Rozdział 5 - Poduszka
Kiedy się obudziła, czuła pod sobą dość twardą poduszkę. Głowa lekko ją bolała, lecz nie umywało się to do bólu pleców.
Myśl Lou... Co się wczoraj działo? Misja, gryfy, wybuch, Sting i ona w jaskini... Zaraz! Skoro jesteśmy w jaskini, skąd się wzięła poduszka?!
Niepewnie uchyliła powieki, ukazując, przyglądającemu się jej Stingowi, błękitne tęczówki. Głowa dziewczyny spoczywała na jego udach, od dobrych trzech godzin, czyli odkąd się obudził i przełożył ją ze swojego ramienia na nogi.
-No nareszcie... Ile można spać?- Zapytał retorycznie i szybko odsunął dłoń od jej włosów, mając nadzieję, że obudziła się dopiero teraz i nie czuła jak wcześniej bawił się jej włosami. Blondynka przewróciła oczami i powoli podniosła się do siadu, aby chłopak mógł wstać. Przeciągnęła się, a w jej plecach coś strzeliło. Skrzywiła się czując nieprzyjemnie ukłucie.
-Ile spałam?- Zapytała cicho.
-Prawie dobę.- Westchnął i wstał. Wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej we wstawaniu.
-Przepraszam.- Wymamrotała i odwróciła się, ruszając w głąb jaskini.
-Huh? Za co?- Spytał doganiając ją. Niepewnie na niego zerknęła i wzruszyła ramionami.
-Chociażby za nazywanie cię blondynką i narażanie twojego słuchu na moje krzyki.- Powiedziała cicho i rozejrzała się, co było dość trudne przez panujące w grocie, egipskie ciemności. Westchnęła, po czym stworzyła w dłoni małą kulę z piorunami. Dzięki jej światłu widoczność lekko wzrosła.
Sting po jej słowach, zaczął zastanawiać się nad jej zachowaniem. Jest jakaś przygaszona... Może tylko sprawia wrażenie pyskatej buntowniczki, a tak naprawdę jej nieśmiała?
-Co do...?- Z zamyślenia wyrwał go głos dziewczyny. Spojrzał w tym samym kierunku co ona i zamarł.
Jaskinia zakończona była wielkim pomieszczeniem, przypominającym halę. Jego większą część zajmowało gniazdo, uwite z wielu przypadkowych rzeczy. Gałęzie, całe kłody, kawałki stali, słoma i wiele innych. Magowie powoli podeszli bliżej, starając się unikać kości i różnych przedmiotów, walających się po podłożu. W pewnym momencie Lou zatrzymała się nagle. Wolną od magii ręką zakryła swój wrażliwy nos i z trudem opanowała odruch wymiotny. Towarzyszący jej mistrz Sabertooth, spojrzał na nią z zaniepokojeniem.
-Co jest?- Zapytał, widząc jej skrzywioną twarz. Gdy ona krzywiła się przez okropny odór, on wyczuwał jedynie wilgoć.
-Truchła.- Wymamrotała i wskazała głową na ogromne gniazdo. Najszybciej jak potrafiła, odkryła nos i sięgnęła do kieszeni po błękitną bandankę. Z małą pomocą Stinga, zawiązała ja na wysokości kości policzkowej i odetchnęła z ulgą, czując jej przyjemny zapach, truskawkowego płynu do prania. Po chwilowych poszukiwaniach odnalazła drugą chustę i podała ją blondynowi. Spojrzał na nią krytycznie, po czym przeniósł wzrok na dziewczynę.
-Jaja sobie robisz?- Zapytał, po raz kolejny zerkając na kawałek materiału, aby upewnić się, że faktycznie jest on różowy.
Po kilku minutowej kłótni, w której trakcie Sting upierał się, że nie założy czegoś w tak „gejowskim kolorze", powoli przybliżyli się do gniazda.
Jakimś sposobem Pan Maruda (jak go ochrzciła Lou) wdrapał się na prawie trzymetrową ścianę, po czym pomógł dziewczynie w powtórzeniu jego wyczynu. Kiedy oboje znajdowali się już po drugiej stronie, Lou używając kilku kul z piorunami, rozświetliła najbliższe metry gniazda. Po raz kolejny musiała walczyć z chęcią wymiotowania. Niecały metr od nich leżało ciało młodej dziewczyny z rozszarpanym brzuchem. Odwróciła od niej wzrok i powoli ruszyła przed siebie. Rozejrzała się, gdy jej słuch wychwycił cichy dźwięk, po czym przyśpieszyła. Wyraźnie słyszała oddech. I wyraźnie dochodził on ze... sterty powoli gnijących ciał.
Niebieskooka przeklęła pod nosem i zaczęła odciągać ciała na boki, byle dokopać się do tej żyjącej istoty. Sting widząc jej zniesmaczenie i lekkie przerażenie, miał ochotę zaciągnąć ją z dala od tego miejsca. Dołączył do niej, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego uwitego przez gryfy cmentarza. Po paru, może parunastu, minutach, Lou wzięła na ręce małą istotkę, którą pokrywało miękkie futerko w kolorze mysiego blondu. Przyłożyła palec wskazujący do łapki kotki i odetchnęła z ulgą.
-Żyje, ale raczej z nią słabo.- Mruknęła, a blondyn przez chwilę zastanawiał się, czy dziewczyna pamięta w ogóle o jego obecności.
-Zabierzesz ją do gildii?- Zapytał, lecz widząc wzrok dziewczyny uświadomił sobie, że równie dobrze mógł zapytać, czy niebo jest niebieskie.
-Nie. Zostawię ją tu na pastwę trupów, do cholery.- Warknęła, a jej głos wręcz ociekał sarkazmem.
-Tak, wiem. Idiotyczne pytanie. Wybacz, że w ogóle się odezwałem.- Westchnął. -Jeśli nie chcesz umrzeć od tego odoru, radziłbym się stąd zabierać.- Powiedział, na co ona podniosła się z klęczek i przytuliła do siebie exceeda.
-Hai, hai.- Mruknęła i ruszyła w stronę, z której przyszli.
Z pomocą blondyna, który podsadził ją przy ścianie gniazda, już kwadrans później siedziała przy wyjściu z jaskini i delikatnie rozczesywała futro zwierzaka. Obok niej siedział Sting, patrzący na spokojne ruchy jej dłoni. Lou nie była pewna, kiedy kotka się obudzi, dlatego wolała nie zasypiać, mimo uporczywego uczucia zmęczenia. Zwalała to na walkę z gryfem, w końcu... użyła każdego rodzaju magii. Myśląc nad tym, nawet nie zauważyła, kiedy jej głowa zsunęła się na ramię Smoczego Zabójcy.
___________________________
802 słowa.
Wrzesień 2015 (sprawdzony 01.09.2018).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro