Rozdział 5
Sobota drugi rok szkolenia.
W tym momencie biegali wokół zamku w ramach treningu z profesorem Vexatusem. Przez cały dzień narzekali, że ten się nad nimi znęca.
-Wredny profesor, już nigdy nie będę biegał.
Siedzieli nad jeziorem właśnie tu Harry odkrył swoją pasję czyli rysowanie. Jego obrazy były prawie jak żywe. Gdy Harry namalował Carmen zdał sobie sprawę, że czuje do niej coś więcej. Tej pięknej nocy wziął ją na spacer. Odwiedzili swoje pegazy,teraz każdy miał własnego. Pegaz Carmen to Rosa, Michaela-Strzała, Sarah-Błyskawica, Lili-Blask i Carla- Srebrnogrzywy. Spacerowali tak brzegiem jeziora. Harry dość niepewnie zaczął rozmowę.
-Carmen zdałem sobie sprawę, że czuję do ciebie...coś więcej niż przyjaźń. Kocham cię i chciałbym zapytać czy zostaniesz moją dziewczyną?
-Myślałam, że już nigdy nie zapytasz.
Harry zrobił wielkie oczy z zaskoczenia, ale za chwilę przytulił ją i pocałował. Niestety ta chwila nie mogła trwać wiecznie.
Harry był mistrzem we wszystkim poza oklumencją i eliksirami w tym lepsi byli tylko Carmen i Michael. Stworzyli zgraną paczkę nie mogli uwierzyć, że za parę miesięcy będzie inicjacja. Jedyne czego jeszcze nie przerobili to walka na smokach. Ostatni rok poświęcą na tę sztukę. Siedzieli w jadalni. Teraz już każdy wie,że Harry i Carmen są parą. Nagle Andrew wstał i powiedział coś czego Harry się obawiał. Coś co zakłóciło spokój.
-Za chwilę śmierciożercy zaatakują wioskę niedaleko naszej południowej granicy. Nie możemy pozwolić im jej zniszczyć i znaleźć naszego kraju. Dlatego musimy się bronić. Zbierajcie się do walki za chwilę zbierzemy się tu w wielkiej sali.
Bractwo dostało swoje oddziały. Dziś była ich pierwsza walki. Lecz bali się tylko jednej rzeczy, że będą zabijać. Potrafią to lecz nie są z tego dumni. Andrew na placu boju wykrzyczał tylko jedno zdanie.
-Macie zabijać!
Niestety musieli zostać mordercami. Teleportowali się śmierciożercy. Harry wykrzyczał coś co samego go przeraziło.
-Trzymajcie się razem nie miejcie dla nich litości. Oni by dla was nie mieli. Nie oszałamiajcie tylko.....zabijajcie.
Harry jako władca musiał dowodzić oddziałem. Walka zaczęła się na dobre. Wszędzie latały zaklęcia. Nagle w stronę Carmen poleciał zielony płomień. Harry w ostatniej chwili przewrócił ją na ziemię, lecz sam oberwał w ramię.
-Nic ci nie jest?
-To wojna musisz uważać. Przypuszczam, że pod koniec walki będę miał tego więcej.
Tym razem Harry wyciągnął miecz. Zabijał ich jednego po drugim. W końcu wycofali się ci,którzy przeżyli,a było ich niewielu. Teleportowali się do złotego zamku.
-Ilu naszych zginęło-zapytał Harry Andrew.
-20 w tym 2 uczniów.
-Nie jest najgorzej, ale nie powinno być żadnych ofiar.
-To jest wojna to i tak wyszliśmy nie najgorzej.
Harry i jego przyjaciele leżeli w zamkowym szpitalu. Harry miał mnóstwo ran, ale nie przejmował się tym. Jedyna rzecz jaka go dobijała to fakt, że w szpitalu spędził połowę swojego życia.
-Wiecie chyba zamieszkam w szpitalu.
-Czemu ?
-Spędzam tu stanowczo za dużo czasu.
Wybuchnęli śmiechem. Harry mimo, że cały w bliznach przytulił Carmen, a ta się do niego uśmiechnęła. Harry był szczęśliwy ze swojego życia po raz pierwszy.
*************************************************************************
Cześć, sory że rozdział taki krótki ale nie mam czasu pisać!
Piszcie co myślicie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro