Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Prawie

Annabelle

- Uspokój się! To tylko ja. - syknął do mnie. - Teraz zabiorę rękę z twoich ust, a ty będziesz siedzieć cicho, dobrze?

Kiwnęłam głową.

Zrobił jak powiedział. Odwróciłam się do niego.

- Liam Devil. Zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzasz ostatnio w moim życiu.

Milczał.

- Wpychasz się z butami w moje życie! - krzyknęłam.

- Nie drzyj się.

- Bo co?

- Jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy uciekać. Nie tylko ja włamałem się do ciebie do domu.

- O. Czyli przyznajesz, że... Chwila. Jak to nie tylko ty?

- Ktoś chce cię zabić. Musimy uciekać.

- W twoim towarzystwie też grozi mi niebezpieczeństwo.

- Masz rację. Ale mniejsze niż jeśli jesteś beze mnie. Już raz mi zaufałaś. Zaufasz znów?

- Kiedy ja ci niby zaufałam?

- Całkiem niedawno. Pomyśl.

Wytrzeszczyłam oczy.

- Czyli miałam rację. - szepnęłam do siebie. - Mam do ciebie kilka pytań.

- Już to przerabialiśmy. Nie odpowiem ci na nie.

- Jeszcze zobaczymy. 

- Na razie się stąd wydostańmy, dobrze?

Zmierzyłam go wzrokiem.

- Dobra. Powiedzmy, że na razie ci zaufam.

- Stój za mną i często się odwracaj. Wyjdę pierwszy.

Wyciągnął coś z kieszeni. Zachłysnęłam się.

- Skąd masz pistolet? - wyszeptałam.

Zerknął na mnie.

- Czasami się przydaje. Od teraz cicho bądź i rób wszystko co ci mówię. A. - odwrócił się z ręką na klamce. - Jeśli coś zobaczysz, klepnij mnie w ramię. Pod żadnym pozorem nie krzycz.

Otworzył powoli drzwi i wyjrzał na korytarz. Aż obgryzałam paznokcie ze zdenerwowania.

- Droga wolna. - szepnął. - Daj mi rękę.

Spełniłam polecenie. Wyciągnął mnie na korytarz. Stąpał bezszelestnie po drewnianej podłodze. Albo musiał ćwiczyć, albo miał wrodzony talent.

Jakimś tajemniczym sposobem bezpiecznie i bez żadnych przeszkód dotarliśmy do samochodu.

- Wsiadaj.

Z ręką na spuście okrążył auto i sam wsiadł za kierownicę.

- Twoje Lamborghini się jeszcze przydaje. - próbowałam rozluźnić nieco napięcie, kiedy zapinał pasy.

Zerknął na mnie.

- Nawet nie wiesz jak.

Położył mi pistolet na udach.

- Trzymaj i pilnuj. Gdyby coś się działo, czekaj aż ci powiem i daj mi go.

Nie odpowiedziałam.

Wrzucił wsteczny i wyjechał z parkingu pod blokiem. Znowu siedziałam w jego samochodzie i znowu ta cisza ciążyła mi jak kula u nogi.

Za miastem zorientowałam się, że coś jest nie tak.

- Dokąd mnie wywozisz?

- Jak najdalej stąd.

- Zatrzymaj ten samochód!

- Po co?

- To mi wygląda na porwanie. - stwierdziłam.

- Zawsze możesz tam wracać i starać chować się przed tymi gośćmi aż coś wymyślę, albo możesz jechać ze mną i...

Zerknął w lusterko.

- W tym momencie opcja numer jeden straciła ważność. - powiedział i przyspieszył.

Obejrzałam się. Ścigał nas czarny samochód. Ludzie w środku, mimo późnej pory (jakimś sposobem ich widziałam) wyglądali na wściekłych.

- Dlaczego chcą mnie zabić? - spytałam.

- To nie najodpowiedniejszy moment na snucie opowieści, nie sądzisz? - zerknął w lusterko i odpiął pasy. - Pistolet.

- Co ty chcesz zrobić?

- Zobaczysz. I trzymaj kierownicę. - dodał, kiedy podałam mu broń.

- Co?!

Odbezpieczył pistolet, otworzył okno i wychylił się na zewnątrz.

- Wariat. - mruknęłam pod nosem.

- Twoje życie jest w rękach tego wariata, więc lepiej trzymaj tę kierownicę! - krzyknął.

Jego słowa uleciały wraz z wiatrem i poszybowały w ciemną noc.

Później rozległy się strzały. Instynktownie pochyliłam trochę głowę, cały czas patrząc na drogę.

Ostatnich parę strzałów i mój towarzysz wrócił na miejsce.

- Przedziurawiłem im oponę, więc...

Rozległ się strzał. Samochodem wstrząsnęło, na co Liam zaklął pod nosem.

- A oni nam. - skwitowałam.

- Nie możemy się zatrzymać, bo nas złapią.

- Znajdź jakiś motel, może jakoś tam dojedziemy i się zatrzymamy. I może dadzą nam coś ciepłego do picia.

***

Przed motelem była stacja benzynowa, więc tam wymienił koło i kupił zziębniętej pasażerce herbatę.

Za to w motelu miła recepcjonistka poprosiła kucharza o zrobienie dla nas posiłku.

Oczywiście w pokoju jak na tych wszystkich tandetnych romansach (znowu!) było łóżko małżeńskie. Ale nie miałam najmniejszego zamiaru spać. Klapnęłam na pościel i gestem kazałam mu zrobić to samo.

- Mam się bać? - spytał z nikłym uśmiechem.

- Możesz.

- Zamierzasz mnie wykorzystać? - udał przerażenie.

Zastanawiałam się sekundę.

- Można to tak nazwać. Mam zamiar wykorzystać cię do wyjaśnień.

- Ach tak?

- Tak. Chcę wiedzieć, co się dzieje.

- A jeśli nic się nie dzieje?

- Coś musi. Inaczej by nas nie ścigali.

- A co jeśli to ja cię porwałem?

Nachyliłam się do niego.

- Jakoś ci nie wierzę.

Powtórzył mój gest.

- A może powinnaś?

- Chcę prawdy, Devil. Albo chociaż odpowiedzi.

- Nie dostaniesz ich.

- Znajdę sposób, żeby je z ciebie wyciągnąć.

- Już się boję.

- Nie sądzisz, że powinnam znać choć trochę prawdy?

Mierzyliśmy się wzrokiem.

- Nie odpuścisz, prawda?

- Nie.

- Jeśli ci powiem kim jestem, uciekniesz stąd z krzykiem.

- Nie może być aż tak źle.

Spojrzał na mnie sceptycznie.

- Może? - spytałam. - Dobra. Obiecuję, że spokojnie przyjmę do wiadomości to, kim jesteś.

Odetchnął głęboko.

- Niewierzę, że się na to zgadzam. - mruknął i wyprostował się. - Dobrze. W takim razie... Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć. Jestem...

W tym momencie szyby eksplodowały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro