8. "Trzymaj się ode mnie z daleka"
Annabelle
Milczał przez jakiś czas. Kiedy w końcu się odezwał, wydawało mi się, że bardzo starannie dobierał słowa.
- To jest twoje pytanie?
- Tak. - zacisnęłam usta. - I nie mam zamiaru go zmieniać.
- Jesteś pewna?
- Tak. Jestem stuprocentowo pewna.
Znowu zapadło milczenie, które ciążyło nam jak kula u nogi.
- Annabelle... Tak na przyszłość... Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi.
I to tyle.
Nic więcej.
A jednak przestraszyłam się tych słów bardziej niż całego tego wieczoru.
- Nie przyprowadziłem cię tutaj, żeby cię zabić.
Na pewno?
- Pamiętasz o naszej umowie?
Pamiętam.
Aż za dobrze.
***
- I tak musiałam z nim spać. Rozumiesz to? - pytałam Amber następnego dnia, mieszając leniwie herbatę.
- Wow. Historia rodem z powieści romantycznej. Od razu wiedziałam, że będziecie razem.
Zachłysnęłam się.
- Przepraszam? Że co? My razem? A kto mnie przed nim ostrzegał?
- Ja cię ostrzegłam? Chyba coś ci się przesłyszało. Nigdy nic takiego nie mówiłam.
Postanowiłam nie roztrząsać tej sprawy. Możliwie by było, żeby nie pamiętała?
- Poza tym to największe ciacho w szkole.
- A może...
- Co? Wreszcie przyznajesz mi rację?
- Nie! Chodzi mi o to, że on faktycznie może mieć coś na sumieniu.
- Tak. Kradzież cukierka z supermarketu. Nie świruj. Lepiej idź do domu i przywitaj się z rodzicami. Przecież wrócili z konferencji. Leć do domu. Zobaczymy się później.
***
Liam
Mężczyzna walnął pięścią w stół.
- Powtarzam! Nie taka była umowa!
Nachyliłem się do niego.
- Gówno mnie obchodzi nasza umowa. - wysyczałem.
- A powinna trochę więcej, bo musisz to zrobić.
- JA nic nie muszę.
- Chyba jednak musisz.
- Skąd w tobie tyle odwagi?
- To, że ostatnim razem mnie nastraszyłeś nie oznacza jeszcze, że się ciebie boję.
- A powinieneś. Nie boisz się śmierci?
- Nie w twoim wykonaniu. I tak nic mi nie możesz zrobić.
I tu miał rację.
- Może i nie mogę cię zabić, ale porządnie okaleczyć już tak.
- Wtedy nie dostaniesz tego, co należy do ciebie.
Też prawda.
- A co do umowy... - kontynuowałem. - Nie zabiję niewinnej dziewczyny.
- Zabijesz.
- Umowa nie była konkretna
- W umowie było to, że zabijesz mojego wroga.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten "wróg" to połowa ludzi tego miasta.
- Myślałem, że chodzi o jedną osobę.
- To źle myślałeś. A więc jak będzie? Chcesz to, co należy do ciebie? - pomachał mi przed oczami kartką papieru. - Czy mam to przedrzeć na pół? Och, czekaj... Nie mogę. Takiej umowy nie da się unieważnić. Sam tak stwierdziłeś. Więc nie zostało ci nic, jak dotrzymać umowy.
Wstałem zza biurka. Facet też się podniósł. Zrobiłem gest, jakbym chciał uścisnąć mu rękę, ale kiedy już jej dotknąłem, wykręciłem ją tak, że mogłem chwycić go za gardło.
Podniosłem go trochę nad ziemię i zbliżyłem twarz do jego twarzy.
- Gdyby to ode mnie zależało. - zacząłem cicho. - Zrezygnowałbym już dawno z tej twojej zasranej duszy, marny śmiertelniku.
***
Dom. Do tej chwili kojarzył mi się z miejscem spokoju, ciszy, gdzie czasami ktoś się z kimś poprztyka, ale zawsze znajdziemy wspólny język.
Do czasu, kiedy na drzwiach zobaczyłam taśmę policyjną, a ze środka poczułam zapach krwi.
Co tu się działo?
- Kim pani jest? - spytał mnie na wejściu policjant.
- Mieszkam tu.
- Właścicielka? Współwłaścicielka?
- Córka właścicieli. Mogę wejść?
- Tylko proszę niczego nie dotykać.
Mieszkanie zostało zdemolowane. Wyglądało, dosłownie, jakby przeszło przez nie tornado. Porozwalane meble, ubrania powyciąganie z szaf, nawet jedno wybite okno. I ślady krwi. Na podłodze, ścianach, łóżku. Ale nigdzie rodziców. Może jeszcze nie wrócili?
Przeszłam się po pokojach. W swoim zobaczyłam wymalowany czerwoną cieczą napis:
"Trzymaj się ode mnie z daleka"
- Od kogo? - wyszeptałam.
- Co od kogo? - za mną wszedł policjant.
- To. - odwróciłam się z powrotem do ściany. Ale nic na niej nie było.
- To co od kogo? - ponaglił mnie.
Przewidziało mi się? Niemożliwe. Nie wymyśliłam sobie napisu na ścianie.
- Ma pani jakiś wrogów?
- Rodzice wrócili do domu? - spytałam, nie zważając na niego.
- Nie. Nikogo nie było. Włamanie zgłosili sąsiedzi.
Ulżyło mi.
- Ponawiam pytanie. Czy...
- Nie. Nie mam. I nie miałam.
Zapisał to.
- Masz podejrzenia, kto to może być? - kontynuował.
Miałam. A nawet byłam pewna.
- Nie. Nie mam pojęcia kto mógł to zrobić.
- Dobrze. W takim razie dziękujemy. Poproszę jeszcze tylko o pani dane.
Kiedy wyszli, miałam wrażenie, że przez mieszkanie przenika jakiś chłód, kieruje się do drzwi i znika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro