6. Niefortunny zbieg okoliczności
Annabelle
Poleciałam na chodnik. Samochód zatrzymał się na przejściu. Na jezdni zostały ślady opon.
- Nic wam nie jest? - krzyknął kierowca.
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
- Nie! - odkrzyknął ktoś nade mną.
A facet zamknął szybę i pojechał. Tak po prostu. Odjechał.
- Nic ci nie jest? - zobaczyłam wyciągniętą w moją stronę dłoń.
Pokręciłam głową i podniosłam się.
Dopiero teraz w słabym świetle latarni zobaczyłam twarz swojego wybawcy.
- Liam?
- Do usług, złotko.
- Ale... Jak? Co ty tu robisz?
- Byłem w barze. Właśnie wychodziłem i miałem iść do samochodu, kiedy zobaczyłem jak jakaś bezmyślna dziewczyna próbuje się zabić, wchodząc tuż pod koła pędzącego ferrari.
Momentalnie mnie to ocuciło.
- Nie musiałeś mnie ratować.
- Gdyby nie ja, już byłabyś martwa.
Zagryzłam wargi. Miał rację.
- Dobrze. Pewnie oczekujesz podziękowań?
- Przydałoby się.
- Dziękuję.
- Nie jesteś zachwycona moim towarzystwem jak widzę, ale jako gentleman muszę spytać: idziesz na pieszo po takiej szemranej okolicy? Może podwiozę cię do domu?
Uniosłam brwi. On? Gentleman?
- To jak? - ponagla mnie.
- Dzięki. Nie chcę się narzucać. Sama trafię.
- W to nie wątpię. - ujął mnie pod ramię i lekko pociągnął w stronę swojego samochodu.
Nawet w słabym świetle zauważyłam, że musiał kosztować majątek.
- Mercedes?
Spojrzał na mnie jak na idiotkę i postukał w znaczek na bagażniku.
- Lamborghini.
Uśmiechnęłam się, pewnie robiąc z siebie jeszcze większą idiotkę.
- No pewnie.
Otworzył mi drzwi.
- Wsiadaj.
Założyłam ręce na piersi.
- Kto powiedział, że gdziekolwiek z tobą jadę?
- Dałaś się zaciągnąć aż tutaj. Gdybyś nie miała nadziei na podwózkę, wyrwałabyś mi się już na rogu.
Dobry jest.
Bez słowa wsiadałam do tego jego "lamborghini".
Ach, wyczujcie tę nutę uwielbienia!
Przez całą drogę się nie odzywaliśmy. Nawet nie grała muzyka, a ja nie miałam śmiałości jej włączyć.
- Dzięki. - powiedziałam, kiedy zatrzymał się pod wskazanym przeze mnie adresem. - To... Do jutra?
Zatrzasnęłam drzwi nie czekając na odpowiedź. Nie chciałam przebywać z tym facetem ani minutę dłużej niż to było konieczne.
Pociągnęłam za klamkę i...
Cholera. No tak. Rodzice są na bankiecie. Mieli zostać na noc. A inteligenta Annabelle nie wzięła kluczy od domu. Po prostu cudownie!
On już odjechał, prawda? Proszę niech już sobie pojechał...
- Nie masz kluczy? - pyta tuż obok mnie.
Zaciskam usta.
- A rodziców nie ma w domu. No jasne. - śmieje się bez krzty wesołości w głosie.
- Zadzwonię do Amber. Na pewno mnie przyjmie.
- O 12 w nocy? Nie będzie zachwycona.
- Dobra, to co mam zrobić? Spać pod drzwiami? - pytam ironicznie.
- Słuchaj. Ty dobrze wiesz, że nie chcę tego robić, a ja dobrze wiem, że nie chcesz przyjąć pomocy, ale... Pojedziesz do mnie. Moich rodziców nie ma, więc nie będą mieli nic przeciwko.
- Ale... - propozycja nocy w jego domu sam na sam niezbyt mi się uśmiechała.
- Nie będziesz spać pod drzwiami. Wsiadaj. - westchnął teatralnie.
- Dobrze wiesz, że nie musisz tego robić.
- Nie muszę. Ale chcę.
- Dobra. Niech ci będzie. - otworzyłam drzwi auta. - Pokaż tę swoją hacjendę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro