początek
czy ktoś się spodziewał, ze zrobię z tego krótka, ułomną historie? co sądzicie
**
Łzy spływały po zmarzniętej, rumianej skórze, mieszając się z kroplami deszczu uderzającymi w jego twarz; wdychał przeraźliwie mroźne, kłujące aż powietrze w płuca, bo i tak nie mógł inaczej. Tak, jak nie mogło być inaczej. Potknął się o własne nogi, kiedy mocny uścisk na nadgarstku zniszczył plany jego natychmiastowej ucieczki. Głos ugrzązł w gardle, a on sam utknął w miejscu razem ze światem wokół niego, gdy błękitne oczy przeszyły go wzrokiem.
- Dlaczego uciekasz?
Zamrugał kilkukrotnie, pozbywając się kropel deszczu zalegających na długich rzęsach.
- Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia.
Cisza zastygła między nimi, jakby było tak od zawsze.
- Posłuchaj mnie, Peter.
- Nie chcę - wymruczał pod nosem, powstrzymując ochotę tupnięcia nogą. - Proszę, nie utrudniaj mi tego.
Mężczyzna stojący przed nim zmieszał się, a Peter zastanawiał się, jak kiedykolwiek mógł nawiązać z tym człowiekiem bliższą relację. Jak mógł pozwolić sobie na względnie niezobowiązującą bliskość, która znaczyła dla niego więcej, niż by się spodziewał?
- Nie żartuj, że myślałeś, że zostawię ją dla ciebie. - parsknął śmiechem. - Jakkolwiek nie byłbyś uroczy, masz szesnaście lat, kochanie. Wstyd byłoby mi cię nawet pocałować, z własnego sumienia. To więcej niż dwukrotność twojego wieku.
- Wiesz co? Spierdalaj.
Zmrużył oczy, zdziwiony nagłym wybuchem agresji u nastolatka.
- Spierdalaj. Spierdalaj. Spierdalaj. - wysyczał na jednym tchu, zaciskając dłonie w piąstki. - Nie potrzebuję cię. Nigdy nie potrzebowałem.
Zdecydowanym ruchem wyrwał się z jego uścisku i szybkim rokiem zaczął zmierzać w nieznanym bliżej kierunku.
- Gdzie idziesz? - prychnął, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Zapalić. - warknął Peter na odchodne.
- Umiesz? - zaśmiał się. Adrenalina rozeszła się w jego żyłach, gdy rozproszonym wzrokiem namierzył postać średniego wzrostu; niczego więcej teraz nie potrzebował. Mężczyzna w ciemnych włosach w szczupłych palcach trzymał tlącego się papierosa, a jego wzrok skupiał się na wściekłym nastolatku przeklinającym swoje życie.
Peter wiedział, że to błąd, zanim jeszcze otworzył usta.
- Dobry wieczór, prezesie. Ma pan poratować papierosem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro