Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV - 01 || Złota Dziołszka i Ogrom Krwi Wszelakiej

Podczas wakacji Gal postanowiła dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie. Jej matka stwierdziła, że są tylko one dwie i tyle. Dziewczyna kilka razy zastanawiała się, dlaczego taki jest stan rzeczy, ale nie zaprzątało to specjalnie jej uwagi. Była przyzwyczajona do braku jakichkolwiek krewnych. Syriusz Black jednak podsycił jej zainteresowanie genealogią. Może Gal ma magicznych przodków, po których odziedziczyła jakąś fajną chałupę w Londynie?

Skoro mowa o stolicy, to właśnie tam dziewczyna rozpoczęła swoje poszukiwania. Przy okazji spędziła miło czas z Syriuszem w jego mieszkaniu przy Grimmauld Place 12. Prawie zeszła na zawał, kiedy obraz jakiejś baby zaczął się wydzierać lub gdy pojawił się przed nią wyjątkowo paskudny skrzat domowy. Najdziwniejsze było to, że wystarczyło tylko jedno spojrzenie na dziewczynę, a zarówno portret jak i skrzat, przestały traktować ją jak intruza. Zupełnie, jakby wiedziały o Gal coś, czego ona sama nie wie.

— Pokażę ci, skąd w ogóle znam twoje nazwisko. — Syriusz zaprosił ją do pustego pomieszczenia, w którym na ścianie rozpościerało się interesujące malowidło. 

Gal przyjrzała się pokracznym portretom różnych czarodziejów, które wraz z ich imionami i nazwiskami wplecione były w rozgałęzienia drzewa.

— Mnie nie znajdziesz — uprzedził Black i postukał w wypalone miejsce. Dopiero teraz dziewczyna dostrzegła, że na malowidle znajdowało się kilka czarnych plam. — Rodzinka sukcesywnie usuwała każdego, kto nie pasował do ich polityki. Mnie chcieli pewnie wywalić kiedy tylko dowiedzieli się, że dostałem przydział do Gryffindoru.

Roześmiał się, zaś Gal dalej śledziła drzewo.

— Ten ktoś czym sobie zawinił? — Spytała wskazując na miejsce po Andromedzie Tonks.

— Wziął ślub z Mugolakiem — wyjaśnił krótko. Lepiej będzie dla wszystkich, gdy Gal nie dowie się więcej o matce znienawidzonej przez siebie osoby.

— A ty tak właściwie to co zrobiłeś? — Nie byłem rasistą, zadawałem się z Mugolakami i ogólnie nieźle rozrabiałem... — Syriusz uśmiechnął się zanurzając we wspomnieniach.

Zrobił kilka kroków wzdłuż ściany i wskazał na miejsce, które powinno zainteresować Gal. Dziewczyna powiodła wzrokiem za jego dłonią.

— Crucia Black... i Seamus Sue... Mama na sto pro ma swoje panieńskie nazwisko... Czyli w takim razie jest czarownicą...

Z namaszczeniem przesunęła palcami po wizerunku czarnowłosej kobiety, będącej jej przodkiem. Zmarszczyła brwi spoglądając na gałązkę wyrastającą spod portretu Crucii.

— Acrux i Mimosa? Któreś z nich jest rodzicem mojej mamy? Bo jak patrzę na daty to coś mi się nie zgadza...

— Czyżby chodziło o imię? Sue to dość ekscentryczna rodzina i w kontakcie z brytyjskimi rodami kilka razy doszło do tego, że niektórzy Sue mają jedno imię w papierach, a drugim się posługują. Seamus, na przykład, zasłynął jako Jack. Pewnie zaciekawi ciebie też fakt, że jego matką była Elizabeth Malfoy...

Gal w tym momencie zupełnie zatkało.

— Obawiasz się pokrewieństwa z synem Lucjusza, czyż nie? Jest zbyt małe i nieistotne. Ród Malfoy jest prawie tak duży jak Black. Wśród rodzin czarodziejów takie „pokrewieństwo" jest nieuniknione. Z resztą, przyjrzyj się całemu drzewu. Z pewnością znajdziesz znane ci nazwiska, których nigdy byś nie skojarzyła z potężnym czystokrwistym rodem Blacków.

Dziewczyna zrobiła, jak jej polecił. Niektóre faktycznie były zaskakujące. A wtedy dostrzegła portret Dracona, w którym zabrakło kilku chromosomów, i wybuchnęła śmiechem.

Więcej informacji o Sue Gal znalazła w książce, którą Syriusz wykopał z totalnie zakurzonego regału. Gal była trochę zażenowana syfem w tym mieszkaniu. Typ siedział tu już kolejny rok, Lupin wraz z nim, w dodatku co jakiś czas wpadali członkowie tej tajemniczej organizacji. I nikt z nich nie kwapił się nawet, żeby zastosować prostego Chłoszczyśca.

Dziewczyna zasiadła na fotelu z książką, która miała odpowiedzieć na nie zadane jeszcze pytania. „Czarodzieje z Nowego Świata" autorstwa Amino Chickensoup z Wydawnictwa Chickensoup. W tym momencie pojawiło się pierwsze pytanie — jak dużo wiedział Bree? Nie chciała jednak tracić czasu na zastanawianie się, czemu nic nie mówił. Po prostu zanurzyła się w lekturę.

Książka opisywała losy magicznych społeczeństw pojawiających się w obu Amerykach. Gal przeszła do indeksu haseł i zaczęła szukać tylko wzmianek o swojej rodzinie. Ród Sue okazał się być jednym z najmłodszych, przez co nie należał do tych najbardziej szanowanych. Szybko mogło się to zmienić, gdyż byli najlepszymi prawnikami, jakich widział magiczny świat. W rodzie tym ceniono czystość krwi i chętnie zawierano małżeństwa z zagranicznymi rodzinami czarodziejów. Większość Sue pracowało w MACUSA (tamtejszy odpowiednik Ministerstwa Magii). Poza podstawowymi informacjami, jak to, że głową rodziny była żyjąca do dzisiaj Mary Sue (miała grubo ponad 100 lat), Gal odkryła kilka ciekawostek. Po pierwsze, w rodzinie tej dominowały kobiety. Po drugie, to mężczyzna biorący pannę Sue za żonę zmieniał nazwisko, nie na odwrót. Po trzecie, rodzina ta wydawała się niespecjalnie lubiana, czego wprost nie napisano, ale dawało się odczuć.

Po lekturze Gal miała kilka pytań do Syriusza. Zastała go w kuchni z Lupinem.

— Oh, witaj... — Remus był bardzo zmieszany i szepnął coś do przyjaciela.

— No hej... — Dziewczyna odwróciła trzymaną w rękach książkę, aby nie dostrzegł okładki. Tajemnica za tajemnicę. — Syriusz, mógłbyś mi jeszcze opowiedzieć coś o... sam wiesz czym?

— Przykro mi, ale powinnaś o to spytać kogoś, kto się na tym zna... I, wybacz, ale Luniaczek właśnie poinformował mnie o specjalnym spotkaniu Zakonu... Znaczy, e... — Black zająknął się spoglądając na Remusa, który przetarł twarz dłonią. — Nie mam pojęcia, jak on nazywał przy tobie Zakon Feniksa, ale nie spinajmy pośladów bez powodu, tę nazwę i tak zna co drugi czarodziej. 

— ...Zakon? — Gal uniosła brew. Oczami wyobraźni widziała grupkę czarodziejów w szatach z kapturami, którzy śpiewali jakieś modły o to, by na Voldemorta spadł deszcz żądlibąków. — To się zwijam. Mogę to pożyczyć? — Stuknęła palcami w książkę.

— Tylko nigdy nie oddawaj. — Mrugnął Syriusz i zaprowadził ją do drzwi. 

Rozglądał się przy tym wokół, jakby mieli popełnić przestępstwo czy coś. Nie wiedziała, że powodem zamieszania jest osoba, z którą Lupin przybył na Grimmauld Place 12, czyli Nimfadora Tonks.

Pociąg do domu Gal miała za dwie godziny, postanowiła więc udać się do BBC. Była u niego dwa razy, tylko że na ogół odbierał ją z dworca. Ale od czego jest to słynne londyńskie metro? Gal ubrała słuchawki swojego odtwarzacza, włączyła najnowszy krążek *NSYNC i ruszyła w kierunku wrót do podziemi.

Kiedy dotarła do rezydencji przyjaciela, zdała sobie sprawę z tego, że ma tylko 10 minut, jeśli chce wrócić do domu przed szóstą. Oderwała wzrok od zegarka i spojrzała na skrzata (Knypka), który otworzył jej drzwi.

— Ja do Bree.

— Proszę wejść, panicz Bree Broth zaraz przybędzie.

Gal przewróciła oczami przekraczając próg. Tyle razy próbowano oduczyć skrzata nazywania BBC dwoma imionami, a on dalej swoje. Knypek zniknął z cichym trzaskiem, a po chwili pojawił się na nowo.

— Panicz Bree Broth prosi do swojego pokoju.

Gal i tak była już w drodze. Stukając martensami o śnieżnobiałą, marmurową posadzkę, pokonała schody i bez pukania wbiła do pomieszczenia, z którego leciał jakiś poważny rap.

— SIEMA PANICZU BREEBROTH.

— No elo.

Bree miał na sobie niezwykle elegancką czarodziejską szatę wyjściową, spod której wystawał najnowszy model Jordanów. 

— Dopiero wróciłem z urodzin buni — wyjaśnił z pełną powagą, po czym rozsiadł się na fotelu. 

Gal rzuciła plecak pod ścianę, a siebie na łóżko wodne.

— Rety, gdybyś widział ten syf u Syriusza. Twoje podłogi nie wytrzymałyby tego faceta.

— Wiesz, to trochę norma u czarodziejów. Nie muszą się martwić zarazkami, grzybem czy psującym się jedzeniem, więc zapominają o tak prozaicznych rzeczach jak mycie podłogi. Mugole walczą z molami w szafie, czarodzieje z boginami w szufladzie.

— Czy ty wszystko musisz wiedzieć?

— Tak. 

— Ej, Bree, twoja rodzina jest szanowana wśród innych, co nie?

— Tak.

— Nawet u takich Blacków czy Malfoy'ów? W sensie ten wasz mugolski styl życia. W ogóle wyjaśnij mi jeszcze raz, jak to działa w takim miejscu? — Wskazała na potężny sprzęt do odtwarzania muzyki.

— Trzeba było chodzić na Mugoloznawstwo, to byś nie zadawała tak głupich pytań.

Oberwał martensem, więc postanowił udzielić odpowiedzi.

— Sama obecność czarodziejów, nie czyni miejsca magicznym. Mamy mało typowo „magicznego" sprzętu. Właściwie tylko skrzata w piwnicy i kilka ruchomych obrazów na parterze. Ten dom postawili Mugole stosunkowo niedawno, więc mamy kanalizację i instalację elektryczną. Spytasz, czy nie taniej byłoby zastąpić to magicznymi odpowiednikami. A ja ci odpowiem, że stać nas na rachunki. 

— Dobra, już mnie zanudziłeś. Zmiana tematu. — Gal spróbowała usiąść prosto, ale się nie dało na tak niestabilnym podłożu. Wbiła więc na oparcie potężnego fotela, w którym siedział przyjaciel. — Co wiesz o czarodziejskim rodzie Sue.

Świdrowała go wzrokiem. Chłopak posłał jej spojrzenie mówiące „czy na pewno chcesz to wiedzieć?". Skinęła twierdząco głową.

— To świry. Ich ulubioną rozrywką jest wkręcanie Mugoli. Każdy z nich ma wszelkie prawa czarodziejów w małym palcu, więc dobrze wiedzą jak wyjść z tego bez szkody dla siebie. Są genialnymi aktorami. Dopiero niedawno ktoś zauważył, że podejrzanie dużo w ich rodzinie potomków wil. A jak dobrze wiesz, posiadacze takich genów też mogą nieźle zakręcić w głowie innym. Mają też wywalone na Europę, mariaże z rodzinami z UK zawierają ot tak, dla uciechy. Wszyscy woleliby, żeby zniknęli, ale nikt nie ośmieli się tego powiedzieć na głos.

— To już wiem, co miał na myśli Malfoy rok temu... Wciąż mi dziwnie na myśl o tym, że moją prababcią była jakaś tam Malfojówna...

— Nie przejmuj się tym, dziołcha. Sue wżeniają się w boczne odgałęzienia, a Lucjusz jest głową rodziny, czyli pniem. Pokrewieństwo między wami jest zerowe, jak na magiczne standardy.

Gal westchnęła z ulgą, ale po chwili Bree oberwał w śledzionę.

— Jak możesz przede mną ukrywać tyle informacji na temat mojej własnej rodziny?

— Skoro matka nie chce ci o tym mówić, to chyba ma jakiś powód, prawda? Kim jestem, żeby się w to wtrącać.

Dziewczyna przetarła oczy czując, że mogą napłynąć do nich łzy. 

— Nigdy nie sądziłam, że odkrycie przodków będzie dla mnie tak wstrząsające... Zawsze myślałam, że to jakieś randomy pracujące jako listonosze, mechanicy i inne takie...

Zsunęła się na fotel dobrze wiedząc, że zmieszczą się na nim obydwoje. Niestety ostatnio siedzieli tak jakieś dwa lata temu, a do tego czasu urośli. Bree nie dał po sobie poznać, że gniecenie się tu zaraz ich zabije. Gal chwyciła pilot i włączyła telewizor przewijając kanały. Na dzisiaj wystarczy pogadanek o rodzinie.Kiedy przewijała wiadomości, dostrzegła, która jest godzina.

— Nosz kurna. Za minutę odjeżdża mi pociąg. — Rzuciła pilotem gdzieś w bok z wielkim westchnięciem pełnym rezygnacji.

— Peron?

— Siódmy.

— Knypek. Torba, Gal, but, peron siódmy King Cross.

Nim dziewczyna zdążyła zorientować się, co się działo, wyrzuciło ją na samym końcu peronu. Lewego martensa miała w ręce, torbę przewieszoną przez ramię. Konduktor dał znak do odjazdu, ale zdążyła wskoczyć do pociągu. Szczęśliwi, którzy mają dostęp do skrzata domowego.

***

Panna Sue nie była pewna, czy chce wiedzieć więcej o swojej rodzinie. Mimo to, w ciągu kilku kolejnych dni dowiedziała się czegoś nowego. Wszyscy rodowici Sue mieli kruczoczarne włosy, bez względu na to, czy robili sobie dzieci z tlenionymi Malfoy'ami, czy jeszcze jaśniejszymi wilami. Dodatkowo blada cera, oczy brązowe lub błękitne. Bree zwrócił uwagę, że tak jak członkowie rodziny Black uważani są za najbardziej atrakcyjnych, tak Sue cieszą się podobną opinią w Stanach. Kiedy Gal przyjrzała się swojej matce bardziej obiektywnym spojrzeniem, musiała się z tym zgodzić. Czemu nigdy wcześniej nie zauważyła, że wygląda jak cholerna modelka? Czy to przez te sprane dżinsy i firmową koszulkę polo z marketu? Niestety patrząc na siebie w lustrze nie dostrzegła niczego szałowego. Nos wydawał się jej zbyt zadarty, oczy zbyt nietakie, usta zbyt wąskie. Może okazała się porażką genetyczną, ale matka wciąż ją kochała, dlatego uciekła ze Stanów? I jak brzydki musiał być jej ojciec?

Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi.

— KOCHANIE, KTOŚ DO CIEBIE.

Gal zsunęła się po schodach i stanęła w progu przed Remusem Lupinem okrytym kapturem, peruką i okularami w grubej oprawie. Dodatkowo szalik okrywał mu dolną część twarzy. Tak to jest, jak wszyscy wiedzą o twojej likantropii.

— Zastanawiam się, czy nie chciałabyś wybrać się na zakupy w Londynie.

— Kiedy?

— Teraz.

— Meh, nie mam ochoty na podróże pociągiem.

— Po to wyrobiłaś sobie licencję na deportację, żeby podróżować pociągami? — Uśmiechnął się. 

Dziewczyna westchnęła.

— Miłych zakupów! — Pani Sue wcisnęła w tylną kieszeń spodni córki dwudziestofuntowy banknot i klepnęła ją po pupie wywołując głębokie skonsternowanie.

— Trzymaj się mocno! — Lupin chwycił ją pod ramię i dziewczyna poczuła, jak jej własny pępek chce ją zabić.

Zaklęła, kiedy tylko jej nogi natrafiły na stały grunt.

— No wiesz?! Tak z zaskoczenia?! — Rzuciła do Lupina, który miał wyjątkowo dobry humor. I wcale jej się to nie podobało. — I robisz to beznadziejne. Ostatnio skrzat Bree elegancko mnie deportował na peron, a też nie wiedziałam, co się dzieje.

— Magia skrzatów jest inna od naszej — wyjaśnił i podał dziewczynie jej własną różdżkę.

— Skąd to...!

— Mama wsadziła ci w spodnie nim wyruszyliśmy. Bałem się, że coś się jej stanie.

Dziewczyna wsadziła sobie patyk za szlufkę dżinsów i wygładziła podkoszulek. Na bosych stopach miała gumowe klapki na koturnie. Była teraz równa wzrostu z Remusem. Przeszli przez Dziurawy Kocioł na Pokątną. Dziewczyna wzbudzała niemałe zainteresowanie swoim ubiorem, ale miała już wystarczająco zepsuty humor, żeby się tym przejąć. Remus natomiast zdawał się nie widzieć niczego poza swoim głupim dobrym humorkiem.

— Najpierw kantor. — Machnęła mu przed nosem swoim banknotem i ruszyli do najmniejszej budki w okolicy. 

— Esy i Floresy? — Zasugerował Remus, gdy funty zostały wymienione na magiczną walutę.

— Mają tam tęczowy tusz? Dostałam taki od Rose na urodziny, ale zapomniałam spytać, skąd go ma.

— Nie wiem, ale z pewnością nabędziesz tam podręczniki.

— Ta, jeszcze będę książki targać. W każdym razie i tak ich nie potrzebuję. W Hufflepuffie mamy wspólnotę podręczników. Jak kogoś stać to se kupuje nowe, ale tak to mamy taki regał na używane książki i z nich korzystamy. Oczywiście problem był na trzecim roku jak przyszedł ten pajac Lockhart i trzeba było nagle uganiać się za toną jego książek. Ale i tak się złożyliśmy na kilka kompletów i elo nara, teraz i tak to nadaje się tylko do spalenia.

Remus był pod wrażeniem przedsiębiorczości Puchonów. Aż szkoda, że Weasley'owie na to nie wpadli — kto jak kto, ale oni bardzo by skorzystali na tej inicjatywie.

Rozglądając po wystawach, napotkali jakiś nowy sklep. Pomalowany na pomarańczowo i zwracający na siebie uwagę ruchomymi elementami już z daleka.

— Chyba wiem, co to jest... — mruknął Lupin i ruszyli prosto do tego dziwa.

Magiczne Dowcipy Weasleyów.

— Za nic tam nie wejdę — oznajmiła Gal.

— Chodź, rozejrzysz się. Podobno to popularne miejsce dla młodzieży.

— Nie widzę tu żadnej młodzieży.

— Tylko się przywitam, dobrze?

Remus wszedł do środka, a Gal niechętnie za nim. Mężczyzna ze szczerym zachwytem przechadzał się obok blatów z najróżniejszym syfem. Dziewczyna została przy wejściu. Już po chwili jeden z rudych pojawił się tuż obok.

— Panienka nietutejsza?

— Mózg ci wyprało? 

— Żartuję przecież, laska. Co ty zawsze taka sztywna.

— Skąd mieliście hajs na ten interes? Matka poszła w końcu do pracy?

Weasley rzucił jej zrezygnowane spojrzenie i poszedł obsługiwać innych gości. Lupin wciąż bawił się w najlepsze latającymi marchewkami, błyszczącymi skarpetkami i śpiewającymi filiżankami. Jakiś rudy znów pojawił się obok Gal. Nie potrafiła stwierdzić, czy to ten sam, czy nie, ale to nie było istotne.

— Mamy w promocji wszystkie produkty Cud-Miód Czarownicy.

Gal milczała.

— Kryształy Kupidyna, Rumieniec zauroczenia, Mikstura Pocałunku... — Rudy podsuwał nazwy super produktów, ale dziewczyna zmroziła go wzrokiem.

— Sugerujesz, że potrzebuję takich rzeczy? — Syknęła.

— Ty z pewnością nie — odpowiedział sugestywnie. — Ale może dla koleżanki?

— Mam nadzieję, że Ministerstwo was zgarnie za sprzedawanie tego szajsu. REMUS, WYCHODZĘ.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Była jeszcze nabuzowana, kiedy Lupin wyszedł i stanął obok niej.

— Nie musiałaś być taka niemiła. Może chciał tylko zagaić rozmowę... — rzekł ostrożnie, z lekkim uśmiechem.

W odpowiedzi otrzymał spojrzenie pełne głębokiego wyrzutu. Cóż, przez moment zawahała się, czy może faktycznie nie powinna nabyć czegoś z tej promocji, ale szybko wyrzuciła ten pomysł z głowy. Musi przestać zawracać sobie głowę niektórymi sprawami. To za bardzo bolało.

Przechadzając się dalej, dostrzegła coś interesującego na stoisku. Granatowe, migoczące swetry z wydzierganym na środku księżycem. Napis na kartoniku obok mówił, że jego tarcza dostosowuje się do aktualnej fazy. Dotknęła materiału — włóczka, z której był zrobiony sweterek była naprawdę mięciutka.

— Co tam masz? — Remus zajrzał jej przez ramię.

— Byłoby cudownie gdybyśmy oboje... Nie, nie ważne.

Dziewczyna odsunęła się od stoiska i poszła dalej. Cała przyjaźń z Remusem tylko pogarsza jej nastrój. Jaki był cel w spotykaniu się z nim, skoro dobrze wiedziała, że nie prowadzi to do niczego?

Podróż do Londynu miała tylko jeden plus — Gal odkryła, że całkiem dobrze idzie jej deportowanie się do własnego domu. Od tego dnia śmiało ruszała do stolicy spotkać się z Bree, bądź do Cokeworth, gdzie mieszkała Rose. W tym drugim przypadku zawsze spoglądała z niezwykłą ciekawością na dom obok należący do Snape'a. Wyglądał dokładnie tak samo, jak wszystkie inne stojące przy Spinner's End, lecz wiedziała, że może być to tylko iluzja, tak jak u państwa Silverstein. Gdy przeszło się przez furtkę, ich chatka nagle zarastała bluszczem, zaś ogród zielenił się wszelką możliwą roślinnością. Pomimo wielkich chęci, Sue ani razu nie zbliżyła się do domu Snape'a bardziej, niż to było konieczne, żeby dostać się do Rose. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo był zajęty w tych burzliwych czasach.

Dziewczyna częste wizyty składała również na Grimmauld Place 12 — ze względów bezpieczeństwa, za każdym razem zapowiadane i obustronnie zaakceptowane (to znaczy zarówno przez Syriusza, jak i Lupina). Dotychczas nie napotkała więc żadnego członka Zakonu Feniksa, czego trochę żałowała. Pogaduszki z Syriuszem były jednak wystarczająco satysfakcjonujące. Z wielkim zapałem opowiadał jej historie ze swoich szkolnych lat, czasem coś z późniejszego okresu (gdyż były to na ogół nieprzyjemne wspomnienia). Od niego Gal również dowiedziała się, że za kilkoma ostatnimi katastrofami, o których słyszała z telewizji, stali Śmierciożercy. Voldemort jakimś cudem powracał na ich oczach. Powoli, ale jednak.

— Drażni cię, czyż nie? — Syriusz skinął głową w stronę Remusa, który z niewiadomych powodów łaził po całym domu.

— Jego obecność? Jak najbardziej. — Odpowiedziała dziewczyna. 

Widok Lupina niszczył ją za każdym razem coraz bardziej. Z dnia na dzień sytuacja czarodziejów się pogarszała, a on wciąż był z jakiegoś powodu niewyobrażalnie zadowolony. I Gal domyślała się, co było tym powodem.

— Zauważyłem, że ostatnio mniej z nim rozmawiasz.

— I odmówiłam wspólnego spędzenia lipcowej pełni, tak. Jak on w ogóle śmiał mi proponować coś takiego? Niech sobie spędza pełnię z tą swoją typiarą. Ja nie potrafię. To znaczy, chyba w ogóle nie potrafię się z nim zadawać. Spróbuj postawić się na moim miejscu. Potrafiłbyś się przyjaźnić z kimś, kogo wciąż... — urwała czując, że nie jest w stanie tego dokończyć. 

Syriusz ze współczuciem położył dłoń na jej ramieniu. 

— Niedługo szkoła, odpoczniesz od jego widoku.

— Słabe pocieszenie. Mamy początek sierpnia. Nie możesz go wywalić z domu chociażby na czas, kiedy ja tu jestem?

— Wolałbym nie... Ale mam pewien pomysł. Skoro on drażni ciebie, to ty też go podrażnij trochę.

Syriusz uśmiechnął się tajemniczo. Gal uniosła brew. Zainteresowała ją ta propozycja.

— Łapo, pamiętasz może gdzie postawiłeś ten wazon w grochy? Molly chciałaby go zabrać po kolejnym spotkaniu...

Remus zajrzał do salonu, gdzie na kanapie siedziała Gal, a obok niej Syriusz. Szeptali sobie coś, zaś mężczyzna wpatrywał się w dziewczę maślanymi oczami. Lupin momentalnie dostał flashbacki z Hogwartu. Właściwie to flashbackocepcję, gdyż przypomniał sobie, jak Gal wzdychała do Syriuszowego zdjęcia w Proroku, po czym sam przypomniał sobie jak przyjaciel wyrywał loszki w ich czasach młodości. Lunatyk zmarszczył brwi i odchrząknął. Raz, drugi. Nic. Podszedł bliżej.

— Nie przeszkadzam?

— Nie mam pojęcia, gdzie jest ten wazon, Luniaczku — odpowiedział Syriusz nie spoglądając nawet na niego. Gal posłała mu natomiast krótkie, figlarne spojrzenie, które odebrał jak cios w potylicę. — Chcesz się przyłączyć do rozmowy?

— Tak, bardzo chętnie się dowiem, o czym rozmawiacie.

— Rozważam właśnie z panną Sue, jaki kamień szlachetny najbardziej przypomina swym kolorem jej przepiękne oczy.

— Syriusz, to nie jest zabawne. Ona ma siedemnaście lat.

— Piękny wiek! 

Remus powstrzymał się przed rzuceniem jakiegoś tekstu w stylu „to jeszcze dziecko". Jakby nie było, zgodnie z prawem była dorosła. Świdrowała go właśnie spojrzeniem, jakby dobrze wiedziała, o czym właśnie myśli. Nie mógł znieść jej kpiącego uśmieszku.

— Macie tak nie robić.

— Tak jest, mamo — parsknęła Gal.

***

Dwa dni później, gdy panna Sue została zaproszona na kolację, miała miejsce podobna sytuacja. Gal z Syriuszem obserwowali Remusa wykładającego z pomocą magii talerze na stół. Porcelana pani Black prawie stała się nie do użytku, gdy Lupin dostrzegł jak oparta o kuchenny blat syriuszowa dłoń przesuwa się w stronę dziewczęcej dłoni i delikatnie ją oplata.

Następnym razem przyłapał ich, gdy stali niebezpiecznie blisko siebie w pokoju z drzewem rodziny Black. Poza tym wyłapał nieskończoną liczbę jednoznacznych spojrzeń i usłyszał tonę sugestywnych szeptów. I to wszystko w ciągu jednego tygodnia. Syriusz dostawał olbrzymią burę za każdym razem, gdy tylko Gal wróciła do domu. Lupin czuł, że jest bezsilny i postanowił porozmawiać także z dziewczyną.

— Cóż takiego chciałeś mi powiedzieć? — Spytała, gdy dało mu się zaprosić ją do osobnego pomieszczenia podczas jej kolejnych odwiedzin.

— Mam tylko drobną prośbę.

— Dla przyjaciół wszystko.

Uśmiechnęła się serdecznie, lecz wyczuł w tym brak szczerości.

— Nie dawaj się tak Syriuszowi. Takie żarty już nie raz źle się zakończyły. Wzbudził złudne nadzieje w wielu dziewczętach.

— Ah tak? Boisz się, że się w nim zakocham? A nawet jeśli, to co? To nie twój interes.

— Mój, bo oboje jesteście moimi przyjaciółmi. I będzie dla was obu lepiej, jeśli zaprzestaniecie takich czynności.

— Bo co? Czemu mamy zaprzestać?

Sprowadzała go do znanego im obojgu zaułka, wiedział to.

— Wielu chłopców w twoim wieku chciało cię lepiej poznać, a ty ich odpychałaś...

— Nie krąż. Powiedz to wprost.

— Syriusz jest dla ciebie za stary.

— A Tonks starsza ode mnie tylko o siedem cholernych lat.

Wyszła z pomieszczenia nie wiedząc, że nie tylko jej serce pogrążone było teraz w cierpieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro