Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V - 05

Nadeszła grudniowa pełnia. Pani Pomfrey odprowadziła Gal do Poduszkowego Pokoju v2.0 i odeszła, nim dziewczyna przekroczyła jego próg.

— CO DO KIJA!

Gal rozejrzała się po wnętrzu pomieszczenia. Drzwi automatycznie zamknęły się za nią. W sali nie było ani jednej poduszki, za to było pełno kukieł. Pokój ogólnie wydawał się jakiś taki większy, a w rogu stało łóżko, na którym siedział nikt inny, jak sam Neville Longbottom. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie widziała go na lekcjach od kilku dni.

Wpatrywali się w siebie z ogromnym zaskoczeniem.

— Co... Co tu robisz? — spytał pierwszy.

— Co TY tu robisz? I czemu to pomieszczenie wygląda inaczej, niż je zostawiłam?

— No bo ja tu przyszedłem pierwszy, to chyba oczywiste.

— ŻE CO PROSZĘ? JA TU BYŁAM PIERWSZA, JESZCZE KILKA LAT TEMU — oznajmiła, w porę urywając, nim by zdradziła, z kim zaglądała do tego pomieszczenia. Może i Longbottom wiedział o jej znajomości z Lupinem, ale zdecydowanie nie musiał wiedzieć, że widywali się też nocą.

— No tak. Ale dzisiaj ja pierwszy wszedłem. A raczej nie dzisiaj tylko tydzień temu...

— Na kij tak kampisz?

— Nie zauważyłaś, że Carrowowie chcieli mnie zabić? — Spytał z wyrzutem.

— Yyy... Nie.

— Śmierciożercy chcieli dorwać moją babcię, ale uciekła. Teraz uznali, że równie dobrze mogą wykończyć mnie. Dlatego schowałem się w Pokoju Życzeń.

Dziewczyna parsknęła zażenowana nazwą, jaką obrał dla pomieszczenia. Tak, jakby Poduszkowy Pokój był lepszy.

— I co, siedzisz tu i spełniasz swoje najskrytsze życzenia? Może powinnam cię zostawić samego?

Po dłuższej wymianie zdań Neville w końcu ogarnął, że Gal faktycznie nie ma pojęcia o tym, jak działa Pokój Życzeń, tak więc krótko jej to wyjaśnił. Dziewczyna przeklęła Lupina w myślach, że jej o tym nie powiedział, a następnie przypomniała sobie o celu swojej wizyty.

— Potrzebuję osobnego pomieszczenia zamykanego od wewnątrz — powiedziała z przerażeniem.

— Po co?

— Nie twój zafajdany interes.

Neville skinął głową w kierunku jednej ze ścian. Właśnie pojawiały się na niej drzwi. Dziewczyna rzuciła się do nich i odkryła w środku swój ukochany Poduszkowy Pokój (v3.0). Zabarykadowała się, zabezpieczyła zaklęciami, po czym zwinęła w kłębek na kilka chwil przed przemianą.

***

Wynurzając się z Poduszkowego Pokoju na drugi dzień, Gal nie pamiętała o tym, co ją wczoraj spotkało. Była więc szczerze zaskoczona, że zamiast na korytarz, trafiła do jakiegoś pomieszczenia z kukłami, gdzie Longbottom parzył sobie herbatkę. Wspomnienia migusiem wróciły i dziewczyna szczelniej otuliła się swoją bluzą.

— Śniadanie?

— Nie. Nara.

Gal doczłapała się do swojego łóżka w sypialni i dostrzegła bożonarodzeniową kartkę.

— Nosz cholibka.

Jak mogła zapomnieć, że święta są już jutro? Walcząc ze zmęczeniem, zasiadła do biurka i złożyła zamówienie na prezenty. W Hogwarcie panowała taka głupia zasada, że prezenty do uczniów przekazywane były skrzatom, aby w Boże Narodzenie podstawiały stosiki pod choinkami. Dzięki temu nikt nie mógł przesłać swojego podarunku przychodzącą sową, zaś szkolne ptaki rozchodziły się już w pierwszych tygodniach grudnia. Gal znała dziewczynę, która co roku używała średnio czterdziestu trzech sów, bo a) wysyłała osobno przesyłki do osób mieszkających pod jednym dachem, b) czasami jej prezenty były zbyt ciężkie dla jednego ptaka i c) była głupia. Trochę dzięki niej grudzień stał się miesiącem protestów o urlopy świąteczne dla ptaków pocztowych.

Po krótkim zastanowieniu, Gal postanowiła wysłać też coś Syriuszowi i Lupinowi. Pierwszemu posłała paczkę ciastek z kuchni, drugiemu swoją książeczkę o Insygniach Śmierci.

— Wesołych Świąt, frajerze — mruknęła obserwując odlatującą sowę. 

Wtem na jej ramieniu zasiadł niewielki puchacz z karteczką doczepioną do nóżki.

Jutro o 21.

Poznała charakter pisma Snape'a. Ciekawe, czy chciał od niej czegoś konkretnego. Nie rozmawiali ze sobą, HOHO, od września. Miała to w nosie. Cóż, mało czego nie miała w nosie ostatnimi czasy. 

Grzecznie udała się do starego gabinetu Severusa w wyznaczonym terminie. Zapukała do drzwi i weszła starając się prezentować normalnie.

— Elo melo trzy dwa zero — rzuciła podchodząc do biurka, przy którym siedział.

— Witaj, Sue. Chciałem dzisiaj porozmawiać o twoim stosunku do edukacji.

— No?

— Profesor Flitwick uważa, że stać cię na więcej, zaś profesor Carrow... cóż, jego opinia nie wydaje mi się wiarygodna. — Tu Gal parsknęła cichym śmiechem. — Tylko na eliksirach wykazujesz zainteresowanie przedmiotem. Nie podoba mi się to.

— Nie chce mi się. Na Zaklęciach nie dzieje się nic ciekawego, a Czarną Magią nie będę się babrać.

— Zupełnie jakbyś zapomniała, w jakich czasach żyjemy.

— Czyli co, bycie twoim ziomkiem nie uchroni mnie przed gniewem Valdka?

Snape zamknął oczy, jakby stracił swoją cierpliwość magazynowaną od czterech miesięcy specjalnie na to spotkanie.

— Nie masz co się martwić. Tarczę ćwiczę, pomimo sprzeciwów Carrowa, a on i tak nie zawsze patrzy. Zamiast czarnomagicznych zaklęć rzucam jakieś inne ofensywne i jest git. Patronusa w wolnych chwilach też. Czego chcieć więcej.

— A twoja oklumencja?

— No chyba jest ok, nie wiem, nie sprawdzałam.

— Czy wciąż masz dziwne sny?

— Y... Niekoniecznie.

— Czyli nie działa tak, jak powinna. Poćwiczmy więc.

— Nie, nie chcę, żebyś mi grzebał w głowie.

— To tylko dla twojego dobra.

— Ale uszanuj jakąś prywatność, dobra?

Snape wstał i podstawił dziewczynie krzesło, na które opadła pod wpływem jego zabójczego spojrzenia. Westchnęła ciężko. Starała się rozluźnić i skupić na ochronie myśli przed inwazją Snape'a. Szczególnie wspomnień dotyczących snów. Ostatnio miała ich sporo. Jej ojciec nieźle się panoszył w tych mrocznych czasach. 

Na pięć prób obroniła się tylko za drugim razem.

— Jeszcze raz — rzekł wnikając w jej najświeższe wspomnienia. 

Napotkał kilka niepokojących snów. To, co zobaczył, przeraziło go. Dziewczyna wykorzystała to, wyrzucając go z głowy. Mierzyli się chwilę wzrokiem.

— Czyli już wiesz, kim on jest — stwierdził chłodno.

— Tak... — Gal westchnęła ciężko, przecierając skroń. A tak bardzo nie chciała, żeby się dowiedział. — Zapomnij o tym, błagam.

Przez kilka chwil nie patrzyli na siebie.

— Jak się czujesz z tą świadomością? — spytał, czym zdziwił nieco dziewczynę. Tak potężna i chłodna jednostka jak on pyta o uczucia?

— Chcę go spotkać tak bardzo, jak nie wiem co — odpowiedziała szczerze.

***

W ciągu kilku ostatnich miesięcy nie tylko Gal poznała smutną prawdę o swoim rodzicielu. O swoim ojcu dowiedział się też Harry i to w bardzo zły sposób.

Było to jeszcze jesienią, gdy uciekał wraz z Ronem i Hermioną z Banku Gringotta, do którego to postanowili się włamać. Obute w za małe trzewiki stopy panny Granger pięły się po stopniach prowadzących do drzwi wejściowych Grimmauld Place 12. Otworzyła je gwałtownym ruchem, po czym znieruchomiała na widok mężczyzny w białych slipach na korytarzu. Niewiele myśląc, deportowała się. Gdziekolwiek, byle z daleka od tego żula. Niestety, gdy jej stopy zanurzyły się w miękką leśną ściółkę, a Ron zaczął mdleć z powodu rozszczepienia, okazało się, że mężczyzna zdążył zabrać się z nimi.

Tamując krwotok przyjaciela, Hermiona posyłała przerażone spojrzenie to na Harrego, mierzącego różdżką w intruza, to na owego człowieka, którego głowa spoczywała teraz w jakimś spróchniałym pniaku.

— Coś za jeden? — krzyknął Potter swoim standardowym głosem pełnym pychy i wrogości. 

— Ale o co chodzi? Gdzie ja jestem?

Mężczyzna uwolnił się i rozejrzał po lesie. Wsuwając głębiej stopy okryte grubymi, białymi skarpetami w gumowe klapki, beknął ciężko. W dłoni trzymał nie otwarte jeszcze piwo.

— Cholipcia, wy też widzicie te drzewa, czy znowu mam efekt odstawienia po dwóch minutach niepicia?

Hermiona zapowietrzyła się widząc ciemne, niesforne włosy opadające mężczyźnie na ramiona i brodę w podobnym stanie. Gdy się odwrócił w jej stronę, nie miała już żadnych wątpliwości.

— Odpowiedz na pytanie! — kontynuował Harry. 

Mężczyzna poświęcił teraz swoją uwagę jemu. Wnet zaspałe oczy rozszerzyły się gwałtownie.

— Na sto Żubrówek! Nie powinieneś był mnie widzieć! — krzyknął wpadając w pijacką czkawkę. Wyciągnął zza majtek różdżkę i próbował ją machać, lecz nic się nie działo. — Nosz jak to się robiło...

Harremu oczywiście trybiki wolniej się kręciły niż Hermionie, ale po chwili opuścił rękę, wpatrując się tępo w żula.

— Tata?

— No raczej nie mama, co nie, heh — usłyszał w odpowiedzi. Mężczyzna przetarł twarz i ruszył w stronę chłopaka chwiejnym krokiem, po czym położył mu rękę na ramieniu. Udało mu się po czwartej próbie. — No witaj, HIK, synu. Kopę lat! HIK!

W ten sposób do drużyny horkruksa dołączył alkoholik w samych slipach. Nawet gdy Ron postanowił opuścić przyjaciół, James Potter dziarsko brnął przez hałdy śniegu, torując sobie drogę klapkiem przywiązanym pod kątem prostym do długiego kija. Od rana do nocy zadręczał dzieciaki swoimi halucynacjami, dlatego musieli dbać o zapasy alkoholu dla niego bardziej, niż o jedzenie dla siebie. Kiedy był napruty, tylko mruczał coś do siebie, czasem rzucił sensowną uwagę w dyskusji lub okazjonalnie porzygiwał w pobliskie krzaki. Musieli go także pilnować, żeby nie zdradził ich obecności, co często miało miejsce, gdy spadł śnieg i James tagował go własnym moczem (zazwyczaj ograniczał się do inicjałów, ale kilka razy przyłapany został na stworzeniu następujących liter: „P o t t e r o w i e j a d o m w a m f p i e r t o l i c").

***

Gal snuła wielkie plany na najbliższą przyszłość. Niczego jednak nie mogła zdziałać, dopóki Harrego Pottera nie było w Hogwarcie. Podejrzewała, że stanie się to na pewno do końca roku szkolnego, ale spotkała ją niespodzianka.

Otóż, wraz z ostatnim śniegiem, gdy Hermiona, Harry i Ron zastanawiali się nad miejscem przebywania pozostałych Horkruksów, James znów postanowił wtrącić swoje trzy grosze.

— Ja to bym szukał w Hogwarcie.

— Nie możemy tam iść, jest pełen Śmierciożerców. No i jest tam Snape — syknął Ron. 

Jego nienawiść do Rogacza rosła z dnia na dzień coraz bardziej. Nie ubił jeszcze tego pijaka tylko przez wzgląd na Harrego, który przejawiał objawy choroby sierocej.

— Właściwie... Ron, on może mieć trochę racji — rzekła nieśmiało Hermiona. — Niektóre zwierzęta uciekając przed drapieżnikiem poruszają się w losowym kierunku. Dzięki temu drapieżnik nie jest w stanie przewidzieć ruchu ofiary. Nikt nie spodziewa się nas teraz w Hogwarcie.

Nie rozumiejąc nawet sensu jej słów, deportowali się całą czwórką na obrzeża Hogsmeade, po czym skierowali się na browarka do Gospody pod Świńskim Łbem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro