I - 03
Po czerwcowej nocy pełnego księżyca, Gal obudziła się dość wcześnie. W dodatku zauważyła, że w Poduszkowym Pokoju była sama.
— Gdzie ta menda poszła? — mruknęła pod nosem niezadowolona.
Przetarła oczy i spróbowała sobie przypomnieć, kiedy Remus ją opuścił. Wczoraj padła bardzo szybko, ale była pewna, że wchodzili do Pokoju razem. Zapięła bluzę pod szyję i wyszła na korytarz. Było jeszcze bardzo wcześnie. Podpełzła pod salę do OPCM, jednak w środku nie było nikogo. Gabinet również pusty. Dostrzegła tylko rozbitą fiolkę w pobliżu biurka. Po ilości rzeczy na blacie nie trudno było zgadnąć, że przesunięcie czegokolwiek mogło strącić flakonik na posadzkę. W każdym razie, Remusa ani śladu, a szukanie go po całym Hogwarcie nie miało sensu.
Kawał języka za przewodnika i Gal dowiedziała się od jednego z portretów, że Lupina widziano kilka godzin temu zmierzającego w dół. Zeszła więc na niższe piętra, prawie spadając z ruchomych schodów, lecz słysząc kroki, wsunęła się we wnękę w murze. Kątem oka udało jej się dostrzec bogato zdobione szaty dyrektora maszerującego do Skrzydła Szpitalnego. Serce Gal zamarło. Dumbledore raczej nie ucinał sobie spacerków do pani Pomfrey o tej porze, czyż nie? Coś się stało?
Kiedy drzwi do Skrzydła Szpitalnego zamknęły się za dyrektorem, Puchonka podbiegła do nich i przyłożyła ucho. Usłyszała coś o Blacku i Pettigrew. No tak, nic dziwnego. Szczególnie, że wyraźnie słychać było głos Pottera i Granger. Lecz nagle Gryfonka wspomniała coś o Lupinie i jakimś agresywnym ataku. Gal zamrugała kilka razy. Czyżby widziana wcześniej stłuczona fiolka zawierała wczorajszą porcję wywaru tojadowego Remusa? Nie miała czasu zastanawiać się, jak bardzo nieświadomy był podczas przemiany tej nocy, gdyż drzwi do Skrzydła otworzyły się.
Dumbledore ominął ją, jakby była obiektem nieożywionym, a po chwili dostrzegła Granger owijającą jakiś wisiorek wokół siebie i Pottera. Niewiele myśląc, Puchonka krzyknęła do nich i podbiegła łapiąc za złoty łańcuszek. Coś zawirowało, a po chwili stoczyli się na ziemię jak kostki domina.
— Co do kurki? — przeklął Harry poprawiając okulary na nosie.
Gal oberwała nieoczekiwanym promieniem zachodzącego słońca w oko, co sparaliżowało na moment jej i tak spowolnione już procesy myślowe.
— Mogę spytać o to samo — rzekła przecierając oczy.
— Kim ty w ogóle jesteś, klępo? — spytał grzecznie podnosząc się do pozycji pionowej. — Hermiono, na patolę rudych, gdzie my właściwie jesteśmy?
Granger nawet się nie zachwiała, gdyż potrafiła zapanować nad swoim ciałem i zachować równowagę. Fizyka, plaże.
— Cofnęliśmy się w czasie.
— Dobra... To jeszcze raz. Kim ty, kurka, jesteś? — Harry znów spojrzał na Gal, lecz ta nie zwracała na jego słowa większej uwagi. Stworzyła w głowie potężny plan.
— Wy macie coś do zrobienia i ja mam — rzekła wyciągając z kieszeni niewielką fiolkę z porcją Wywaru Tojadowego, który nosiła zawsze przy sobie na wszelki wypadek.
Hermiona w mig pojęła zamiary Sue i łapiąc Harrego za ramię, postanowiła jak najszybciej udać się na błonia. Mieli tam życie do uratowania. Gal ruszyła do gabinetu Lupina. Wciąż nie była w pełni sił, a takie podróże w czasie zostawiały swoje piętno w postaci totalnego zagubienia się w przestrzeni. Było jej od tego trochę niedobrze, zawartość żołądka domagała się ujścia, ale dostarczenie eliksiru było w tym momencie ważniejsze.
Niestety, kiedy ledwo dotarła do gabinetu, usłyszała kroki. Nie przejęłaby się tym, lecz w obecnej sytuacji mięśnie same spięły się gotowe do ucieczki, jakby sugerując niepożądane konsekwencje manipulowania czasoprzestrzenią. Dziewczę schowało się za regałem wypełnionym książkami, mając nadzieję, że to nie któryś z nich był celem wędrówki nadchodzącego Lupina. Serce waliło jej jak szalone. Na całe szczęście, szukał czegoś w kufrze. Wyszedł nie zakluczając drzwi, czym obdarzył Puchonkę możliwością szybkiego wymknięcia się i pognania jak najdalej. Fiolkę z eliksirem ustawiła gdzieś na brzegu zawalonego śmieciami biurka. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Skoro misja była zakończona, postanowiła odnaleźć Harrego i Hermionę. Udała się na błonia, wypatrując towarzyszy boju.
Dostrzegła ich w okolicy chatki Hagrida. Co ciekawe, były ich dwie pary. Nie trudno jednak odróżnić podróżników w czasie od „tutejszych" — ci drudzy mieli ze sobą jakiegoś Weasley'a. Gal ukryła się za skałą i obserwowała ich poczynania. Niedługo potem, wraz z odpowiednią parą, wzbogaconą teraz o Hardodzioba, pospiesznie zajęła strategiczny punkt w pobliżu Bijącej Wierzby, gdzie znajdowało się przejście prowadzące do Wrzeszczącej Chaty. Niemiłym zaskoczeniem dla Puchonki była świadomość, że Potter zna już jej fantastyczną kryjówkę, z której korzystała raz w miesiącu przez dwa lata pobytu w Hogwarcie. Na szczęście, nie wydawał się wiedzieć, do czego Wrzeszcząca Chata służyła.
— No to ten... Co tam się właściwie działo? — Gal spróbowała szeptem zainicjować pogawędkę z Hermioną. Ta ją tylko uciszyła, wskazując na sylwetkę Lupina zmierzającego do przejścia. — Myślisz, że wypił ten eliksir? — Puchonka usilnie starała się zawiązać jakiś wątek. Czuła się paskudnie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Potrzebowała ciepłego słowa, zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Bo coś czuła, że wcale nie będzie.
Otrzymała kolejne uciszenie, bo oto Snape zmierzał do wejścia. To na moment dało ulgę w cierpieniu Gal, której myśli skupiły się na odkryciu powodu przybycia tutaj akurat tego osobnika. Wtedy Hardodziób dźgnął ją w pośladek i nie miała czasu na obserwację wydarzeń, gdyż należało ustalić swoje miejsce w hierarchii. Wołanie Hermiony oderwało ją od podłych czynów, a jej wzrok szybko zlokalizował oświetlonego księżycowym promieniem Lupina, który znieruchomiał, a następnie rozpoczął przemianę w objęciach jakiegoś ciemnowłosego bezdomnego.
— E, chwila, czy to Black? — Gal zmrużyła oczy chcąc lepiej widzieć działania w okolicy Wierzby.
— Tak, ale nie to jest ważne. Spójrz na profesora Lupina... On... Chyba nie udało ci się...
Puchonka w końcu przestała wypatrywać kości policzkowych zbiega z Azkabanu i dostrzegła, jak to jej przyjaciel traci nad sobą panowanie. Tak naprawdę pierwszy raz widziała go w tej formie, w dodatku nie ogarniętego mocą Wywaru Tojadowego. Cóż, właściwie pierwszy raz widziała jakiegokolwiek wilkołaka podczas przemiany. Przeszły ją ciarki i poczuła chłód ogarniający ją zewsząd. To nie tylko był przerażający widok zmiany człowieka w wilka, ale zmiany w potwora, gdyż Lupin zrobiwszy kilka kroków, zaryczał przerażająco i rzucił się do ataku na Syriusza.
Zawiniła. Słowo te przewijało się w głowie Gal. Dodatkowo, senność chciała zgarnąć ją w objęcia swej pustki, lecz Hermiona potrząsnąwszy dziewczyną, nakazała udanie się w inne miejsce.
Smutny i pusty nastrój Sue uzasadniła trochę chmara dementorów, których spotkali nad jeziorem. Na moment pozwoliło jej to zapomnieć o tym, co przed chwilą zobaczyła. To i Potter podniecający się przybyciem swego ojca za kilka chwil. Spojrzała na niego jak na idiotę, ale wolała nie przypominać mu, że jego tatulek gryzie piach od dawna. Niespodziewanie uczyniła to Hermiona.
— Wiem, że nie żyje. Ale to na pewno był on! Widziałem go!
— No, pomyśl. Kto wygląda tak samo jak twój ojciec i stoi teraz w miejscu, w którym go widziałeś — Hermiona z ostatnimi gramami cierpliwości spróbowała pokierować tok rozumowania kolegi.
— Uh, oh! To byłem ja! — Z nową porcją podniecenia Harry wybiegł na skraj jeziorka i z dumnie uniesioną różdżką wydarł się na cały głos. — EXPECTO. PATRONUUUUUUM!!!!1!!!!11!.!11
Z jego różdżki wyleciał potężny błękitny blask przywodzący Gal na myśl dyskotekowy księżyc. Ale skoro o tym mowa — dokonawszy szybkich oględzin swego ciała odkryła, że pełnia na nią drugi raz nie zadziałała. Słodko. A wtedy znowu przypomniała sobie o swojej porażce. Oddaliła się w żałobie od reszty i zwinąwszy się w krzaku jej zmęczone ciało i umysł ogarnął sen. Dopiero wtedy złe moce wybudziły z niej wewnętrznego wilka. Nie była to jednak pełna forma wilkołaka, chociaż wystarczyła, żeby przechodzący obok Lupin tylko obwąchał ją, nie traktując jak pysznego posiłku.
✩✩✩
Gdy Gal się zbudziła, miała totalną karuzelę w głowie. Nie co dzień budzisz się w lesie po podwójnej nocy, podczas której los co chwilę kopie cię w tyłek. Otrzymując jednak potężnego flashbacka, zawinęła się do zamku. Nie miała pojęcia, jaki jest czas, mimo tego starała się unikać miejsc, które odwiedziła wcześniej tego ranka. A czy czasem „ten ranek" nie jest dopiero teraz? Z rozmyślań o czasie wyrwał ją Potter biegnący gdzieś po schodach. Wyglądało to na wystarczający znak mówiący „już koniec podróży, można żyć normalnie", co całkiem poprawiło Puchonce nastrój, chociaż fizycznie wciąż czuła się jak chodzące zwłoki. Człapiąc za Potterem, zgarnęła jego uwagę.
— To ty! — wykrzyknął. — Gdzieś ty była!? Myśleliśmy, że Lupin cię zjadł!
— Oh, nic mi nie jest. Ja tylko... poszłam spać. A co u was?
— Ocaliliśmy Syriusza!
— To dobrze — rzekła pokonując kilka kolejnych schodków, po czym dotarły do niej wszystkie fakty. — Chwila, co? Ale jak!? Po co?
Czołgała się w szoku za Potterem, który nie był skory wyjaśnić więcej. W końcu wbiegł jak sarenka do gabinetu Lupina, a za nim ciężko dysząca Gal.
— Wody! Umieram! — jęknęła trzymając się za krzyż.
Remus widząc to, zamachnięciem różdżki dał dziewczynie ulgę w postaci krzesła.
— Ocaliliśmy Syriusza! — Wydarł się Harry ponownie. Lupin uniósł brwi, ale jego zaskoczenie było ewidentnie pozytywnie.
— Nie wydaje mi się, żeby to była rzecz, jaką można się chwalić tak głośno, Harry — odpowiedział z uśmiechem, cały czas machając różdżką.
Gal w końcu skupiła się na tyle, żeby zrozumieć, że on wcale nie ma na celu wyczarowania szklanki z wodą, tylko układa wszystkie swoje rzeczy do walizek.
— Wyjeżdżasz!? — krzyknął Harry, również obserwując poczynania profesora.
— Niestety. Kiedy już wszyscy wiedzą, kim jestem, postanowiłem zrezygnować z pracy, nim ogrom listów z żalami od rodziców zasypie Dumbledorowi gabinet.
— Ale nie możesz! Przecież ocaliliśmy Syriusza i Hardodzioba!
— Harry... — Lupin położył mu dłoń na ramieniu. — Nie wszystko da się uratować. Mój wyjazd jest konieczny. Nie martw się, tak będzie lepiej dla wszystkich.
Gal parsknęła z zażenowania tymi podniosłymi słowami.
— Na pewno dla nas będzie najlepiej, jak obsadzą twoje miejsce takim pajacem jak rok temu — mruknęła ponuro. Do oczu cisnęły się jej już gorzkie łzy rozpaczy. Nie myślała nigdy, że Remus mógłby opuścić Hogwart. Szkoła będzie dla niej teraz niesamowicie wybrakowana bez jednego z jej najlepszych przyjaciół i towarzysza w księżycowym cierpieniu.
— Harry, weź to. — Zmieniwszy temat, Lupin podał Gryfonowi pergamin Mapy Huncwotów. W Gal znowu się zagotowało.
— A z jakiej paki dajesz mu tego cennego itema!?
— Ponieważ należał do jego ojca.
— Ale wciąż też należy do ciebie! — Gal pod żadnym pozorem nie chciała utracić tego bezcennego źródła rozrywki. — A co, jeśli jego ojciec nie chciałby, żeby to dostało się w ręce takiego przychlasta!?
— Co do kurki! — Harry już podwijał rękawy.
— Harry, idź już... — Lupin sugestywnie pociągnął go w stronę drzwi.
— Ok, narka. — Potter zwinął się wraz z mapą i tyle go było widać.
— Tak właściwie to z jakiej paki jego ojciec miał z tą mapą coś wspólnego!? Nie wspominałeś o tym! — Gal wciąż ujadała jak szalona. Przerwała dopiero, kiedy Remus zatrzymał się przy biurku, a jej wzrok opadł na rozbitej fiolce. Wtedy powróciły wyrzuty z nocy.
— Gal, przepraszam, ale... — Lupin postanowił jakoś wytłumaczyć oddanie mapy, lecz przerwał widząc gwałtowną zmianę wyrazu na twarzy Puchonki.
— To ja przepraszam... Jak mogłam być tak głupia... Widziałam wcześniej ten rozbity flakonik, a mimo to postawiłam eliksir na totalnym skraju biurka. Mogłam się tak nie spieszyć, przepraszam... — wybąkała zalewając się łzami. Remus natychmiast znalazł się przy niej, wręczając chusteczkę.
— To nie twoja wina. Jak już mówiłem, nie wszystko da się naprawić. Poza tym, to było moje zaniedbanie. Zapomniałem o wczorajszej porcji i nawet stłuczenie nieznanej fiolki z biurka nie dało mi do myślenia. Naprawdę, nie przejmuj się. To mogło się zdarzyć w każdym innym cyklu i nie miałabyś na to wpływu.
— Ale musiało się wydarzyć akurat tej nocy z Blackiem?
— Wydaje mi się, że te wszystkie wydarzenia mające miejsce akurat w pełnię, to bardzo, ale to bardzo niefortunny zbieg okoliczności — zaśmiał się lekko, po czym położył jej dłoń na ramieniu. — Teraz naprawdę muszę już iść.
— Jeszcze nie! Musisz mi wyjaśnić o co chodzi z Blackiem i ojcem Pottera! No i co tam robił Snape!
— Innym razem, Gal. Naprawdę, czas na mnie.
Ostatnim ruchem różdżki zamknął wszystkie kufry. Ostrożnie objął zrozpaczoną Puchonkę i ruszył w stronę drzwi. Na moment zatrzymał się, rzucając jej ostatnie spojrzenie.
— Nie martw się, moja droga Gal, z pewnością spotkamy się jeszcze nie raz tego lata.
Po tych słowach opuścił ją. Dziewczyna nie była już smutna. W jej puchońskim serduszku pulsowało ciepło, zaś w kieszeni dresów znalazła tabliczkę czekolady, którą Remus musiał wcisnąć jej niepostrzeżenie podczas tego krótkiego spotkania. Zmęczenie dało nagle o sobie znać, tak więc postanowiła ruszyć do dormitorium i przespać kolejne dwadzieścia cztery godziny. A potem skopać Potterowi tyłek i wypytać Hermionę szczegółowo o to, co wydarzyło się tej nocy. I czy Black jest tak samo seksowny na żywo, jak na zdjęciach.
https://youtu.be/rzmIiku-gZk
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro