13. Nareszcie prawda
Annabelle
- Uciekaj! Biegnij do schodów i wsiadaj do samochodu! Spróbuję ich odciągnąć! - Już cię tu nie widzę! - rzucił mi kluczyki.
Popędziłam do wyjścia. Mimo obietnicy, że odciągnie to coś, szóstym zmysłem czułam, że coś mnie goni.
Skręciłam w stronę schodów. Na ich szczycie ktoś - albo wcześniejsze coś - złapało mnie za ramię. Wrzasnęłam przeraźliwie i spróbowałam się uwolnić. Udało mi się to, ale niestety, to coś za mną popchnęło mnie na tak, że spadłam. A schody były dość wysokie. Obijałam się o stopnie, czując niemiłosierne palenie w ramieniu. Zatrzymałam się na dole i poczułam ostry ból w prawej nodze. Czyżby złamana?
Mimo, że ledwie chodziłam, popędziłam do wyjścia jak najszybciej mogłam. Przy drzwiach coś rozbiło się tuż koło mojej głowy. Obejrzałam się. Po schodach schodził człowiek, który wyglądał jakby właśnie wstał z grobu. Leżąc tam uprzednio co najmniej kilka miesięcy.
Parę cennych sekund mocowałam się z klamką od drzwi, po czym wypadłam na zewnątrz o mały włos nie przewracając się o próg.
Wsiadłam do samochodu, włożyłam kluczyki do stacyjki i zapięłam pasy. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam jak z naszego niedawnego pokoju ktoś wylatuje przez okno. Wydobyłam z siebie zduszony krzyk, kiedy rozpoznałam postać. Ale chłopak nie rozplasnął się na dole jak naleśnik, lecz wylądował miękko na nogach i zaczął biec w moją stronę. Zatrzasnął za sobą drzwi i od razu ruszył z parkingu.
Popędziliśmy szosą, a później autostradą. Jechaliśmy tak prawie do świtu, a ja wciąż miałam poczucie, że pościg siedzi nam na ogonie.
Kiedy wreszcie stanęliśmy na krótki postój w przydrożnym wjeździe do lasu, chłopak wysiadł, z bagażnika wyjął apteczkę i otworzył drzwi od mojej strony.
- Złamana. - stwierdził po krótkich oględzinach.
- Domyśliłam się po tym, jak boli.
Spojrzał na mnie spod rzęs.
- Jak zawsze sarkastyczna.
- Do usług.
- Będę musiał ją nastawić.
- Niech zgadnę. To będzie boleć jeszcze bardziej.
Zerknął na mnie, wyjmując bandaż z apteczki.
- Mam być szczery? Na pewno chcesz znać odpowiedź?
Pokiwałam głową.
- Będzie boleć jak cholera.
- Tak myślałam.
- Musisz usiąść na trawie.
Spojrzałam na niego niedowierzając.
- Pomogę ci. - dodał.
Westchnęłam teatralnie.
- Dobra.
Pochylił się i odpiął pas, a następnie mnie objął. Trzymając go z całej siły za ramię i utrzymując ciężar ciała na zdrowej nodze jakoś udało mi się bez szwanku wysiąść.
Usadowiłam się na trawie, a Liam kucnął obok mnie.
- Na trzy cztery?
- Zrób to najszybciej jak możesz.
- Dobra. - chwycił mnie za nogę. Odwróciłam wzrok i zacisnęłam zęby z całej siły. - Raz, dwa, trzy...
Wykręcił moją nogę chyba z całej siły, jaką miał.
Wrzasnęłam pomimo zaciśniętych zębów, a do oczu napłynęły mi łzy.
- Miało... Być... Na... Cztery... - zaprotestowałam słabo.
- Stwierdziłem, że lepiej będzie z zaskoczenia.
- Ała... - jęknęłam, odchylając głowę do tyłu.
Zaczął lekko naciskać miejsce złamania opuszkami palców.
- Boli...
- Wiem, ale wytrzymaj jeszcze trochę.
Bada jeszcze chwilę moją nogę, a później kiwa z zadowoleniem głową.
- Powinno być dobrze.
Nachyla się i myślę, że chce to zabandażować, ale najpierw owiewa mnie jego lodowaty oddech, a później czuję jak przyciska wargi do mojej nogi.
Śmieję się niepewnie.
- Mam omamy czy ty naprawdę mnie przed chwilą pocałowałeś?
- Zostawię cię w słodkiej niepewności. - mruczy.
Nachylam się i łapię go za koszulę, przyciągając do siebie.
Nasze twarze dzielą centymetry.
- Gadaj. - mówię.
Też łapie mnie za kołnierz koszulki.
- Jakoś nie boję się twoich gróźb.
- A może powinieneś zacząć?
- Chyba jednak nie.
- Liam. - warczę groźnie.
- Annabelle. - naśladuje mój ton.
Wyrzucam ręce w górę, w geście irytacji.
- Jak ja mam z tobą rozmawiać?!
- Normalnie.
Puszcza mnie i odsuwa się, siadając na piętach.
Przypomina mi się coś.
- Miałeś mi powiedzieć, kim jesteś.
- Rozmyśliłem się.
Znowu się do niego przybliżam.
- Gadaj. - powtarzam.
Też się nachyla.
- Nie potrafisz odpuścić, co?
- Nie.
- Dobrze. W takim razie powiem ci rano.
- Nie.
- Bo?
- Bo rano znowu stwierdzisz, że się rozmyśliłeś.
Wzdycha ciężko.
- Zbyt dobrze mnie już znasz. Nie podoba mi się to.
Przybliżam się jeszcze trochę. Kiedy mówię, moje usta prawie ocierają się o jego.
- A mnie tak.
Odsuwa się i podaje mi rękę.
- Jeśli mam ci to powiedzieć, wejdźmy do samochodu, żebyś mi nie uciekła. Nie chce mi się gonić cię po lesie.
- Mam się bać?
- Powinnaś. Od samego początku naszej znajomości.
Podnoszę się z jego pomocą i ze zdziwieniem stwierdzam, że mogę normalnie chodzić, tylko lekko kuśtykając.
Unoszę brwi.
- Coś ty mi zrobił?
- Pomogłem twojej nodze szybciej wyzdrowieć. Nie cieszysz się?
- To zależy.
- Od?
- Od tego, co mi za chwilę powiesz.
Znowu wzdycha ciężko i otwiera przede mną drzwi. Wchodzę do środka, a on usadawia się obok mnie i zamyka je, następnie blokując moje.
- Dobra. - mówię, śmiejąc się nerwowo. - Teraz zaczynam się bać.
- Dobrze. - mruczy zmysłowo. - Bardzo dobrze. Wreszcie jakaś normalna reakcja na moją obecność.
Przybliża się do mnie, tak, że nasze usta są niebezpiecznie blisko siebie.
- Mogę ci pokazać kim jestem.
Przełykam ślinę.
- Nie jestem pewna czy chcę zobaczyć.
Unosi brwi i oblizuje wolno usta.
- Chcesz usłyszeć, ale nie zobaczyć?
Kiwam głową.
- I tak mam wrażenie, że się domyślasz.
- Moje podejrzenia są nierealne i na pewno nieprawdziwe.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem.
- Więc przekonaj się czy twoje podejrzenia są prawdziwe. - mówi, po czym pokonuje odległość między nami i całuje mnie gwałtownie.
Przez chwilę nie mam pojęcia co się dzieje, a później kładę mu dłonie na piersi, chcąc go odepchnąć, jednak nie dane mi jest to zrobić, bo chwyta moją rękę, przyciskając ją sobie do serca, a drugą obejmuje mnie w pasie.
W tym momencie przed moimi oczami stają obrazy.
Przerażające obrazy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro