Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

początek

czy ktoś się spodziewał, ze zrobię z tego krótka, ułomną historie? co sądzicie
**

Łzy spływały po zmarzniętej, rumianej skórze, mieszając się z kroplami deszczu uderzającymi w jego twarz; wdychał przeraźliwie mroźne, kłujące aż powietrze w płuca, bo i tak nie mógł inaczej. Tak, jak nie mogło być inaczej. Potknął się o własne nogi, kiedy mocny uścisk na nadgarstku zniszczył plany jego natychmiastowej ucieczki. Głos ugrzązł w gardle, a on sam utknął w miejscu razem ze światem wokół niego, gdy błękitne oczy przeszyły go wzrokiem.

- Dlaczego uciekasz?

Zamrugał kilkukrotnie, pozbywając się kropel deszczu zalegających na długich rzęsach.

- Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia.

Cisza zastygła między nimi, jakby było tak od zawsze.

- Posłuchaj mnie, Peter.

- Nie chcę - wymruczał pod nosem, powstrzymując ochotę tupnięcia nogą. - Proszę, nie utrudniaj mi tego.

Mężczyzna stojący przed nim zmieszał się, a Peter zastanawiał się, jak kiedykolwiek mógł nawiązać z tym człowiekiem bliższą relację. Jak mógł pozwolić sobie na względnie niezobowiązującą bliskość, która znaczyła dla niego więcej, niż by się spodziewał?

- Nie żartuj, że myślałeś, że zostawię ją dla ciebie. - parsknął śmiechem. - Jakkolwiek nie byłbyś uroczy, masz szesnaście lat, kochanie. Wstyd byłoby mi cię nawet pocałować, z własnego sumienia. To więcej niż dwukrotność twojego wieku.

- Wiesz co? Spierdalaj.

Zmrużył oczy, zdziwiony nagłym wybuchem agresji u nastolatka.

- Spierdalaj. Spierdalaj. Spierdalaj. - wysyczał na jednym tchu, zaciskając dłonie w piąstki. - Nie potrzebuję cię. Nigdy nie potrzebowałem.

Zdecydowanym ruchem wyrwał się z jego uścisku i szybkim rokiem zaczął zmierzać w nieznanym bliżej kierunku.

- Gdzie idziesz? - prychnął, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

- Zapalić. - warknął Peter na odchodne.

- Umiesz? - zaśmiał się. Adrenalina rozeszła się w jego żyłach, gdy rozproszonym wzrokiem namierzył postać średniego wzrostu; niczego więcej teraz nie potrzebował. Mężczyzna w ciemnych włosach w szczupłych palcach trzymał tlącego się papierosa, a jego wzrok skupiał się na wściekłym nastolatku przeklinającym swoje życie.

Peter wiedział, że to błąd, zanim jeszcze otworzył usta.

- Dobry wieczór, prezesie. Ma pan poratować papierosem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro