19. Intruz
Annabelle
- Skąd się znacie? - szepnęłam, gdy szliśmy za lokajem na górę.
- Poznałem go jeszcze, gdy był młodym chłopakiem i nie wiedział kim jestem. Był to przypadek, ale jest to część dłuższej historii. Może kiedyś ci opowiem.
- To tutaj. - mężczyzna przed nami otworzył drzwi. - Pokój dla panienki.
- Chwileczkę. - powiedział chłopak i wcisnął się przede mną.
Obejrzał pokój.
- Coś mi tu... - zaczął, gdy ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Krzyknęłam i nie zdążyłam się odwrócić, gdy Liam był już za mną i odciągnął sprawcę. W tym momencie rozbłysło światło, a ja zobaczyłam, że przystawia swoją kosę do szyi innego chłopaka. Przeniosłam wzrok na jego twarz.
- Max? - wytrzeszczyłam oczy. - Co ty tu...? Liam, zostaw go.
Chłopak puścił mojego przyjaciela, kosa zniknęła.
- Coś kazało mi tu przyjechać. Nie wiedziałem... Co tu się dzieje? - wodził wzrokiem ode mnie do Liama.
- Kto cię wpuścił? - zadał pytanie mój chłopak.
- Wszedłem przez okno. - wskazał na uchyloną okiennicę.
- Kto ci kazał tu przyjechać? - spytałam.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Jakaś siła ciągnęła mnie do tego miejsca.
Liam klepnął się w czoło.
- I wszystko jasne.
- Co jasne? - spytaliśmy jednocześnie.
- Kiedy byłaś w szpitalu. Kazałem mu złożyć obietnicę, że będzie cię chronił. Ta obietnica go przyciągała i kazała tu przyjechać. Bo obietnic danych MNIE się nie łamie.
Wymieniłam z nim spojrzenie, mówiące: „Domyślam się".
- Ktoś mi wytłumaczy, co tu się dzieje? - zwraca na siebie uwagę Max.
Ja mu wytłumaczę, a ty potwierdzisz moje słowa, nawet jeśli nie będziesz wiedziała, co mu powiedziałem. - głos Liama rozbrzmiewa w mojej głowie.
Gromię go wzrokiem. Spadaj z mojej głowy, małpo.
Już się robi. Szczerzy się do mnie, na co kręcę głową i stukam się w czoło.
- Chodź. - chwyta go za ramię. - Wszystko ci wytłumaczę. Prowadź. - zwraca się do mężczyzny, który nadal stoi w drzwiach.
- Mam przygotować jeszcze jeden pokój? - pyta uprzejmie. W ogóle nie wygląda na zdziwionego.
- Tak. Bardzo poprosimy. - Liam zarzuca ramię na bark Maxa i przyciąga go do siebie. - Nigdy mi nie uwierzysz, jak ci powiem, co nam się przytrafiło.
Odwraca się i puszcza mi oczko. Zaczynam się bać, co on mu powie.
***
Następnego ranka bez, o dziwo, żadnych przeszkód wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy na lotnisko. Max nie zadał ani jednego pytania odnośnie tego, co powiedział mu Liam. A ja nie chciałam się dopytywać, bo mogłoby wydawać się podejrzane, że nie znam tej historii.
Więc tak o to, rozmawiając jak całkiem normalni przyjaciele, na całkiem normalnych wakacjach, po południu byliśmy we Francji.
- Wiesz, gdzie ten facet miał dom? - zagaduję Liama.
Wyjmuje z kieszeni karteczkę i podaje mi ją.
- Nie przeczytam tego. - stwierdzam, patrząc na zawiłe pismo i obracając kartę we wszystkie strony.
- Na szczęście ja tak. - mówi. - Potraktuj to jako niespodziankę.
Dopiero późnym wieczorem wjeżdżamy na leśną ścieżkę, która prowadzi do starego, opuszczonego domu.
- Upiornie tu. - komentuję.
- Słyszałaś, co mówił André. Podobno tu straszy.
- Powiedz, że wejdziemy tam rano. A teraz zatrzymamy się w jakimś miłym, przytulnym hotelu.
- Nic z tego. - mówi, naciskając klamkę. - Wysiadka. Wycieczkę czas zacząć.
- Fantastycznie. - mruczę, niechętnie wychodząc z auta. Nie wiem, jakim sposobem, ale przekupił ludzi na lotnisku, żeby zabrali mu jego kochane autko do Francji. Biorąc pod uwagę, że łączna waga bagaży dla osoby jest ograniczona. I na pewno nie wynosi tak dużo, ile waga jego samochodu.
Podszedł do drzwi i chwycił za klamkę.
- Naprawdę myślisz, że są otwar... - zaczęłam.
Gałka przekręciła się z cichym kliknięciem.
- Voilà, jak to mówią Francuzi, złotko. - uśmiechnął się do mnie.
Wszedł do domu. Tutaj wnętrze prezentowałoby się równie pięknie jak u André, gdyby nie to, że wszędzie było pełno kurzu.
- Aż przykro patrzeć. - odzywa się Max za naszymi plecami.
- Szczera prawda...
Milczymy chwilę.
- Gdzie mogą być te dzienniki?
- Myślę, że w bibliotece. Chodźcie.
Poruszał się tak pewnie, że miało się wręcz wrażenie, że to jego dom. Weszliśmy do biblioteki równie wielkiej jak ta u André.
- Czego dokładnie szukamy?
- Wszystkiego, co może nam się przydać. Dzienniki, zapiski, nawet świstki papieru. Wszystko. Rozdzielmy się i poszukajmy.
Po godzinie albo i dwóch troiło mi się w oczach od tych wszystkich ksiąg. Wyjęłam ostatnią z rzędu, zdeterminowana, żeby zakończyć poszukiwania i przeczytałam tytuł. Zioła i przyprawy. Raczej tu nic nie znajdziemy, ale mimo to otworzyłam ją. Jakież było moje zdziwienie, gdy w środku zamiast rysunków ziół leczniczych zobaczyłam, że ktoś zniszczył książkę, wycinając w każdej karcie otwór, przez co powstała doskonała skrytka. W niej znalazłam zniszczoną, pożółkłą już kartkę.
Wyjęłam ją, odkładając książkę na półkę. Otworzyłam delikatnie, bo miało się wrażenie, że zaraz rozpadnie się w dłoniach. Ozdobnym pismem zostały na niej napisane następujące słowa:
„W mieście, gdzie złota kopuła króluje na skale, znajdziesz wskazówkę.
W złączeniu trzech religii znajdziesz ją."
- Chyba znalazłam! - krzyczę.
- Niezbyt to... poetyckie. - stwierdził Max po krótkich oględzinach. - Spodziewałbym się jakiejś zagadki do rozwiązania, a tu tylko takie... - postukał paznokciem w kartkę. - coś.
- Chyba lepiej, kiedy wskazówka jest jasna. Mniejsze prawdopodobieństwo pomyłki. W każdym razie, pierwsza część mówi dokładnie, że powinniśmy pojechać do Jerozolimy. Co do drugiej nie jestem pewny. Myślę, że chodzi o Wzgórze Świątynne, ale może to być coś innego. Cóż...
- Czujecie coś dziwnego? - wtrąciłam.
Liam wyprostował się i pociągnął nosem.
- Jakby...
- Dym. - dokończył za mnie i schował kartkę do kieszeni. - Tak. Czuję.
Ruszył do wyjścia szybkim krokiem. Pospieszyliśmy za nim.
Na korytarzu powitał nas wręcz apokaliptyczny widok.
- Tą drogą się nie wydostaniemy. Okna. Szybko. - dopadł do jednej z okiennic i otworzył ją na oścież. Wyjrzałam.
- Wysoko tu.
- Skoczę pierwszy. - popatrzył na mnie. - A ty druga.
Po tych słowach stanął na parapecie. I skoczył. Wylądował miękko na ugiętych nogach. Na pewno nie uda mi się tego zrobić z taką gracją.
Max położył mi dłoń na ramieniu.
- Musimy porozmawiać.
Kiwnęłam głową i przechyliłam się przez parapet. Czułam się jak kamień, który zaraz ma uderzyć w wodę. Tyle, że na dole nie było wody, tylko...
Czyjeś ramiona?
Otoczyły mnie, w momencie, kiedy już pogodziłam się z tym, że gruchnę o ziemię.
Liam postawił mnie na ziemi.
- Nie ma za co.
- Nie musiałeś mnie łapać.
- Ale chciałem. - powiedział to w chwili, gdy stopy Maxa dotknęły ziemi, a z pierwszego piętra dało się słyszeć wybuch. Upadliśmy na ziemię.
- Uciekajmy stąd. - chłopak pomógł mi wstać. - Chodź!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro