Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Klątwa Istnienia

Isaia zgiął się wpół, oparł o pień drzewa. Jego od dawna martwe serce pompowało krew z szaloną prędkością. Z ust mężczyzny wyrwał się jęk, przeszedł w głuchy warkot. Potworny głód szarpał wnętrzności, a ból utrudniał myślenie. Coraz trudniej było mu panować nad własnym ciałem. Czuł napór niepojętej siły na własną wolę. Bestia w nim powoli i nieubłaganie przejmowała kontrolę.

Ostatnie słowa umierającej bogini kołatały się w jego umęczonym umyśle: „Będziesz pożądał krwi tych, u boku których walczysz, tych, których chcesz chronić. Będziesz polował na nich i zabijał po kres świata". Isaia zacisnął mocniej szczęki. Paznokcie zamieniły się w szpony, przebiły skórę zaciśniętych w pięść dłoni. Mężczyzna utkwił wzrok w horyzoncie, starając się jak najdłużej pozostać sobą. Pot zrosił jego czoło i ściekał do oczu. Walka, którą podjął, była z góry skazana na porażkę.

Nienawidził tego, czym się stał oraz faktu, że nie mógł zginąć. Wywiódł Bestię na Dzikie Ostępy, licząc na to, że tam uczyni najmniej szkód. Jednak te chwile, kiedy nie mógł już dłużej nad nią zapanować, wciąż go przerażały. Po tylu latach znoszenia klątwy nadal nie potrafił zapanować nad tym, czym się stawał.

Z jego ust zaczęły wysuwać się kły, a umysł przysłoniło szaleństwo. Bestia zawyła, wietrząc woń krwi. Gasnący umysł ze zgrozą uświadomił sobie, że należała ona do człowieka, lecz ciało Isai przestało słuchać jego woli.

*

Skoliar przetarł rękawem kapiące z nosa smarki i kichnął. Co za uwłaczająca przypadłość, pomyślał zirytowany.

Jako jeden z nielicznych przeżył samobójczą misję. Wówczas nie został nawet ranny! Jednak teraz ledwie trzymał się w siodle, smarkając niczym małe dziecko. Marzył tylko o tym, aby wreszcie zawinąć się w derkę i odpocząć przy ognisku, choć do zmroku zostało jeszcze sporo czasu. Powiódł wzrokiem po otaczającym ich lesie, w którym można już było dostrzec ślady nadchodzącej jesień. Późne lato zaczynało malować liście drzew żółtą barwą, a noce nie były już tak ciepłe, jak jeszcze do niedawna.

Skoliar psiknął potężnie, a jego koń rzucił głową i parsknął niespokojnie. Mag z rezygnacją przetarł wilgoć, wyciekającą mu z nosa.

– Masz tam jeszcze jakieś suche miejsce na tym rękawie? – zagadnął go, jadący obok krasnolud, Growor. Spoglądał na Skoliara z wyszczerzonymi w bezczelnym uśmiechu pożółkłymi zębami.

– Zostaw biedaka. Przecież widzisz, jak cierpi – Loariel wtrąciła się do rozmowy.

Odkąd elfka zeszła się z Bardinem, zdawała się kochać cały świat. Jej obecne nastawienie zupełnie nie pasowało do zimnej i nieprzystępnej łuczniczki, jaką Skoliar poznał na początku wyprawy, jednak daleki był od narzekania. Wahania nastroju i rozmarzone westchnięcia wodzącego za nią wzrokiem wojownika od dłuższego czasu doprowadzały całą drużynę do szału.

– Jaki mag, takie... – zaczął Growor, kiedy uciszyła go uniesiona ostrzegawczo dłoń Skoliara.

Czarodziej wyczuł delikatne drżenie mocy, które zaczęło narastać w niepokojącym tempie. Po chwili był już w stanie rozpoznać plugawą aurę czarnej magii.

– Przygotujcie się – krzyknął – coś się zbliża!

Wyszarpnął przytroczony do siodła kostur. Kryształ na jego końcu zaświecił szkarłatnym blaskiem, gdy mag zaczerpnął mocy. Postawiona pospiesznie bariera jedynie na moment spowolniła ruchy wyskakującej spomiędzy drzew bestii. Wściekły warkot mroził krew w żyłach.

– Kurwa, ale to jest brzydkie! – sapnął krasnolud, na widok czegoś, co wcześniej musiało być człowiekiem.

Stwór skoczył, unikając strzały Loariel i magicznego pocisku Skoliara. Wpadł na krasnoluda i razem polecieli na ziemię, wzbijając kurz. Przerażony wierzchowiec kwiknął, odskoczył na bok. Rozległ się zgrzyt pazurów o metal oraz pełen satysfakcji głos Growora:

– To krasnoludzka stal, ty kur... – słowa ugrzęzły w gardle, gdy kły zatrzasnęły się tuż przed twarzą powalonego.

Potwór bił wściekle w pancerz Growara, którego twarz stężała w wyrazie przerażenia. Krasnolud nie nadążał za ciosami bestii i leżał, krztusząc się kurzem. Lekka zbroja z trudem wytrzymywała ciosy szponiastych łap.

Skoliar skierował kostur na stwora. Skrzywił się, widząc, jak czerwień kryształu przechodzi w ciemny róż. Wyzwolił ładunek energii. Potwór poleciał w tył. Wyhamował, żłobiąc w glebie głębokie bruzdy. Potrząsnął głową, ryknął wściekle.

- Growar?! – zawołał czarodziej.

- Ekhee!...Żyję...Moja kolczuga! Kurwa!

- Loariel, strzelaj! – krzyknął Bardin.

Skoliar szarpnął kosturem, wycelował w bestię. Obok niego przeleciała strzała, wbiła się w bok potwora. Wyzwolona w następnej chwili moc, posłała istotę w zarośla.

– No i po sprawie – powiedział Growar, gramoląc się z ziemi. Uśmiech ulgi zniknął z jego warg, gdy pomiędzy drzewami rozległ się złowrogi warkot. Ciemny cień wyskoczył z krzaków, popędził prosto na nich. Uskoczył przed strzałą elfki, wpadł na pień drzewa. Wczepił pazury w korę i zastygł na moment, wbijając wzrok w przeciwników. Jego czerwone ślepia wyrażały nieprzebraną wściekłość i głód. Skoczył, nie zwracając uwagi na strzałę, orzącą jego pierś.

Kurwa, pomyślał Skoliar.

Wielki miecz zatoczył w powietrzu łuk. Chybił. Krzyk Bangora zatonął w kwiku wierzchowca. Kły zagłębiły się w udzie mężczyzny, szpony rozorały bok jego konia. W następnym momencie topór krasnoluda rozorał grzbiet bestii. Stwór spadł na ziemię i, nie zważając na obrażenia, zaatakował niskiego przeciwnika. Ostrze topora zderzyło się z pokrytymi szkarłatem pazurami.

Skoliar wypuścił kolejną błyskawicę czystej mocy. Trafił w chwili, gdy szpony drugiej łapy rozcinały osłabioną kolczugę krasnoluda. Bestia poleciała w tył. Przysiadła, trzepnęła łbem, a następnie zawyła przeraźliwie. Zaatakowała. Strzała elfki wbiła się w tułów stwora, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

– Co to za cholerstwo?! – krzyknął Growor.

Skoliar pokręcił głową, chociaż zaczynał nabierać podejrzeń. Zmarszczył brwi, widząc, że rany na ciele potwora przestają krwawić.

– Regeneruje się! – krzyknął ostrzegawczo. – Wampir! To wampir!

Skoncentrował się na przeciwniku. Przeklęci bali się słońca, ale ten był inny – zaatakował ich w trakcie dnia! Na Martwą Boginię, muszę spróbować ognia! Czarodziej zaczerpnął mocy, formując ognistą sferę wielkości ludzkiej głowy. Skierował kostur na potwora, gdy ten szarżował na wojownika

– Bargin, odsuń się! – krzyknął ostrzegawczo.

Mężczyzna odskoczył do tyłu. Pomknęła nad traktem i uderzyła prosto w bestię, spowijając ją w płomieniach i dymie. Potwór płonął, wijąc się w męczarniach.

– Loariel, zrób z niego swoją tarczę! Bargin, chroń ją! – wrzasnął. Wyciągnął z juków srebrny łańcuch i zeskoczył z konia.

– Oszalałeś!? Wykończ to! – oburzył się Bargin, patrząc w jego stronę. Mocno kulał przez poszarpaną kłami nogę.

Skoliar prychnął.

– Wiesz, ile płacą za takie coś na arenie w Granicznym Forcie?! – zawołał czarodziej.

– Dużo? – zaciekawił się krasnolud.

– Całkiem sporo – odparł Skoliar.

– Ryzykujesz! – Bargin zerknął troskliwie w stronę jasnowłosej elfki.

– Jesteśmy na cholernych, Dzikich Ostępach. Cały czas ryzykujemy – odparował czarodziej. – Teraz patrz!

Stanął u boku wojownika i rozwinął łańcuch. Teraz – pomyślał i zamachnął się nim, jak liną. Srebrne ogniwa wystrzeliły z jego dłoni i posłuszne magii pomknął w stronę przeciwnika.

Bestia wyczuła zagrożenie. Próbowała umknąć, lecz płonąc żywcem, niewiele mogła zdziałać. W akompaniamencie przerażającego skowytu łańcuch zaczął owijać się wokół jej ciała. Członkowie drużyny stanęli obok miotającej się w okowach bestii. Było po wszystkim.

– Mamy cię! – sapnął mag z satysfakcją.

Ugasił płomienie, a wiatr rozwiał dym, ukazując to, co udało im się pochwycić. Wycieńczona bestia upadła na pysk, posapując płytko. Wyglądała przerażająco. Goła, poparzona ogniem skóra sprawiał wrażenie, jakby ktoś siłą naciągnął ją na wilczy pysk. Powyżej znajdowały się jednak ślepia, osadzone w głębokich oczodołach, charakterystycznych raczej dla ludzi niż dla zwierząt. Z paszczy wystawały ostre kły, a nabrzmiałe żyły otaczały przekrwione ślepia. Zdeformowane dłonie i stopy przechodziły w długie, czarne szpony.

Czarodziej wzdrygnął się. Niepokoił go wygląd istoty, ale jeszcze bardziej niepokoiła go bijąca od niej potężna aura czarnej magii. Pierwszy raz spotkał wampira. Dotąd czytał o nich tylko w księgach. Zawsze powątpiewał w istnienie klątwy tak potężnej, aby można było za jej pomocą pokonać śmierć. Teraz wiedział, jak bardzo się mylił.

– Nie wiem jak wy, ale dalej już dzisiaj nie jadę – Krasnolud klapnął ciężko na ziemię i ze zbolałą miną oglądał zniszczoną kolczugę, uwaloną krwią.

Skoliar oderwał zafascynowany wzrok od bestii i pokiwał głową.

*

Stwór znów zawył, szarpiąc srebrny łańcuch. W powietrze rozszedł się smród przypalanej skóry. Rozżarzone ślepia wampira utkwione były w krwi ściekającej po udzie Bargina.

– Pokaż tę nogę – powiedział mag, spoglądając na bladego jak ściana wojownika.

Mężczyzna leżał z głową na kolanach gładzącej go po włosach elfki. Czarodziej przewrócił oczami i wysmarkał się w rękaw; po skończonej walce katar wrócił ze zdwojoną siłą. Skoliar odetchnął z ulgą, kiedy w końcu zawinął się w koc i przysunął do ognia. Niestety wrzaski bestii nie pozwalały mu nacieszyć się odpoczynkiem. Stwór szarpał się zawzięcie, próbując rozerwać krępujący go łańcuch.

– Kurwa, Skoliar, weź coś zrób z tym twoim zwierzątkiem! Przecież nie da nam spać tej nocy – wydarł się w końcu krasnolud, kiedy po kolacji wszyscy zaczęli szykować się do snu, a wampir wciąż nie dawał za wygraną.

– Co mam z nim niby zrobić? – zapytał zbolałym głosem mag i kichnął przeciągle.

– Nie wiem, może zaknebluj? – warknął Growor.

– Chyba żartujesz? – Mag z powątpiewaniem popatrzył na zębatą paszczę.

– No to go, kurwa, nakarm – zdenerwował się jego niski towarzysz.

– Heee?

– Weź mi tu nie heehaj. Na krasnoludzkie dzieci to działa.

– Też się tak drą? – zaciekawił się Bargin, unosząc głowę znad kolan elfki.

– Oj żebyś ty wiedział!

– Nie umiem polować. – Skoliar rozłożył bezradnie ręce. Nie umiał i zupełnie nie chciał chodzić teraz po lesie. W głowie mu dudniło i to nie tylko ze względu na wrzaski potwora.

– To sobie, kurwa, własną łapę natnij – zaproponował coraz bardziej rozeźlony Growor.

– Nie boisz się, że sam zamienię się w to coś? – Czarodziej spojrzał niepewnie na szarpiącego się wampira.

– Uczony mag, a takie bajki opowiada – prychnął krasnolud. – Weź to ucisz, bo jak nie przestanie wyć, to wstanę i zatłukę, a o złotych monetach z areny będziesz mógł sobie tylko pomarzyć.

Skoliar zbliżył się ostrożnie do związanej istoty. Ta kłapnęła zębami w jego stronę i zawarczała złowrogo.

– Ja coś upoluję – zaoferowała się Loariel. Pewnie zmartwiła się, że ciężko ranny Bargin opadnie z sił po nieprzespanej nocy. – Czym to się żywi?

– Wampiry piją krew. Jakiś królik powinien wystarczyć. Chyba... – zastanawiał się mag.

– No właśnie, jeśli jest wampirem, to nie powinien zamienić się w proch w blasku dnia? – zaciekawił się wojownik.

– Nie jestem pewien. Zawsze tak słyszałem, ale na tego tutaj słońce zupełnie nie działa.

– Może to nie żaden wampir? – zauważył krasnolud.

– A może to nawet sam Król Wampirów – rozmarzył się Skoliar.

Rzut oka na uwięzioną pokrakę rozwiał jednak jego mrzonki. Zbliżoną do ludzkiej sylwetkę pokrywały strzępki ubrań z pozszywanych byle jak zwierzęcych skór, a strąki czarnych kudłów opadały na zalepioną brudem i krwią paszczę. Bestia, wyczuwając jego spojrzenie, znów zaczęła wyć i się szarpać.

– Król Wampirów? – zaciekawiła się Loariel, podnosząc z ziemi łuk i strzały.

– Tak go nazwano, bo został przemieniony jako pierwszy, potężną klątwą odrzuconej miłości – wyjaśnił mag, przypominając sobie szczegóły starej legendy.

– Miłości? – oczy elfki zaświeciły się z zaciekawieniem. – To musi być piękna historia. Opowiedz!

Skoliar uśmiechnął się do niej i usiadł wygodniej. Lubił opowiadać.

– Działo się to przed wiekami, gdy świat był jeszcze młody, a bogowie chodzili po ziemi. I stało się tak, że Vadara, córa boga choroby i złej śmierci, zakochała się w ludzkim królu. Oddała mu swe serce, a on, dumny władca wielkiego mocarstwa, nie wiedząc, kim jest owa niewiasta, odrzucił jej miłość. Rozpacz rozszarpała duszę kobiety, a gorzkie łzy wyżłobiły oblicze...

– Przejdźże w końcu do sedna – fuknął Growor, rozeźlony opentańczym wyciem bestii, które w trakcie opowieści jeszcze się wzmogło.

– Nie przerywaj, przecież to piękne! – oburzyła się elfka.

– Dla ciebie każda historyjka, gdzie prawią o miłości, jest piękna. – Krasnolud wzruszył ramionami.

– A dla ciebie żadna, gdzie o chędożeniu się nie rozwodzą, niewarta jest słuchania – odgryzła się Loariel.

Skoliar chrząknął i dokończył opowieść:

– W każdym razie odrzucona kochanka zapragnęła poszukać ukojenia w śmierci. Umierając, przeklęła nieczułego władcę. „Nie chciałeś spędzić ze mną życia, nie odnajdziesz więc ukojenia w wieczności" – wykrzyknęła, odbierając sobie życie, a magia z jej krwi zamieniła króla w krwiożerczą bestię. – Czarodziej zamilkł i wydmuchał głośno nos w jeden z ostatnich suchych fragmentów rękawa. Uniósł wzrok, napotykając wyczekujące spojrzenie dziewczyny.

– I co było dalej? – dopytywała Loariel.

– To koniec – oznajmił mag.

– Jak to koniec? – oburzyła się elfka. – Nie żałował swego podłego czynu? Nie płakał nad jej grobem? Może z czasem odmieniło się jego zatwardziałe serce, a i klątwa zniknęła?

– Może tak było, ale w tej wersji, którą znam, ona zginęła, a on na zawsze pozostał potworem. Ponoć do dziś dnia przemierza świat, płodząc podobne mu istoty – wyjaśnił Skoliar.

– Coś gówniana ta twoja historyjka... – burknął krasnolud. Próbował tego po sobie nie pokazywać, ale dało się zauważyć, że też jest rozczarowany zakończeniem.

Dziewczyna wyglądała na niepocieszoną. Ze smutną miną zniknęła w lesie. Skoliar wzdrygnął się, napotykając pełne nienawiści i szaleństwa spojrzenie wampira.

Wycie ucichło po dwóch zającach, dzikiej gęsi i trzech kuropatwach. Dzięki ofiarności Loariel noc przebiegła w miarę spokojnie.

*

- Ej, patrzcie! Stwór się odmienił - zawołał z przejęciem Bargin, budząc wszystkich skoro świt.

- No, kurwa, faktycznie - sapnął ze zdziwieniem krasnolud. - Mam nadzieję, że wciąż zapłacą nam za niego na arenie.

Nam? - pomyślał Skoliar, zbliżając się do wampira. W łańcuchach, zamiast potwora, siedział jakiś obdarty mężczyzna. Z jego pokrytej brudem twarzy nie dało się nic wyczytać, jednak w czarnych jak noc oczach można było dostrzec błysk inteligencji.

- Gadaj, coś ty za jeden, cudaku - polecił Growor. Odpowiedziało mu milczenie. Wampir nie odezwał się słowem ani na to, ani na żadne inne pytanie.

- Może to jakiś zaklęty biedak jest i trzeba mu pomóc, zamiast na arenę wlec - zastanawiała się elfka.

- Tobie to jak serduszko śpiewa, to rozum mąci - parsknął krasnolud. - Jużeś zapomniała, jak to się wczoraj darło i te twoje zajączki zajadało? A Bargin ma na nodze do teraz ślad ząbków i to bynajmniej nie twoich. Ale proszę, możesz spróbować łańcuch zdjąć i się przekonać.

Elfka spojrzała w kierunku milczącego wampira. Skrzywiła się na widok ciemnych śladów pozostawionych na jego skórze przez srebro i nie odezwała więcej na ten temat.

*

- Co wy tu mi ciemnotę jaką wciskacie. Menela na arenę żeście mi w łańcuchu przyprowadzili i złotem każecie płacić?!! To wy myślicie, że ja durny jaki jestem? - wydarł się Jargan Krakulo, zarządca areny, na widok obdartego więźnia.

- Ależ to najprawdziwszy wampir jest - zarzekał się Skoliar, powoli zaczynając się czuć jak idiota.

Stwór stał nieruchomo, nie odzywając się ani słowem. Zresztą całą drogę milczał ani na nic nie reagował.

Zarządca podszedł pewnym krokiem do więźnia i bezceremonialnie zajrzał mu w zęby. Były wyjątkowo białe i w komplecie, co samo w sobie było dość zaskakujące, ale mimo wszystko jak najbardziej ludzkie.

Jargan pokręcił głową i odwrócił się ze złością do maga. Nabierał właśnie powietrza w płuca, gotów krzykiem odpowiedzieć na domniemaną zniewagę, kiedy Skoliar wszedł mu w słowo.

- Macie może, panie, srebrną monetę? - zapytał, trzymając się ostatniej szansy przekonania zarządcy.

- Ano mam - warknął gniewnie mężczyzna. Patrzył na niego podejrzliwie, splatając ręce na piersi.

- Wiadomym jest zapewne szanownemu panu, że wampiry i inne stwory ciemności reagują na srebro. Przyłóż monetę do jego skóry i zobaczysz, co się stanie - zaproponował czarodziej.

Jargan zmarszczył brwi i obrzucił maga zamyślonym wzrokiem. W końcu wzruszył ramionami.

- Spróbować mogę, co mi szkodzi - stwierdził i wyłuskał z mieszka pieniądz.

Z kpiącym uśmiechem przyłożył srebro do policzka więźnia. Zaraz jednak odskoczył, zaskoczony. Na skórze pojawił się ciemny ślad, a z gardła wampira wyrwał się zwierzęcy warkot. Zarządca odsunął się pośpiesznie za biurko, widząc, jak białka oczu mężczyzny zaczynają zachodzić czerwienią.

- Noo - powiedział, bojąc się wrócić po leżącą na ziemi monetę. - Niech będzie, ale zapłatę otrzymacie po walce. Wystawię go w pierwszej rundzie przeciw mrocznej elfce. Się babie przywidziało na arenie walczyć, to w razie czego jeno śmiech będzie, jeśli ten wasz obdartus do niczego się nie zda.

*

Pierwszy cios nadszedł szybciej, niż się tego spodziewał. Dlaczego to zawsze tak bardzo bolało? Przycisnął dłoń do rozcięcia na mostku, czując wypływającą spod palców krew. Bestia zawarczała. Poskromił ją. Spojrzał na przeciwniczkę. Szara skóra, czarne jak noc włosy. Elfka była piękna, tak pełna życia. Pomimo że czas już dawno zatarł w jego pamięci uśmiech Veary, wojowniczka miała w sobie coś, co mu ją przypominało. Poruszała się z szybkością i gracją drapieżnika. Nienawiść i wściekłość w jej oczach w jakiś sposób zdołały go jeszcze dotknąć. Zabolały bardziej, niż rany zadane smukłym, połyskliwym ostrzem.

Przyglądał się spod przymrużonych powiek jej zwinnym ruchom, starając się jak najdłużej panować nad szarpiącą się wściekle Bestią. Niestety dziewczyna nie miała szans przeżyć tej walki, a on nie miał szans w niej zginąć.

Piekący ból ramienia, rozcięcie na żebrach, sztych zagłębiający się w udo. Prowokowała go, nie chciała zabijać bez walki. Szanował to, ale nie mógł się poruszyć. Gdyby zaatakował, nie potrafiłby dłużej powstrzymywać Bestii, chociaż to i tak była już tylko kwestia paru chwil.

Elfka zawirowała, przecięła jego ścięgna. Upadł na kolana. Wściekłość i żal w jej oczach. Kolejne cięcie. Osunął się na ziemię, dławiąc własną krwią. Rozczarowany krzyk tłumu zlał się z rykiem Bestii.

*

Skoliar wpatrywał się z rosnącymi wątpliwościami w stojącego na arenie wampira. Nie odpowiedział na żaden atak, nie poruszył się nawet. Tkwił tam nieruchomo jak posąg. Tłum gwizdał i wykrzykiwał przekleństwa. Zagrzewał do walki. Żadnej reakcji.

Mag z zaciśniętymi szczękami obserwował, jak wampir pada na ziemię, jak wokół niego powiększa się kałuża krwi. Odwrócił głowę, przegapiając smużki czarnego dymu unoszące się z ran. Napotkał wzrok Loariel. W jej oczach stanęły łzy.

Nagle powietrze przeszył dobrze mu znany warkot, a po trybunach rozszedł się okrzyk zdziwienia.

Głowa wojowniczki zwisała bezwładnie na rozszarpanej szyi. Na arenie nie było już człowieka, tylko rozszalała z gniewu bestia. Puściła się pędem w zwierzęcych susach w stronę siedzących za magiczną barierą ludzi, którzy patrzyli z chorą fascynacją na zbliżającego się potwora. Byli pewni swego bezpieczeństwa. I z tą pewnością zginęli. Szok, przerażenie i wrzaski bólu w jednej chwili ogarnęły całą arenę. Ludzie ginęli w mgnieniu oka, część od kłów i pazurów bestii, część tratując się wzajemnie w ucieczce.

Skoliar patrzył na to ze zgrozą. Co on takiego narobił? Musiał pomóc. Wyciągnął dłoń, próbując namierzyć wampira, ale w tłumie nie było na to szans. Poczuł, że ktoś szarpnął go za ramię.

- Musimy uciekać - krzyknął Growor.

- Nie mogę, muszę im pomóc - pisnął mag przez zaciśnięte gardło.

- Weź, kurwa, nie pierdol głupot - zdenerwował się krasnolud, pociągając go za sobą. - Jak nie rozszarpie cię ten twój zwierzak, to stratuje cię ta zgraja. A jeśli nawet uda ci się stąd wydostać, to dopadną cię ludzie Jargana. Musimy znikać.

*

Zarządca rzucił karafką przez pokój, roztrzaskując ją o ścianę. To już kolejna rzecz, którą zniszczył w trakcie tego wieczoru, a wściekłość nie opuściła go ani na moment.

- Takie straty! Jestem skończony! - wrzeszczał. - Udało wam się ich dorwać? Ze skóry obedrę, jak znajdę, jaja wyrwę, na ogniu będę przypiekał!

Dowódca ochrony stał nieruchomo, czekając, aż atak gniewu minie.

- Wampira zasiekliście jak trzeba? - zapytał Jargan, kiedy trochę się uspokoił.

- Na drobne kawałeczki, żeśmy go pocięli - potwierdził zbrojny.

- Spalcie jeszcze dla pewności - warknął zarządca. Pociągnął samogon bezpośrednio z butelki.

- Tak jest - odparł mężczyzna, wychodząc.

Obaj nie wiedzieli, że było już na to za późno. Porozcinane szczątki bestii zamieniały się właśnie w czarny dym, powoli łącząc się w zarys ludzkiej postaci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro