Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V - 03

Idąc na śniadanie, Gal dostrzegła Dracona. Woził się na korytarzu z pierwszakami. Zmierzali na parter. Podbiła do chłopaka przyglądając mu się uważnie.

— Czemu postanowiłeś zostać?

— Co za głupie pytanie. Ty żyjesz w piwnicy, czy jak? Mój stary został uwolniony wraz z resztą więźniów. Znowu jesteśmy w grze — odpowiedział dumnie. — A dementorzy pracują teraz dla nas.

— Co za głupia odpowiedź. Chyba nie wyobrażacie sobie, że taki stan rzeczy utrzyma się nie wiadomo jak długo. Przecież wciąż Vol... — Widząc grymas na twarzy Dracona przypomniała sobie o tej głupiej klątwie tabu, przez którą musiała pajacować jak reszta z jakimiś sam-wiesz-czym. — Pan V. wciąż nie powrócił.

— Jak widzisz, nie potrzeba jego powrotu, żebyśmy wygrali.

— Tak jakby Boski Chłopiec jest po naszej stronie.

— Boski Chłopiec chyba nie jest po żadnej. Podobno wyjechał za granicę i tyle wam z nadziei.

— A Granger? Jeśli też zniknęła to pewnie siedzą gdzieś w ukryciu i knują tajny spisek. I nie myśl, że mówię to z sympatii. Po prostu spójrz na to realistycznie.

Dracon pokręcił głową z cwaniackim uśmiechem. Byli już przy wejściu do Wielkiej Sali, więc skręcił ze swoimi pierwszorocznymi do stołu Slytherinu. Gal poszła zająć miejsce u siebie. Jej ponury nastrój potęgowała panująca w pomieszczeniu cisza. Słychać było tylko brzęk naczyń i lekkie szepty. Tylko Ślizgoni pozwalali sobie na głośniejsze rozmowy.

Przed pójściem na Eliksiry, Gal zaprowadziła Faith i Logana na Zielarstwo, zaś po zajęciach ruszyła do gabinetu Snape'a. Dopiero, gdy zapukała do drzwi, zdała sobie sprawę z tego, że Severus zmienił swoje lokum. Ruszyła na schody, dla rozrywki wybierając główną klatkę schodową z tymi ułomnymi schodami. Gdy przechodziła obok korytarza prowadzącego na pierwsze piętro, usłyszała szloch. 

Czy w humorze, czy nie, Złota Dziołszka była zawsze na posterunku. Dwie dziewczyny, z czwartego lub piątego roku, płakały stulone pod ścianą.

— Co się stało? — Spytała Gal z troską w głosie. W odpowiedzi otrzymała nieufne spojrzenie. — Ktoś was zaatakował czy coś?

— Nie, nic się nie stało...

Gal ruszyła w stronę sali do Mugoloznawstwa.

— Nie idź tam!

— Bo co?

— Tam jest... Profesor Carrow... 

Gal mruknęła tylko coś pod nosem i westchnęła ciężko. Podeszła do sali i otworzyła drzwi. Krępa kobieta z wyższością trzymała różdżkę skierowaną ku jakiemuś Gryfonowi, który zwijał się na ziemi z bólu. Co ciekawe, cała ta scenka rozgrywała się w milczeniu, jednak Gal dobrze wiedziała dzięki jakiemu zaklęciu. Zrobiła krok do przodu i jej uszy wypełniła kakofonia cierpienia. Czyżby właśnie miała uratować GRYFONA i to już pierwszego dnia szkoły? Życie lubiło z niej żartować ostatnio.

— Czego? — Alecto Carrow dostrzegła przybysza.

— Co mu jest?

— Nieodpowiednie zachowanie wymaga konsekwentnej kary.

— A co to za jeden?

— James Blishwick.

Gal szybko przewertowała pamięć. Kojarzyła to nazwisko, ale zdecydowanie nie z Hogwartu. Istniała duża szansa, że pojawiło się gdzieś na drzewie Blacków. Bardzo dobrze. Czas na wielką improwizację. Dziewczyna udała wielkie zdziwienie.

— Syn TYCH Blishwicków?

— Jakich „tych"?

— No ja nie wiem co musiał zrobić, żeby być aż tak ukaranym. Ciekawe jak zareaguje na to jego ojciec.

Alecto posłała jej podejrzliwe spojrzenie.

— Co ty gadasz, dziewucho, co? Niby kim jest jego ojciec?

— Skoro pani profesor nie wie, to nie wypada mi uchodzić za kogoś, kto wie coś więcej niż pani profesor. A teraz idę, dyrektor mnie wzywał.

Zostawiła skonsternowaną Alecto i ruszyła do gabinetu Snape'a. Po użyciu wielce zabawnego hasła, pokonała schody i zatrzymała się krok po przekroczeniu progu.

— No siema — powiedziała sceptycznym tonem.

Severus siedział przy biurku i coś pisał. Podniósł wzrok dopiero, gdy dziewczyna poruszyła się, aby przepuścić zaaferowaną pannę Crouch.

— Snape! Ta dziewczyna mówiła coś o jakimś Blishwicku! Kim, do cholery, jest Blishwick?

— Nie wzywałem cię, Alecto. Wiesz, że nie mam czasu na nadprogramowe pogawędki — odpowiedział kontynuując pisanie.

— Ale muszę to wiedzieć!

Czarne ślepia podniosły się i przewierciły na wylot obie panie stojące w gabinecie.

— Jeśli nie wiesz kim jest Blishwick, to lepiej dla ciebie, żebyś się tego nie dowiedziała. Żegnam.

Carrow obruszona opuściła pomieszczenie, zaś Snape odezwał się ponownie dopiero, gdy przejście zamknęło się.

— Z tego, co wiem, wolałaś się nie wychylać z tłumu, a już pierwszego dnia skupiasz na sobie uwagę Śmierciożerców.

— Z tego, co wiem, miałeś mi już nie wchodzić do głowy, a jeśli chodzi o mianowanie mnie prefektem, to wcale nie pomaga mi zniknąć w tłumie.

— Myślałem, że już zrozumiałaś dlaczego tak zrobiłem.

— A co jeśli nie zrozumiała, co? — Zrobiła kilka kroków w stronę biurka. Przypatrywał jej się spojrzeniem człowieka, który nie spał przez ostatnie kilka dni. — Znikasz sobie kij wie gdzie na kupę czasu, a potem nagle pozujesz na wielkiego sojusznika.

— Gdybym tego nie zrobił, podzieliłabyś los pana Blishwicka. Znając ciebie — co najmniej raz w tygodniu. 

Gal uniosła brew.

— Umiem o siebie zadbać.

— Jeśli zaś chodzi o moją nieobecność... Nie mogłem się wtedy z tobą skontaktować. Teraz również nasze spotkania nie powinny mieć miejsca, aczkolwiek co jakiś czas będziesz mogła mnie znaleźć w moim starym gabinecie. Tutaj nie przychodź. A teraz idź i pamiętaj... ściany mają uszy. — Rzucił sugestywne spojrzenie w stronę portretów dyrektorów. Gal dopiero teraz zauważyła, że wszystkie są puste. — Nie oczekuj tego stanu zawsze. Dzisiaj musiałem być pewny, że będziemy sami. — Dodał i wrócił do swoich spraw.

***

Carrowowie nieźle panoszyli się w szkole, a Sue nawet nie wiedziała, co powinna z tym zrobić. Nawet profesor Sprout ostrzegała ją, żeby za bardzo się nie wychylała. Tylko trzech Śmierciożerców w zamku i taki chaos. Starała się dbać o Faith i Logana najbardziej jak mogła, ale nie miała kontroli nad tym, co dzieje się z nimi podczas lekcji. Dodatkowo, towarzyszyło jej dziwne przeczucie, że wkrótce sytuacja wymknie się spod czyjejkolwiek kontroli. To znaczy, jeszcze bardziej niż teraz. 

Po dwóch tygodniach miała już dość. Musiała się wyrwać, ale nawet oddalanie się w najdalsze zakamarki terenów Hogwartu nie burzyło tego paskudnego wrażenia, że jest się w szklanej kuli. Na pewno musi być jakaś możliwość opuszczenia zamku oprócz głównego wyjścia! Bree z pewnością o tym wiedział, ale Gal była równie pewna, że nie powie jej o tym ze względu na możliwość przejęcia listu. Kominkom też nie ufała. Schowała twarz w dłoniach oddychając głęboko. Do przerwy bożonarodzeniowej jeszcze szmat czasu. Nie wytrzyma. 

— Ty idiotko — szepnęła do siebie doznając objawienia. 

Wrzeszcząca Chata. Będzie tam musiała się dostać co najmniej raz na cykl księżyca. 

Jak szalona pobiegła do Pani Pomfrey, która była wtajemniczona w jej likantropię. Gal nie powinna być zdziwiona tym, że Skrzydło Szpitalne było pełne, ale cóż, tak, stała chwilę w progu w pełnym zdumieniu. Poppy Pomfrey rzuciła jej rozpaczliwe spojrzenie i podbiegła do niej.

— Panno Gal, zupełnie zapomniałam! Miałam pani przekazać, że profesor Snape przygotował pani na ten rok inne miejsce. To samo, w którym spędzała pani czas pięć lat temu — szepnęła. — Zaprowadzę tam panią, proszę się u mnie zjawić wieczorem odpowiedniego dnia. I musimy załatwić to przed ciszą nocną, Carrowowie nie mogą się dowiedzieć.

Gal skinęła głową zaciskając wargi. Spojrzała jeszcze raz na tłumy uczniów.

— Czy mogłabym pani jakoś pomóc?

— Przykro mi, moja droga, ale sama muszę się tym zająć... Aczkolwiek... Podobno jesteś bardzo dobra z eliksirów, prawda?

— Ta.

— Mogłabyś pomóc mi więc uwarzyć kilka prostszych mikstur leczniczych..

— Bardzo chętnie.

Kobieta zaprowadziła Gal na swoje zaplecze, dała przepisy i pokazała, w jaki sposób ułożone są składniki.

— Uwarz mi proszę po kociołku tych mikstur... Będę się starała zaglądać do ciebie co chwilę. I pod żadnym pozorem nie wyglądaj nawet zza drzwi. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś nieodpowiedni będzie kręcił się w pobliżu... Nie powinno tu ciebie być. Ale sama nie daję rady...

Kobieta pociągnęła nosem starając się powstrzymać większy szloch. Gal poklepała ją po ramieniu.

— Niech się pani nie martwi, wszystko wróci do normy niedługo. Potter na pewno coś szykuje — powiedziała krzywiąc się nieco. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie kogoś pocieszać Krokietem. Co za paskudne czasy.

***

Tak jak wszyscy inni normalni uczniowie, Gal należała do hejterów nowego Mugoloznawstwa i OPCM. O ile to pierwsze to był po prostu jeden wielki żal i bezbectwo, to na tym drugim nie dało się po prostu wyłączyć, gdyż wymagana była aktywność. A dokładniej to rzucanie różnych czarnomagicznych zaklęć na kolegów.

— Czy to prawda, że od czarnej magii robią się zmarszczki? — Spytała Gal na jednej z lekcji.

— Oczywiście, że nie — odpowiedział Amycus Carrow, po czym połączył uczniów w pary. 

Neville Lonbottom wpatrywał się wrogo w stojącą naprzeciwko Gal. Nie wyglądał, jakby miał zamiar zrobić jakikolwiek ruch, tak więc dziewczyna rozpoczęła. Zamachnęła się różdżką i wypowiedziała inkantację celowo myląc jedną z sylab.

— Ojej, nie wyszło — mruknęła sarkastycznie. Spojrzenie Nevilla zaczęło ją drażnić. — Co ci nie pasuje, co?

— Dobrze wiesz, co.

— Lampisz się na mnie, jakbym ci matkę zabiła laczkiem.

Chłopak rozsierdził się i rzucił w dziewczynę jakimś niewerbalnym czarem, który sparowała Protego.

— Żadnych tarcz! — Przypomniał nauczyciel.

— Co za kretyn — westchnęła Gal.

— Sama jesteś...! Kretynką! — Syknął Neville.

— Rety, to nie było o tobie. Jesteśmy w tej samej drużynie, typie — odpowiedziała cicho.

— Nie widziałem cię nigdy na spotkaniach Gwardii Trubadurów, chociaż twoi przyjaciele byli — usłyszała w odpowiedzi.

— Gwardii czego? 

Na twarzy dziewczyny widać było autentyczne zdumienie. Neville trochę się zmieszał.

— Nie ważne... Pogadamy... Później...

Przez resztę lekcji rzucali w siebie jakieś niegroźne czary nie będące niczym, czego wymagał profesor Carrow. Był zbyt zajęty obserwowaniem Malfoy'a i innych Ślizgonów. 

— Idź za mną w bezpiecznej odległości — szepnął Neville, gdy zajęcia się skończyły.

Gal zrobiła, jak mówił. Chłopak zatrzymał się na szóstym piętrze w opustoszałym korytarzu, gdzie na ścianach nie wisiał ani jeden obraz.

— Nim zacznę cokolwiek mówić, udowodnij, że jesteś po naszej stronie. Bo twój status prefekta tego nie dowodzi.

— Nosz kurna. Przyjaźniłam się hardo ze Snapem rok temu, ale nie wiedziałam, że wywinie taki numer. Tytuł mi dał, żeby mnie chronić, bo wciąż uznaje się za mojego friendsa, ale sama nie wiem.

— Brzmisz jeszcze bardziej podejrzanie.

— Mieszkam teraz u Chickensoupów. Rodzice Bree są w Zakonie. Jaki jeszcze chcesz dowód?

— Czemu u nich mieszkasz? Czy ty i Bree...

— Nie. Po prostu matka mi uciekła do US, a głupio by było, jakbym została sama w domu. W kupie raźniej.

— A Silverstein? Z nią wciąż utrzymujesz kontakty?

— Jak najbardziej.

— Skoro tak, to czemu nie wiesz czym jest Gwardia Trubadurów?

— Może ty mi powiesz, co?

Gal splotła ramiona na piersi.

— Obcięłaś włosy, to też jest podejrzane...

— NA KOKSA, LONGBOTTOM, DO RZECZY.

— Cóż, jeśli nie jesteś w stanie poświadczyć żadnym innym kontaktem...

— Syriusz, kurna, Black. Lepiej? Spędziłam z nim całe wakacje po szóstym roku. Po swoim pierwszym szóstym roku.

— Musisz to jakoś zweryfikować.

— Ma ukrytą chatę, nie mogę wymówić jego adresu.

— Hm. Może coś jeszcze?

— Lupin...

— Oh, no tak. Kręciłaś się wokół niego jak tu był.

Oberwał kuksańca w potylicę. Następnie Gal wyciągnęła coś z kieszeni i wręczyła mu.

— Proszę bardzo. Dowód ostateczny. Patrz na datę.

Neville rzucił okiem na list od Remusa Lupina z tych wakacji.

— No dobra — mruknął oddając jej kartkę. — Wciąż nie rozumiem, czemu to ja muszę ci o tym mówić, skoro nikt inny nie powiedział... Dlatego zrobię to następnym razem. Muszę się skonsultować z innymi.

— Niech cię szlag, Longbottom.

Gal odwróciła się na pięcie i odeszła ciskając pod nosem różne brzydkie słowa, których prawie się pozbyła ze słownika w ubiegłe wakacje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro