15. Och, ta szczerość
Annabelle
Obudziły mnie jasne promienie światła, wpadające przez szybę. Nie otwierałam jeszcze przez chwilę oczu rozkoszując się tą słodką chwilą.
Przeciągnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej. Musiałam rozprostować nogi i wyjść na chwilę. Odblokowałam swoje drzwi i postawiłam stopy na wilgotnej trawie. Noga już prawie nie bolała i czułam, że się zrosła.
Kiedy wstałam, pęcherz dał o sobie znać. Popatrzyłam na śpiącego chłopaka. Chyba nie zaszkodzi jak na chwilę opuszczę auto, prawda?
Odeszłam parę kroków za drzewa. Gdy wróciłam, stanęłam jak wryta w cieniu drzew. Obok samochodu kręciło się dwóch podejrzanych typków, wąchając w powietrzu. Tak! Dosłownie! Wąchając.
Próbowałam wypatrzeć czy chłopak ciągle jest w aucie, ale przez przyciemniane szyby nic nie widziałam.
Cofnęłam się trochę, by ukryć się za drzewem, kiedy nagle ktoś zakrywa mi dłonią usta i ciągnie do tyłu.
- Cicho bądź i właź na drzewo.
Splata dłonie i gestem pokazuje mi, żebym na nie weszła. Stawiam stopę, a on z łatwością prostuje się, gdy łapię się gałęzi. Wchodzę na nią, a Liam usadawia się obok mnie, plecami opierając o pień. Robi gest ręką, żebym się o niego oparła i oplata mnie rękami w pasie.
Przybliża usta do mojego ucha.
- Jeśli coś zrobią mojemu drogiemu samochodzikowi, - szepcze zmysłowo. - to będziesz mi winna naprawdę dobry seks.
Patrzę na niego przerażona, na co śmieje się bezgłośnie.
- Żartuję przecież.
Zamieram, kiedy patrzę z powrotem na dziwne stwory. Jeden z nich podniósł wzrok i wbił spojrzenie prosto we mnie.
Liam chyba jeszcze niczego nieświadomy, głaszcze mnie po ramieniu.
- Ej... To był tylko żart.
Przełykam ślinę, bo całkiem zaschło mi w gardle i wskazuję na to coś ręką.
Podąża wzrokiem za moim palcem. Klnie i każe mi się odsunąć, po czym zeskakuje z drzewa. Ląduje w kucki i powoli się prostuje, zwracając na siebie uwagę też drugiego stworzenia. Nie wiem co robić, więc na razie zostaję na drzewie, na wszelki wypadek zrywając szyszkę z pobliskiej gałęzi. Wiecie. Prowizoryczna broń.
Tajemniczym sposobem w ręce... Śmierci? Boże jak to dziwnie brzmi. Chyba nie będę tak mówić. W każdym razie w jego ręce pojawia się kosa.
Jeden z stworów rusza na niego i o mały włos nie traci przy tym głowy. Odsuwa się w ostatnim momencie. Teraz oboje okrążają Liama, próbując wyczuć odpowiedni moment. I dokładnie w tej samej chwili rzucają się na niego. Tyle że ten bliżej drzewa niespodziewanie dostaje szyszką w tył głowy zakrytej kapturem. Odwraca się do drzewa, na którym nadal siedzę. Widzę jak węszy nosem.
Zdecydowanie nie ludzkim.
Podnosi głowę, przez co mogę zobaczyć jego żółte ślepia. Jedyny jasny punkt pod kapturem.
Łapię za gałąź i potrząsam nią, chcąc zrzucić jeszcze trochę igieł i szyszek.
Kiedy zakrywa się rękami, przechylam się do przodu i rzucam na niego. Ląduję mu na plecach i próbuję poddusić, ale otrząsa się, prawie mnie zrzucając. W tym momencie coś przebija mu gardło i zatrzymuje się kilka centymetrów od mojej szyi.
Kiedy stwór pada na ziemię, zeskakuję mu z pleców, żeby nie gruchnąć o grunt, ale potykam się. Liam mnie łapie i podtrzymuje w pasie aż chwycę równowagę. Dopiero wtedy popycha mnie w stronę samochodu.
- Idziemy. Może ich być tu więcej.
Ruszamy i dopiero wtedy odwraca się do mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- To, co zrobiłaś, - mówi. - było skrajnie głupie i nieodpowiedzialne. Pomyślałaś, co by było, gdyby najpierw znaleźli ciebie a nie auto?
- A... Więc o to ci chodzi. Myślałam, że o tę akcję z drzewem.
- O to też. Ale wracając do tego pierwszego. Pomyślałaś, co by było? Mogliby cię zabić, Ann!
Milczałam.
- Chociaż przyznam, że w tym wypadku mi pomogłaś, bo wydostałem się stamtąd niezauważony. Gdybyś była ze mną, to by mi się nie udało.
Patrzę na niego triumfująco.
- Co nie znaczy, że to pochwalam! Miałaś wiele szczęścia! Nigdy, przenigdy więcej tego nie rób, jasne?
Kiwam głową.
- Dobrze. To teraz przejdźmy do tej akcji z gałęzią.
Jęczę.
- Cicho bądź! Tu też miałaś dużo szczęścia. Poradziłbym sobie sam. Niepotrzebnie się narażałaś.
Skończyłeś?
- Tak. Skończyłem.
- Słyszysz moje myśli?
- Czy to jedno z pytań dzisiejszego przesłuchania?
- Nie.
- Więc na nie nie odpowiem.
- Więc już jest.
- Za późno, słonko.
Zagryzam wargę.
- Od czego chcesz zacząć? - pyta, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Mam od dotyczących mnie czy ciebie?
- Jak chcesz.
- To na początek łatwiejsze czy trudniejsze?
- Łatwiejsze.
- Dobra. Dlaczego ktoś chce mnie zabić?
- To... Skomplikowane. Poproszę coś innego.
- To było jedno z najprostszych! - protestuję.
- Inne. - mówi zdecydowanie i wiem, że nie mam po co się kłócić.
- Dobra. To może zaczniemy od początku. Pierwszy dzień szkoły.
Patrzy na mnie z ukosa.
- Tak?
- Dlaczego ja widzę cię... w innych kolorach niż inni?
- Co?
- Dziewczyny mówiły, że masz jasne włosy i błękitne oczy. A ja widzę czerń. SAMĄ czerń.
Uśmiecha się do mnie łobuzersko.
- Nie jestem daltonistką! - krzyczę, zanim zdąży się odezwać.
Śmieje się szczerze i głośno.
- Nie to chciałem powiedzieć. - milknie na chwilę. - To pewnego rodzaju załamanie rzeczywistości. Iluzja. Jakbyś patrzyła przez kolorowe szkło.
- Ale...
- Ale na ciebie to nie działa. - dokończa za mnie. - Wiem. Ale nie mam pojęcie dlaczego.
- Czyli? Widzę cię prawdziwie? Takim, jakim jesteś naprawdę?
Kiwa głową.
Nagle coś mi się przypomina.
- Tak jak ten motor! Każdy widział inny kolor! - patrzę na niego podejrzliwie. - To też twoja sprawka? To ty zabiłeś Lily?
Zakrywam dłonią usta, zdając sobie sprawę ze zgrozy sytuacji. Odpowiada mi spokojnie:
- Masz rację. To było coś podobnego do tego, co ja zastosowałem, ale mniej doświadczone. Amatorskie. Ktokolwiek to zrobił, nie umiał jeszcze do końca tym władać.
- Czyli to nie byłeś ty?
- Nie. Chociaż teoretycznie też się do tego przyczyniłem.
- To dlatego... Amber mówiła, że wyglądasz, jakbyś miał kogoś na sumieniu. Nie miała tylko pojęcia ilu ludzi.
Znów się zaśmiał.
- Amber nigdy czegoś takiego nie powiedziała.
- Powiedziała. Mówiła...
- To ja mówiłem przez nią. - przerwał mi. - Wykorzystałem ją, żeby cię przede mną ostrzec. Jak widać, nie zadziałało.
- To dlatego...
- Niczego nie pamiętała. Tak.
- Umiesz coś jeszcze?
- Dużo rożnych rzeczy.
- Na przykład?
- Pobieżnie czytać ci w myślach.
- Wiedziałam! - wykrzyknęłam.
Patrzę na niego surowo.
- Masz zakaz czytania mi w myślach.
- Dobrze, proszę pani. - salutuje.
- Nasuwa mi się kolejne pytanie...
- Tak?
- Ile ty masz właściwie lat?
- Serio, Ann? Uważałem cię za mądrzejszą osobę.
Posyłam mu wściekłe spojrzenie.
- A ile lat ma Bóg? Zło? Grzech? Nie da się tego zliczyć. Tak samo nie da się zliczyć ile lat ma Śmierć. Dla ciebie jestem przystojnym osiemnastolatkiem.
- Dobra, dobra. Lepiej mi powiedz jak udało ci się wejść do mojego domu i zrobić ten napis na ścianie, a później go zmyć, zanim zobaczył go ten gliniarz.
- To akurat też było proste. Wykorzystałem to, że jesteś wyjątkowa.
Prychnęłam.
- No co? Wolisz określenie inna niż reszta ludzi? W każdym razie pozwoliłem ci zobaczyć ten napis, a później go "starłem". On nadal tam był, tylko nikt go nie widział.
- A lustro?
- Jakie lustro?
- Wtedy, kiedy uciekliśmy. Na lustrze w łazience był napis.
Spochmurniał.
- To nie ja. Ktoś tam musiał być przede mną.
Zadrżałam na myśl, że byłam tak blisko zabójcy.
- Dobrze... Więc wróćmy do pierwszego pytania.
- Nie teraz. Kiedy zatrzymamy się gdzieś na noc.
- Dokąd jedziemy?
- Jak najdalej.
- Konkretniej?
- Jeszcze do końca nie wiem.
- A co z moją rodziną? - pytam cicho.
- Ann, są bezpieczniejsi, kiedy jesteś daleko. Ci, którzy chcą cię zabić, koncentrują się na tobie, ale nie cofną się przed zabiciem też twoich bliskich.
- Tak jak Lily. - mówię cicho.
- Tak. To było ostrzeżenie.
- Trzymam cię za słowo, że mi powiesz, dlaczego ktoś chce mnie zabić i kto to jest.
- Może kiedyś... - mamrocze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro