VIII
~ ★ ~
25 𝓁𝒾𝓅𝒸𝒶 2016
Siedziała skulona w kącie, a w głowie błagała, żeby się w końcu od nich uwolnić. Codziennie budzili ją o świcie i kazali ulepszać zdobyte przez nich bronie, a kiedy chciała się zbuntować, to dochodziło do rękoczynów.
Granatowe włosy miała już z leksza brudne i rozwalone na każdą możliwą stronę. Hayden ciągle trzęsła się przez panujący w pomieszczeniu chłód, a jej sen ani razu nie był taki, jaki chciała. Często budziła się, przypominając sobie okoliczności tego, jak się tu znalazła.
Zielonooka powoli podniosła głowę, kiedy do jej uszu dotarł zgrzyt otwieranych drzwi. Do środka wszedł jeden ze strażników, a w rekach trzymał tacę z jedzeniem oraz stary koc. Mężczyzna spojrzał na przestraszoną Hayden i westchnął cichutko. Zaczął podchodzić bliżej niej, spotykając się przy tym z nieufnym spojrzeniem z jej strony. Po chwili nakrył kobietę pledem i podał jej lekko ubrudzoną, metalową tacę.
Hayden poczuła niemałe burczenie w brzuchu na widok kilku kromek suchego chleba, które miały jej wystarczyć na całe dwadzieścia cztery godziny. Drżącą dłonią zabrała jedną z talerza i zaczęła jeść, wciąż czując na sobie wzrok strażnika.
Po chwili do jej uszy dobiegł piskliwy dźwięk, po czym nastała cisza. Jednak po minucie można było usłyszeć wykrzykiwane rozkazy oraz odgłosy ciężkich butów.
— Rusz się — zawołał drugi strażnik, który nagle pojawił się w pomieszczeniu. Hayden drgnęła nieznacznie na jego widok i z trudem podniosła się z zimnej podłogi.
Nadzorca chwycił ją za ramię i wyprowadził z celi, kierując się w stronę jednego z hangarów. Ledwo dotrzymywała mu tempa, co jakiś czas potykając się o swoje nogi.
— Żadnych numerów — powiedział oschle strażnik i wepchnął ją do pobliskiego pomieszczenia. Hayden upadła na podłogę i spojrzała zmęczonym wzrokiem na siedzącego niedaleko mężczyznę.
Wzrok kobiety od razu spoczął na nieznajomym. Miał na sobie elegancki garnitur, a jego wygląd ani trochę nie był podobny do osób, których tu spotkała. Hayden starała się zapamiętać każdy szczegół, a najbardziej skupiła się na jego twarzy, lecz nie posiadał żadnego znaku szczególnego.
Jej uwagę po chwili przykuła szara teczka, którą nieznajomy właśnie dostał od jednego ze strażników.
— Kogo my tym razem mamy — mruknął cicho otwierając teczkę. — Hayden Clark... Dwadzieścia osiem lat... Inżynier, specjalista od technologii... interesujące — mruknął odkładając papiery na metalową beczkę, która służyła za stolik. — Młoda i bardzo przydatna... — mruknął, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech, gdy zauważył narastający strach w oczach kobiety.— Przydałby ci się jeszcze trening i jakieś ulepszenie — dodał.
Hayden drgnęła jakby była blisko zaatakowania go, ale ostatecznie wciąż siedziała na krześle, mierząc tylko wzrokiem mężczyznę. Chciała coś powiedzieć, lecz słowa utknęły jej w gardle. W głowie rodziło jej się coraz więcej epitetów obrażających nieznajomego i każdego kogo tu spotkała, ale dusiła je w sobie.
Do sali weszły jeszcze trzy inne osoby. Hayden spojrzała na nie z większym strachem. Dwójka strażników i jeden mężczyzna w kitlu. Nadzorcy sprawnie ją unieruchomili i pomimo szarpań kobiety, nie puścili jej.
Lekarz wyciągnął ze swojej torby jakąś fiolkę z przejrzystym płynem oraz strzykawkę, na której widok Hayden zamarła. Strażnik jedną dłonią ścisnął mocniej jej ramię, a drugą pochylił jej głowę do przodu. Medyk sprawnie wbił igłę w kark kobiety i wstrzyknął w jej ciało całą zawartość strzykawki.
Hayden opadła na posadzkę, kiedy tylko ją puścili. Zmrużyła oczy, kiedy świat przed nimi lekko zawirował. Po chwili podniosła głowę i spojrzała na nieznajomego w garniturze.
— Co ty mi zrobiłeś? — syknęła zła, po czym, ku swojemu zdziwieniu, rzuciła się na niego, lecz jeden ze strażników chwycił ją, uniemożliwiając atak.
— Jednak umiesz mówić — uśmiechnął się kpiąco. — Przekonasz się w swoim czasie — odparł, zabierając papiery.
— Szefie, mściciele są dwie mile od nas i szybko się przemieszczają — powiadomił strażnik.
— Zabierz ją i postępuj zgodnie z planem— odparł mężczyzna, po czym wstał i patrzył jak jego podwładny stosuje się do rozkazu.
— Szybciej — ponaglił ją nadzorca. Hayden znalazła się już na zewnątrz bazy. Słońce oślepiło ją przez co prawie upadła. Z trudem dotrzymywała tępa biegnącemu mężczyźnie. Za sobą słyszała huki oraz krzyki, które z oddalającą się kobietą cichły.
Nagle do jej uszu dobiegł cichy świst, a po chwili nieznajomy zatrzymał się gwałtownie. Hayden spojrzała na niego otumaniona i zauważyła, że z jego klatki piersiowej wypływa coraz więcej krwi. Mężczyzna zachwiał się na nogach i padł na trawę.
Kobieta rozejrzała się zmęczona dookoła, lecz obraz przed jej oczami był lekko zamglony. Po chwili zaczęła iść przed siebie, chcąc znaleźć się jak najdalej tego miejsca.
— Steve — szepnęła cicho, widząc kilka kroków od siebie walczącego Kapitana. Zaczęła iść w jego kierunku, lecz nagle zatrzymała się, czując jak z każdą mijającą sekundą słabnie.
Rogers powalając kolejnego wroga, zauważył stojącą ledwo Hayden. Szybko zarzucił swoją tarczę na plecy i podbiegł do kobiety, która zaczęła się osuwać na ziemię.
— Hayden — złapał ją w porę i odgarnął jej włosy z twarzy. — Już jesteś bezpieczna — dodał, opierając głowę kobiety na swoim kolanie. Po chwili podniósł dłoń i przyłożył ją do słuchawki, którą miał umieszczoną w uchu.
— Znalazłem ją. Przeszukać i zniszczyć bazę... zwijamy się do domu — powiedział, po czym zabrał kobietę na ręce i ruszył w kierunku Quinjet'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro