Wybory nie zawsze są trudne
Chwyciłam mocno klamkę, bo nagle zakręciło mi się w głowie. W tym momencie nagle powróciło wspomnienie Inspektorów Griszów.
Jestem w salonie w Keramzinie. W kominku płonie ogień. Przysadzisty mężczyzna w purpurze podnosi Mala i zaciąga go do biblioteki, zatrzaskując za nimi drzwi. Kopię i miotam się. Słyszę jak Mal wykrzykuje moje imię.
Drugi mężczyzna mnie trzyma. Kobieta w czerwieni chwyta mnie za nadgarstki. Czuję nagły przypływ czystej pewności. Przestaję walczyć. Rozlega się we mnie zew. Coś w środku wzbiera by odpowiedzieć.
Nie mogę oddychać. Czuję się, jakbym odbiła się od dna jeziora i zaraz mała wypłynąć na powierzchnię. Płuca boleśnie pragną powietrza.
Kobieta w czerwienj bacznie mi się przygląda zza zmrużonych powiek. Przez drzwi biblioteki słyszę głos Mala. Alina. Alina.
Wtedy już wiem. Wiem, że się różnimy. Strasznie, nieodwracalnie różnimy.
Alina. Alina!
Dokonuję wyboru. Łapię to coś w środku mnie i spycham to na dół.
- Mal! - krzyczę i zaczynam znowu się szamotać.
Kobieta w czerwieni próbuje uchwycić mnie za nadgarstki, ale wiercę się i zawodzę, aż w końcu mnie puszcza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro