Epilog
12.12.2018 r.
Zmarnowane dni, nieprzespane noce, męczyły nie tylko ciało, ale i umysł. Każda myśli prowadziła w ciemne miejsca, na końcu których czaiła się prawdziwa d e s t r u k c j a.
— Obudź się, Halvor! Minęło osiem miesięcy, powinieneś pogodzić się z myślą, że ona nie wróci, nie żyje!
Oczywiste stwierdzenia budziły przerażenie, a ono zaślepiało go jeszcze bardziej. Pozwalało wierzyć, że wcale nie oszalał, że to inny żyli w błędzie, przez osiem miesięcy topiąc się w kłamstwach, napiętrzających się każdego dnia.
— Przecież to nic takiego, w końcu pogodzisz się ze stratą. Ludzie umierają codziennie.
Ignorowali każde wołanie o pomoce, każdy gest świadczący o rozdzierającym go wewnątrz bólu, każdą prośbę, mniej lub bardziej oczywistą. A później tłumaczyli, że niczego nie zauważyli. Nie spodziewali się, że z w y k ł y smutek, może doprowadzić kogoś do krawędzi wytrzymałości.
— Minął prawie rok, powinieneś ruszyć dalej.
Sugerowali, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu. Kiwał posłusznie głową, dając im poczucie spełnienia; niech myślą, że w jakikolwiek sposób mu pomogli, choć gówno zrobili.
Bo liczył się tylko ze zdaniem jednej osoby.
— Nie rób tego, Halvor. Nie zostawaj w tym martwym punkcie, zacznij ż y ć. Zrób to dla mnie, zrób to dla siebie — mówi Mirjam, a on wie, że to ostatnie pożegnanie, że już nie wróci. Nie skłamie, mówiąc, że nie może mu pomóc i musi odejść. A mimo, to nie może pogodzić się z tą myślą.
— Zostawisz mnie? — Nie patrzy na nią, patrzy na szary nagrobek, na którym ona również zawiesza smętny wzrok.
— Poradzisz sobie — zapewnia i składa delikatny pocałunek na jego policzku. Przymyka oczy, zaciągając się rześkim powietrzem, które przepełnia zapach chryzantem. Gdy ponownie je otwiera, stoi sam. Cmentarz jest pusty, podobnie jak jego spojrzenie, którym lustruje cichą okolicę.
Zamglony wzrok ponownie przenosi na napisy widniejące na nagrobku, te, które widzi w każdym koszmarze sennym.
Mirjam Brønner
ur. 13.01.1998 r.
zm. 22.04.2018 r.
Miłość nie kończy się u bram śmierci. Żyjesz w naszych sercach i naszej pamięci.
Białe róże i łzy czystej rozpaczy, lądują pośród innych kwiatów i zniczy.
— Nie poradzę sobie — mówi do niej, a może do siebie i tego wieczoru upada po raz ostatni.
Nic nie może go już ocalić.
I'm a goner, somebody catch my breath.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro