać lekko przerażającą.- I wiesz co? Wymyśliłem aż 342. Chcesz wiedzieć jakie?
-Spadaj Potter. A jednak to prawda co o tobie mówią- Ślizgon chyba odczytał delikatną aluzję, więc wstał- Jesteś nienormalny.
-Miło mi- mruknął Velkan,choć trójka jego wrogów już odeszła.
-Co chciała fretka?-Zapytał Pablo, który razem z Michaelem właśnie podszedł do stołu.
-Nic, tak ogólnie chciał się ponabijać- mruknął chłopak sięgając po kolejną filiżankę kawy.
-Mówił ci ktoś już dzisiaj, że nie za dobrze wyglądasz?- Zapytał Pablo.
-Dzięki, obiła mi się o uszy już taka opinia- powiedział Velkan.
-Człowieku! Przecież ty wyglądasz, jakbyś wczoraj obalił pół gorzelni- podsumował go Michael.
-Nie, musiałem przelecieć się po lesie i pooglądać zwierzątka- chłopaki zrozumieli, o co chodziło ich przyjacielowi.
-Aż tak źle było na tym szlabanie?- Zdziwił się Pablo.
-Nie, rozmowa z psychiatrą była całkiem miła- Michael zakrztusił się kawałkiem chleba.
-Psychiatrą?!- Wykrztusił wreszcie.
-Nie drzyj się tak-mruknął Valerious i opowiedział przyjaciołom ze szczegółami przebieg wczorajszego wieczoru.
-No to nieźle cię załatwił- powiedział Michael- A ja myślałem, że on naprawdę się o ciebie martwi.
-Taa, na pewno- mruknął Velkan- Dobra, skończmy już ten temat, bo mi się niedobrze robi.
-Masz rację- przytaknął Pablo- To co dzisiaj robimy?
-A czy to ważne? Przecież dzisiaj jest sobota, robimy co chcemy- Ziewnął Valerious i nalał sobie kolejną filiżankę czarnego płynu.
-Nie wiem czy jesteś tego świadomy, ale właśnie pijesz trzecią filiżankę kawy odkąd my tu jesteśmy-zauważył Michael.
-Tak. Ale bez niej będę nie do życia- powiedział chłopak.
-Proszę o uwagę!- Powstał dyrektor, a Velkan po raz pierwszy w tym dniu spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego. Kiedy zauważył postać siedzącą po lewej stronie Dumbledorea zakrztusił się kawą.
-Jasna cholera!-Powiedział Michael, również patrząc w tamtą stronę. Pablo tylko uśmiechnął się nieznacznie. Już dawno przewidywał, że to może nastąpić.
-Pragnę was poinformować,że w końcu udało mi się znaleźć odpowiednią osobę na stanowisko nauczyciela OPCM. Jest to pani profesor Gabriele Crow!- Na sali wybuchły brawa, głównie od męskiej części szkoły. Nic dziwnego, bo kobieta wyglądała oszałamiająco. Miała na sobie białą bluzkę, zielony sweterek, ciemne, obcisłe jeansy i czarne kozaczki na niskim obcasie.
♥♥♥
*Opis jednej z metod autohipnozy.
**Czerwony barwnik erytrocytów, dzięki któremu mogą one przenosić tlen.
***Oznacza to mniej więcej Syn Cierpienia. Może nie jest to gramatycznie (po łacinie), ale niestety korzystam tylko ze słownika.
****Pamiętaj o zachowaniu równowagi w trudnej sytuacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro