3. Szok
Annabelle
Następnego dnia zostałam w domu, ale wiedziałam, że nie mogę się tak ukrywać do końca liceum. Więc w środę przebolałam paranoję, wmówiłam sobie, że facet roztacza wokół siebie jakąś aurę, które działa tylko na mnie - albo wręcz przeciwnie - nie działa tylko na mnie.
A więc w środę z mocnym postanowieniem, że nie dam się wyprowadzić z równowagi ruszyłam do szkoły.
„Pan Piękny", jak ochrzciły go dziewczyny, do piątej lekcji się nie pokazał. Na moje szczęście.
Na szóstej, o ironio!, angielskim, wszedł do klasy z tak pewną miną, że chciało mi się zwymiotować. Oczywiście usiadłam na swoim miejscu, niech siedzi w pierwszej ławce, cwaniak jeden. Nie zabierze mi przyjaciółki.
Uśmiechnęłam się do niego wyzywająco, ale nawet na mnie nie spojrzał. Co jest?
Nasza wojna się skończyła?
Usiadł bez najmniejszego protestu w pierwszej ławce.
Zwróciłam pytający wzrok na Amber.
- Siadaj. - powiedziała.
- Co mu jest?
- Nie podoba mi się ten facet.
Uniosłam brwi w niemym zdumieniu.
- Mam ci przypomnieć co było w poniedziałek?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Przeszło ci? - spytałam.
- Nie o to chodzi. Słuchaj, on jest jakiś dziwny.
- Witaj w klubie. Też tak uważam. Od początku.
- Nie chodzi o twoje podejrzenia. Chodzi mi o to, że... On wygląda jakby miał coś na sumieniu. Coś strasznego.
- Myślisz, że kogoś zamordował? - spytałam kpiąco.
Ku mojemu najszczerszemu zdumieniu pokiwała głową.
- Żartujesz? - szepnęłam, bo nauczyciel wszedł do klasy.
- Nie. - odszepnęła. - Facet wygląda jakby miał na sumieniu parę ludzi. Czy według ciebie nadal ma czarne włosy?
Zaskoczyła mnie. Myślałam, że nie będziemy do tego wracać.
- Powiedz prawdę. - nalegała.
Chwila milczenia.
- Nie. Musiało mi się coś przewidzieć.
- Kłamiesz. - stwierdziła od razu. Za dobrze mnie zna.
- Amber, posłuchaj. To, że według mnie on jest dziwny, nie oznacza od razu, że jest mordercą.
- Ale spójrz na niego. Uważnie. I powiedz mi, że nie czujesz, że coś jest z nim nie w porządku.
- Amber...
- Cisza! – zagrzmiał nauczyciel. - Zaczynamy lekcję!
- Na twoim miejscu trzymałabym się od niego z daleka. Szczególnie, że od razu widać, że coś od ciebie chce. - zdążyła jeszcze szepnąć.
Na przerwie zapytam ją, o co chodzi z tą nagłą zmianą uczuć do Pana Pięknego.
Bo przecież musi o coś chodzić, prawda?
***
A
le Amber od razu po lekcji uciekła z klasy. Nie miałam najmniejszych szans jej złapać.
Spakowałam się niespiesznie i miałam nadzieję pogadać z Liamem, ale on też gdzieś zniknął.
A że angielski był ostatnią lekcją, poszłam na szkolne boisko. Usiadłam na trybunach i czekałam aż Max mnie zauważy. Nie myliłam się. Po chwili poprosił o zmianę i wbiegł na górę.
- Nie musiałeś. Mogłam poczekać. - powiedziałam, nawet na niego nie patrząc.
- Co się dzieje? - przysiadł obok mnie, patrząc na mecz.
- Dzieją się dziwne rzeczy.
Opowiedziałam mu wszystko. Amber była moją najlepszą przyjaciółką, ale to z Maxem znałam się od dzieciństwa. Zawsze sobie wszystko mówiliśmy.
- Nie mam pojęcia czemu ona się tak zachowuje. - zakończyłam swój wywód. - Najpierw była nim zauroczona, teraz...
- A ty?
- Co ja?
- Jesteś nim zauroczona? - uśmiechnął się porozumiewawczo, za co dostał ode mnie w ramię.
- Oczywiście, że nie!
- Coś za szybko odpowiedziałaś.
- Max! Skończ flirtowanie i chodź tu! Potrzebujemy napastnika!
Przyjaciel przyłożył dłonie do ust. Już wiedziałam co chce powiedzieć i zaczęłam się uśmiechać, zanim z jego ust padło choć jedno słowo.
- To dla mnie obraza, biorąc pod uwagę orientację!
Śmiałam się do łez.
- Uspokój się mała i nie poddawaj paranoi. - klepnął mnie w ramię. - Facet raczej nie jest mordercą. Ale jeśli ta twoja kochliwa przyjaciółeczka odradza ci zadawanie się z nim, to coś jest na rzeczy. I pewnie ma rację.
- Jasne. Dzięki i leć już. Bo twoja drużyna nieudaczników przegra z kretesem! - ostatnie słowa wykrzyczałam.
Wszyscy jak jeden mąż pokazali mi środkowy palec.
Zaśmiałam się jeszcze głośniej i pomachałam im na dowidzenia.
- Ann, pamiętasz?! - krzyknął jeszcze Max.
Odwróciłam się.
- Co?
- Dzisiaj po tej lekcji. Idziemy na pizzę z chłopakami. Obiecałaś, że zaszczycisz nas swoją obecnością!
Ups... Kompletnie zapomniałam.
- Tak! Wiem, pamiętam. Tylko poszukam jeszcze Amber!
- Okej! Będziemy czekać.
To teraz trzeba znaleźć tą pannę od zmieniaczy nastrojów.
Gdzie ona może być?
Wyjęłam telefon.
10 nieodebranych połączeń. Co u licha? Przecież nic nie dzwoniło.
Klepnęłam się w czoło. Wyłączony dźwięk.
Od Amber.
Wybrałam jej numer.
- Co się stało, dziewczyno? Najpierw zaczynasz coś bredzić, później uciekasz na przerwie, a teraz... - zaczęłam.
- Natychmiast tu przychodź! - wydarła się do słuchawki.
Wydawała się zdenerwowana.
- Co się dzieje? Gdzie jesteś?
- Przed szkołą. Szybko, to ważne! Przyłaź tu!
Rozłączyła się.
Pobiegłam przed budynek.
I stanęłam jak wryta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro