Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV - 02

Podczas gdy Zakon Feniksa szykował się do walki z Voldemortem, Gal postanowiła stoczyć bój z przeszłością. Informacje o jej dalekich przodkach rozbudzały tylko zainteresowanie jej najbliższymi krewnymi. Co jej matka robiła w UK? Komu dała zrobić sobie dziecko? Czemu ukrywała to wszystko?

Młoda Sue zeszła do kuchni, gdzie jej rodzicielka właśnie wykrzykiwała refren jakiegoś hitu z radia.

— Mamo, chcę pogadać o czymś... WAŻNYM.

— Tak, kochanie?

Kobieta przyciszyła odbiornik.

— Jesteś czarownicą?

— Czemu pytasz?

— Wiem o czarodziejskiej rodzinie Sue ze Stanów.

— Tak myślałam, że nie utrzymam tego w tajemnicy na zawsze... — Kobieta odłożyła garnek, po który dopiero co sięgnęła do suszarki. — Tak, jestem czarownicą.

— Czemu mi nie powiedziałaś wcześniej?

— Chciałam żebyś była normalną dziewczynką, która nie wie nic o swoich ześwirowanych przodkach. 

— Czyli uciekłaś z domu?

— Tak. Dokładnie tak było. Gdybyś ich poznała, też miałabyś dosyć po kilku chwilach.

— No okej... A co z ojcem? Pani Sue posłała rozmarzone spojrzenie w tylko jej znanym kierunku.— Przykro mi, ale o nim w dalszym ciągu nie mogę ci powiedzieć. Tak jak już ci mówiłam, był czarodziejem. Jednym z najlepszych...

— Czyli nie jestem półkrwi?

— Nie, słonko, nie jesteś. Jesteś czystokrwista.

— A może powiesz mi chociaż jego nazwisko?

— Nie. Ale był najczystszy z najczystszych... 

Gal zdziwiło to określenie. Brzmiało zupełnie tak, jakby matkę interesowały te sprawy z czystością krwi. A jeszcze dziwniejsze było to spojrzenie. Zostawiła ją w kuchni i wróciła do pokoju.

Podczas kolejnego pobytu na Grimmauld Place, zajęła się przeglądaniem zakurzonej biblioteczki.

— Czego jeszcze chcesz się dowiedzieć? — Spytał Syriusz przynosząc jej herbatkę, chociaż wyraźnie mówiła, że ma ze sobą czteropak MountainDew. 

Tak jakby on wiedział co to jest.

— Z tego co wiem, mój ojciec był przestępcą. Masz tu coś o kryminalistach?

— Masz na myśli akta Brygady Uderzeniowej albo Aurorów? Nie, przykro mi.

— Bardzo zabawne. Mama mówiła, że był dobrym czarodziejem. Bardzo dobrym. I... to było mega dziwne, bo skoro zerwała kontakty z rodziną, to myślałam, że też zwisa jej sprawa czystości krwi, tak jak tobie, ale powiedziała, że ojciec był „najczystszy z najczystszych". Dokładnie tak. A potem... miałam wrażenie, że głęboko rozmyślała o nim czy coś.

Syriusz parsknął.

— To hasło brzmi jak motto mojej szacownej rodzinki. Toujours pur — Zawsze czyści.

Gal spojrzała na niego z dramatycznym przerażeniem. Roześmiał się.

— Nie martw się, w życiu bym się nie przespał z żadną Sue, aż tak stuknięty nie jestem.

Dziewczyna spąsowiała nieco i wróciła do grzebania w regale. Syriusz zdał sobie sprawę z tego, że palnął coś niestosownego i wycofał się. 

Godzinę później zbierali się do wyjścia. Remus wyjrzał z kuchni.

— Dokąd idziecie?

— Do Maka. Na randkę — rzuciła Gal.

— To taka mugolska restauracja — wyjaśnił podekscytowany Black.

— Właśnie zrobiłem zalewajkę, myślałem, że zjemy razem...

Gal spojrzała na Syriusza. Syriusz spojrzał na Gal.

Zostali na obiedzie na Grimmauld Place 12. Panie i panowie, tak działa magia przyjaźni.

Po zjedzeniu pysznej zupki, Syriusz wpadł na genialny pomysł. Bez słowa zaciągnął Gal do jakiejś sypialni. Otworzył wielką szafę i wskazał dziewczynie na jej wnętrze.

— Bierz co chcesz — powiedział z uśmiechem, po czym opuścił pomieszczenie.

Dziewczyna ze zdumieniem spojrzała we wnętrze szafy. Pełno tu było różnych ubrań, pewnie jego matki. Nim zaczęłaby umierać na kaszel od tych zakurzonych szmat, wyjęła różdżkę, aby użyć swojego ulubionego Chłoszczyśca. Kilka minut później zeszła na dół w czarnej szacie z koronkowym kołnierzem, całą masą obszyć i welurowych tasiemek. Miała przylegające rękawy i sięgała aż do ziemi. Syriusz zaczął bić brawo, a Remus zakrztusił się herbatą.

— Nie sądziłem, że ciuchy mojej matki mogą dobrze wyglądać na kimkolwiek! — Black obejrzał dziewczynę z każdej strony.

— Aż żałuję, że mam takie proste, sztywne włosy.

— Czemuż?

— To jest wiktoriańskie, co nie? Wtedy mieli takie puszyste upięcia i loczki i w ogóle.

— To nie jest wiktoriańskie, to jest współczesna moda czarodziejów — wtrącił się Lupin z lekkim uśmiechem.

— Serio? Jakbym wyszła tak na Pokątną to by się na mnie mniej gapili, niż jak poszłam tam w topie i japonkach?

Lupin przytaknął niepewnie, zaś Syriusz zaprzeczył.

— Nikt nie oderwałby od ciebie wzroku. — Mrugnął do niej.

— Właściwie to masz rację — wtrącił Lupin. — To w końcu szata wyjściowa, nikt w takich nie chodzi na co dzień.

— Co ty gadasz, przecież moja stara zasuwała w tym ósma szesnasta dzień w dzień. To co powiedziałem, to miał być komplement.

— Stara?

— Od Gal nabieram młodzieżowej mowy.

— Właśnie widzę. Kilka razy już zdarzyło ci się przekląć.

— Mogę to zatrzymać? — Spytała śmiało Gal chcąc przerwać tą rozmowę.

— Dobry pomysł mi dałeś, Luniaczku. — Syriusz uśmiechnął się tajemniczo do Gal. — Panno Sue, to jest suknia prawdziwej damy. Jeśli chcesz na nią zasłużyć, twe słownictwo musi być na wyższym poziomie.

— Nie to nie, łaski bez.

Gal wróciła się przebrać. Ale kiedy miała wracać do domu, Syriusz i tak wcisnął jej te fatałaszki w jakiejś papierowej torbie.

***

W ciągu kolejnego tygodnia Gal otrzymała jeszcze kilka fajnych czarodziejskich gadżetów, a idąc za ciosem, wybrała się na Pokątną wraz z Rose, żeby nabyć ubrania stosowne do paradowania w Hogwarcie w czasie wolnym. Silverstein bardzo cieszyło to, że mogła pomóc przyjaciółce. Nigdy nie sądziła, że to ona będzie doradzać jej w sprawach mody — odwrotne sytuacje, kiedy to Gal zabierała ją na mugolskie zakupy, miały miejsce już kilka razy.

Panna Sue zawitała w połowie sierpnia na Grimmauld Place 12 w dżinsowych ogrodniczkach.

— Zamiłowanie do czarodziejskiej mody minęło?

— Nie widzisz bluzki?

Dziewczyna dumnie wypięła pierś prezentując koszulkę z krótkim rękawem w czarno-żółte (puchońskie) paski. Syriusz pokazał jej okejkę dłonią.

— Zupełnie jakbyś wyczuła, co dzisiaj przygotowałem na poczęstunek.

Zaprowadził ją do salonu, gdzie na stole stały półmiski wypełnione Doritosami i Marsami (tak, wrzucił odpakowane batony do naczynia). Na brzegu stał rządek MountainDew w puszce.

— O mój koksie! Mugolskie żarcie!

Syriusz odchrząknął.

— Nic, co powiedziałam, nie jest wulgarne!

Roześmiał się. Od kilku dni faktycznie starała się zmienić słownictwo. Dorosłej czarownicy nie wypadało używać niektórych wyrazów!

— Skąd w ogóle wiedziałeś, że akurat te konkretne rzeczy lubię najbardziej?

— A tak jest? Nie miałem pojęcia!

Gal zasiadła na sofie i chciała zacząć wykładać mu prawidła mugolskich przekąsek, kiedy w drzwiach dostrzegła Remusa. Spoglądał na nią z zadowoleniem. Posłała mu nieco onieśmielony uśmiech. Chyba już wiedziała, skąd Syriusz wiedział o Doritosach. Lupin zniknął tak szybko, jak się pojawił — chciał się tylko przywitać.

Sue spędziła z Blackiem kolejne miłe popołudnie. Odżywieni niezdrowym jedzeniem, postanowili latać po całym domu i ciskać w siebie zaklęciami.

— Co wy tam robicie? — Lupin wyjrzał ze swojej kryjówki. — Możecie być ciszej?

Lunatyk ruszył w stronę źródła ostatniego hałasu, jaki rozbrzmiał.

— Idzie tutaj — szepnęła Gal niesamowicie rozbawiona.

— Wiesz co robić — odpowiedział jej Syriusz w równie dynamicznym stanie.

Kiedy Lupin dotarł do pomieszczenia, w którym byli, zastał Gal opartą o ścianę. Syriusz natomiast opierał się jedną ręką o ścianę, pochylając się nad dziewczyną. Ich twarze były bardzo blisko siebie. Patrzeli sobie w oczy i starali się nie wybuchnąć śmiechem.

— Znowu to samo? — Nie musieli patrzeć na Remusa, żeby wiedzieć, że przewraca oczami, albo unosi ręce w geście bezradności. — Dajcie już sobie spokój...

Słyszeli jak odchodzi. Żadne z nich wciąż nie ruszyło się z miejsca. Gal czuła subtelny zapach perfum Syriusza, on zaś jej oddech na swojej szyi. Wystarczyło, żeby tylko opuścił twarz odrobinę niżej. Nawet nie zauważył, kiedy pokonał tą odległość. Ich usta były zbyt blisko siebie, żeby się nie spotkać. Starał się wyczuć jej reakcję na ten dotyk. Odsunął się, a ona wraz z nim, w tę samą stronę, jakby podążała za nim. Trwało to jednak tylko chwilę. Wróciła do ściany podtrzymującej ją w pionie, zaś Syriusz mógł dostrzec jak wiele emocji przepływało przez jej twarz. Wciąż wpatrywała się w niego. Zauważył, że wciąż trzymała go za dłoń. Wciąż? Musieli się złapać jakiś czas temu, nawet nie zwrócił uwagi.

— Nie wiem co teraz — powiedziała cicho.

— Co teraz... — powtórzył jej słowa zastanawiając się nad nimi. — Chyba powinienem...

Rozluźnił uścisk, ale poczuł, że ona nie czyni tego samego. Spojrzał na nią pytająco, obejmując znów jej dłoń. Spuściła wzrok zagryzając dolną wargę. Widział, że stara się powstrzymać od uśmiechu.

— Wiesz, że to był mój pierwszy raz?

— Oh... Tak mi przykro...

— Oszalałeś!? To najgorsza rzecz jaką mogłeś teraz powiedzieć! — W jej głosie zabrzmiała typowa dla niej dziarskość. — Jakbym nie chciała, to bym się odsunęła — dodała ciszej.

Syriusz uśmiechnął się dość niepewnie. Wrócili do salonu. Zmęczyli się tym wszystkim i musieli się napić. Natknęli się na Lupina, który siłował się z puszką. Kiedy dostrzegł ich, wyglądał jak pies przyłapany na złym uczynku. Gal i Syriusz wybuchnęli śmiechem. Dziewczyna nauczyła go otwierać tak sprytnie zapakowane napoje, po czym całą trójką radośnie gawędzili aż do zachodu słońca.

***

Gal bardzo dobrze spędzało się czas na Grimmauld Place 12, nawet pomimo obecności Remusa. Pani Sue miała wrażenie, że już był wrzesień, biorąc pod uwagę obecność jej córki w domu, która właśnie odbywała niewinne obściskiwanko na drugim piętrze domu Blacków.

— Idzie.

Syriusz odsunął się od Gal. Dziewczyna pospiesznie spięła włosy w kucyk. Remus otworzył drzwi.

— Czemu siedzicie po ciemku?

Mężczyzna wpatrywał się w dwójkę siedzącą na podłodze. Oświetleni byli trójkątem światła, które wpuścił do środka wraz ze swoim przyjściem. Wyglądali na zadowolonych z siebie.

— Opowiadamy sobie straszne historie — wyjaśniła Gal. 

Syriusz nie powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.

— Właśnie widzę. Nie zróbcie tu bałaganu. Szalonooki lubi przesiadywać w tym gabinecie. 

— Dobrze, mamo — odpowiedzieli oboje.

Remus zostawił ich zamykając drzwi. Już przyzwyczaił się do zarządzania tym domem, więc i nowa ksywka w pewien sposób mu pochlebiała. Oczywiście syf jaki był, taki pozostał. Gal miała wrażenie, że to zasługa Stworka. Kiedy już oczyściła jakieś miejsce, kolejnym razem (czyli za dzień lub dwa) było w takim samym stanie jak przedtem. Musiała korzystać z Chłoszczyśca, gdyż nie chciała tarzać się z Syriuszem w kurzu. A zdarzało im się spędzać takie miłe chwile dość często ostatnio. Lupin przestał już być wrażliwy na przesyłane między nimi spojrzenia, tak więc nie dostrzegł, że stały się one jak najbardziej szczere. 

Pewnego dnia Gal nawet chciała uświadomić Remusa o tym, co się dzieje.

— Chodzę z Syriuszem — rzuciła prosto z mostu siedząc razem z Lunatykiem w kuchni.

— Mhm — mruknął przeglądając zapasy.

— Naprawdę.

— Gal, nie robi to już na mnie wrażenia. Myślałem, że sobie odpuściłaś drażnienie mnie w ten sposób. Co niby chcesz tym osiągnąć?

Spojrzał na nią spokojnie. Dziewczyna wyszła z kuchni rozsierdzona. Minęła Syriusza, który słyszał ich rozmowę. Black również najchętniej nie wierzyłby w jej słowa. Ale niestety brał czynny udział w tym przykrym incydencie. Przykrym, bowiem odczuwał wyrzuty sumienia. Relacja, która ich łączyła nie była przecież prawdziwym związkiem. On był zbiegiem z Azkabanu, który szykował się na wielką bitwę. Ona niedługo rozpocznie ostatni rok Hogwartu, a potem życie pełne różnych możliwości. On szukał kogoś, w kim znajdzie oparcie i bliskość przez cały czas. Ona była w trakcie swojego pierwszego młodzieńczego romansu. Nie widział ich wspólnej przyszłości. Nawet nie był pewien, czy w ogóle zależało mu na czymś takim. Uwielbiał tę dziewczynę, dlatego też chciał być wobec niej całkowicie uczciwy. 

— Gal, wiesz co jest za kilka dni, prawda? — Zagaił, gdy byli sami w domu. (Lupina wywiało na jakąś misję.)

— Chyba nie masz na myśli września? 

— Dokładnie to mam na myśli.

— Nie możemy udawać, że poza sierpniem nie ma nic?

— A potem co? Że sierpień w ogóle nie istniał?

Dziewczyna spuściła wzrok.

— Wiesz, że musimy to zakończyć. Tak porządnie, konkretnie. Bez niedomówień.

— Tak do końca? Bez żadnych... no nie wiem...

— Nadziei na przyszłość? Nie. Wiem, że można pisać listy. Może czasem spotkać w Hogsmeade... ale do tego pewnie nie dojdzie.

Gal westchnęła ciężko. Już ją poinformowano, że Hogwart będzie zachowywał potężne względy bezpieczeństwa w tym roku. Możliwe więc, że zakazane zostaną wyjścia do Hogsmeade.

— Zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym... Ale w obecnej chwili nasza relacja zmierza donikąd.

Dziewczyna milczała chwilę, ale w końcu pokiwała głową.

— Dobra. Czyli od dzisiaj tylko najlepsze ziomeczki.

Uścisnęli sobie dłonie, jakby zawarli poważną umowę.

***

Przez te wszystkie wakacyjne sprawy Gal zapomniała totalnie o takim drobnym szczególe związanym z Hogwartem. Jej pamięć odświeżył jakiś random ze Slytherinu, gdy wsiadała do pociągu.

— Mistrzu Eliksirów.

— Witaj... Mistrzu Niczego? — Odpowiedziała i spojrzała na Bree i Rose. 

Wzruszyli ramionami. Rose szczerze nie wiedziała o co chodzi, po BBC nigdy nie dało się tego stwierdzić. Zajęli w trójkę przedział. Nikt nie chciał się do nich dosiąść. Nie był to dobry znak. Ludzie ich unikali, chociaż w Ekspresie do Hogwartu trudno było o tak mało zapełniony przedział.

— Może to przez te zabezpieczenia i szaleństwa z Sami-Wiecie-Kim mniej uczniów wraca do szkoły? — Zasugerowała Gal.

— Oboje wiemy, że to nieprawda. — Bree posłał jej sugestywne spojrzenie. 

Czyli wiedział. Gal niestety nie wiedziała jeszcze co. Ale po chwili połączyła fakty i wydała okrzyk. Miała ochotę czymś rzucić. Bree był gotowy. Podał jej magiczną szklankę od Zonka. Po stłuczeniu się automatycznie wracała do poprzedniego kształtu i była bezpieczna nawet dla małych dzieci, więc tym bardziej dla wściekłej Gal.

— O co chodzi? — Spytała w końcu Rose.

— Nie zdałam Eliksirów. Muszę powtarzać rok.

Wiadomość ta obeszła szkołę wzdłuż i wszerz już pierwszego dnia. Nie chodziło tu tylko o zamiłowanie Gal do eliksirów, bo o tym wiedzieli tylko jej bliżsi znajomi i uczniowie z jej rocznika. Po prostu w Hogwarcie jeszcze nikt nie musiał powtarzać roku. Sue desperacko chciała wyjawić historię swojego romansu z Blackiem, ale czuła, że nawet to nie zagłuszy tej tragedii. Mimo wszystko podzieliła się tym chociaż z przyjaciółmi. Bree był dogłębnie poruszony. Musiał się przejść. Rose miała tak wiele pytań.

— Nie, naprawdę nie robiliśmy nie wiadomo czego. Tak, mówiłam Remusowi, ale mi nie wierzył. Nie, mama nie wie, no co ty. Nie, wcale nie wygląda tak staro. Dałabym mu najwyżej trzydziestkę. Tak, wciąż jesteśmy ziomeczkami. I nie jest dziwnie. To znaczy, jeszcze w lipcu było bardzo dziwnie z Remusem. Ale dzięki Syriuszowi jakoś... lepiej. Mogę teraz bez problemu siedzieć z Luniaczkiem w jednym pomieszczeniu i dobrze się bawić. 

— Luniaczkiem?

— Syriusz tak na niego mówi. Z resztą nie ważne. Było, minęło. Teraz mam nowe rzeczy na głowie. I na sobie.

Gal wysypała zawartość walizki prezentując przyjaciółce wszystkie nabytki, które dał jej Syriusz.

— Wiesz ile to jest warte? — Sapnęła Rose przeczesując szaty i suknie piętrzące się na łóżku Sue.

— Domyślam się. Ale przecież nie wzięłam tego na handel.

Bree w końcu wrócił. (Tak, znał sposób na wejście do damskiej sypialni.)

— Laska, ale ty masz nadefekowane w tej głowie — ustosunkował się do letniego romansu przyjaciółki i zbili piąteczki.

***

Pierwszego dnia lekcji Gal o mały włos poszła na Zielarstwo z Rose. W odpowiednim momencie cofnęła się i skręciła do sali z eliksirów. Tam spotkał ją kolejny zawód. Brak Snape'a. Za to w powietrzu unosiło się coś, czego nie czuła od co najmniej 48 godzin. Kurz, stare meble, zalewajka Remusa, perfumy Syriusza. W jej oczach pojawiły się łzy.

— Panna Sue, prawda? — Spytał profesor Slughorn. 

Wyglądał na przemiłego staruszka, ale Gal nie miała w tym momencie sił, by żyć. Skinęła tylko głową i zajęła miejsce obok Pottera, który zmierzył ją wzrokiem.

— To miejsce jest zajęte.

— Pocałuj mnie w zad.

Ręka Pottera wyskoczyła w kosmos. Już chciała go trzepnąć, kiedy okazało się, że zgłasza tylko brak książki. Prychnęła, gdy otrzymał jakiś zniszczony egzemplarz podręcznika. Granger pojawiła się chwilę później i również zaczęła robić problemy, ale dała spokój widząc łzy w oczach Puchonki. Profesor w końcu rozpoczął zajęcia o tworzeniu Amortencji. Super temat na pierwszą lekcję. Gal miała ochotę teraz wyjść z Hogwartu, zaszyć się na Grimmauld Place 12 i nigdy nie wychodzić. Ale gdyby tak zrobiła, mielibyśmy kolejny nudny kawałek opowieści. Sue zezowała co jakiś czas na poczynania Pottera. Okazało się, że albo nie umie czytać, albo otworzył podręcznik na złym przepisie, bo robił zupełnie nie to, co powinien. Zerknęła mu przez ramię. Całą książkę miał popisaną jakimiś notatkami zapisanymi wyblakłym już tuszem.

— O nie nie nie nie nie nie.

Złapała podejrzany egzemplarz, ale Potter nie pozwolił jej i chwilę się tak siłowali, dopóki nie dostrzegł tego Slughorn.

— Cóż się tam dzieje?

— Mam podejrzenia, że ta książka jest przeklęta.

— Z pewnością nie, proszę się nie obawiać i wrócić do pracy — odpowiedział pogodnie nauczyciel. 

Gal musiała rozwiązać więc to sama.

— Nie korzystaj z tych dopisków. Skąd wiesz, co z tego wyjdzie? Może to przepis na szybką śmierć, wiesz, że masz do tego talent.

— Jeśli tym pachnie ci Amortencja to współczuję.

— O, wyrobiłeś się w tekstach — pochwaliła go, po czym oberwał w potylicę. Zostawiła mu tą książkę i wróciła do pracy. Załatwi to następnym razem, teraz nie miała na to siły. Ale wciąż uważnie obserwowała jego poczynania. Aż w końcu pierwszy ukończył eliksir, w dodatku bezbłędnie i wygrał Felix Felicis. Przeklęty Potter.

— Panno Sue, mogłaby pani zostać na chwilę?

Gal zebrała rzeczy i podeszła do Slughorna.

— Profesor Snape wyjaśnił mi dlaczego nie zaliczyła pani SUMów. Bardzo przykra sytuacja. Nigdy nie słyszałem, żeby egzaminatorzy z ministerstwa tak sztywno trzymali się kryteriów i wstawili Trolla uczniowi, który po prostu okazał się zbyt dobry — powiedział pociesznym głosem. 

Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami patrząc gdzieś w bok. Tak, nie zdała, bo według egzaminatorów nie zastosowała się do polecenia i uwarzyła eliksir leczący spoza podstawy programowej. 

— Mam nadzieję, że obecność w moim klubie poprawi pani notowania wśród kolegów i koleżanek.

Poklepał ją po ramieniu i pożegnał się. Gal nawet nie chciała myśleć o tym idiotycznym Klubie Ślimaka. Profesor zgarnął ją wraz z BBC i Rose jeszcze w pociągu na małą pogawędkę. Takim sposobem znaleźli się w wątpliwie elitarnym gronie jakiegoś legendarnego stowarzyszonka. A kilka minut po tym spotkaniu prawie zeszła na zawał, kiedy idąc do łazienki wpadła na coś niewidzialnego, co okazało się Potterem. A już oboje zdążyli zapomnieć o swoim sparingu w gabinecie Umbridge.

Skoro mowa o tym pomieszczeniu, Gal była ciekawa, czy Snape je zajął. Jednak tak, jak myślała, został na starych śmieciach. Postanowiła odwiedzić go w przerwie przed kolejną lekcją, żeby się przywitać.

Snape zmierzył ją wzrokiem. Wyglądała znów dość mizernie pomimo nowiu. Na głowie nie sterczał jej wysoki kucyk — włosy miała spięte jakąś klamrą z tyłu głowy.

— Nie jestem pewien, czy to obuwie spełnia założenia regulaminu — mruknął, gdy jego wzrok dostrzegł czarne martensy na nogach dziewczyny.

— Zapewne ubrałam je przypadkowo. Rano byłam dość... zmęczona.

— Czyżbyś przez wakacje nabyła kolejnych problemów?

— Nie. Właściwie, to były zbyt udane. Po prostu strasznie tęsknię. No i to powtarzanie roku... Zdążyłam o tym zapomnieć...

— Wiesz, że to konieczne.

Dziewczyna pokiwała tylko smutno głową. Bardzo dobrze pamiętała rozmowę, jaką odbyli tuż przed SUMami. Musiała pilnować sytuacji wtedy, kiedy on nie będzie mógł.

***

Gdy Dumbledore wspominał o zwiększonej ochronie Hogwartu, wszyscy przestraszyli się, że znów Dementorzy przybędą do szkoły. Tym razem sytuacja była bardziej komfortowa — pojawiło się kilku aurorów, którzy patrolowali okolice po dwóch lub trzech na jedną zmianę. 

— Może mój stary przybędzie pewnego dnia — oznajmił Bree, gdy całą trójką siedzieli na błoniach.

— Jacyś aurorzy wzgardzili tą robotą i będą dosyłać brygadzistów? — Spytała Gal notując coś w podręczniku do eliksirów.

— Nie. Lekarz pozwolił mu podejść na nowo do egzaminu na aurora.

— Uuuu, czekamy, panie Chickensoup.

***

Na kolejnych eliksirach, gdy Potter ruszył do szafki po szkolne składniki, podmieniła swój podręcznik na ten podejrzany. Sporządzanie losowych wskazówek mogło kosztować ich życie, biorąc pod uwagę, że Krokiet stosował się do nich bezmyślnie. Na szczęście Sue miała mniej więcej pojęcie jakich zmian dokonać, by eliksir nie wyszedł, ale nie wybuchł. Liczyła też, że po kilku niepowodzeniach Potter zniechęci się do dopisków. Po zajęciach zanurzyła się w lekturę ukradzionego egzemplarza. Niektóre spostrzeżenia tajemniczego współautora były celne, innych nie rozumiała. Znalazła też kilka nazw, które brzmiały jak zaklęcia oraz coś, co mogło być pseudonimem byłego właściciela — Książę Pólkrwi. Znalezisko pokazała Snape'owi kolejnego dnia.

Mężczyzna niemal od początku zdawał się rozpoznawać egzemplarz.

— Skąd to masz? — Spytał, po czym przeglądał książkę z lekkim śladem melancholii, jakby witał się ze starym przyjacielem.

— Potter wziął to z tej półki ze starymi książkami.

— To mój podręcznik. Ja naniosłem wszystkie te poprawki.

— Ooooh. To dlatego udało się Krokietowi uwarzyć Amortencję na pierwszych zajęciach, a mi nie. Bo przepis w podręczniku jest lewy.

— Oczywiście, że jest lewy. Nikt by nie chciał, żeby pierwszy lepszy uczeń był w stanie sporządzić pełnowartościowy eliksir. Przynajmniej nie wszystkie z nich. 

— Rok temu wszystko mi się sprawdzało.

— Bo robiliśmy słabsze eliksiry. Ich przepisy są poprawne. Amortencji nie ma na egzaminach. Stary Slughorn chciał się wkraść w wasze łaski prezentując wam tak atrakcyjną miksturę i nagrodę, której i tak nikt nie miał zdobyć.

— Ale przy tych łatwych przepisach też są notatki.

— Nie ma eliksiru, którego nie dałoby się ulepszyć. — Snape schował książkę do szuflady biurka. — Cieszę się, że zabrałaś to Potterowi. Było tam kilka rzeczy... z którymi nie powinien się zapoznawać.

— Jak zaklęcia?

— Owszem. 

— Są do eliksirów? Nauczy mnie pan ich?

Na twarzy profesora pojawił się grymas uśmiechu. 

— Nie.

— A ta ksywka? Książę Półkrwi? Opowie pan coś więcej?

— Nie. Idź już, mam jeszcze coś do zrobienia.

Dziewczyna posłusznie wyszła. Nie dziwiła się, że nie chce o tym rozmawiać. Mając ten podręcznik musiał mieć jakieś szesnaście lat. Znajdźcie mi kogokolwiek, kto w tym wieku nazywał się Księciem czegokolwiek i nie czuł potem głębokiego zażenowania na to wspomnienie.

Gal zastanawiała się, jakie sekrety ma Snape. Jak wyglądało jego życie szkolne? Black opowiadał jej trochę o tym, ale tylko urywki. Coś tam, że Snape był nudziarzem piwniczakiem. Ale to można było po nim stwierdzić nawet teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro