5. Noc
Annabelle
- Przestań! To, co się stało było okropne! Jak ktoś mogł w ogóle coś takiego zrobić?
- Rozumiem, że była twoją przyjaciółką, ale życie toczy się dalej, Ann.
- A gdybym to ja była zamiast niej też byś tak mówił? - ofuknęłam go.
- Ann, posłuchaj...
- Nie mam zamiaru słuchać tych bzur! Przyszłam tutaj, bo myślałam, że chociaż ty mnie zrozumiesz. - byłam wściekła na Maxa. Jak on w ogóle może mówić, że nic się nie stało?
Objął mnie ramieniem.
- Gdybyś to była ty, pewnie teraz siedziałaby tu Amber i to ją bym musiał pocieszać.
- Pocieszalibyście się nazwzajem.
- No widzisz? Już ci lepiej.
- Nieprawda. Nie jest mi lepiej, idioto.
Ale wbrew swoim własnym słowom parsknęłam śmiechem.
- To co? Idziesz z nami na tę pizzę? Przyda ci się odreagowanie ciężkiego dnia. Weź ze sobą Amber.
- Czyżbyś stwierdził, że jednak wolisz płeć przeciwną?
- Niee.
- Taak.
- Nie kombinuj, mała.
- Nie jestem mała.
- Masz rację. Jesteś niska.
- Prawie dorównuję ci wzrostem.
- Chyba w szpilkach i kapeluszu.
- Uważaj, bo się obrażę.
- Twoja strata. A pizza czeka.
Jakby na potwierdzenie przed domem zatrąbił klakson. Jednak przełożyli pizzę na wieczór, a nie od razu po szkole. Dlatego mogłam przyjść i pogadać z przyjacielem.
- Idziemy?
- Ale wstąpimy po Amber.
- Jasna sprawa. Tak między nami myślę, że podoba się Joshowi.
- A tobie podoba się Jordan. Miłość jest ślepa.
- Ej! On jest spoko.
- Wiem, wiem. Jesteście już tyle razem w drużynie. Zagadaj do niego. Nigdy nie widziałam go z żadną dziewczyną. Może...?
- Raczej nie.
- Jeśli się nie spytasz, to się nie dowiesz... - zaświergotałam.
- Jak my doszliśmy do tego tematu?
- Stwierdziłeś, że Joshowi podoba się Amber.
- Może skończmy gadać o miłosnym życiu przyjaciół, co?
- Ja rozmawiam o tobie.
- To w takim razie ja mogę o tobie. Jak tam nowy?
- Nowy mnie przeraża.
Uniósł brwi.
- Coś więcej?
- Jest dziwny, chamski, podejrzanie się zachowuje - i ubiera - i...
- I lecę na niego.
- Ty? - udałam zdziwienie.
- Ty. - wycelował we mnie palcem, kiedy siłował się z drzwiami.
- Daj, pomogę, bo złamiesz klucz.
Gładko go przekręciłam i posłałam całusa w powietrzu.
- Zawsze do usług.
- Yhm...
Kiedy wsiadałam do samochodu, odwróciłam się jeszcze w stronę drzew. Miałam wrażenia, że ktoś nas obserwuje.
- Idziesz? - Max wychylił głowę przez okno.
- Tak, tak.
Może popadam w paranoję?
................przerwa................
- Dzięki za miły wieczór. - powiedziałam do chłopaków, zbierając się do wyjścia z pizzeri. Niestety, Amber nie poszła z nami.
- Odwieźć cię? - Max podniósł się z fotela.
- Po tylu piwach? Dzięki, pójdę sama.
- To chociaż cię odprowadzę. Ciemno jest.
- Nie Max. - wskazałam spojrzeniem Josha. A jednak posłuchał mojej rady. I miałam rację. - Zostajesz z kumplami. I flirtujesz dalej z Joshem.
- Dobra. Ale zadzwoń do mnie jak dojdziesz do domu.
- Jasne, TATO.
Zmrużył oczy.
- Tylko nie jedźcie do domu po pijaku! - krzyknęłam jeszcze.
Faktycznie się ściemniło. I zrobiło zimniej. Otuliłam się szczelniej płaszczem i spojrzałam na telefon. Było dobrze po dziesiątej. Ups... rodzice będą zachwyceni.
Przyspieszyłam kroku, dmuchając w rękawiczki, żeby choć trochę ogrzać ręce.
Zrobiło się jakby... upiornie.
Co jest z tobą? Nigdy nie bałaś się ciemności.
Mimo wszystko jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku.
Może i kiedyś się nie bałam, ale to było do czasu, zanim tuż przed szkołą facet na motorze rozjechał moją przyjaciółkę.
Prawie biegłam.
I znowu mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Teraz to już biegłam. Kompletnie nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje wokół mnie. Może dlatego nie zauważyłam, że wchodzę na jezdnię. Usłyszałam głośne trąbienie, które przeszyło noc jak wystrzał z armaty. I pisk hamulców.
Potem poczułam uderzenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro