II - 02
— Mam bardzo złe przeczucia — oznajmiła Gal podczas obiadu.
Kilka minut później, Harry Potter został wybrany przez Czarę Ognia, jako czwarty uczestnik Turnieju Trójmagicznego.
Kiedy chłopak poszedł spotkać innych, Victor Krum i Fleur Delacour nie wiedzieli, co się dzieje, natomiast Cedrik nie wydawał się specjalnie zaskoczony.
— Ta, to szambo wywala u nas cały czas, szału brak, tak szczerze to spodziewałem się, że zostanie wybrany pierwszy*.
Wzruszył ramionami i nagle do pomieszczenia wpadł Dumbledore, sędziowie i nauczyciele.
— WRZUCIŁEŚ SWOJE IMIĘ DO CZARY OGNIA, TY POPAPRAŃCU? — Dumbledore spytał spokojnie Harrego, tak więc wszyscy w Wielkiej Sali słyszeli go wyraźnie.
— Albusie, nie możemy na to pozwolić! To jest tylko chłopiec, nie prosię na rzeź! — Załkała McGonagall.
— Minerwo, znasz przecież PLAN, co nie? — Dyrektor posłał jej dłuższe spojrzenie. — On JEST prosięciem idącym na rzeź.
— Wiem, wiem, taki żarcik... — Pani profesor stłumiła śmiech zakrywając usta obszernym rękawem swej kraciastej szaty. Fala chichotu rozległa się ze strony wtajemniczonego grona pedagogicznego.
— Kim jestem? — spytał Harry.
— Jesteś czarodziejem! — Odpowiedział Hagrid z tajemniczym uśmiechem.
Podczas gdy Hufflepuff celebrował na błoniach udział Cedrika w Turnieju Trójmagicznym, Bree i Rose znaleźli Gal w pokoju wspólnym. Wsadzała głowę w kominek.
— Jak to dżunwo działa... — mamrotała coś do siebie. Jej przyjaciele posłali sobie niepewne spojrzenia.
— Złotko, nie sądziłem, że wybór Krokieta tak na ciebie wpłynie... — rzekł w końcu BBC.
— Bree! Wiesz jak dzwonić przez kominek, c'nie?
— Nope, sorki.
Gal musiała więc wylać swoje żale tuszem na papierze.
Drogi Remusie
TEN CHOLERNY HARRY POTTER BIERZE UDZIAŁ W TURNIEJU TRÓJMAGICZNYM. CZARA KAŁU WYBRAŁA GO JAKO CZWARTEGO CZŁONKA, A DROPSA I JURORÓW POGRZAŁO I SIĘ NA TO ZGODZILI. CZY TO NIE OCZYWISTE, ŻE BYŁA ZACZAROWANA CZY COŚ???? O. MÓJ. KOKSIE. NIE WYTRZYMAM. BŁAGAM, ZRÓB Z TYM COŚ.
Buziaczki,
Gal
PS Jak w rozmowy kominkowe?
✩✩✩
Sue otrzymała odpowiedź następnego dnia. Remus postanowił odbyć z nią ponownie konwersację z pomocą kominka w pokoju wspólnym Puchonów, przez co trudno jej było skoncentrować się na własnych działaniach.
— Panno Sue, jesteś pewna, że chcesz dodać to do swojego kociołka? — Spytał ją Snape na lekcji eliksirów. Westchnęła i odłożyła żabie udko.
— Przepraszam, panie profesorze, nie mogę się skupić na niczym dzisiaj...
Snape jednak był już przy kociołku obok.
— Panie Chickensoup, to wygląda bardziej jak pańskie nazwisko, niż jakikolwiek eliksir, jaki znam. Minus pięć punktów dla Gryffindoru.
— Czy to dlatego, że zapomniałem o marchewkach? — BBC spytał Gal tuż po zajęciach.
— W rzeczy samej. A teraz leć na to swoje wróżbiarstwo. Do zobaczyska na obiedzie.
Dziewczyna nerwowo poprawiła kucyk i ruszyła na Zaklęcia i Uroki. Również ta lekcja była dla niej porażką. Nie potrafiła zapamiętać nowego zaklęcia, które brzmiało tak banalnie, jak „koza" albo „kosa", czy coś. Rose było żal przyjaciółki, ale nawet nie wiedziała, co było przyczyną jej dziwnego zachowania. Postanowiła spytać o to w wolnej chwili.
— Powód tego nazywa się Harry Smroter — odpowiedziała Gal pochmurnie.
— Czemu aż tak bardzo się tym przejmujesz?
— W sumie nie wiem.
— Może więc chodzi o coś innego?
— Raczej nie. Nic złego mi się dzisiaj nie śniło. Na śniadanie było wyjątkowo dobre pieczywo, ale to wiesz. Potem dostałam list od Remusa. Chce ze mną pogadać przez kominek w nocy. Potem poszłam na eliksiry...
— Może jesteś zestresowana przed „spotkaniem" z nim? — Rose posłała jej delikatny uśmiech. Blade policzki Gal zaróżowiły się lekko.
— Czemu bym miała!?
— Skoro o tym mowa... Wciąż nie jestem pewna, jak właściwie wygląda wasza relacja...
Dziewczęta spoglądały na siebie chwilę w milczeniu.
— To czemu nie spytasz?
— Nie byłam pewna, czy tak wypada...
— O Kevinie sam w domu. Normalnie nie wypada, ale, laska, jesteśmy friendsami.
Mówiąc to, Gal zdążyła zapomnieć o tym, jak właściwie zaczął się ten wątek. Rose nabrała powietrza. Zadawanie tak osobistych pytań nie było jej mocną stroną.
— Tak więc... Powiedz mi proszę, czy zakochałaś się w Lupinie?
Gal nagle zabrakło tchu. Wpatrywała się w jakiś nieokreślony punkt. Zwerbalizowanie jej uczuć przez Rose, pozwoliło jej na nie spojrzeć z innej perspektywy. Bardzo żałosnej perspektywy.
— Gal? Nie odpowiesz? Hm? Jesteś, czy nie?
— Czy to nie oczywiste? — Brunetka spuściła wzrok. Rose objęła ją szybciutko.
— Nie martw się, kochana, nie powiem nikomu...
— Wiem... Z resztą, co za różnica. I tak co druga się w nim podkochiwała i mam na myśli tu wszystkie osobniki płci żeńskiej, jakie stanęły mu na drodze. A mu to i tak wisi. Jak nie chce, to zamknę go w ZOO i tam będzie się zakochiwać**.
Rose cieszyła się, że w końcu poznała prawdę, ale jednocześnie było jej przykro. Z pewnością nie było łatwo kochać się w kimś, kto nie może odwzajemnić twoich uczuć. Gal natomiast była przybita aż do wieczora. Tym razem jednak jej myśli nie zaprzątała rozmowa kominkowa — o tej zdawała się już zapomnieć. Dopiero wieczorem, kiedy zaszyła się w fotelu w pokoju wspólnym, przypomniała sobie o planach na tą noc. Nie miała ochoty się przebierać. Remus widział jej najgorsze dresy do przemiany, tak więc po co ma się starać? Pochmurna twarz dziewczyny była dla innych Puchonów wyraźnym znakiem, aby się do niej nie zbliżać. Nawet Connie, której prefekcim obowiązkiem było zgarnięcie Sue do sypialni, postanowiła zostawić ją w spokoju.
Nadeszła północ. Gal przysypiała, kiedy nagle usłyszała znajomy głos.
— Witaj, moja droga. — Remus przywitał się z całkiem pogodnym uśmiechem. Gal poczuła, jakby ogień z kominka zawędrował gdzieś do jej wnętrzności.
— Elo — odpowiedziała beznamiętnie. Gdyby w pobliżu miała ziemniaka czy coś, z pewnością by nim cisnęła w mężczyznę. W końcu była na niego zła.
— Przez twój list spodziewałem się większej liczby słów. W pierwszej chwili myślałem, że to jakiś nowy rodzaj wyjca.
— Widzę, że dobrze się bawisz moim kosztem. Jestem cholernie zmęczona tym dniem i pewnego dnia umrę w tej budzie przez Smrotera.
— Wiem, że to wszystko wydaje się dziwne, ale musisz zaufać Dumbledorowi.
— Przecież to świr.
— Jest godny zaufania — przypomniał jej z naciskiem. — Jestem zdziwiony, że w ogóle martwisz się o Harrego.
— Co!? Go mam gdzieś! Ale to po prostu przekroczyło wszystkie granice! Jest za młody, nie może uczestniczyć. Ale nieeee, Czara po prostu musiała wybrać tego specjalnego chłopca, nawet wbrew jego solonej woli!
— Rozumiem... Więc może nie rozmawiajmy o nim. Opowiedz mi lepiej, jak mija ci piąty rok w Hogwarcie.
— Rety, brzmisz jak moja matka.
— Nie zapominaj, że jestem w jej wieku.
— Okej, MAMO. Wciąż chodzę na zajęcia i tak dalej. Zgarnęłam punktasy od Snape'a, pani Sprout i nawet dwa od Filtwicka. Ale jeśli dałabym radę zdobyć, albo nawet stracić, jakiekolwiek punkty u Moody'iego, to byłby dopiero szok. Jeśli ktokolwiek dałby radę. Typ chyba w ogóle nie wie o istnieniu tego systemu. Jestem ciekawa, jak niby zaliczymy przedmiot. W każdym razie, ma spoko lekcje i wszyscy sobie dobrze radzą.
— Niesamowite... Nigdy nie sądziłem, że sobie poradzi w tej roli. Jeśli chcesz u niego zaplusować, spytaj o jednorożce pijące mleko.
— Że co?
— Taki żart hermetyczny. — Lupin uśmiechnął się tajemniczo.
— Nie mogę po prostu powiedzieć „Ma pan cieplutkie pozdrowienia od mojej mamy Remusa"?
— Oh, Gal...
— Tak czy siak, jak ogarnąć te rozmowy kominkowe?
— Wolałbym ci o tym nie mówić. Dość często zmieniam miejsce swojego pobytu i jestem pewien, że próbowałabyś zaczynać rozmowę w przypadkowych momentach, a nic dobrego z tego by nie wynikło dla nikogo.
— Eh... Masz rację.
Rozmawiali jeszcze chwilę, kiedy Gal zaczęło się wydawać, że ktoś przeszkadza Lupinowi.
— Kto tam jest?
— Nikt — odpowiedział Remus, lecz ten ktoś starał mu się wejść w słowo.
— Luniaczku, z kim tak wesoło sobie gawędzisz o tej porze? — Spytał tajemniczy głos. Gal była niemal pewna, do kogo mógł on należeć i wzbudziło to w niej nową energię.
— Pan Black?
— Black? Kto? Tu nie ma żadnego zbrodniarza jego pokroju! — Tajemniczy głos zaśmiał się.
— To nie jest zabawne, przestańcie.
— Żadnego zbrodniarza, mówi pan? Czyli to pewnie jakiś inny równie szanowany czarodziej, co czcigodny pan Lupin!
— Gal, naprawdę...
— W rzeczy samej! Jam jest równie dostojny i znakomity, jak i on!
— Proszę was...
— Dobra, ale zwalniaj kominucha, umówiłem się z Harrym.
Gal stwierdziła, że już nigdy nie chce spotkać Blacka. Może być sobie najseksowniejszym facetem na całym świecie, ale był u niej przekreślony. Kończenie rozmowy z takiego powodu było haniebne i po prostu chamskie. Nie omieszkała się tym podzielić z Lupinem w kolejnym liście, którego to niezmiernie rozbawiło, ale i uspokoiło.
✩✩✩
Zbliżała się pierwsza pełnia tego roku szkolnego. W związku z tym, Gal była bardzo poddenerwowana — czekała ją wizyta we Wrzeszczącej Chacie. Pierwszy raz od roku. Ostatnio chodziła po siódmym piętrze w poszukiwaniu Poduszkowego Pokoju, jednak znajdowała tam wszystko, tylko nie go. Zapomniała również spytać się Remusa o jego dokładną lokalizację... więc cóż. Została stara, brudna, śmierdząca chata. W której kilka miesięcy temu był Potter ze swoimi koleżkami. Dziewczyna łyknęła ostatnią porcję Wywaru Tojadowego, napisała rozpaczliwy list do Lupina, po czym zabrała dres i koc oraz ruszyła do Skrzydła Szpitalnego. Tam pani Pomfrey, po szczegółowym wypytaniu o samopoczucie, zaprowadziła ją pod Bijącą Wierzbę.
— Dobranoc, panno Sue.
— Dobranoc...
Gal posłała żałosne spojrzenie w stronę uspokojonego drzewa i szybko ruszyła w stronę wąskiego przejścia między jego korzeniami. Kiedy dotarła na miejsce, zakaszlała od ilości spoczywającego tam kurzu. Najchętniej rzuciłaby się na łóżko, ale odkryła, że w ciągu ostatniego roku ktoś je rozwalił i chyba wiedziała, kto to uczynił. Przeklinając pod nosem i zasypiając na stojąco, spróbowała wprowadzić trochę przyzwoitości do pomieszczenia.
— Re... reparo... Chłoszsz... czyyy... ść... dsadoas, Chłoszczyyyść. Nooosz kurna.
Mając już zatoki zawalone kurzem, przebrała się w dres, a następnie zwinęła w kłębek na łóżku. Przemiana tej nocy była znacznie bardziej bolesna, niż zazwyczaj, ale miało to przyczyny bardziej psychiczne. Była we wstrętnym miejscu ciałem, zaś myślami sięgała wspomnienia z ubiegłorocznych „przyjęć" w Poduszkowym Pokoju. Oblizała nos i zasnęła, nie mając tej nocy żadnego przyjemnego snu.
✩✩✩
— Gal? Mógłbym o coś spytać?
— Yup. — Dziewczyna oderwała się od podręcznika do Zielarstwa i wbiła wzrok w Cedrika. Uciekał wzrokiem na boki i dziwnie się uśmiechał. Miał już coś mówić, ale Gal głośno ziewnęła. Pełnia była trzy dni temu, lecz wciąż odczuwała jej skutki.
— Czy te przypinki są twoim pomysłem?
— Jakie przypinki?
Diggory zaprezentował jej niewielki krążek z błyszczącym napisem „Kibicuj Cedrikowi Diggory'emu".
— O, ładne — powiedziała, zaś przypinka nagle zmieniła kolor na wymiocinowy, a napis zmienił się na „Potter cuchnie". — O, też ładnie. Po ile...
— Nie, nie jest ładnie. Słuchaj, nie chcę aby inne szkoły widziały Hogwart jako zbiór buców. Mi też nie podoba się obecność Pottera w Turnieju, ale... Sama rozumiesz.
— Jasna sprawa! — Zamknęła głośno książkę. — Daj mi twardą gruszkę! Serio, kiedyś skaleczyłam gościa twardą gruszką**.
— Uhm... Z tego, co się dowiedziałem, nie stoją za tym ani bliźniacy Weasley, ani BBC.
— Kooooleś, Bree nie zajmuje się takimi głupotami.
— Rozumiem. W każdym razie... Proszę, załatw to szybko.
— Jam jest najszybsza dziołcha na tym padole.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Jako popularna i wpływowa uczennica, miała ten cenny przywilej tworzenia nowych trendów, a także zakopywania już istniejących. Rozmawiała sobie właśnie z grupką Puchonów, kiedy dostrzegła TĘ przypinkę na szacie Hanny Abbot.
— Haneczko, skarbie, cóż za dżunwo masz przy odzieniu?
— Nie widziałaś ich jeszcze? — Dziewczyna uśmiechnęła się, tak jak reszta młodzieży, i zaprezentowała działanie przypinki.
— Laaaska, paskudztwo. Kto wpadł na tak denny pomysł, żeby nazwisko Cedrika wrzucać na jeden kawałek metalu z Krokietem?
Wyraz potężnego zdegustowania na twarzy panny Sue również przyczynił się do tego, że znajomi przyznali jej rację. Hanna ściągnęła przypinkę i wyrzuciła ją w pobliskie krzaki (nie, w Hogwarcie nie było koszy na śmieci), skąd wygrzebali ją jacyś pierwszoroczni. Gal dobrze zanotowała sobie w pamięci ich twarze. Następnym razem, kiedy ich spotkała, nie omieszkała zamienić z nimi słówka.
— Te, dzieciaki, co wy macie za syf na szatach? To poważne, eleganckie odzienie czarodziejów, a nie jakieś dresy. Jak wy tu reprezentujecie naszą szanowaną szkołę przed gośćmi z innych krajów, co?
Kolejne dziewczęce spojrzenie pełne pogardy i również pierwszoroczni pozbyli się przypinek, czując się winni, jakby popełnili co najmniej morderstwo kurczęcia.
Z Hufflepuffem uwinęła się w kilka dni. Gryffindor oduczył się tego w międzyczasie, zaś kilkoro Krukonów, którzy zdecydowali się na wyrzucenie kilku sykli w błoto, również zaniechali noszenia przypinki. Największy problem był ze Ślizgonami. Nie tylko uwielbiali kpić z Pottera w każdy możliwy sposób, to jeszcze Gal nie miała u nich żadnego posłuchu, jako słynna obrończyni uciśnionych (w tym szlam). Dziewczyna potrzebowała tutaj broni większego kalibru.
✩✩✩
— Siemaneczko, BBC, jakieś nowe memeski? — Draco Malfoy, spoczywający na kanapie w pokoju wspólnym Ślizgonów, zerknął w stronę przemierzającego pomieszczenie czarnoskórego chłopaka. Bree spojrzał na niego zza swoich czarnych szkieł.
— Mam trochę dobrego towaru z Potterem i szlamami, ale nie dla takich nowociot, jak ty.
Malfoy był skonsternowany i rozdrażniony.
— Co ty, kurka, do mnie powiedziałeś?
Crabb i Goyle byli w gotowości do ataku.
— Powiedziałem, że masz jakąś mejnstrimową rzecz na swoim ciuchu. Jak śmiesz mnie pytać o harde memesy w takim stroju?
— Mejnstrimową rzecz? Masz na myśli przypinkę?
— W rzeczy samej. Każdy pierwszoroczny taką ma. I nikt poza nimi.
Draco nie powiedział już nic więcej, ale na drugi dzień przyjrzał się innym uczniom uważniej. Tak jak mówił Chickensoup, nikt już nie nosił przypinek. Oprócz Ślizgonów. A przynajmniej, do końca tego dnia, gdyż Malfoy zdecydował, że są one już passe i w ten sposób Dom Węża pozbył się ostatnich sztuk.
✩✩✩
— Słyszałem o jakichś przypinkach, które noszą uczniowie od kilku dni... — zagaił Remus podczas rozmowy z Gal w kolejnym tygodniu.
— Ah, tak? Już nie znajdziesz żadnej na terenie całego Hogwartu — odpowiedziała, jakby mówili o pogodzie.
— Dlaczego?
— Potrafię być przekonująca.
— Bardzo mnie to cieszy. Harrego pewnie też. To miłe, że mu pomogłaś...
— Chyba żartujesz! Pomagałam tu jedynie Cedrikowi i Hogwartowi. Nie ma opcji, żebyśmy byli kojarzeni przez inne szkoły z jakimiś przypinkami. Poza tym, wydaje mi się, że to mogło mieć zły wpływ na zdrowie psychiczne Krokieta, a nie mam najmniejszej ochoty widzieć, jak Hogwart zajmuje ostatnie, w dodatku ponadprogramowe, miejsce. Nawet jeśli zdobędziemy pierwsze. Co jest w kij prawdopodobne i pewnie na pewno tak będzie.
— Rozumiem, że ten Cedrik to twój dobry kolega.
— Może trochę.
— Do balu bożonarodzeniowego jeszcze trochę czasu, ale może byś spytała go, czy...
— Chyba kpisz! — Wydarła się nie mając na uwadze ciszy nocnej.
Remus bardzo żałował swoich słów. Zupełnie zapomniał, jak nieprzewidywalne mogą być jej reakcje. I co tu teraz zrobić? Standardowa zmiana tematu!
— Z tego co mówisz wynika, że uznajesz Harrego za lepszego czarodzieja od uczestników z innych szkół.
— Muszę w to wierzyć — odpowiedziała grobowo. — Jeszcze jedna rzecz. Zrób mi przysługę i nie mieszaj mnie do żadnych potterowych rzeczy. Nie chcę, aby ktokolwiek, kiedykolwiek, dowiedział się, że zrobiłam cokolwiek dla niego. On ma po prostu tą moc ściągania na siebie wszelkiego zła z tego świata. Trzymaj mnie od tego z dala.
Mało wiedziała o tym, co szykuje dla niej przyszłość. A Bree tyle razy zachęcał ją do zapisania się na Wróżbiarstwo.
✩✩✩
Pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego było dla Gal niesamowicie przerażającym wydarzeniem. Po pierwsze, musiała pójść na boisko do Quidditcha pierwszy raz od czterech lat. Nie cierpiała tej gry. Widok ludzi zasuwających na miotłach między śmiercionośnymi tłuczkami był dla niej nie do zniesienia. A potem jeszcze te doniesienia, że a to Potter się prawie nie zabił, a to coś. Kiedy jednak zapewniono ją, że na miotle to raczej nikt latać teraz nie będzie, stanęła sobie na widowni z Rose po jednej stronie (która nie odrywała lornetki od oczu) i BBC po drugiej (potajemnie zbierał zakłady). Wtem rzucono zasady konkurencji i wraz z hasłem „smoki", Gal rzuciła się panicznie do wyjścia, potykając się po drodze o jakiegoś małoletniego fotografa.
Sue nie bała się ludzi. Była obdarzona niesamowitymi zdolnościami społecznymi. Potrafiła rozgryźć każdego. Jednak co innego zwierzęta, szczególnie te magiczne, obdarzone większym intelektem i rozmiarami niż te zwykłe. Były dla niej istotami zupełnie nieprzewidywalnymi. Przyjaciele przekonywali ją, że sędziowie dbają o bezpieczeństwo Turnieju, lecz nie ufała im. Smoki były najbardziej niebezpiecznymi stworzeniami magicznymi! Co będzie w kolejnym zadaniu? Voldemort? (Go akurat bała się jak cała reszta. Głównie dlatego, że był solonym terrorystą, a tych zaliczała bardziej do zwierząt, niż ludzi jako takich.)
— Gal, mam nadzieję, że ubrałaś pampera, bo wyglądasz, jakby ci się jelita wyluzowały na błoniach — rzekł BBC, kiedy godzinę później znalazł przyjaciółkę pod stołem pokoju wspólnego Puchonów.
— Są wciąż na dworze?
— Dinozaury? Nope. Są martwe.
✩✩✩
O północy Gal ucięła sobie pogawędkę z Remusem. Opisała mu ten paskudny dzień, aż w końcu zaczęła narzekać na wszystko. Lupin wydawał się rozumieć jej strach, lecz znów przypomniał jej, aby zaufała Dumbledorowi, na co tylko przewróciła oczami.
— Swoją drogą, powiedziałam Szalonookiemu o jednorożcach i chyba nie zaczaił.
— Hm... Możliwe, że udawał. Spróbuj zagadać z nim na temat nieśmiałków. Tylko kilka osób wie, jak bardzo za nimi szaleje. Wie o nich więcej niż Hagrid, nie potrafi powstrzymać się od dzielenia się informacjami na ich temat.
— Oks, spróbuję. Dzięki za te informacje. Wiesz, jak ważne jest dla mnie friendsowanie się z profesorami.
✩✩✩
— Hej, Gal...
Dziewczyna wyjrzała zza podręcznika do Zielarstwa. Znowu Cedrik. Zazwyczaj dobrze się uczył i nie miał problemów natury towarzyskiej, tak więc nie często zwracał się do Sue po pomoc, jak reszta Puchonów. Ale teraz miał chwilę swojej chwały i czerpał od najlepszych.
— Dajesz.
— Do balu bożonarodzeniowego jeszcze trochę czasu... ale zacząłem się już zastanawiać nad partnerką.
Gal prawie zwróciła swoje śniadanie. Diggory ma jakieś kontakty z Remusem czy jak? Czemu ze wszystkich osób na świecie musiał się z tym zwrócić akurat do niej? Zrobiłaby się blada na twarzy, gdyby byłoby to możliwe.
— Wszystko... w porządku? — Pokiwała głową, więc kontynuował. — No więc... Nie mam dziewczyny, ani nawet żadnej na oku... A nie chcę wybierać wśród przyjaciółek, żeby żadna nie poczuła się pokrzywdzona... Rozumiesz, uczestnicy Turnieju biorą udział w tańcu otwierającym bal.
Gal wcisnęła się kamienną ławkę wydychając głośno powietrze z ulgą.
— Yyy... Spoko... To ten... Idź z... Cho Chang.
— Kim?
Wskazała na skośnooką dziewczynę stojącą w pobliżu. Była pierwszą osobą, na jaką padło spojrzenie Sue. Cedrik podziękował szybko i poszedł rzucić Chang propozycję nie do odrzucenia. Zgodziła się, a kiedy odszedł, jeszcze długo trajkotała ze swoimi psiapsiami. Oh, gdyby tylko Gal wiedziała, że za dwa miesiące Potter zbierze się na odwagę, żeby złożyć owej Krukonce taką samą propozycję... Na szczęście (dla niego), nigdy się nie dowiedziała. Toż to byłby ubaw stulecia.
✩✩✩
Po obiedzie, Gal znalazła Rose pogrążoną w smutku.
— ŁAZAAAP — spytała troskliwie.
— Oh, nic takiego... Ostatnio myślałam sobie, że miło byłoby wybrać się na bal z kimś, ale... pewnie nikt nawet nie pomyśli o tym, żeby mnie zaprosić.
— No co ty. Każdy by chciał z tobą iść. Tylko... to pewnie moja wina, bo spędzamy za dużo czasu razem. Może staraj się częściej spacerować sama... I noś te błyszczące opaski. One się bardzo rzucają w oczy.
Nie wiedzieć czemu, w ciągu kilkunastu kolejnych dni, po szkole rozniosła się wiadomość, że Rose Silverstein jest jedną z najbardziej pożądanych partii na bal. Nikogo więc nie zdziwiło, kiedy jeden z przystojniejszych chłopaków z Beuxbatons, zdecydował się ją zaprosić. Z początku była bardzo zmieszana, jednak zgodziła się. I wcale tego nie żałowała. Gal widziała, jak jej przyjaciółka promieniała, kiedy tylko w pobliżu ktoś nawiązał do balu.
— To było oczywiste, że nikt z naszych by jej nie zaprosił — rzekł do Sue BBC kilka dni później. — Znają ciebie.
— Już przestań... Bo będę mieć ją na sumieniu do końca życia...
— Zastanawia mnie tylko, czemu nie zaproponowałaś jej Cedrikowi, skoro miałaś taką okazję.
— Nie chcę ingerować w jej życie w taki sposób... Poza tym, ten cały taniec otwarcia... Prędzej by umarła niż wyszła na środek, żeby wszyscy się na nią gapili. Wiesz, jak tego nie znosi. Może gdyby chociaż była nim zainteresowana, czy coś, ale tak to... — Wzruszyła ramionami.
— A tobą kto jest zainteresowany?
— Nikt.
— Wiesz, że Potter wciąż nie ma partnerki? — Mrugnął do niej. — Jego rudy kumpel też nie.
— ...kusisz, to by było całkiem śmieszne. Ale spasuję.
Gal czuła, że mogła w przyszłości żałować tej okazji, lecz rozsądek podpowiadał jej, że lepiej trzymać się jak najdalej Krokieta. Był w kij przeklęty. I czuła, że to w jeszcze jakiś gorszy sposób, niż objawił to dotychczas zabawiając się w Komnacie Tajemnic, czy ściągając ludzi z Azkabanu.
_____________
* słowa (przetłumaczone) z alternatywnych wydarzeń turniejowych opisanych przez jednego z użytkowników tumblra, którego nie mogę teraz znaleźć
** pocisk mojego pięcioletniego kuzyna
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro