V - 06
Profesor Sprout bardzo stanowczo upierała się, aby Gal napisała w końcu jakiś referat z Zielarstwa. Oceny panny Sue w tym semestrze były marne, ale nie była wyjątkiem. Uczniowie tracili nadzieję na to, że po szkole czeka ich jakaś przyszłość. Oddawali się dynamicznemu życiu towarzyskiemu, a żeby odgonić od siebie czarne myśli nawet zaglądali do podręczników tylko po to, aby nic z nich nie wynieść. Fajki, alkohol, fajki, alkohol. Hera, koka, hasz, LSD. USD, PLN, LPG, LGBT. Gal prowadziła WuDeŻety dla Puchonów i wszystkich zainteresowanych na podstawie wiedzy zdobytej z Bravo i innych gazetek.
Puchonka przeciągnęła się, po czym odłożyła sierpniowy numer „sugarscape.com"* na pergamin przeznaczony do eseju na Zielarstwo. W pokoju wspólnym była tylko ona. Ta część Puchonów, która przybyła w ogóle do Hogwartu po wakacjach, ukrywała się teraz w Pokoju Życzeń. Starsze jednostki ćwiczyły tam swoje umiejętności w Gwardii Trubadurów. Gal zdawała sobie sprawę z tego, że Śmierciożercy i tak są zbyt mocni. Jeśli chcieli to wygrać, na nic zda im się Expelliarmus, tu trzeba użyć głowy. A jak wiadomo, czarodzieje z tego nie słyną.
Dziewczyna chciała się trochę przewietrzyć przed snem. Opuściła wilgotne lochy i skierowała się do drzwi wejściowych, niestety już zamkniętych. Musiała stracić rachubę czasu — za panowania Snape'a odcinano uczniom możliwość wyjścia wraz z wybiciem godziny kolacji. Na szczęście, w zamku było jeszcze kilka możliwości nasycenia się świeżym powietrzem. Nieoszklone okna na samym szczycie wieży zegarowej, albo jedno niedomykające się przy końcu tajemnego przejścia na siódme piętro. Gal ruszyła do portretu wychudłego czarodzieja w szmaragdowej szacie, gdyż to drugie miejsce było bardziej przyjazne.
— Skrzypłocz — rzuciła hasło, a rama otworzyła ciemne przejście.Odpalając Lumosa na różdżce, dziewczyna powlokła się na górę.
Wychyliła się przez niewielkie okno i zaczerpnęła powietrza, które przyjemnie ochłodziło jej płuca. Wydychając białą parę miała wrażenie, że usłyszała jakieś kroki na korytarzu. Przyłożyła ucho do drzwi wyjściowych (a raczej tyłu obrazu okrywającego wyjście). Trochę nerwowych szeptów, które gwałtownie się urwały. To mogło znaczyć tylko jedno – ktoś wszedł właśnie do kwatery głównej Gwardii Trubadurów. Pewnie Gryfoni, mieli najbliżej.
Gal wbiła z buta do Pokoju Życzeń. Nikt jej nie zauważył. Nawet Faith i Logan. Wszyscy skupieni byli na ludziach na drugim końcu sali.
— Halo! Nie pilnujecie drzwi? Wiecie, że przez przypadek też można się tu dostać?
Usłyszała z oddali jakieś plany, czy tam rozkazy. Czyżby szykowało się powstanie, o którym nie wiedziała? Przebiła się przez tłum, a jej złość narastała. Dostrzegła w końcu Granger, jakiegoś Weasley'a oraz, co wywołało w Sue najpotężniejszy uczuć, Potterów dwóch.
— CZY WAS DO RESZTY POGRZAŁO, CO ON TU ROBI? — spytała Gal wskazując palcem na alkoholika śmiało spoglądającego na płaski biust jakiejś uczennicy.
— To nieistotne, co on tu robi — oznajmił Krokiet. — Róbcie, co wam mówię i...
Umysł Gal pracował na najwyższych obrotach. Odwróciła się, aby wypić naraz dwie porcje Wywaru Tojadowego, którego uwarzyła sobie dzisiaj ukradkiem w Skrzydle Szpitalnym. Oczywiście, że czekały ją skutki uboczne przedawkowania, ale teraz nie było czasu, żeby o tym myśleć. Eliksir najpierw powinien pobudzić ją na jakąś godzinkę na poziomie energetyka na energetyku, a energii potrzebowała teraz jak niczego innego. I pustej butelki.
— Harry, wiesz, że jestem dobra w eliksirach, prawda? — Zamrugała do okularnika siląc się na uroczy uśmiech.
— No i co?
— Gdy ciebie nie było, uwarzyłam taką niesamowitą miksturę bojową. Działa trochę jak eliksir wielosokowy. Kto go wypije, będzie miał moc magiczną tak silną, jak osoba, której kropla krwi zostanie dodana do mikstury. Stwierdziłam, że to idealnie przyda nam się do walki.
— Wiesz, Harry, nie jestem pewna, czy taki eliksir istnieje. Poza tym, pamiętasz chyba jak Draco w ubiegłym roku próbował... — zaczęła Hermiona, ale przerwała widząc, że Harry i tak wystawił przed siebie rękę z podwiniętą koszulą.
Gal migusiem nacięła Chłopca, Który Przeżył, zebrała kilka kropel czerwonego płynu do butelki i zniknęła. Granger zmarszczyła brwi. Postanowiła mimo wszystko kontynuować misję. Harry zapomniał wyznaczyć zadanie jej i Ronowi, ale sama dobrze wiedziała, co najlepiej teraz zrobić. Iść do łazienki. Jej lędźwia płonęły.
***
Pierwszym sygnałem nadchodzącego armagedonu był stukot butów Gal biegnącej do dormitorium Hufflepuffu. Zaryglowała się w swoim pokoju i rzuciła na swoją czarnomagiczną książeczkę nabytą w ubiegłym roku. Nie była pewna, ile czasu zajęło jej znalezienie tego, co potrzebowała. Burzliwe dyskusje odbywały się w sali wejściowej, gdy tam dotarła.
— Uczniowie domu węża nie będą zmuszani do walki. Jeśli chcą, mogą opuścić pole bitwy! — Oznajmiła doniosłym głosem McGonagall.
Gal dostrzegła również innych nauczycieli (oprócz Carrowów i Snape'a), a także wszystkich uczniów, w tym członków Gwardii Trubadurów. Gdy profesor Slughorn odprowadzał Ślizgonów do lochów, z góry nadchodziły kolejne osoby. Kilkoro z nich Gal kojarzyła — byli z jej rocznika lub niewiele starsi. Niektórych jednak widziała pierwszy raz w życiu.
— Co tu się dzieje? — spytała stojącą najbliżej profesor Trelawney.
— Zło tej nocy rozpływa się pod wpływem najmniejszego światła, moja droga — oznajmiła nawiedzona nauczycielka. — Oh, a oto najlepszy uczeń, jakiego dotychczas miałam!
Kobieta wyciągnęła ręce w stronę nadchodzącego chłopaka. Nie zdążył on przywitać się z nauczycielką, gdyż Gal pierwsza zgarnęła go w objęcia, a zaraz potem dziewczynę mu towarzyszącą.
— Bree, Rose! Co tu robicie? — wydyszała Gal spoglądając na nich.
Twarz BBC była jak zwykle nieprzenikniona, zaś u Rose malowało się przerażenie z nutą determinacji.
— Głupie pytanie, dziołcha, naprawdę głupie — rzekł chłopak, po czym sprawił przyjemność profesor Trelawney krótkim uściskiem. — Wszyscy przybywają. To jest moment, do którego przygotowywaliśmy się cały ten czas.
— Mało tu dzieciarów? Nie mogliście siedzieć w domu? — Gal gwałtownie ścisnęła dłonie Rose.
— Każde wsparcie jest na wagę złota, kochanie — odpowiedziała niższa czarownica.
Sue westchnęła.
— Jak dobrze, że zadbałam o wszystko.
— W ogóle, bardzo możliwe, że poznasz mojego starego — powiedział Bree zerkając na swojego Rolexa. — Właściwie to chyba już tu jest.
— Oooo! — Gal rozejrzała się po tłumie. — Oh, czy to on? Wygląda jakby to mógł być on!
Wskazała na wysokiego, czarnoskórego mężczyznę odzianego w purpurową szatę o złotych wykończeniach. Z daleka tryskał majestatem i powagą.
— Serio, Gal? Naprawdę myślisz, że mój stary może tak normicko wyglądać? To tylko Shacklebolt.
Sue zacisnęła wargi i chciała się rozejrzeć jeszcze raz, kiedy do uszu dotarł znany jej głos.
— Powiedziałem dość! Mam dość tych pieprzonych Śmierciożerców w tej pieprzonej szkole**!
Szybko zwróciła wzrok w kierunku mężczyzny w afrykańskiej szacie, której srebrno-czarne zdobienia do złudzenia przypominały koszulkę gracza w kosza. Na głowie miał biały kaszkiet, a na nosie ciemne okulary w ramce w tym samym kolorze. Gwałtownie gestykulował w rozmowie z McGonagall i jakimiś mężczyznami.
— Bombarda Maxima. Tylko to jedno zaklęcie. Kiedy totalnie, pozytywnie musisz zatłuc każdego pieprzonego typa w pomieszczeniu, nie korzystaj z żadnych substytutów***.
— Tak, zdecydowanie to musi być pan Chickensoup — stwierdziła.
Bree wyszczerzył się.
Wtem drzwi otworzyły się z wielkim trzaskiem i zimny wiatr wpadł do środka. Ojciec BBC migusiem ruszył w stronę wyjścia, lecz zatrzymał się widząc gromadę Śmierciożerców i dementorów z olbrzymem w tle. Mierzył w nich wrogo swoją niesamowicie dużą różdżką.
— Harry Potter... — krzyknął jeden z zamaskowanych intruzów. — ...je ryż****!
Śmierciożercy roześmiali się, zaś mężczyzna kontynuował.
— Czarny Pan jest gotowy przyjąć pod swoje skrzydła wszystkich, którzy nie chcą dzisiaj zginąć!
— Żryj kasztana! — Leroy Chickensoup odrzucił Śmierciożercę jakimś czarem w tył.
— Dajemy wam dziesięć minut na zastanowienie się i oddanie nam Pottera! — Dokończył inny zamaskowany, po czym drzwi wejściowe zawaliły się pod wpływem fali zaklęć.
Stojący w zamku wpadli w popłoch, osłaniając się przed walącymi się murami i pyłem. Pierwsi śmiałkowie, z panem Chickensoup na czele, zaczęli odsuwać ruiny na bok, zaś McGonagall i kilka innych rozsądnych osób, zabezpieczało zamek przed dalszym zawaleniem. W końcu światło księżyca przebiło się przez szczątki drzwi wejściowych. Na zewnątrz wyłonili się Potterzy. Gal wiedziała, że to ta chwila. Wielkimi susami przebiła się przed czarnowłosych i jakiś czar świsnął jej nad głową. Rozpętała się nagle potężna walka, pomimo obiecanych 10 minut i Krokieta na horyzoncie.
Gal próbowała wytrzymać ostrzał pod swoim zaklęciem tarczy. Trudno jej było się teraz wycofać. Musiała jak najszybciej zrealizować plan, nim wszyscy się pozabijają. Starała się posuwać naprzód, aż w końcu dojrzała kobietę znaną jej ze snów. Szopa ciemnych włosów bujała się na wietrze, gdy ta jedną ręką rzucała czarną magią na lewo i prawo. Trzymała jakieś zawiniątko, na widok którego Gal poczuła przypływ dziwnych emocji.
— Harry Potter! — Krzyczała fanatycznie kobieta. — Widzę, że tatuś jest z tobą! Bohater narodu! A gdzie twoja mamusia, Potter? No gdzie? Nie żyż. NIE ŻYŻ****!
— Bellatrix? — Gal starała się przekrzyczeć tłum.
Szalone spojrzenie kobiety zatrzymało się na niej. Już miała rzucić urok na Puchonkę, kiedy coś ją zatrzymało. Spojrzała na zawiniątko i uśmiechnęła się szeroko. W tym samym czasie Gal wystawiła przed siebie kociołek, który cały czas trzymała w wolnej ręce.
— Engorgio — rzuciła na obiekt powiększając go do znacznych rozmiarów wraz z zawartością i dorzuciła otwartą fiolkę z krwią Pottera. — Depulso!
Wyciągnąwszy ręce przed siebie, przetransportowała kociołek na drugi koniec pobojowiska, odpychając przy okazji z dużą siłą wszystko, co stało na jego drodze. Zamieszanie to wzbudziło uwagę walczących, którzy na chwilę skupili swój wzrok na wielkim naczyniu. Bellatrix z wielką ekscytacją wrzuciła do niego zawiniątko, gęsto posypał się również jakiś biały proszek. Gal, szepcząc pod nosem jakieś słowa, cały czas celowała różdżką w kociołek. Lestrange jednym szybkim ruchem odcięła sobie dłoń trzymanym przy pasie sztyletem. Kończyna wpadła do wnętrza. Kobieta wydała okrzyk o nieokreślonym zabarwieniu emocjonalnym, po czym z kociołka buchnął wielki kłąb dymu. Teraz już wszyscy spoglądali na niego nie wiedząc, co się dzieje.
Panie i Panowie, oto gwiazda wieczoru!
Obłok w końcu przerzedził się, zaś z kociołka wyszła bladoskóra postać obleczona w cienistą szatę. Kilka osób wydało okrzyk przerażenia, zaczęły roznosić się paniczne szepty. Łysy mężczyzna o wężowym nosie i czerwonych ślepiach rozejrzał się wokół.
— Wróciłem! — Oznajmił przenikliwym, skrzekliwym głosem.
Nikt nie śmiał się ruszyć. Odrodzony Voldemort objął Gal swoim spojrzeniem.
— Ty... — Rozpostarł ramiona kierując się powoli w jej stronę.
Wszyscy wstrzymali oddech. James Potter podrapał się po tyłku.
— Moja córeczka...
Voldemort objął szlochającą Gal, a ta przylgnęła do niego.
— Tato...
Nie trzeba chyba mówić, że wszyscy byli w wielkim szoku. Nim jednak ktokolwiek śmiał się odezwać, w samo centrum wydarzeń wbiła jeszcze jedna osoba, jeszcze mniej spodziewana.
Albus Dumbledore.
— No i ja się pytam dumna ty jesteś z siebie, zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? Masz ty w ogóle rozum i godność*****? Cały misterny plan poszedł się kochać! — zagrzmiał do Gal. — Jak dobrze, że byłem w pobliżu! Cała chwała przypadnie i tak mojej skromnej osobie!
Dziewczyna spojrzała na niego z przerażeniem, Voldemort z wrogością. Drops jednym ruchem wyciągnął z kieszeni kilka osobliwych obiektów, w tym węża i Harrego Pottera, które zawisły przed nim w powietrzu. Następnie wyjął nóż rozgrzany do miliona stopni i przeciął wszystko to za jednym zamachem. Voldemort wydał okrzyk pełen bólu.
— Giń, suczy synu — krzyknął Drops przeładowując AK-47, po czym oddał serię strzałów w stronę Czarnego Pana.
Voldemort osłonił swoim ciałem Gal i osunął się martwy na ziemię.
— Dobra, pozamiatane! Można się rozejść! — Ogłosił Dumbledore.
Ludzie posłuchali go. Jak zawsze.
Gal uklęknęła przy ciele swojego podziurawionego ojca. Zdążył jej posłać ostatnie spojrzenie, nim skonał. Ściskała jego zimną dłoń, gdy jego ciało powoli rozsypywało się w proch. Próbowała zapamiętać, jak wyglądał. Może i przerażająco, ale w końcu to jej ojciec.
Wszyscy powoli wracali do zamku. Byli ranni, których należało posklejać i Potter, którego wypadało pochować. Na terenie pobojowiska zostało kilka osób. Wśród nich był Remus Lupin. Z trwogą wpatrywał się w Gal siedzącą na kamiennym podłożu. Nie mógł pojąć tego, co zaszło. Voldemort był jej ojcem? Jak się tego dowiedziała? Czemu pomogła mu powrócić? Ktoś zatrzymał go, nim zrobił kilka kolejnych kroków na przód.
— To nie kolej na ciebie, bohaterze — powiedział Syriusz skinąwszy głową na BBC i Rose.
Para trzymająca się kurczowo za rękę, powoli przesuwała się w stronę zrozpaczonej dziewczyny. Rose rzuciła się w stronę klęczącej przyjaciółki, żeby ją mocno przytulić. Nawet Bree nie chciał teraz grać chłodnej jednostki i objął dziewczęta.
______________
* popularny magazyn dla nastolatek w latach 90. w UK
** cytat z filmu "Węże w samolocie" przerobiony na potrzeby opka
*** cytat z filmu "Jackie Brown" przerobiony na potrzeby opka
**** cytaty z parodii "Harry Potter je ryż"
***** cytaty z pasty o rozumie o godności człowieka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro