Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV - 05

Odziana w czarne szaty Gal przesuwała się po wilgotnych korytarzach lochów w stronę schodów prowadzących na parter. Tam spotkała się ze Snapem w pustej sali. Dzisiaj znów miała próbować przerwać jego tarczę, chociaż ostatnio porzucili tego typu ćwiczenia. Jak zwykle nie wyszło jej to nawet za setnym podejściem.

— Tak sobie myślę... Pan chyba i tak nie spodziewa się, że mi się uda, co nie? Po prostu mam ćwiczyć z nadzieją.

— Dobry tok myślenia. Niestety tym razem jestem pewien, że dasz radę.

— Czy powinnam użyć jakiegoś innego zaklęcia? Może coś z transmutacji?

— Sue, uruchom swój umysł i przypomnij, jakim czarem zniszczyłaś bogina na zajęciach Klubu Pojedynków w ubiegłym roku.

— Eee?? Ridiculus? 

Spojrzenie nauczyciela mówiło „nie".

— Przecież nie ma nic innego na bogina...

— Przypomnij sobie, czym prawie nie wysłałaś Goldsteina do skrzydła szpitalnego.

— Depulso... — szepnęła z przejęciem, jakby była tu mowa o jakimś pradawnym, tajnym zaklęciu.

Profesor minimalnie skinął głową i ostentacyjnie machnął różdżką, sugerując, że jest gotowy do odparcia ataku. Gal wyciągnęła swoją broń przed siebie.

— Depulso — mruknęła posyłając przed siebie falę dość silnego uderzenia, które podziałało tylko na pyłki kurzu na podłodze przed Snapem. 

— Wciąż nie tak.

— No przepraszam bardzo, że nie pamiętam jakichś losowych momentów z życia, w których jakoś specjalnie rzucałam tak banalne zaklęcia!

Snape zamachnął się w stronę jakiegoś znajomego mebla stojącego pod ścianą.

— O nie.. Tylko nie to... Przepraszam za moje słowa, ale naprawdę... Nawet nie chcę wiedzieć, co tym razem zobaczę...

Profesor czerpał radość z przerażenia rodzącego się na twarzy dziewczyny. Subtelnie stuknął różdżką, żeby otworzyć drzwi przywleczonej na środek pomieszczenia szafy z boginem, lecz tym razem Gal była szybsza. Nim cokolwiek zaczęło się formować, mebel poleciał aż na drugi koniec pomieszczenia.

— Otóż to. — Snape podszedł do dziewczyny i wskazał różdżką na jej lewą rękę, która wciąż wyciągnięta była przed siebie wraz z uzbrojoną prawą. — To, że moc magiczna rośnie wraz z użytkowaniem obu dłoni, uznawane jest za przesąd. Jednak wcale nim nie jest. Oczywiście nie jest konieczne wykonywanie ruchów synchronicznie, a wręcz przeciwnie. Każdy czarodziej, który opanował zwiększanie swych mocy obiema rękoma, stara się jak najbardziej ukryć manipulacje drugą dłonią, żeby inni nie podchwycili ich techniki, bądź w ogóle wpadli na pomysł używania drugiej ręki. W przypadku twojego Depulso... cóż, wygląda to dość naturalnie, więc myślę, że możesz to tak zostawić. Spróbuj teraz zaatakować mnie.

Gal wpatrywała się w niego w osłupieniu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy zaczytywała się w jakąś czarnoksiężną książeczkę i epickie notatki Snape'a, a prawdziwą super moc opanowała już rok temu? Spróbowała wyobrazić sobie, że profesor to Goldstein. Nie była na tyle głupia, żeby rzucać zaklęcia bez takiego założenia. Domyślała się, że czar nie wyjdzie tak dobrze, bez równie dobrej intencji.

— Depulso.

Ton jej głosu był chłodny, dłonie wyciągnęła może zbyt gwałtownie, ale to wystarczyło, żeby przesunąć profesora na podłodze o nieco ponad metr. Zachęcona tym sukcesem, spróbowała jeszcze raz, starając się świadomie myśleć o energii przepływającej przez jej lewą dłoń. Tym razem udało się. Protego Snape'a pękło, a on sam poleciał na ścianę. Zdążył jednak jakimś sprytnym zaklęciem zatrzymać się przed zamianą w mokrą plamę.

— Bardzo dobrze — mruknął swoim standardowym tonem, a Gal była z siebie tak dumna, jak nigdy.

***

Nadszedł kwiecień. Gal nawet nie zaglądała do Proroka Codziennego, żeby poczytać o okropieństwach tworzonych przez Śmierciożerców. Wystarczyło jej, że dowiadywała się o tym od Syriusza lub Remusa, chociaż wyraźnie im pisała, żeby tego nie robili. Z drugiej strony, wolała czytać o tym, jak radzi sobie Zakon z kumplami Voldemorta, niż Lupin z Tonks. Gal wciąż nie wiedziała o Gwardii Trubadurów, Malfoy wciąż nie zdobył ani kropli krwi Pottera, zaś Rose powoli kończyła swoją rozpacz po tym, jak Goldstein z nią zerwał, chociaż zrobił to dokładnie tak, jak Sue i Chickensoup mu kazali (czyli możliwie najdelikatniej). 

Pewnego przeklętego dnia, gdy Gal pokonywała korytarz na drugim piętrze, napotkała jednego ze stacjonujących w Hogwarcie aurorów. Los był potężnym śmieszkiem i trollem, dlatego zesłał w to miejsce nikogo innego jak samą Nimfadorę Tonks. Sue zatrzymała się nie wierząc w to, co widzi. Pani auror posłała Puchonce przyjazny uśmiech i przez przypadek na jej nosie pojawiły się zielone piegi.

— Ty jesteś Gal, prawda? — Zagadała wesoło. 

Odpowiedziała jej głucha cisza. 

— Gal Sue? Przyjaźniłyśmy się na pierwszym roku?

— Rozmawiałyśmy może trzy razy, gdzie ty tu widzisz przyjaźń — wysyczała Puchonka wzrocząc na nią groźnie.

— Oh, wiesz, tak jakby to była większość rozmów, jakie odbyłam wtedy... — Kolejny uśmiech, tym razem strapionej samotniczki. Gal drażnił każdy ruch Tonks, włączając w tym pracę jej mięśni zaangażowanych w wymianę gazową. — Coś się stało?

— Gadaj, jak daleko zaszłaś z Remusem. 

Różdżka Gal była wycelowana prosto w Nimfadorę.

— Co?

— Wiem, że na siebie lecicie, więc mi nie ściemniaj. Całowałaś go?

— Hihi... Jeszcze nie. Ale chciałabym. Jest całkiem uroczy, co nie?

— TY GŁUPIA BABO, MOJEGO REMUSA CHCESZ DOTYKAĆ TĄ PARSZYWĄ GĘBĄ!

— Sue — rozbrzmiał niski, aksamitny głos za dziewczyną. — Czemu zajmujesz aurora w trakcie patrolu?

— JAKI TAM AUROR. TA FRAJERKA SKOŃCZY W SZPITALU DWIE SEKUNDY PO TYM, JAK SIĘ ZA NIĄ ZABIORĘ.

— Rety, Snape, co z nią nie tak? — Nimfadora wydawała się szczerze zmartwiona poczytalnością uczennicy.

— CHYBA CO Z TOBĄ NIE TAK! JA NIKOMU NIE UKRADŁAM FACETA!

Profesor wypuścił powietrze nosem głośniej niż zazwyczaj. Złapał Gal za wyciągnięte ramię i pociągnął je w dół.

— Za mną.

Szarpnął dziewczynę z odpowiednim nakładem siły i zaczął iść. Puścił ją z uścisku dopiero, gdy Tonks została za zakrętem.

— Pan nic nie rozumie! Nie ma pan pojęcia jak to jest... Spotkać kogoś... Kto zabrał panu osobę, którą pan kocha!

— Oh, czyżby?

Kierował się dalej w nieznanym dla Gal kierunku. Dotarli do posągu gargulca. Snape rzucił nazwą jakiegoś wymyślnego łakocia, po czym rzeźba obróciła się ukazując kręcone schody. Po pokonaniu ich znaleźli się w obszernym gabinecie pełnym regałów oraz dziwnych, srebrnych instrumentów wydających podejrzane dźwięki. Przy masywnym biurku stała żerdź, na której odpoczywał sobie duży ptak o czerwonych piórach.

— Czy to... Czy możemy tu być?

— Dumbledore'a nie ma, lecz nie obrazi się, jeśli skorzystam z jednego z jego... narzędzi.

Snape podszedł do szklanej gabloty i otworzył ją. Stała tam misa, w której wirowały strzępki błękitnego dymu świecące nikłym światłem. Mężczyzna chwycił różdżkę i powoli wyciągnął ze swojej głowy podobny obłoczek.

— To wszystko, co chciałbym, żebyś wiedziała, a nie jestem w stanie ci tego powiedzieć wprost — powiedział cicho i strzepnął dymek do misy. — Podejdź i spójrz.

Gdy Gal znalazła się przy naczyniu, wystarczyło lekkie pochylenie się, by jakaś niewidzialna siła wciągnęła ją do środka. Uczucie to było jak łagodna deportacja. Znajdowała się teraz na dworze. Nie czuła jednak wiatru a słońce nie raziło ją. Przy krzewach bawiły się dzieci. Dziewczynka o rudawych włosach i blady chłopaczek o kruczoczarnych strąkach.

— Zrób to jeszcze raz, Severusie! Proszę! — Pisnęła dziewuszka. Chłopak z uśmiechem spojrzał na trzymaną w ręku dżdżownicę, która jakby na jego życzenie zaczęła zmieniać kolory.

Wszystko nagle rozmazało się. Gal była teraz w Hogwarcie. W dobrze znanym jej miejscu na błoniach siedziała parka, bardzo podobna do poprzedniej, lecz nieco starsza.

— Nasłuchałam się prawdziwych okropieństw o Ślizgonach, Severusie — rzekła dziewczyna w mundurku Gryffindoru.

— Nie wierz plotkom. Znasz mnie dłużej od nich wszystkich. Wiesz jaki jestem. Przydział do domu nie ma wielkiego znaczenia. Przecież i tak będziemy się przyjaźnić, prawda?

Pogodne spojrzenie zielonych oczu dziewczyny posłało mu jednoznaczną odpowiedź twierdzącą.

Otoczenie znowu uległo zmianie. Ponownie Hogwart, jednak kilka lat później.

— Nie rozumiem, czemu zadajesz się z tym Potterem.

— Ja wcale się nie... Oh, no może trochę. Wiem, że jest aroganckim głupkiem, ale...

— Lily, jak możesz spędzać czas z kimś, kto jest dla mnie tak okrutny?

Dziewczyna spojrzała ze smutkiem na przyjaciela, po czym spuściła wzrok.

— Severus, Smarkerus! — Krzyczała grupka uczniów otaczająca czarnowłosego chłopaka w kolejnej scence. 

Najbliżej niego stał Gryfon o zmierzwionej czuprynie i okularach na nosie. Mierzył różdżką do swojej ofiary.

— Co, już nie jesteś taki odważny? — Dodał stojący obok wyższy chłopak o pięknie pofalowanych włosach i niezwykle atrakcyjnych rysach twarzy. 

Gal nie musiała podchodzić bliżej, żeby poznać w nim Syriusza. Ten w okularach, to pewnie Potter, niższy chłopiec musiał być Peterem Pettigrew. Dziewczyna obejrzała się za siebie. Dostrzegła wychudzonego chłopaka o jasnej grzywce opadającej mu na twarz pokrytą bliznami. Na jego szacie błyszczała plakietka prefekta. Wyglądał, jakby bił się z myślami. Gal nie zdążyła napatrzeć się na młodego Remusa, gdyż wszystko znów się rozmyło.

Kolejna krótka scena, w której Lily rezygnuje z przyjaźni z Severusem przez wzgląd na jego kontakty ze Śmierciożercami.

W następnej Snape padł na kolana. Chociaż fizycznie najbardziej przypominał teraz siebie, jego twarz była wykrzywiona w niesamowitym bólu, a tak silnych emocji na jego twarzy Gal jeszcze nie widziała. Przed nim stał Dumbledore. Rozmawiali o przepowiedni dotyczącej jakiegoś chłopca.

— On myśli, że chodzi o Lily... Zabije ich wszystkich...

— Skoro ona tyle dla ciebie znaczy, to twój ziomeczek Voldemort ją oszczędzi, czyż nie? — Dumbledore poprawił okulary na nosie.

— Błagałem go...

— Budzisz we mnie odrazę.

Gal była w szoku słysząc takie słowa z ust Dropsa.— Proszę... Pomóż im... Ukryj ich...

— A co mi dasz w zamian?

— W zamian? Wszystko.

Sue znów znalazła się w gabinecie dyrektora. Wiedziała jednak, że pokaz wciąż trwa. Na fotelu siedział Snape. Wyglądał jak siedem nieszczęść, a raczej jeszcze gorzej. Twarz miał mokrą od łez, jego ciało wstrząsał szloch. 

— Myślałem... że... że ją ochronisz...

— Ona i James zaufali złej osobie. Podobnie jak ty, Severusie. — Dumbledore zamilkł na chwilę. Na jego ustach pojawił się paskudny uśmiech. — Jej synek przeżył. Ma jej oczy, dokładnie takie same. Na pewno pamiętasz kształt i kolor oczu Lily Evans, co?

— PRZESTAŃ! Chciałbym... umrzeć...

— I co by to dało? Jeśli ją naprawdę kochałeś, powinieneś chronić jej syna. Voldemort z pewnością powróci, to tylko kwestia czasu.

Obraz przesłoniła na chwilę jakaś chmura. Po chwili akcja znów rozgrywała się w gabinecie Dumbledore'a. 

— Więc chłopiec... musi umrzeć?

— Tak. Musi go zabić sam Voldemort. Taki jest PLAN.

— W NOSIE MAM CIEBIE I TWOJE PLANY! CHRONILIŚMY GO DLA LILY...

— Chroniliśmy go, bo tak było trzeba. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to rach ciach i załatwimy Voldemorta, a ja dostanę Order Rasputina!

— Utrzymywałeś go przy życiu tylko po to, żeby umarł we właściwym momencie i żebyś ty zgarnął całą chwałę? — Snape rzucił mu spojrzenie pełne pogardy.

— Przecież to od dawna wiadomo, nie udawaj głupka.

— Wykorzystałeś mnie. Mnie i syna Lily.

— To bardzo wzruszające, Severusie. Czyżbyś w końcu przejął się jego losem?

— Mam w nosie JEGO los! Cały czas chodziło tylko o nią...

— Cały czas ją kochasz? — Spytał lekko Dumbledore, wpatrując się w twarz Severusa, którego oczy były pełne łez.

— Zawsze.

Gal wylądowała z łoskotem na posadzce gabinetu Dropsa. Rozejrzała się za Snapem. Stał w pobliżu i nie śmiał podnieść wzroku na dziewczynę. 

— Kochałeś ją... Tą Lily... W ten taki najmocniejszy sposób... Nie pragnąłeś jej, tylko dla niej... — Gal podniosła się w końcu z podłogi. Czuła, że ma łzy w oczach. — Miałeś rację, dobrze wiesz, co czuję do Remusa... 

— To, co ci pokazałem, to nie tylko dramatyczne wspomnienie. To ostrzeżenie. Nie warto obudowywać się tak silnymi uczuciami.

— Żałujesz?

— Jak mógłbym.

Gal podeszła do niego i ostrożnie złapała go za rękę. Rose zawsze tak robiła, gdy Sue miała doła. Snape'a zdziwił ten gest, ale nie protestował. Po raz pierwszy czuł, że nie jest sam.

— Czemu Dumbledore już planuje zabić Pottera, skoro Voldemort jeszcze nie powrócił?

— To nastąpić może w każdej chwili. Do powrotu brakuje mu tylko jednej rzeczy. Krwi jego wroga... To zadanie Dracona. Jestem pewny, że posłał już ją Czarnemu Panu. Jak trudne może być zdobycie chociażby kropli krwi Pottera, nawet na własnej szacie?

Dziewczyna już nic nie odpowiedziała. Właśnie okazało się, że przez kilka ostatnich miesięcy interweniowała potężnie w PLAN nawet o tym nie wiedząc. A mogła jednak skonsultować się ze Snapem wcześniej.

W milczeniu wracali do lochów. Nim jednak się rozstali, Gal musiała jeszcze o coś spytać. Przez całą drogę myślała o tym, co zaszło i zauważyła, że zaczęła mówić do Snape'a po imieniu.

— Nie przeszkadza mi to, o ile nie będziesz tego robić przy innych — rzekł, czym wzbudził w Gal lekkie przerażenie. Natychmiast odpowiedział też na kolejne niezadane pytanie. — Nie, twoja oklumencja nie jest jeszcze wystarczającym poziomie, żeby zablokować mnie. Szczególnie, gdy nawet się nie starasz.

Gdy Gal dotarła do dormitorium, Rose przeraziła się szczęściem wypisanym na twarzy przyjaciółki. 

— Co się stało?

— Totalnie nie uwierzysz! — Wydyszała Sue rzucając się na swoje łóżko. Nie mogła oczywiście opowiedzieć o tym, dlaczego właśnie została najserdeczniejszymi przyjaciółmi z nauczycielem, ale z pewnością mogła podzielić się drobnym fragmencikiem tej więzi. — Mogę mówić do SEVERUSA po imieniu. Oczywiście tylko, gdy jesteśmy sami.

Rose wpatrywała się w nią przerażona. 

— Chyba, nie mówisz, że ty i Snape...

— ...NO CO TY. — Gal rzuciła w przyjaciółkę poduszką, urażona do granic możliwości. — Jak możesz w ogóle podejrzewać mnie o romans z nauczycielem!

Rose zamrugała tylko oczami, na co Sue schowała twarz w drugiej poduszce, która jej pozostała.

— Nie ważne. W każdym razie jestem teraz totalnie w głębokiej przyjaźni z SEVERUSEM. Czujesz, mamy swoje sekrety i takie tam. Nie mogę się doczekać naszego pierwszego piżama party.

Rose roześmiała się na to ostatnie zdanie, po czym razem zaczęły wyobrażać sobie Snape'a w papilotach jedzącego popkorn i czytającego Bravo.

***

Cierpienie z Severusem było dla Gal czymś o wiele lepszym niż dzielenie smutków z Bree. Chłopak miał jeszcze nadzieję na pomyślną przyszłość (szczególnie, że Rose znów była wolna), zaś Snape'owi zostało rzucić się pod pociąg. Dziewczyna nachodziła go jeszcze częściej niż zawsze, głównie po to, aby pogawędzić sobie z nim bez żadnych proszę panów i profesorów. 

Całkiem dobry humor Gal, zauważył również Syriusz w listach. Postanowił umówić się z dziewczyną na kominkową pogawędkę, co było dość trudne, biorąc pod uwagę tłumy zakonników Feniksa na Grimmauld Place 12.

— Mam wrażenie, że powoli wracasz na prostą. Twój ostatni list był całkiem pozytywny, jestem w szoku.

Gal przewróciła oczami.

— Nie zmuszaj mnie znowu do uśmiechania się czy coś. Cierpienia dopadają mnie z każdej strony. Śmierciożercy, mój podejrzany ojciec... czy co tam robi mi te zawroty, powtarzanie roku, myśli o przyszłym roku bez Bree i Rose, Krokiet i jego problemy...

— Już, już! Przecież wiem, że nie masz łatwo. Ale mam wrażenie, że odkąd opuściłem Azkaban sam nie byłem w tak złym stanie jak ty teraz.

— Teraz? Podobno jest mi lepiej.

— Cóż, no tak. I to tylko przez tą głęboką przyjaźń z Severusem?

— Chyba...

— Zastanawia mnie tak trochę... Dałaś już sobie spokój z Luniaczkiem? To znaczy... Cóż, Tonks mówiła mi o tym, co zaszło między wami w Hogwarcie, ale... Cały czas o nim myślisz w ten sposób?

— Zawsze — szepnęła w odpowiedzi z potężnym wzruszeniem spowodowanym tym jednym wyrazem, którego znaczenie miało głębię nie dla jednej, ale dwóch osób.

— Nie płacz, proszę... Naprawdę musisz coś z tym zrobić... Nie masz pojęcia, jak Luniaczek się zmartwił, gdy usłyszał tę historię od Tonks. Oczywiście nie powiedziała mu, że wypytywałaś konkretnie o niego... ale cóż, na pewno się domyślał, że zaatakowałaś ją właśnie z jego powodu.

— Nie planowałam tego! Ona mnie... sprowokowała.

Syriusz roześmiał się.

— Serio! Powiedziała, że się „przyjaźniłyśmy" na pierwszym roku. Czujesz to? Może sobie tylko pomarzyć o przyjaźni ze mną!

Głęboko rozbawiony Black postanowił zmienić temat.

— Co do przyjaźni... jakiekolwiek by one nie były... Chciałbym z tobą się podzielić najnowszą informacją dotyczącą naszego przyjaciela Glizdogona.

— Co z nim?

— Otóż okazało się, że jest niewinny. To znaczy... cóż, nie tak do końca. Może po prostu opowiem, jak było. Peter faktycznie zdradził Voldemortowi miejsce pobytu Jamesa i Lily, ale... — Syriusz rozejrzał się. — Nie mogę teraz rozmawiać. Dobranoc, Gal.

Mężczyzna zniknął, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

***

— Expecto Patronum...

Przed Snapem pojawiła się srebrzysta łania. Z gracją przewinęła się przez pomieszczenie, aż w końcu wyskoczyła przez okno.

— Co do...! A Remus mówił mi, że Zaklęcie Patronusa to tylko taki Lumos na dementory!

Snape nie skomentował żalu Gal.

— Zaklęcie to ma niezwykle interesujące zastosowanie. Możesz dzięki niemu przekazywać wiadomości na dość sporą odległość. Czy Lupin wspominał, w jaki sposób działa?

— Tak. Trzeba pomyśleć o przyjemnym wspomnieniu.

— Dokładnie tym jest Patronus. Niczym innym, jak dobrym wspomnieniem, a to jest coś, co działa najbardziej odstraszająco na dementory... i w ogóle ma szansę zaistnieć jako widzialna zjawa.

— Czy to ma jakiś związek z tym czymś w gabinecie dyrka?

— To była Myślodsiewnia. I tak, w rzeczy samej. Aczkolwiek jak już się przekonałaś, nie tylko dobre wspomnienia można wyciągać na wierzch... W każdym razie, czas abyś sama nauczyła się tworzyć Patronusa. To najszybszy i najpewniejszy sposób na komunikację.

Gal zamknęła oczy pełna zadumy. Trudno jej było znaleźć jakiekolwiek pozytywne wspomnienie. Dodatkowo, jej myśli były zaprzątnięte tym, że Syriusz wciąż nie opowiedział o Glizdogonie, chociaż zdążyła mu wysłać już pięć listów w ciągu tygodnia z prośbą o to.

— Nie powinny ciebie interesować losy Pettigrew... Są one powiązane z upadającym autorytetem Dumbledore'a, co ma związek z Potterem... A relacji o nim zdawałaś się unikać.

— No tak, ale jednak chciałabym wiedzieć czemu kolejny Huncwot wrócił do łask — powiedziała nie przejmując się tym, że Snape znowu grzebie jej w umyśle. 

— Teraz masz stworzyć Patronusa.

— Wiadomka...

Gal znów zanurzyła się we wspomnieniach. Szybko przeleciała w myślach cały miniony rok, celowo rozpoczynając od września, żeby Snape przypadkiem nie dowiedział się o jej podejrzanej relacji z Blackiem. Eliksiry ze Slughornem, OPCM z Severusem, Moody maltretujący Pottera i Malfoya (w tym momencie na twarz Severusa podpełzło coś na kształt kpiącego uśmieszku, a w jego oczach można było dostrzec pewien blask), Rose i Goldstein, przegrany Bree, przegrany Goldstein, przegrany Snape... Snape pozwalający jej mówić sobie po imieniu. To zdecydowanie najradośniejsze wspomnienie ostatnich miesięcy. 

Z ciepłem na serduszku Gal uniosła różdżkę i wypowiedziała głośno inkantację. Udało jej się utworzyć delikatny błysk światła, który szybko zniknął.

— Nie próbuj dwa razy na tym samym wspomnieniu, gdyż brak rezultatu zazwyczaj związany jest z tym, że jest ono słabe — powiedział Snape krążąc po pomieszczeniu. — Możesz myśleć o czymkolwiek, nie będę ci teraz wchodził w myśli.

To Gal trochę uspokoiło, ale na wszelki wypadek wysłała testową myśl. Kompletny brak reakcji oznaczał, że raczej mówił prawdę. Albo był świetnym aktorem. Wolała jednak mu ufać, skoro mieli być super przyjaciółmi. Mogła wrócić teraz wspomnieniami do wakacji, ale nawet wtedy nie udało jej się wyczarować Patronusa. Kilka razy wykrzesała z różdżki trochę światła, lecz zawsze było ono zbyt słabe, aby trwać dłużej niż trzy sekundy.

— Zapamiętaj te wspomnienia, które dały jakikolwiek efekt. Rozważ je kilka razy i spróbuj przypomnieć sobie jeszcze jakieś. To twoje zadanie domowe — powiedział na koniec zajęć.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro