I
– Rany, jak te buty są potwornie niewygodne – Deissa z westchnieniem osunęła się na ławę i wyswobodziła stopy z absurdalnie wysokich szpilek, które wraz z obcisłą, wyzywającą sukienką zupełnie nie pasowały do obskurnej karczmy, w której właśnie się znalazły.
– Oberżysto, skocz no żwawo i przynieś nam wino. Tylko zagrzej je, bo nam tyłki na mrozie zmarzły – zawołała Gresca. Wysoka, smukła dziewczyna o krótko ściętych, ciemnych włosach, jak zwykle nic sobie nie robiąc z obyczajności.
Jak ja się dałam na to namówić? – jęknęła w duchu Catriona.
– Całe szczęście, że zima już odpuszcza, bo by mi nie tylko tyłek przemarzł – stwierdziła Deissa, poprawiając sukienkę.
Cat spojrzała na nią zdegustowana, choć w głębi duszy cieszyła się na wspólne wyjście. Czasy stawały się coraz bardziej niespokojne i napięcie udzielało się każdemu, zwłaszcza przyszłym absolwentom. Nikt z nich nie wiedział, jakie zadania zostaną im wkrótce przydzielone. Koleżanki, nieodpowiedzialne i szalone w poprzednich latach, teraz coraz częściej chodziły poważne i zmartwione. W odróżnieniu od nich Catriona, która dotąd była dużo bardziej zdystansowana i skoncentrowana na nauce, zaczęła w końcu się bawić i cieszyć towarzystwem przyjaciół. Niedawne przeżycia nauczyły ją tego, jak łatwo może ich stracić.
Na szczęście Deissa, współlokatorka Catriony, wciąż jeszcze jej nie skreśliła i chętnie zabierała na różne eskapady wraz ze swoimi najlepszymi koleżankami – Yanatą i Greską.
Tego wieczoru postanowiły zgodnie, że zapomną o wszystkich troskach. Uparły się przy tym, że zrobią przyjaciółce niespodziankę i dotąd nie zdradziły celu dzisiejszego wyjścia.
– Powiecie mi, co my tu właściwie robimy? – spytała Catriona, rozglądając się po wielkiej sali, zastawionej ciężkimi ławami i jeszcze cięższymi stołami. Podłoga pełna była plam, a okopcone ściany ginęły w półmroku. Stali bywalcy obrzucali je ciężkimi spojrzeniami, ale nikt z nich się nie odzywał. W końcu znajdowali się w Vigo – mieście, po którym buszowali uczniowie Akademii Magii, a do ich wybryków wszyscy już przywykli. Każdy zdawał sobie sprawę, że czwórka dziewczyn, pasujących do oberży jak wół do karety, lecz zachowujących się ze swobodą, jakby przebywały u siebie, musiała być młodymi czarodziejkami. A z czarodziejkami lepiej nie zadzierać.
– Dzisiaj będzie tu śpiewał Mistrz Hobin – pisnęła z przejęciem Yanata. Jej policzki momentalnie się zaróżowiły, a oczy zabłysły, jak dwie gwiazdy. Dziewczyna aż podskoczyła z ekscytacji i zaklaskała w dłonie.
– Naprawdę? Ten bard, który przybył do nas z Istengardu? Słyszałam, że jest dobry, ale jeszcze nigdy nie miałam okazji go posłuchać – ucieszyła się Catriona.
– Jestem ciekawa, czy tylko w śpiewaniu jest tak dobry – powiedziała Deissa, wydymając usta w ten swój charakterystyczny sposób, gdy po głowie zaczynały chodzić jej przeróżne sprośności – czyli prawie zawsze.
Catriona prychnęła, patrząc na współlokatorkę. Nie mogła zrozumieć, jak jej wygląd mógł aż tak bardzo rozmijać się z osobowością. Deissa była drobną brunetką, o dziewczęcej urodzie i wielkich, niewinnych oczach. Cat nie do końca pojmowała, dlaczego jej współlokatorka nieodparcie kojarzyła jej się z ciocią Tesseithą. Przecież były zupełnie inne.
Po chwili przy ich stole pojawił się karczmarz. Obrzucił dziewczyny zmęczonym spojrzeniem i postawił przed nimi aromatycznie pachnące, parujące kielichy.
– Do jedzenia coś podać? – zapytał.
– Nie przyszłyśmy się tu obżerać – oznajmiła Gresca – powiedz lepiej, miły człowieku, kiedy Mistrz Hobin rozpocznie swój występ?
Na twarzy karczmarza pojawił się wyraz zrozumienia.
– Niedługo – oznajmił.
– Cudownie – ucieszyła się Deissa. – Grzej już kolejne wino. Mistrzowi też od nas poślij, żeby wiedział, że ciepło go tutaj wyczekujemy.
Mężczyzna pokiwał głową i oddalił się.
A mama przejmowała się głupim pojedynkiem w obronie honoru cioci Tesseithy. Gdyby widziała mnie teraz, pewnie próbowałaby pospiesznie zaaranżować mi małżeństwo. Swoją drogą ciekawe co u cioci. Długo nie wraca i nie daje znaku życia...
Catriona pociągnęła spory łyk wina, starając się odgonić niespokojne myśli.
– Pij, pij Cat, żebyś nam, sztywniaro jedna, wieczoru nie popsuła – zaśmiała się Deissa. – I może w końcu zdradzisz nam też, co takiego wydarzyło się w przerwie wakacyjnej?
Catriona ciężko przeżyła śmierć Filina oraz Zodana, a obecność upiorów i Nero przewróciły do góry nogami jej światopogląd. Od tego czasu minęło już ponad pół roku, lecz rany na jej sercu wciąż się nie zabliźniły. Nigdy by nie pomyślała, że tak bardzo dotknie ją śmierć łowców czarownic, którymi kiedyś pogardzała. Wesoła niefrasobliwość przyjaciółek działała na nią kojąco, jednak słowem nie wspomniała im o tym, co się wydarzyło. One jednak wiedziały swoje.
– Przecież to jasne jak słońce, że chodzi o faceta – wzruszyła ramionami Deissa. – Zdradził cię?
– A może to nieodwzajemniona miłość? – zastanawiała się Yanata, kręcąc na palcu jeden ze swoich złotych loków. Pomimo nienormalnych przyjaciółek wciąż pozostawała niepoprawną romantyczką.
– A może żonaty był i się baba dowiedziała o waszym romansie? – zapytała Gresca.
Na szczęście niewygodne pytania i irytujące teorie zostały przerwane nagłym poruszeniem.
– Zobaczcie Hobiiiin – zapiszczała Yanata i zagryzła z przejęcia pięść. Jej rozszerzone oczy wyrażały zachwyt.
– Jaki on przystojny – westchnęła Deissa.
– A jaki ma głos. Wiecie, że ponoć wcześniej był honorowym rozbójnikiem, co biednym zabierał i bogatym dawał? – spytała Yanata.
– Chyba odwrotnie, głupia – prychnęła Gresca.
– Eee, chyba tak – zmieszała się lekko jasnowłosa czarodziejka. – Uwielbiam jego pieśni, są takie smutne i o miłości...
– A ja uwielbiam sobie wyobrażać, jak śpiewa mi te pieśni w zaciszu alkowy – przyznała Deissa, wydymając wargi z rozmarzonym uśmiechem.
Zaczyna się – jęknęła w duchu Cat.
Koło ich stołu pojawił się karczmarz, kładąc nowe kielichy.
– Następne grzać? – zapytał beznamiętnym głosem.
– Oczywiście, słodziutki – uśmiechnęła się do niego Deissa.
– Mhmm – mruknął mężczyzna, nie zmieniając wyrazu twarzy i odszedł w stronę szynkwasu.
Po sali poniosła się piękna, smutna pieśń. Rozmowy znacznie przycichły. Nawet największe zakapiory umilkły i zaczęły się przysłuchiwać.
Yanata zarumieniła się i zasłoniła usta, patrząc na barda spod rzęs.
– Mógłby mi tak do snu nucić... – wyszeptała.
– Oj tam, do snu! Ty naiwna jesteś, życia nie znasz. Już ja bym mu spać nie pozwoliła, a piałby całkiem głośno, gdybym się za niego wzięła – przerwała jej Deissa.
– Potrafię sobie wyobrazić, o czym by potem śpiewał – zaśmiała się Gresca.
– Z pewnością nie byłaby to pieśń o pięknej, niewinnej i nieprzystępnej księżniczce – zakpiła Catriona.
– Pij szybciej, marudo – prychnęła Deissa, wykańczając drugi kielich i zabierając się za kolejny, który miał przypaść Catrionie, gdyby ta dopiła wreszcie swoje pierwsze wino. – Ale te jego czarne oczy... Kiedy je widzę, to zaraz mi kolana miękną. A jak zaczyna śpiewać, to już w ogóle nie mogę na nogach ustać
– A to nie przez ten wypity alkohol? – zaciekawiła się Cat.
– Porwałabym go i w wieży zniewoliła – ciągnęła Deissa, puszczając mimo uszu uwagę przyjaciółki – otoczyła cienką pajęczyną rozkoszy. Jestem pewna, że nie minąłby rok, jak pokochałby mnie całym sercem i śpiewał tylko dla mnie.
– Jak słowik w klatce – westchnęła Yanata.
– Ale złotej. – Deissa uśmiechnęła się figlarnie i znów przyssała do wina.
W pewnym momencie drzwi karczmy rozwarły się, wpuszczając do środka powiew zimnego powietrza. Catriona spojrzała w tamtą stronę i zmarszczyła brwi, widząc w wejściu grupkę uczniów Akademii Magii. Po kilku miesiącach dobrze już kojarzyła te twarze – królewscy stypendyści. Spod przymrużonych powiek przyglądała się, jak zajmują miejsca w przeciwnym końcu sali.
– Wsiury przyszły – prychnęła Gresca, również wpatrując się w nowoprzybyłych. – Jak oni mnie irytują. Panoszą się jak u siebie i na każdym kroku muszą podkreślać, że są inni. Że niby ludzie samego króla? Kmioty cholerne.
Cat spojrzała na koleżankę, marszcząc brwi. Nie podzielała jej uczuć, choć musiała przyznać, że stypendyści niczego nie ułatwiali. Nie próbowali się integrować i otwarcie ignorowali pozostałych uczniów. Przynajmniej tych wywodzących się z arystokracji. Ze studentami pochodzącymi tak, jak oni z gminu można było ich czasami spotkać. Catriona sama próbowała się do nich na początku zbliżyć, lecz poniosła druzgocącą porażkę.
– Nawet uniformy mają inne. Z królewskim godłem. A że my to niby co? Mój ród od pokoleń służył koronie, a teraz mi się jakieś wsiury korytarzami szwendają i patrzą na mnie z góry – zżymała się dalej Gresca.
– Niby jakaś pierdolona gwardia – przytaknęła coraz bardziej wstawiona Deissa.
Catriona uśmiechnęła się krzywo, wiedząc, że niechęć współlokatorki ma zgoła inne podłoże – jak dotąd nie udało jej się zaciągnąć żadnego ze stypendystów do łóżka, a w ich grupie znajdowało się paru takich, na których niejedna dziewczyna zawieszała wzrok.
Przecząc własnym słowom Deissa pomachała im wesoło i prychnęła oburzona, gdy została zignorowana. Pocieszyła się jednak szybko kolejnym kielichem wina, który w międzyczasie przyniósł mrukliwy karczmarz.
– Nowy wykładowca też ponoć z plebsu się wywodzi – powiedziała Gresca. – Stary de Jamara adoptował go, żeby mieć własnego maga pod ręką. Choć plan miał całkiem sprytny, to nie zdążył się nim nacieszyć, bo ducha wyzionął. Pech jak nic.
– Mówcie sobie, co chcecie, ale uważam, że ten nasz nowy wykładowca też jest niczego sobie – stwierdziła Deissa znów wydymając wargi – Cieszę się, że zastąpił tego nadętego dziada, Sarezedasa.
Catriona zacisnęła kurczowo palce na trzymanym w dłoni kielichu. Przed oczami stanęła jej potwornie zmasakrowana twarz zmarłego rektora. Wypiła jednym haustem resztę wina.
– No, w końcu zaczynasz czuć klimat. Może jeszcze będą z ciebie ludzie – zaśmiała się wesoło Gresca, podsuwając jej kolejny trunek.
Wybacz mamo, twoja córka się stacza – jęknęła w myślach Catriona i zatopiła wargi w ciepłym, aromatycznym płynie.
– Do Hobina się nie umywa, ale te jego zimne, niebieskie oczy rzeczywiście coś w sobie mają – powiedziała Yanata, znów się rumieniąc i zakręcając lok na palcu.
– Ciekawe czy potrafiłabym roztopić lód z jego serca – zastanawiała się Deissa.
– Piejąc w alkowie? – zakpiła Cat, której wino powoli zaczynało szumieć w głowie.
Zupełnie już nie ogarniała, ile koleżanki zdążyły wypić. I nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie zalegają jeszcze na podłodze pod stołem. W sumie picie po knajpach trenowały przez wszystkie lata na uczelni, w czasie kiedy ona trenowała walkę mieczem.
Serce Catriony ścisnął nagły żal. Przed oczami stanęły jej wesołe oczy chłopaka, które straciły swój blask i zgasły wraz z jego życiem. Może gdyby wcześniej bardziej przykładała się do nauki magii, zamiast do szermierki... Zamrugała, starając się pozbyć napływających do oczu łez i pospiesznie upiła kolejny łyk.
– Pianie w alkowie to zawsze jakiś pomysł – odcięła się Deissa, nie zauważając nagłej zmiany nastroju u przyjaciółki.
Dziewczyny chciały coś jeszcze dodać, ale zamilkły w jednej chwili, gdy po przerwie Mistrz Hobin znów wyszedł na środek sali. Westchnęły jak jeden mąż, gdy bard zdecydowanym ruchem głowy zarzucił na plecy swe ciemne loki. Przysiadł na stołku, prostując plecy i przejeżdżając smukłymi palcami po strunach lutni.
Deissa oparła brodę na dłoniach, wpatrując się z zachwytem w barda.
– Żeby on tymi palcami tak po moim nagim ciele...
– Cii... – fuknęła Cat – zachowaj swoje fantazje dla siebie.
– Dla siebie zachować to żal, z nim bym się nimi podzieliła, do ucha mu je wyszeptała.
Catriona pokręciła głową.
– Chyba wybełkotała – stwierdziła, patrząc na rozwalającą się na stole przyjaciółkę.
– W miłości nie trzeba wielu słów – wzruszyła ramionami Deissa.
Dalszą rozmowę przerwał głęboki, melodyjny, lekko zachrypnięty głos mistrza. Catriona musiała przyznać, że i jej zmiękły kolana, choć nie była pewna na ile była to zasługa grzanego wina, a na ile barda.
Siedziała w ciszy, zasłuchana, aż w końcu dotarło do niej, czego tak naprawdę słucha. Była to pieśń o miłości dwojga młodych ludzi, ona piękna była jak wiosna, on smukły jak wierzba i silny jak wół, tralala la coś tam, coś tam, tralala la. Ona była dziką czarodziejką, a on próbował wyrwać ukochaną z łap okrutnych łowców czarownic. Poległ, patrząc jak jego ukochaną liżą płomienie ognia, tralala la, tralala la.
Kiedy bard skończył, Catriona poczuła, że trzeźwieje. Nastrój w karczmie zmienił się zauważalnie. Ludzie wokół puszczali w ich stronę ukradkowe spojrzenia. Królewscy stypendyści wpatrywali się w nie z otwartą wrogością. Młoda czarodziejka przełknęła nerwowo ślinę i zerknęła na przyjaciółki. Piły w najlepsze nie przejmując się tym, co właśnie usłyszały.
– Może powinnyśmy zacząć się już zbierać? – zaproponowała. – Za chwilę to na własnych nogach nigdzie już nie zajdziecie.
– Przecież noc jeszcze młoda. Dopiero się rozkręcamy – zdziwiła się Greska i zamachała na karczmarza.
– Weź się napij, bo znowu ci się marudzenie załączyło – wybełkotała Deissa.
– A słyszałyście o tym Zabójcy Magów? – Catriona spróbowała podejść je z innej strony, wiedząc, że nie będzie łatwo zagonić je do dormitorium.
– Kto nie słyszał. Strach trochę. Powiadają, że dopadł już kilkoro czarodziei, niektórych nawet we własnych domach – Yanata na szczęście przejęła się słowami przyjaciółki i spoważniała. – Powiadają, że to nie człowiek, tylko demon.
– Faktycznie dziwna ta cała sprawa. Ponoć zwłoki, które znajdowano, były potwornie zmasakrowane, jakby zwierzę jakieś je szarpało – powiedziała Deissa. Jej ojciec był członkiem Rady Gildii i dziewczyna posiadała w tej sprawie najświeższe informacje. – Nigdy nie wiadomo gdzie i kiedy uderzy. Pojawiają się przypadki w całym kraju, nawet u nas w Vigo.
Dobry humor dziewczyn na dobre się ulotnił.
– Dziwne czasy nadchodzą, aż żal, że niedługo przyjdzie nam kończyć Akademię. Boję się, że rzeczywiście może wybuchnąć wojna i zaciągną nas do armii. Boję się, że może nam grozić konflikt nie tylko z Istengardem, ale również wewnątrz kraju. Ponoć król nie radzi sobie tak dobrze, jak jego ojciec, a ci nowi to też nic dobrego – westchnęła Gresca, kiwając głową w kierunku stypendystów.
– I jeszcze te zajęcia terenowe zapowiedzieli. Obowiązkowe szkolenie wojskowe. Nie słyszałam, żeby poprzednie roczniki miały coś podobnego – pisnęła Yanata i spojrzała na Catrionę. – Ty pewnie będziesz się na nich dobrze bawiła, z tym swoim mieczem i w ogóle, ale ja... Ja się w tym zupełnie nie odnajduję.
– Uważam, że Gildia musi się w końcu bardziej otworzyć na magów wywodzących się z niższych warstw społecznych i nawet na dzikich, ale to, co zrobił król, przesyłając tutaj tych studentów i forma, w jakiej to zrobił, nie spowoduje niczego dobrego – zmartwiła się Cat.
– Filippe wsadził kij w mrowisko – przytaknęła Deissa, po czym westchnęła. – No i spieprzył się nastrój, a czar chwili prysł. Czas faktycznie wracać i przygotować się na jutrzejsze leczenie kaca.
– Szkoda, że nie ma na niego jakiegoś zaklęcia.
***
Filippe oparł łokcie na biurku i schował twarz w dłoniach. Trwał tak dłuższą chwilę, nie mogąc się zebrać do tego, by znów stawić czoła rzeczywistości.
Nie sądziłem, że to będzie aż tak trudne – pomyślał i zacisnął szczęki. Miał żal do ojca, wiele żalu. Całe życie czuł się odtrącony i nie dość dobry, a teraz okazywało się, że rzeczywiście taki był.
Kłopoty piętrzyły się wciąż na nowo. Próbował radzić sobie z nimi najlepiej, jak mógł, ale nierzadko jego rozwiązania rodziły kolejne problemy. Co prawda otaczali go liczni doradcy, ale każdy z nich miał odmienne zdanie, a on czuł się jeszcze bardziej zagubiony, kiedy wysłuchiwał ich opinii. Zaczynał czuć się osaczony, jak owca w stadzie wilków. Każdy szarpał go i chciał ugrać dla siebie jak najwięcej.
Może faktycznie nie nadaję się do tego wszystkiego? Tylko chyba nie mam już wyboru – stwierdził, prostując się i wbijając zmęczony wzrok w okno. Na zewnątrz dawno zapadł już zmrok, a on miał jeszcze tyle pracy. I nikogo do pomocy. Nikogo, komu mógłby zaufać.
Czyżby oddalenie doradców ojca było błędem? Nie, raczej nie.
Filippe był świadom tego, że nie jest w stanie kontynuować polityki Azgarra. Nie posiadał jego charyzmy, ani wyczucia. Musiał wypracować własne metody, dobrać własnych ludzi. Przynajmniej w teorii wydawało mu się to słuszne. W rzeczywistości miał wrażenie, że zaczyna niszczyć wszystko, co wywalczył ojciec, nie realizując żadnego ze swoich zamierzeń.
Jego wzrok uciekł w stronę stojącej obok karafki. Przełknął nerwowo ślinę. Kusiła go. Obiecywała chwilę wytchnienia i zapomnienia. Pokręcił jednak głową i z westchnieniem sięgnął po pierwszy z wierzchu dokument. Przebiegł wzrokiem długi rząd nazw i liczb. Opuścił go z rozpaczą w oczach.
Nic z tego nie rozumiem. Jak mam podejmować decyzje, skoro nie mam żadnego punktu odniesienia? Nie wiem, czy to dużo, czy mało, nie wiem, ile zboża potrzebowaliśmy w poprzednich latach, ani jak zmieniają się ceny. Każdy ma na ten temat inne zdanie, a ja powinienem to wiedzieć. I wiedziałbym, gdybyś mnie od wszystkiego nie odsuwał. – Na myśl o ojcu poczuł wzbierającą złość. Znów oparł łokcie na biurku. Splótł palce, zaciskając je z całej siły, przycisnął do nich czoło, znieruchomiał.
Po chwili wściekłość i żal zaczęły go opuszczać. Westchnął ciężko i podniósł się. Musiał udać się do archiwum. Znowu. Znowu spędzi pół nocy, starając się rozeznać w starych zapiskach i próbując odnieść je do tego cholernego świstka, który miał przed sobą. Jednego z wielu.
Może z czasem będzie łatwiej? O ile wcześniej nie wybuchnie wojna.
Zbierał się właśnie do wyjścia, kiedy zatrzymał go niespodziewany dźwięk. Stukanie dziobem o szybę.
Kruk? Znowu?
Zaintrygowany podszedł do okna. Na parapecie rzeczywiście siedziało wielkie ptaszydło, posiadające o jedną parę oczu za dużo. Nazwał je Krukiem, bo było duże i czarne, no i to imię brzmiało zdecydowanie lepiej niż Skrzydlate Paskudztwo.
Ptak miał przywiązaną do nogi wiadomość. Kiedy tylko mężczyzna ją odwiązał, stwór rozłożył skrzydła i odleciał. Filippe podszedł do biurka, rozwinął fragment pergaminu i przysunął do światła, jakie rzucały płomienie świec.
Najjaśniejszy Panie
Udało mi się zdobyć informacje, którymi niezwłocznie się z Waszą Wysokością dzielę. Jak zapewne Wiecie, dzicy czarodzieje od dawna nie stwarzali żadnych problemów, a Zakon Jasnego Światła wciąż zaciekle ich ściga. Podejrzewając drugie dno owej zaciekłości, prześledziłem jakie wioski zostały zaatakowane przez łowców czarownic i co łączyło Gildię Magów z ich feudałami. To, co udało mi się odkryć, rysuje bardzo niepochlebny i niebezpieczny obraz. Pozwalam sobie przytoczyć poniżej spis wiosek oraz ich właścicieli, z których większość pozostawała w otwartym konflikcie z którymś z członków Rady Gildii.
Mężczyzna przejechał wzrokiem po spisie, czując narastający ból głowy. Filippe najchętniej zignorowałby to pismo, ale nie była to pierwsza wiadomość, jaką od niego otrzymał i jak dotąd wszystkie pozostałe okazały się prawdziwe. Nie wiedział, kim był autor listu, podpisujący się jako Patriota, i w co tak naprawdę grał, ale jasne było, że stoi w opozycji do Gildii Magów i dysponował środkami będącymi w stanie zbudować dla niej przeciwwagę. W końcu bardzo sprawnie udało mu się zorganizować grupę młodych studentów pochodzących z ludu, którym król sfinansował naukę na Akademii Magii. Filippe wiedział, że mocno naciągnął granice cierpliwości Rady Gildii, ale pokusa posiadania lojalnej i bezpośrednio mu podlegającej grupy czarodziejów była zbyt kusząca.
Westchnął i przejrzał ponownie listę wiosek.
Kolejna rzecz do sprawdzenia w archiwum. Mam nadzieję, że do rana się wyrobię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro