7. Jedno
Annabelle
"Hacjenda" okazała się dwupiętrową willą z podziemnym garażem. Wokół był ogród z mnóstwem egzotycznych kwiatów, a z tyłu zauważyłam oranżerię.
- Wow.
Zerknął na mnie z ukosa, gdy przyciskałam nos do szyby i wyglądałam przez nią.
W garażu od razu jak wysiadałam poczułam charakterystyczny zapach, który można poczuć najczęściej na...
- Basen? - spytałam.
- Po czym poznałaś?
- Chlor. W powietrzu unosi się zapach chloru.
- Tak. Basen. Jest za tamtymi drzwiami. - wskazał, kiedy szliśmy na górę.
- Masz... - szukałam odpowiedniego przymiotnika - duży dom.
- Uznam to za komplement.
- Uznawaj to, za co chcesz.
- Uu... Zadziorna.
- I z pazurem.
- Nie będzie ci przeszkadzać spanie na kanapie? Bo nie myśl, że odstąpię ci moje łóżko. Dzień dobroci dla bezdomnych się skończył.
- A gdzie masz pokój?
- Na górze, pierwszy pokój po prawej stronie. - odparł bezmyślnie.
Co za palant.
Wbiegłam po schodach i skierowałam się prosto do pierwszego pokoju po prawo.
- No to masz pecha, mądralo. Bo łóżko zajęte! - krzyknęłam i rzuciłam się na nie.
Stanął w drzwiach i założył ramiona na piersi.
- Chyba żartujesz.
Jego mina z rozbawionej, kiedy wszedł, stała się poważna, nawet wroga.
Zaklęłam w myślach.
"Co cię napadło, Ann?"
Na jego wrogie spojrzenie aż się wzdrygnęłam.
Zauważył.
Zauważył i podszedł do łóżka, chwytając mnie za nadgarstki i podnosząc do góry. Odruchowo cofnęłam się o krok.
- Boisz się mnie. - stwierdził.
Może.
- Więc po co tu przyjechałaś?
Zrobił krok w moją stronę, a ja się znowu cofnęłam.
- No, po co? Chciałaś coś sobie udowodnić?
Kolejny krok i dotykałam plecami ściany.
- Odpowiedz mi. - jego głos zabrzmiał cicho, groźnie.
Zbliżył się tak, że mógł położyć ręce na ścianie, po obu stronach mojej głowy.
- Czekam.
Przełknęłam ślinę.
- Może.
- Co może? Boisz się mnie?
Przerażał mnie, stojąc tak blisko. Owiewał mnie jego lodowaty oddech. Czułam zimno bijące od jego skóry.
- Czyli tak. Boisz się mnie.
Chwila przerwy.
- I dobrze. - stwierdził. - Większość ludzi na tym świecie się mnie boi. To w takim razie po co tu ze mną przyjechałaś?
- Nalegałeś. - powiedziałam słabo.
Zaśmiał się krótko pod nosem.
- Aż tak bardzo nie musiałem nalegać. Prawie od razu wsiadłaś do samochodu. W takim razie przyjechałaś, żeby coś sobie udowodnić. Tylko co? To, że nie jestem taki przerażający?
W sumie tak.
- Tak? Nic nie mówisz. I nie patrzysz mi w oczy, więc nie mogę wyczytać z nich odpowiedzi. - przekręcił moją brodę w swoją stronę tak, że nasze oczy się spotkały. - O czym myślisz, Annabelle? O czym?
Nie chcesz wiedzieć.
- Dobra. Jeśli przyjechałaś, żeby coś sobie udowodnić, to tam jest łazienka. Proszę. - podszedł do szafy i podał mi ręcznik.
No... Okej... Co to ma niby być?
W łazience umyłam się i przebrałam się w te same ciuchy co wcześniej.
- Proszę. - wskazał na łóżko. - Chciałaś sprawdzić czy się mnie boisz. Weszłaś do mojego domu. Jesteś ze mną sam na sam. Zobaczymy jaką bliskość jesteś w stanie znieść.
Kiedy zrozumiałam o co mu chodzi, aż zachłysnęłam się z wrażenia.
- Mamy ze sobą... Spać?
- Obok siebie.
- Chyba żartujesz.
- Nie. No dawaj. Teraz tchórzysz? Jesteś tchórzem, Annabelle.
- Nie jestem tchórzem.
- W takim razie kładź się. W przeciwnym razie uznam cię za tchórza. I opowiem to w całej szkole.
- Będziesz się musiał przyznać, że chciałeś mnie zmusić do spanie ze sobą.
- Szczerze? Chyba nikt się nie zdziwi.
- To bardzo prawdopodobne. Dobra. Umowa stoi. Co będę z tego miała?
- Odpowiem ci na jedno pytanie.
- Ale mi nagroda.
- Wiem, że chcesz.
No chcę.
- No właśnie.
- Umiesz mi czytać w myślach?
- Na pewno chcesz zadać akurat to pytanie?
- Nie!
- W takim razie?
Myślałam bardzo krótko.
- Czy kiedykolwiek kogoś zabiłeś?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro