IV
To nie był ich klimat.
~ ★ ~
5 𝓁𝒾𝓅𝒸𝒶 2016
Kobieta weszła dumnym krokiem do największego salonu, który mieścił się w Avengers Tower. Pomieszczenie ozdobione było dużą ilością czerwonych oraz srebrnych balonów, które walały się również i na podłodze. Po prawej stronie od wejścia stało kilka stołów z jedzeniem oraz dosadnie zaopatrzony barek. Naprzeciw za to znajdowały się miejsca do siedzenia, a na środku była ogromna przestrzeń do tańczenia. Granatowowłosa rozejrzała się po zebranych. Według niej niektóre kobiety za bardzo przesadziły ze swoim strojem i dodatkami do niego.
Krótkie włosy miała lekko podkręcone, a na twarzy delikatny, naturalny makijaż. Jej sukienka z góry była biała, a jej zwiewny dół barwą był bardzo przybliżony do kolorów jej włosów.
Kobieta szybko znalazła poszukiwaną przez siebie osobę i powolnym krokiem podeszła bliżej. Schowała za plecami pakunek, po czym uśmiechnęła się do przyjaciela.
— Powiedzenie sto lat, trochę nie pasuje w tym przypadku — powiedziała, wywołując szeroki uśmiech u towarzysza. — No, ale wszystkiego najlepszego — dodała, podając mężczyźnie prezent.
— Nie trzeba było — powiedział, przyjmując pakunek.
Zielonooka przyjrzała mu się dokładnie. Ciemnoniebieska koszula idealnie podkreślała jego posturę, a marynarka tylko dodawała mu u̶r̶o̶k̶u̶ tego czegoś, czego ona nie potrafiła rozgryźć. Mężczyzna sprawnie odpakował i jak zaczarowany wpatrywał się w pięknie oprawione zdjęcie. Przedstawiało ono jego, granatowowłosą oraz Natashę i Anthonego. Dobrze pamiętał ten dzień.
Tony wyciągnął całą czwórkę na jakiś bankiet charytatywny, który okazał się całkowitym niewypałem. Jednak miliarder pod koniec jakimś cudem uratował to marne przyjęcie.
— Tylko takie miałam — oznajmiła, a Steve przytulił ją do siebie, nim zdołał się powstrzymać.
— Dziękuję — odparł, a w zamian usłyszał, ciche proszę.
Kobieta odeszła od mężczyzny i z niewielkim, ale szczerym uśmiechem podeszła do baru. Zabrała od barmana zwykły sok, po czym zajęła wolne miejsce. Nie lubiła przyjęć, lecz chodziła na nie czasami z przymusu, a czasami z chęcią. Jednak tych pierwszych było dużo więcej.
— A koleżanka co tak sama siedzi? — spytała Natasha, siadając koło niej. Rosjanka może i nie była najlepszą przyjaciółką granatowowłosej, ale dogadywały się nawet nieźle. Była jak dobra znajoma, nawet bardzo dobra.
— Wolałabym być w domu — westchnęła cicho, upijając łyk soku.
— Nie marudź... W końcu ile razy w życiu będziesz na urodzinach dziewięćdziesięcio ośmio latka, który wygląda jak młody bóg? — spytała, po czym obie zaniosły się śmiechem. Fakt, trzeba było przyznać, że Steve jak na swoje lata wciąż wyglądał bardzo dobrze.
— Moje panie — powiedział Anthony, który pojawił się ni stąd, ni zowąd, wręczając im kieliszki z szampanem. Mężczyzna sprawnie odebrał szklankę soku od zielonookiej i odłożył ją na stolik, na co ta tylko westchnęła. Hayden wodziła wzrokiem za brunetem, kiedy ten wszedł na środek, a w jego dłoni zauważyła mikrofon.
— Panowie oraz piękne panie! Chciałbym wznieść toast za naszego jubilata! — zawołał Anthony, podnosząc kieliszek z szampanem do góry. Większość zgromadzonych od razu spojrzała na Kapitana, który poczuł się z leksza nieswojo i cały się spiął. On również nie lubił przyjęć.
Po kilku godzinach granatowowłosa chciała się cicho wymknąć z przyjęcia i znaleźć jakieś ustronne miejsce, aby chociaż na chwilę odciąć się od tej głośnej muzyki. Hayden była już blisko celu, gdy niespodziewanie drzwi od łazienki uderzyły ją prosto w twarz. Kobieta chwyciła się za obolały nos i poczuła, jak między jej palcami zaczyna pojawiać się ciepła ciecz. Zielonooka spojrzała na oprawce. Wyglądał na wysokiego, miał czarne włosyi był już ewidentnie podpity.
— Uważaj, jak chodzisz — burknął, lekko się kołysząc, po czym odszedł od niej chwiejnym krokiem. Już miała go zbluzgać, lecz w porę się powstrzymała.
— Coś się stało Haydi? — spytał Steve, podchodząc do kobiety, a kiedy zauważył cieknącą z jej nosa krew, z leksza się przejął.
— Dostałam drzwiami od tego palanta — mruknęła cicho, wciąż trzymając się dłonią za obolałe miejsce.
— Trzeba to zmyć — oznajmił, popychając zielonooką w stronę łazienki.
Hayden niechętnie nachyliła się nad umywalką i zaczęła obmywać swoją twarz. Kapitan przyglądał się jej i tylko czekał, aż skończy, aby mógł ocenić sytuacje. W końcu kobieta wyprostowała się, spoglądając na mężczyznę.
— Nie wygląda na złamany, to chyba nic wielkiego — przyznał, oglądając jej nos z każdej strony.
— Nie umrę od tego — zaśmiała się cicho. — Co robiłeś na korytarzu?— zapytała, a Steve podrapał się po karku.
— Trochę głupio uciekać z własnych urodzin — odparł, śmiejąc się nerwowo.
— Nie puszczę pary z ust — oznajmiła, przykładając wskazujący palec do swoich warg. Granatowowłosa wyminęła blondyna i wyszła na korytarz.
— Odwieźć cię? — spytał Steve, a Haydi zatrzymała się w pół kroku. Przewidział, że będzie chciała już wracać do domu.
— Nie trzeba, zamówię taksówkę, a ty wracaj na przyjęcie — odpowiedziała z nikłym uśmiechem, po czym weszła do windy i nacisnęła przycisk z odpowiednim numerem. Kapitan obserwował ją ciągle, dopóki drzwi się nie zasunęły.
Zielonooka odetchnęła z ulgą i przymknęła na trzy sekundy oczy. Już od dłuższego czasu zanosiło się na coś, czego oboje się nie spodziewali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro