Rozdział piąty: samotność
— Wszystko w porządku?
— Jak się czujesz?
– Potrzebujesz czegoś?
– Mogę ci jakoś pomóc?
Na monotonny i powtarzanych dzień w dzień pytaniach, kończy się ich wspaniałomyślna troska. Na każde odpowiada skinięciem głowy, wymuszonym uśmiechem; wszystko jest w porządku. Bo wie, że nikt nie potrafiłby mu pomóc, niektórzy nawet by tego nie chcieli. Patrząc na niego z troską w oczach, myślą; biedny, tyle przeżył! Ale nikt nie wyciąga do niego pomocnej dłoni, są tylko te ciągłe p y t a n i a.
A na koniec i tak ląduje w pustym domu. Nikt go nie odwiedza, część przestała się odzywać, inni męczą go jeszcze nic nieznaczącymi wiadomościami.
— Gdybyś czegoś potrzebował, znasz mój numer.
— Zadzwoń, jeśli będziesz czuł taką potrzebę.
— Wiesz gdzie mieszkam.
Krąży po salonie, oddycha ciężko, właśnie skoczyły mu się czerwone tabletki i czuje jak pulsują mu skronie. Głowa chce mu wybuchnąć.
— Anders, błagam, możesz przyjechać? — Pośpiesznie wybiera numer, a pytanie wypada z jego ust szybciej niż naboje. Słyszy westchnięcie.
— Jestem u rodziców, zanim przyjadę minie przynajmniej sześć godzin, zadzwoń do Daniela, albo...
Przerywa połączenie.
— Potrzebuję pomocy, przyjedziesz? — mamrocze słabo, gdy udaje mu się dodzwonić do Daniela.
— Halvor, jestem zajęty. Weź tabletki, albo połóż się spać...
Przerywa kolejne połączenie. Siada na kanapie, podwija kolana do góry i przykłada zaciśnięte w pieści dłonie, do twarzy. Nie ma nikogo, wszyscy go zostawiają. Odchodzą stopniowo, systematycznie.
— Mirjam — szepcze pod nosem, niczym przerażone dziecko. — Mirjam — dodaje głośniej, a odpowiada mu głucha cisza. — Mirjam! — wrzeszczy, odrywając dłonie od bladej twarzy. — Nie zostawiaj mnie, nie rób tego, Mirjam — bełkocze, coś kłuje go w klatce, a ból głowy jakby nasila się z każdym oddechem.
— Nie mogę ci pomóc, nie potrafię, Halvor, muszę odjeść. — Słyszy jej łagodny głos obok ucha, czuje delikatny oddech na szyi. Łzy skapują na panele, a on nie potrafi nawet złapać jej dłoni, nie wyłapuje jej rozmarzonego spojrzenia, nie słyszy jej miarowego oddechu.
Zostaje sam.
***
Jutro wrzucam epilog i się żegnamy 😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro