4. Pierwsze morderstwo
Liam
- Dobra, nieważne. Masz wylecieć z tej szkoły.
Przewróciłem oczami na jego słowa.
- Wylecieć ze szkoły? Skrzydeł jeszcze nie mam.
- Nie pogrywaj ze mną. Teraz czas na kogoś starszego.
- A jeśli ja chcę tam zostać?
- To już nie mój problem. - usiadł na biurku przede mną.
Zaciągnąłem się fajką i wypuściłem dym z płuc.
- A jeśli mi się tam podoba? - spytałem.
- To już nie mój problem.
- Nie zmusisz mnie.
- A chcesz się przekonać?! - warknął i złapał mnie za kołnierz koszuli.
Odskoczył, gdy jego palce posiniały, stając się powoli czarne. Spojrzał na mnie zszokowany.
- Nie tak się umawialiśmy. - powiedział.
Przekrzywiłem głowę.
- To już nie mój problem. - stwierdziłem, wstając z fotela i podrzucając w dłoni kluczyki. - W przeciwieństwie do ciebie mam robotę do załatwienia. Do następnego.
***
Annabelle
- Ktoś już dzwonił po karetkę? - spytałam Amber.
- Po karetkę i policję. - odparła drżącym głosem. - O Boże...
Przytuliła się do mnie. Obięłam ją ramieniem.
Wokół leżącej na chodniku dziewczyny stało mnóstwo ludzi, jedna uczennica klęczała i ze łzami w oczach klepała w policzek poszkodowaną. Co na nic się nie zda. Już z tego miejsca widziałam, że dziewczyna nie żyje.
Tak naprawdę dowiedziałam się, co się stało dopiero, kiedy przyjechała policja.
-... jechał wiele ponad dozwoloną prędkość. Lily akurat przechodziła ze mną przez pasy, kiedy wjechał w nią z całą prędkością. Gdybyśmy zamieniły się miejscami... Boże, nie... - Annie wybuchnęła płaczem. - Gdy wychodziłyśmy przez furtkę szkoły, poprosiła nie, żebym wyjęła jej wodę z plecaka. Wtedy przeszłam na jej drugą stronę. Gdyby nie poprosiła... To bym była ja... Boże...
- Dajcie chusteczkę! - rozkazał policjant.
- Dziękuję. - zaszlochała.
- Przesłuchajcie kogoś innego. Na razie damy jej spokój. - położył dłoń na ramieniu Annie.
Ale przesłuchiwanie innych też nic nie dało.
- Motocykl był czerwony.
- Nie! Granatowy!
- Bzury pleciesz! Biały!
- Jaki biały? Pogrzało was? Był zgniłozielony.
- Nieprawda! Pomarańczowy!
- Dam głowę, że czarny!
- Dobrze. - policjant był oszołomiony. - A może ktoś z was zapamiętał numery?
Tym razem uczniowie zgodnie pokręcili głowami.
- A może jak wyglądał kierowca? Była sam? Gruby, chudy? Może wysoki? Niski? Nawet kolor kombinezonu?
- Niski.
- Wysoki. Jestem pewna.
- Nieprawda. Raczej średniego wzrostu. I szczupły.
- Co?! Nie! Zdecydowanie gruby!
- To przez kombinezon! Był szczupły!
- Nie! Zdecydowanie gruby!
Patrzyłyśmy oszołomione na uczniów. Każdy miał swoją wersję wydarzeń. Zupełnie jakby... Każdemu zabójca objawił się inaczej.
- A ty co widziałaś? - spytałam Amber.
- Kurz. Mnóstwo kurzu. A potem tylko Lily. Matko, kiedy pomyślę, że jeszcze dwa dni temu była taka radosna, szczęśliwa, jak... jak rozmawiałyśmy o Liamie na stołówce. Jak się śmiała... Nie. Nie mogę... - rozszlochała się.
Właśnie. Liam.
- Amber, słuchaj. O co ci chodziło z tym na angielskim?
- Z czym?
- Z tym, że mam nie ufać Liamowi. I o tym... Tym, że może mieć kogoś na sumieniu.
- Nic takiego nie mówiłam!
- Ale...
- On? Proszę cię. To taki fajny facet. Nie skrzywdziłby muchy. Coś ci się przesłyszało.
Nieprawda Amber. Nic mi się nie przesłyszało.
Poszukałam wzrokiem w tłumie uczniów Liama.
Uśmiechnął się tak, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
Jego uśmiech... Zwiastował kłopoty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro