III - 04
Święta mają zbawienną moc. Gal i Remus pogodzili się, jednak ona wolała na razie się z nim nie widywać. Ich relacja wciąż była bardzo przyjazna, lecz obleczona w pewien dystans. Poza tym, dziewczyna cały czas miała w sobie jakieś złe przeczucia, nawet po powrocie do szkoły, gdzie mogła wrócić do radosnych harców z Rose i Bree.
Postanowiła wybrać się w odwiedziny do Snape'a.
— Chciałam tylko powiedzieć, że czuję się już lepiej i rozwiązałam... przynajmniej w pewnym sensie... niektóre swoje problemy. Bardzo dziękuję panu, profesorze, za wsparcie. I przepraszam za kłopoty, które sprawiałam.
— Rozumiem...
— Wciąż jednak mam wrażenie, że coś jest nie w porządku... Ale tak bardziej ogólnie. Ostatnio nic nie słyszę o Potterze. To mnie trochę niepokoi. To znaczy, on zawsze robił jakieś RZECZY, wie pan profesor, co mam na myśli, prawda?
— Owszem. Po prostu nie zawracaj sobie nim głowy.
— Niby tak, ale skoro tyle się ostatnio gada o powrocie... Sam-Pan-Wie-Kogo... No to Potter sam się nasuwa na myśl. Mam wrażenie, że on coś knuje z Granger i może rudymi.
— Możliwe.
Od czasu owej pogawędki, Gal częściej wypatrywała Pottera, a także poprosiła Bree o szczegółowy raport z jego działalności. Podobno gdzieś chodził wieczorami i nie były to treningi Quidditcha. Spodziewając się widoku Krokieta obściskującego się z jakąś laską w ciemnym korytarzu, śledziła go pewnego dnia po kolacji. Ku jej zdziwieniu, trafiła przed gabinet Snape'a. Kilka kolejnych dni ciężkiej pracy duetu Sue&Chickensoup i dowiedziała się o co chodzi.
— Profesorze! Czy jest jakaś szansa na to, żeby zapisać się do pana na lekcje oklumencji? Oczywiście zapłacę ile będzie trzeba! — Spytała łapiąc Snape'a po zajęciach.
— Eh, Gal — wymamrotał przewracając oczami. — Jakie "lekcje". Każdemu debilowi, który nie jest Potterem, wystarczą najwyżej trzy godziny, a z tobą pójdzie to jeszcze szybciej. Chodź ze mną. Załatwimy to jeszcze przed obiadem.
I rzeczywiście. Sącząc rosołek poddawał dziewczynę wielu próbom, którym się odpierała, posyłając mu sugestywne spojrzenia. Rose znów czuła się niesamowicie niekomfortowo, ale szybko rozproszyli ją pierwszoroczni chłopcy testujący Wingardium Leviosa na zupie. Bree spożywał obiad przy innym stole.
***
— Zgadnij o czym myślę — mruknęła Gal do Rose podczas Zaklęć i Uroków. — Ha, nie zgadniesz! Bo jestem potężnym oklumentą!
— Panno Sue, ciszej, proszę — upomniał ją profesor Flitwick.
Silverstein posłała tylko przyjaciółce rozbawione spojrzenie.
— Mam wrażenie, że on wszystkich tak filtruje — szepnęła Gal udając, że ćwiczy Aquamenti niewerbalnie.
— Bo tak jest... Mama już dawno mówiła mi o tym, że jest mistrzem legilimencji.
Rose również nie przejmowała się specjalnie treścią lekcji. Była zapalonym zielarzem, niewerbalne Aquamenti opanowała na trzecim roku.
— Dlatego jesteś zawsze taka speszona w jego obecności? — Silverstein pokiwała głową twierdząco. — To dobrze. Bo kiedyś, tak przez malutki moment myślałam, że on ci się po prostu podoba...
Dziewczęta stłumiły kwik śmiechu.
Po lekcji poszły na błonia. Gal chciała, żeby Rose porządnie przepytała ją z Zielarstwa. Z powodu Turnieju Trójmagicznego w ubiegłym roku odbyły się tylko egzaminy dla ostatnich roczników. Tak więc obecni szóstoroczni mieli więcej czasu, aby nauczyć się na SUMy... za to mniej na OWUTEMy. Ale kto się tym przejmie. Na pewno nie Drops. Gal i Rose postanowiły wykorzystać ten dziwny układ i przygotować się do SUMów najlepiej, jak potrafią. Bree oczywiście spasował. Nie tylko ze względu na to, że wciąż obstawiał przy najmniej wymagających przedmiotach. Po prostu mu zupełnie nie zależało.
— Cholibka, ten uczuć gdy nie masz hajsu na memy i musisz sprzedać swoje dynie...
Dziewczęta obejrzały się za siebie. W pobliżu przechodził gajowy we własnej osobie. i podcierał nos pieluchą.
— Myślisz, że on coś wie o Potterze... — zasugerowała Rose.
— Przecież to główne źródło Bree. Ale ostatnio nawet on nie ma o czym opowiadać. Dotychczas największą atrakcją Pottera był atak na ojca rudych w Ministerstwie.
Gal była tym niewzruszona, lecz dostrzegła zmieszanie w spojrzeniu przyjaciółki.
— Nie mów o tym tak, jakby to było nic — powiedziała cicho Rose. — Dobrze wiesz, kto za tym stoi. Wydaje mi się... Rozumiesz, Sam-Wiesz-Kto może w każdej chwili wrócić, Potter ma te wizje... Chyba to go wystarczająco zajmuje. Nie sądzisz?
Gal wzruszyła tylko ramionami. Ta tajemna organizacja, do której należał Remus i pan Chickensoup niespecjalnie ją interesowała (ze względu na to, że należała do niej Tonks). Tak więc wszelkie informacje zdobyte od jej członków wywoływały u Sue pogardliwe spojrzenie (chociaż naprawdę wciąż była szalenie ciekawa, co oni tam wyrabiają).
— Pod koniec wakacji był sądzony za użycie czarów przy Mugolach, w dodatku cała inkwizycja profesor Umbridge jest kierowana przeciwko niemu. Wiem, że go nie lubisz i cieszy cię, gdy traci punkty albo dostaje szlaban za nic, ale spróbuj na to spojrzeć z jego perspektywy...
Sue westchnęła. Rose potrafiła być przekonująca. Ale nie słowami. Wyglądała, jakby opisywała właśnie historię jakiegoś utopionego w worku szczeniaczka. Wzruszyłaby pewnie samego Snape'a. Może Potter miał trochę zmartwień, ale Gal i tak nudziła się tak bardzo, że jedyną ekscytację wzbudzały w niej nadchodzące egzaminy. Nawet zabawa w inkwizycję już jej nie bawiła.
***
Nadszedł dzień siedemnastych urodzin Gal. Jeszcze kilka miesięcy temu cieszyłaby się z tego niezmiernie. Teraz jednak mało ją to obchodziło. Wiek to tylko liczby, pomyślała odbierając życzenia i upominki od znajomych z nikłym, nieobecnym uśmiechem. Poczucie dziwnego rozdrażnienia nie opuszczało jej aż do chwili, kiedy przeczytała kartkę urodzinową od Lupina. Zwykłe, proste formułki, nic nazbyt emocjonalnego. I bardzo dobrze. Obawiała się trochę, że będzie chciał się postarać. Szczerą iskierkę radości wzbudził w niej odcisk psiej łapy na odwrocie.
Po dniu pełnym zajęć nie było czasu na huczną celebrację urodzin. Na ogół przenoszono to na weekend, lecz Gal nie kwapiła się nawet podejmować tego wątku, zaś nikomu nie spieszyło się, żeby robić jej przyjęcia niespodzianki, biorąc pod uwagę jej paskudny nastrój i działania w Inkwizycji.
Dopiero kładąc się spać, dziewczyna przypomniała sobie o jednej rzeczy, z której tak naprawdę mogłaby się teraz cieszyć. Deportacja! Nie było to łatwe samo w sobie, lecz jej dziwny nastrój wcale tego nie poprawiał. Nadrabiała to jednak determinacją. Spotkania z Rose i Bree o każdej porze i w każdym miejscu? O tak! Szkoda tylko, że żaden potężny czarodziej nie wpadł na to, że skoro potrafią przenosić ludzi w ułamku sekundy, to to samo pewnie da się zrobić z listami w jakiś sposób.Jeśli chodzi o zajęcia z deportacji, ich opis został pominięty ze względu na potężną nudę, jaka na nich się odbywa. Nikt z naszych bohaterów nie został również rozszczepiony.
***
Chociaż na początku roku miała wrażenie, że dość trudno jej złapać Rose, teraz była z nią niemal cały czas. Jakoś od grudnia Bree zaś znikał często i na długo.
Pewnego ciepłego dnia udało im się spocząć całą trójką na trawniku Dziedzińca Transmutacji. Gal nuciła sobie, BBC od czasu do czasu stukał palcami o trawę do rytmu, zaś Rose po prostu miło spędzała czas.
— Nigdy nie sądziłam, że będziemy się tak nudzić mając Pottera w szkole — westchnęła Gal.
I wtedy usłyszeli wybuch dochodzący z wnętrza zamku.
— Masz do tego dar, dziołcha.
Pospiesznie dotarli do środka oczekując najgorszego. Tymczasem dostrzegli masę syfu spowodowanego przez zabawki bliźniaków Weasley. W powietrzu unosił się jakiś brokat, wszędzie czuć było łajnobomby, po ścianach spływał mocz. W środku tego zamieszania była Umbridge, zła niczym Hitler, który dowiedział się, że chyba nie wygra. Wokół stała gromadka ucieszonych piątoklasistów — chyba właśnie przerwano im egzamin.
— ALE ZABAWA! HAHA! — Krzyczał rudy stojący obok równie rozochoconego Pottera. Wraz z kilkoma innymi kretynami wiwatowali gapiąc się na bliźniaków, którzy uznali latanie na miotłach w pomieszczeniu za coś godnego wypróbowania.
— Naprawdę, Ron, bardzo zabawne, że będziemy musieli pisać egzaminy jeszcze raz — burknęła Hermiona strzepująca jakąś kolorową kredę z włosów.
— Mam to gdzieś — odpowiedział jej.
— Jakże by inaczej. Inaczej będziesz mówił, gdy otrzymasz wyjca od matki.
Ron przestał być taki rozbawiony.
— ZERO STARYCH, ZERO PROBLEMÓW — krzyknął Harry, zrobił daba i zaczął ściągać spodnie. Chyba ciśnienie mu puściło.
— NIECH GO KTOŚ POWSTRZYMA! — Gal wskazała na tę tragedię. Niestety byli po drugiej stronie korytarza i dzieliła ich cała masa ludzi. I atakujący z powietrza rudzi.
— BOGOWIE, NIEBO WALI SIĘ NA GŁOWĘ — wrzasnął profesor Flitwick.
Potter kręcił wiatraka swoimi spodniami nad głową i rzucił się w dziki bieg. Podążyły za nim tłumy fanów i randomów, których serca zostały podchwycone przez ten ruch społeczny. Gdzieś w tle Bonnie Tyler darła się, że potrzebuje bohatera. Filch przybył i neutralizował przypadkowych uczniów gazem pieprzowym. Harry w końcu wyciągnął się jak długi, po czym zaczął krzyczeć coś o jakiejś wizji. Gal miała bardzo złe przeczucia. I wrażenie, że wrzeszczał coś o Syriuszu.
Bree wyciągnął różdżkę.
— Osłaniam cię! — Krzyknął do Gal. Dziewczyna wyciągnęła również swój kijaszek, a potem obie ręce przed siebie.
— DEPULSO, KURKI!
Morze uczniów rozstąpiło się przed nią. Przebiegła przez nie wraz z Bree i Rose. Goniący ich Filch niestety utonął. Kiedy skręcili w ten sam korytarz, co Potter, zauważyli, że ma jeszcze większą świtę. Im dalej od epicentrum, tym wcale nie było ciszej, czy spokojniej. Wszędzie syf, wszędzie huki, wszędzie drący się uczniowie. Istna anarchia. Gal i Bree byli coraz bliżej Harrego. Rose została trochę w tyle i wkrótce wyprzedził ją Draco zresztą Inkwizycji.
— MUSZĘ SPRAWDZIĆ, CZY SYRIUSZ JEST W DOMU — darł się Potter.
— NA PEWNO JEST, MÓWIĘ CI, HARRY, TO VOLDEMORT PRZESYŁA CI TE MYŚLI — odpowiadała mu Hermiona.
Wpadli w końcu do gabinetu Umbridge. Potter zarył od razu głową w palenisko.
— HALO, SYRIUSZ!
Gal przepchnęła się przez Hermionę i resztę anonimowych towarzyszy Wybrańca.
— CZEGO TY CHCESZ OD SYRIUSZA, CZEMU MAM WRAŻENIE, ŻE ZNOWU COŚ SCHRZANISZ — krzyknęła Sue rzucając się na Pottera.
Ich ciała zwinęły się w potężnym zapaśniczym pojedynku. Niestety dziewczyna nie mogła ruszyć jego głowy z kominka.
— STWOREK, CZY SYRIUSZ JEST W DOMU — Harry zwrócił się do kogoś po drugiej stronie. W tym samym czasie próbował udusić Gal swoimi nagimi udami. Ona jednak nie dawała się i miażdżyła mu żebra kolanem. — JAK TO NIE MA W DOMU. HERMIONA, WIDZISZ, NIE MA GO W DOMU!
Do gabinetu wpadła w końcu Inkwizycja. Złapali w potężny uchwyt każdego potternatorsa, zaś samego Pottera i Gal musieli rozdzielać w czwórkę. Kiedy Draco oberwał przypadkowo w ryj od niezidentyfikowanej kończyny, kazał wszystkim odsunąć się od tych dwóch wariatów. Inkwizycji udało się zabrać różdżki od wszystkich zamachowców.
Tymczasem chaos spowodowany przez bliźniaków ustał po tym, jak Rose prostym zaklęciem związała jednego z nich. Ktoś inny to podchwycił i ruda dwójka unieruchomiona czekała na podwózkę do gabinetu... jeszcze nie wiadomo czy Umbridge, czy Dropsa, czy McGonagall, czy kogo.
— Macie, kurka, szlaban — wydyszała Dolores. — Nie wyjdziecie z chaty Hagrida przez najbliższe dziesięć lat...
— W rzeczy samej — rzekła McGonagall, która nie sądziła, żeby kiedykolwiek mogła zgadzać się z Umbridge w czymkolwiek. Był to początek ich wielkiej przyjaźni.
Dolores Umbridge dotarła w końcu do swojego gabinetu. Potężnie zrugała Pottera i jego znajomków, omijając oczywiście Gal, która straciła w tej bitwie zęba. Puchonka ocierała samotną łzę, kiedy do pomieszczenia wszedł Snape.
— O, Severusie, jak dobrze, że jesteś. Potrzebujemy Veritaserum — oznajmiła Dolores w przerwach pomiędzy jękami Pottera.
— MAJĄ ŁAPĘ! MAJĄ ŁAPĘ! — Darł się wpatrując z wyczekiwaniem w Snape'a. Mistrz Eliksirów jednak nie miał mu nic do powiedzenia. Umbridge natomiast oznajmił, że wyczerpała jego zapasy. Rzucił jeszcze pobieżne spojrzenie na swoich Ślizgonów i Gal, po czym opuścił gabinet.
Hermiona nagle zaczęła nawijać o jakiejś potężnej broni, którą ukrywają w lesie i coś, że chcą jej użyć przeciw Ministerstwu.
— Tu się puknij. — Sue zaprezentowała Gryfonce oczywisty gest.
Ta jednak z dumą zignorowała to. Umbridge jakimś cudem zgodziła się na zobaczenie owej „broni". Kazała ubrać Potterowi spodnie i oznajmiła, że idzie z tą dwójką do lasu.
— Chcesz jej pokazać tego wyrośniętego brata Hagrida? — Rzucił do Hermiony dotychczas niezauważony Bree.
Dolores żywo rozejrzała się po zgromadzonych. Była w kolejnym szoku.
— Jakim bracie Hagrida, cooo??
— MILCZ, KRETYNIE, BO SYRIUSZ UMRZEEEE — wydarł się agonalnie Harry.
— Rubeus Hagrid przetrzymuje w Zakazanym Lesie swojego brata olbrzyma — dokończył Bree.
— Mam dosyć. Dzwonię do Ministerstwa.
Z tymi słowami Dolores opuściła gabinet. Sama. Harry zaplątał się w nogawki spodni. Hermiona i reszta dziewcząt płakała. Gal dąsała się na Bree za to, że nie powiedział jej wcześniej o olbrzymie. Wtem przerwał im jakiś głos. Dopiero po chwili Sue zrozumiała, skąd pochodzi.
— ZAMKNĄĆ MORDY — poinformowała podchodząc do kominka. Z płomieni układała się głowa skonsternowanego Syriusza.
— Gal? Witaj. Podobno Harry chciał się ze mną skontaktować.
Dopiero teraz w pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
— Voldemort nie zabija cię teraz w Ministerstwie? — Spytał w końcu Potter.
— Jak widać nie — odpowiedział radośnie Syriusz. — A co, znowu pozwoliłeś mu wedrzeć się do swojego umysłu? No, no, Harry. Nie po to prosiliśmy Severusa o te dodatkowe zajęcia.
— Ale...
— No nic. Ja jestem u siebie, wy jesteście... — rozejrzał się. — Nie mam pojęcia gdzie. Ale pewnie bezpieczni w Hogwarcie. I tam pozostańcie. — Puścił im oko i zniknął.
— Widzisz, Harry? Niepotrzebnie byś szedł do Ministerstwa... — rzekła Hermiona. — To była tylko pułapka Voldemorta...
Gal prychnęła.
— Idiota. A ty się dziwisz, ze z roku na rok coraz mniej ludzi cię w ogóle toleruje.
***
W końcu nadszedł ostatni dzień szkoły. Gal miała już dosyć tego syfu. Wciąż gdzieniegdzie unosił się brokat, a kilka cegieł migotało na tęczowo. Ministerstwo ogarnęło ten bałagan tylko w kwestii prawnej, z resztą stoczył solową walkę Filch. Jak widać nieudolnie. Dzięki Ministrowi brat Hagrida został uśpiony, zaś sam gajowy aresztowany.
Wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali na ostatni obiad. Rose ploteczkowała z Gal, zaś ta radośnie uśmiechała się szczęką pełną wszystkich zębów. Bree siedział między nimi bez słowa, lecz ciepłem na serduszku. Umbridge nie było.
Dumbledore wstał i zaczął przemówienie.
— Doszliśmy z Ministerstwem do porozumienia. Przestaniemy mieszać się do swoich spraw, każdy będzie pilnować swojego nosa. Jak za starych, dobrych czasów! Zobligowano mnie do tego, abym panu Fredowi i Georgowi Weasley odebrał należyte punkty... lecz rezygnację z edukacji otrzymałem od nich przed ich wybrykiem. Dlatego nie mogę odebrać punktów Gryffindorowi. SUCK IT! Ale za to mają teraz na ogonie oddziały ścigania z Ministerstwa. Współczuję Arturowi. Mógł skorzystać z mojej oferty na darmowy zapas eliksiru poronnego po narodzinach Percy'iego. Profesor Snape potrafi uwarzyć naprawdę dobry kawałek mikstury. Sprawdziłem, polecam. Brawo, Gryffindor!
Wielka Sala przybrała barwy złoto-czerwone, ale mało kogo to obeszło. Jedyne, czego chcieli, to rozpocząć wakacje.
***
Gal siedziała na ławce w swoich ulubionych bojówkach nabytych ubiegłego lata. Po jej lewej stronie siedział Syriusz (znów w kapeluszu), a obok niego Remus.
— Naprawdę musisz być od TYCH Sue. Żeby tak nakopać chłopakowi! — Black wciąż nie mógł przeżyć, że jego chrześniak został pobity przez dziewczynę.
— E tam. Przecież nic mu nie zrobiłam. — Wzruszyła ramionami. Przemilczała oczywiście to, czym Krokiet ją dusił i że wybił jej zęba. Nie skomentowała również kolejnej próby wsadzenia jej do jakiejś magicznej rodzinki ze Stanów.
— A szkoda, należało mu się! Co nie, Luniaczku? Żeby tak zmarnować czas Severusa, naszego przyjaciela drogiego!
— Akurat jego czas to najmniejszy problem... Powinniśmy się martwić bardziej tym, jak wielką siłą dysponuje teraz Voldemort, skoro...
Syriusz przerwał Remusowi zatykając dłonią usta.
— Ciiii. Żadnych smutnych rozmów dzisiaj. Ważne, że panna Sue go zatrzymała i nikt nie pognał do pułapki w Ministerstwie.
— Macie pewność, że to była pułapka? — Spytała Gal.
— Tak. Znaleziono obecność Śmierciożerców — wyjaśnił Remus.— Ominęła nas niezła jatka. — Black oparł się wygodniej o ławkę. — I dobrze. Jeszcze by ktoś zginął, czy coś.
Cała trójka roześmiała się pogodnie.
https://youtu.be/XuQQOInbF88
***
POSŁOWIE
Ja, pisząc ostatnią, zupełnie nieplanowaną wcześniej akcję z bliźniakami:
I tak, w tle faktycznie krzyczała Bonnie Tayler, bo zapętliłam "I need a hero".
Jeśli ktoś z czytających to kojarzy "Nocne Party u Kat", to pisząc to miałam dokładnie ten sam uczuć twórczy.
Jak tak teraz myślę o piosence do tej części... Przypisałam ją do niego już dawno, pisząc go wczoraj stwierdziłam, że w sumie tak średnio pasuje, ale jak teraz myślę to jednak ma w sobie esencję finału, WIĘC.
Aha, ISTOTNE. Dajcie znać, jak się czujecie z długościami rozdziałów. Dzielę je już po napisaniu całości, żeby jakoś tak wyszło po równo i nie za dużo, ale możliwe, że robię coś źle.
Ciao~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro