Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV


To nie był ich klimat.

~ ~



5 𝓁𝒾𝓅𝒸𝒶 2016

Kobieta weszła dumnym krokiem do największego salonu, który mieścił się w Avengers Tower. Pomieszczenie ozdobione było dużą ilością czerwonych oraz srebrnych balonów, które walały się również i na podłodze. Po prawej stronie od wejścia stało kilka stołów z jedzeniem oraz dosadnie zaopatrzony barek. Naprzeciw za to znajdowały się miejsca do siedzenia, a na środku była ogromna przestrzeń do tańczenia. Granatowowłosa rozejrzała się po zebranych. Według niej niektóre kobiety za bardzo przesadziły ze swoim strojem i dodatkami do niego.

Krótkie włosy miała lekko podkręcone, a na twarzy delikatny, naturalny makijaż. Jej sukienka z góry była biała, a jej zwiewny dół barwą był bardzo przybliżony do kolorów jej włosów.

Kobieta szybko znalazła poszukiwaną przez siebie osobę i powolnym krokiem podeszła bliżej. Schowała za plecami pakunek, po czym uśmiechnęła się do przyjaciela.

— Powiedzenie sto lat, trochę nie pasuje w tym przypadku — powiedziała, wywołując szeroki uśmiech u towarzysza. — No, ale wszystkiego najlepszego — dodała, podając mężczyźnie prezent.

— Nie trzeba było — powiedział, przyjmując pakunek.

Zielonooka przyjrzała mu się dokładnie. Ciemnoniebieska koszula idealnie podkreślała jego posturę, a marynarka tylko dodawała mu u̶r̶o̶k̶u̶ tego czegoś, czego ona nie potrafiła rozgryźć. Mężczyzna sprawnie odpakował i jak zaczarowany wpatrywał się w pięknie oprawione zdjęcie. Przedstawiało ono jego, granatowowłosą oraz Natashę i Anthonego. Dobrze pamiętał ten dzień.

Tony wyciągnął całą czwórkę na jakiś bankiet charytatywny, który okazał się całkowitym niewypałem. Jednak miliarder pod koniec jakimś cudem uratował to marne przyjęcie.

— Tylko takie miałam — oznajmiła, a Steve przytulił ją do siebie, nim zdołał się powstrzymać.

— Dziękuję — odparł, a w zamian usłyszał, ciche proszę.

Kobieta odeszła od mężczyzny i z niewielkim, ale szczerym uśmiechem podeszła do baru. Zabrała od barmana zwykły sok, po czym zajęła wolne miejsce. Nie lubiła przyjęć, lecz chodziła na nie czasami z przymusu, a czasami z chęcią. Jednak tych pierwszych było dużo więcej.

— A koleżanka co tak sama siedzi? — spytała Natasha, siadając koło niej. Rosjanka może i nie była najlepszą przyjaciółką granatowowłosej, ale dogadywały się nawet nieźle. Była jak dobra znajoma, nawet bardzo dobra.

— Wolałabym być w domu — westchnęła cicho, upijając łyk soku.

— Nie marudź... W końcu ile razy w życiu będziesz na urodzinach dziewięćdziesięcio ośmio latka, który wygląda jak młody bóg? — spytała, po czym obie zaniosły się śmiechem. Fakt, trzeba było przyznać, że Steve jak na swoje lata wciąż wyglądał bardzo dobrze.

— Moje panie — powiedział Anthony, który pojawił się ni stąd, ni zowąd, wręczając im kieliszki z szampanem. Mężczyzna sprawnie odebrał szklankę soku od zielonookiej i odłożył ją na stolik, na co ta tylko westchnęła. Hayden wodziła wzrokiem za brunetem, kiedy ten wszedł na środek, a w jego dłoni zauważyła mikrofon.

— Panowie oraz piękne panie! Chciałbym wznieść toast za naszego jubilata! — zawołał Anthony, podnosząc kieliszek z szampanem do góry. Większość zgromadzonych od razu spojrzała na Kapitana, który poczuł się z leksza nieswojo i cały się spiął. On również nie lubił przyjęć.

Po kilku godzinach granatowowłosa chciała się cicho wymknąć z przyjęcia i znaleźć jakieś ustronne miejsce, aby chociaż na chwilę odciąć się od tej głośnej muzyki. Hayden była już blisko celu, gdy niespodziewanie drzwi od łazienki uderzyły ją prosto w twarz. Kobieta chwyciła się za obolały nos i poczuła, jak między jej palcami zaczyna pojawiać się ciepła ciecz. Zielonooka spojrzała na oprawce. Wyglądał na wysokiego, miał czarne włosyi był już ewidentnie podpity.

— Uważaj, jak chodzisz — burknął, lekko się kołysząc, po czym odszedł od niej chwiejnym krokiem. Już miała go zbluzgać, lecz w porę się powstrzymała.

— Coś się stało Haydi? — spytał Steve, podchodząc do kobiety, a kiedy zauważył cieknącą z jej nosa krew, z leksza się przejął.

— Dostałam drzwiami od tego palanta — mruknęła cicho, wciąż trzymając się dłonią za obolałe miejsce.

— Trzeba to zmyć — oznajmił, popychając zielonooką w stronę łazienki.

Hayden niechętnie nachyliła się nad umywalką i zaczęła obmywać swoją twarz. Kapitan przyglądał się jej i tylko czekał, aż skończy, aby mógł ocenić sytuacje. W końcu kobieta wyprostowała się, spoglądając na mężczyznę.

— Nie wygląda na złamany, to chyba nic wielkiego — przyznał, oglądając jej nos z każdej strony.

— Nie umrę od tego — zaśmiała się cicho. — Co robiłeś na korytarzu?— zapytała, a Steve podrapał się po karku.

— Trochę głupio uciekać z własnych urodzin — odparł, śmiejąc się nerwowo.

— Nie puszczę pary z ust — oznajmiła, przykładając wskazujący palec do swoich warg. Granatowowłosa wyminęła blondyna i wyszła na korytarz.

— Odwieźć cię? — spytał Steve, a Haydi zatrzymała się w pół kroku. Przewidział, że będzie chciała już wracać do domu.

— Nie trzeba, zamówię taksówkę, a ty wracaj na przyjęcie — odpowiedziała z nikłym uśmiechem, po czym weszła do windy i nacisnęła przycisk z odpowiednim numerem. Kapitan obserwował ją ciągle, dopóki drzwi się nie zasunęły.

Zielonooka odetchnęła z ulgą i przymknęła na trzy sekundy oczy. Już od dłuższego czasu zanosiło się na coś, czego oboje się nie spodziewali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro