Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Kiedy jesteś zgubiony...

Annabelle

Przed moimi oczami przemykają sceny śmierci, zabójstw, samobójstw, ludzi starych, schorowanych. Umierających.

Nagle jedna trwa dłużej.

Stoję w tłumie ludzi. Wszyscy wokół mnie krzyczą, przeklinają, niektórzy płaczą. Wszyscy mają wzrok utkwiony w czymś ponad nami, więc i ja podnoszę głowę.

I widzę krzyż.

Rozglądam się. Tłum stoi na wzgórzu, gdzie już wcześniej zostały wbite dwa inne krzyże.

Poznaję tę scenę, chociaż nigdy wcześniej jej nie widziałam. Nie na żywo.

Golgota. Człowiek pośrodku musi być Chrystusem. Niebo za Nim, mimo chyba późnej pory, jest rozświetlane przez błyskawice.

Jezus wypowiada ostatnie słowa. Ale moją uwagę przyciąga postać stojącą tuż za krzyżem.

Odziana w czerń, z kapturem naciągniętym na twarz i kosą w jednej ręce.

Kiedy Chrystus umiera, postać znika, zabierając ze sobą jaskrawy płomyk, który unosi się nad jej drugą dłonią.

Obraz się zmienia. Widzę wojny, o których uczyłam się na historii. Piechotę, rycerzy na koniach, dzierżących miecze i zadających śmiertelne ciosy. Za każdym razem na wzgórzu, nad polem bitwy stoi ta sama postać. I wraz z każdym zabitym za jej ciemną peleryną przybywa jeden ognik.

Scena znowu się zmienia.

Tym razem widzę morskie bitwy, później czołgi i dwie wojny światowe. Nie da się ich pomylić z niczym innym.

Widzę nawet Titanica, który właśnie idzie na dno. Ciszę co chwila przerywają wrzaski tonących ludzi albo zamarzających na śmierć.

Na koniec patrzę prosto w zamglone oczy ludzi, z których, pomimo wszelkich starań lekarzy, uchodzi życie.

A później patrzę wprost w czarne oczy chłopaka przede mną. Jeszcze nigdy nie były tak martwe jak w tej chwili.

- Miałam rację. - szepczę.

Kiwa głową i zabiera dłoń z mojej tali. Odziany jest w czarną pelerynę, kaptur naciągnięty ma na twarz, tak, bym mogła widzieć jego oczy.

Odrywa delikatnie moją dłoń od swojej koszuli. Dopiero teraz dociera do mnie, że trzymałam go kurczowo z całej siły.

Drugą dłoń nadal trzymam w miejscu, gdzie każdy normalny człowiek ma serce. Przykrywa ją swoimi i ściska delikatnie.

- Miałaś rację. - mówi. - Może teraz twoja reakcja na moje towarzystwo będzie bardziej normalna.

Dopiero teraz widzę kosę opartą o siedzenie za nim.

Drżę mimo woli. Musiał to zauważyć, ale nic nie mówi.

- Jeśli chcesz uciec, zrób to teraz. - szepcze i pochyla się, by odblokować drzwi, po czym wraca na swoje.

Spoglądam na niego i widzę coś dziwnego. Nie nienawiść ani gniew, ale ból. Czysty ból i cierpienie. Wręcz słyszę jak jego dusza krzyczy o pomoc.

Jeśli ma jeszcze duszę.

Chociaż mam ochotę sięgnąć do klamki, otworzyć drzwi i uciec stąd z krzykiem, nie robię tego. Przymykam na chwilę oczy i oddycham głęboko, po czym odwracam się do niego.

- Porwałeś mnie?

- Teoretycznie można to tak nazwać. - mówi, wyraźnie zaskoczony tym, że jeszcze tu jestem. - Ale to dla twojego dobra. - zapewnia szybko.

Nie wiem dlaczego, lecz z jakiegoś powodu mu wierzę.

Przesuwam się i siadam mu na kolanach.

- Co ty robisz? - pyta zaskoczony.

- Zapewniam cię, że nie ucieknę. - mówię i nachylam się do niego, muskając jego wargi swoimi.

Jeszcze bardziej zaskoczony niż przed chwilą obejmuje mnie w pasie. Przechodzi mnie lekki dreszcz, kiedy czuję jego lodowaty oddech na twarzy.

- Ann, każdy normalny człowiek uciekłby ode mnie, gdzie pieprz rośnie, gdyby się dowiedział prawdy.

- Najwidoczniej nie jestem normalna.- stwierdzam i znów muskam ustami jego usta.

Tym razem wplata mi palce jednej ręki we włosy, przyciągając mnie bliżej i oddaje pocałunek.

Opieram swoje czoło o jego.

- Pocałunek śmierci w tym momencie nabiera nowego znaczenia. - żartuję.

Nie odpowiada, więc kontynuuję.

- Mam do ciebie jeszcze mnóstwo pytań, ale one mogą poczekać do rana. Teraz jestem zbyt zmęczona.

- Nie pojadę już do hotelu, po tym, co się stało. Ledwo stamtąd uciekliśmy.

- Wiem. Możemy przespać się w samochodzie.

Drżę lekko przez temperaturę jego ciała. Zauważa to i zsuwa mnie ze swoich kolan lekko, aczkolwiek stanowczo.

- Zimno ci. - mówi i pochyla się do przodu. Wkłada kluczyki do stacyjki i włącza ogrzewanie.

- Nie tak bardzo. - próbuję powstrzymać zdradzieckie drżenie.

- Przecież widzę. - otwiera drzwi i wychodzi. Słyszę jak szuka czegoś w bagażniku. Najwidoczniej to znalazł, bo wraca do mnie i podaje koc. Otulam się nim z wdzięcznością.

- Musisz wyjść. Rozłożę siedzenia.

Spełniam jego prośbę i patrzę jak przygotowuje nam miejsce do spania.

- No. Może to nie pięciogwiazdkowy hotel, ale zawsze coś.

Wskakuję na siedzenie. Obchodzi auto i kładzie się na drugim.

- Nie będzie ci zimno? - pytam, wskazując na koc.

Kręci głową.

- Nie znam pojęcia zimna.

- Dobrze. - podkładam sobie rękę pod głowę i patrzę na niego. - Lepiej przygotuj się na jutrzejsze przesłuchanie.

Śmieje się cicho i wciska guzik blokady na pilocie.

- Skąd wiesz, że ci na nie odpowiem?

- Wymuszę na tobie odpowiedzi, zobaczysz.

- Masz rację, nadal chcę to zobaczyć.

- Zobaczysz, zobaczysz. - mruczę na granicy snu. - Dobranoc.

- Dobranoc. - odpowiada zamyślony.

Świadoma tego, że wpatruje się we mnie uważnie odpływam do krainy snów.

x����F(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro